Ten autobus miał przemieszczać się nad samochodami. Właśnie aresztowano jego twórców

Dodane:

Adam Sawicki, Redaktor prowadzącyRedaktor prowadzący MamStartup Adam Sawicki

Udostępnij:

Policja w Chinach aresztowała 32 pracowników startupu odpowiedzialnego za futurystyczny autobusu TEB, który miał przejeżdżać nad samochodami i tym samym omijać korki. Podobno naciągnęli internautów i za pośrednictwem kampanii crowdfundingowej wyciągnęli od nich ponad 720 mln dolarów.

Na zdjęciu: autobus TEB | fot. by China Xinhua News, Facebook | modyfikacja: 632×348

Dali się nabrać?

Quartz podaje, że w minioną niedzielę policja w Pekinie rozpoczęła śledztwo w sprawie 32 pracowników firmy, którzy mieli dopuścić się nieuczciwego pozyskania środków finansowych na rozwój „lewitującego” autobusu. Zgodnie z ich ustaleniami, przedstawiciele Huaying Kailai Asset Management wykorzystali popularność, jaką wywołała informacja o niecodziennym pojeździe, do naciągnięcia internautów i wyciągnięcia z ich kieszeni 721 milionów dolarów. Pieniądze zebrano za pośrednictwem platformy crowdfundingowej.

Lokalna policja podjęła już działania mające na celu odzyskanie funduszy oraz poprosiła poszkodowane osoby o przyjście na komisariat i złożenie zeznań w tej sprawie. Kłopoty pekińskiego startupu zaczęły się jednak wcześniej. Po przeprowadzonym programie pilotażowym maszyny, rozebrano 300-metrowy odcinek, na którym zaprezentowano pojazd, a sam prototyp autobusu wylądował na pobliskim parkingu. Przedstawiciele spółki nie dali się złamać i zapowiedzieli wówczas, że przeniosą maszynę do innego miasta.

Nie pierwszy raz

Prawdopodobnie zakładali, że futurystyczny autobus wyjedzie na ulice. Teraz jednak może przypuszczać, że nie wyjedzie wcale albo przynajmniej nieprędko. Zobaczymy także jak rozwinie się sytuacja i czy faktycznie przedstawiciele firmy naciągnęli internautów. Niemniej to nie pierwszy raz, kiedy projekty technologiczne finansowane za pomocą środków zebranych podczas kampanii crowdfundingowych wzbudzają kontrowersje.

Na zdjęciu: dron Lily | fot. zrzut ekranu z filmu prezentującego urządzenie, YouTube

Nieszczególnie dobrze dla pomysłodawców innowacyjnego drona Lily zakończyła się przygoda z rozwijaniem projektu. Zgromadzili wokół niego sporo zainteresowanych i ostatecznie pozyskali od wspierających 34 miliony dolarów. Przy tej okazji obiecywali, że maszyna trafi na rynek w lutym 2016 roku, ale na początku stycznia wyszli z dość zaskakującym oświadczeniem. Stwierdzili, że urządzenie nie ujrzy światła dziennego.

Rozczarowanie

Powód? Skończyły się im pieniądze potrzebne do uruchomiania procesu produkcji i realizacji pierwszych zamówień. Szczęśliwie wydaje się jednak, że nie ruszyli środków zebranych od internautów, bo zapowiedzieli wówczas, że oddadzą pieniądze wspierającym co do centa. Wyjaśnili także, że przez kilka ostatnich miesięcy starali się zebrać dodatkowy kapitał, aby zapewnić sobie płynność, ale nic z tego nie wyszło, bo nie znaleźli inwestora.

– Jest nam przykro i jesteśmy rozczarowani, że nie będziemy wstanie dostarczyć latającego aparatu oraz wdzięczni za wsparcie, które otrzymaliśmy od klientów w przedsprzedaży. Dziękujemy za wiarę w naszą wizję i możliwość zajścia tak daleko. Mamy nadzieję, że nasz wkład utoruje drogę do przyszłości ekscytującej branży – pisali przy tej okazji pomysłodawcy drona. Nie wszyscy natomiast są na tyle rozgarnięci i uczciwi, co właściciele Lily Robotics. Zdarzały się bowiem zbiórki wzbudzające o wiele więcej emocji.

Wydali nie swoje pieniądze

Jedną z nich zorganizowali autorzy inteligentnego kasku dla motocyklistów Skully R-1. Zebrali na Indiegogo 2,5 miliona dolarów, a potem zbankrutowali. Zaskakujące tylko jest to w jaki sposób właściciele firmy doprowadzili do jej upadku i na co wydali nie swoje pieniądze. Isabelle Faithhauer, księgowa i asystentka prezesa, stwierdziła, że pieniądze się rozpłynęły, bo pomysłodawcy projektu rzekomo przepuścili je na drogie rozrywki.

Na zdjęciu: Marcus Weller, współtwórca Skully | fot. zrzut ekranu z filmu reklamującego Skully, Indiegogo | YouTube | modyfikacja: 632×348

Wśród nich wymieniała między innymi wynajem Lamborghini, zakup drugiego Dodge’a Vipera po tym, jak pierwszy się rozbił oraz podróże lotnicze na Bermudy i Hawaje. Do tego ponoć wydali dwa tysiące dolarów na limuzyny i drugie tyle zostawili w klubie ze striptizem. W związku z tym Isabelle Faithhauer wniosła pozew do sądu w San Francisco przeciwko założycielom Skully R-1, braciom Weller. Oskarżyła ich również o to, że nie wypłacili jej pensji za przepracowane nadgodziny.

200 osób dostało kask

Bracia Weller odpierają zarzuty. – Zamierzamy stanowczo bronić się przed tymi oskarżeniami. Jesteśmy przekonani, że dowiedziemy swojej słuszności – powiedział w sierpniu minionego rok CNN Money Marcus Weller, jeden z pomysłodawców Skully R-1. Z kolei Carlos Rodriguez, były wiceprezes marketingu w Skully, dodaje, że działania, które podjął Marcus Weller wykończyły firmę, a klienci stali się jej ofiarami.

Kask dla motocyklistów, który miała stworzyć firma miał być inteligentny, wykorzystywać rozszerzoną rzeczywistość i sporo kosztować. Żeby go dostać na Indiegogo trzeba było zapłacić 1499 dolarów. Mimo wysokiej ceny, chętnych nie brakowało. Według Rodrigueza firma sprzedał 3 300 sztuk produktu, ale w ręce nabywców trafiło zaledwie 200. Pozostali klienci natomiast nie mają nawet co liczyć, że Skully dostarczy im kask, bo firma zbankrutowała.

Jeśli internauci wspierający twórców „lewitującego” autobusu faktycznie zostali naciągnięci, oby mieli więcej szczęścia niż osoby, które uwierzyły w inteligent kask.