Licealista na praktykach

Dodane:

Marcin Małecki, MamStartup Marcin Małecki

Udostępnij:

Dostawałem odmowę za odmową. Albo nie byłem studentem, albo nie mogłem się podjąć tego zajęcia na cały rok, albo dostawałem inne, często bajkowe wyjaśnienia. W końcu kto chciałby skazywać się na obciążenie „jakimś młodym, który chce programować”?

Autorem tekstu jest Jakub Malinowski

Dostawałem odmowę za odmową. Albo nie byłem studentem, albo nie mogłem się podjąć tego zajęcia na cały rok, albo dostawałem inne, często bajkowe wyjaśnienia. W końcu kto chciałby skazywać się na obciążenie „jakimś młodym, który chce programować”?

Jestem Kuba, mam 18 lat i chodzę do V LO w Krakowie. Kilka lat temu wpadłem na szalony pomysł – postanowiłem załapać się na praktyki w jakiejś firmie. I tak się zaczęło. Ktoś miał chyba rację mówiąc, że jeśli się czegoś bardzo chce, to prędzej czy później się to osiągnie. Trzy lata to chyba trochę długo jak na taką sytuację, ale tak czy inaczej, wreszcie się udało.

Jak to się zaczęło

Będę szczery. Wpadłem na pomysł praktyk parę lat temu, bo chciałem się czuć taki dorosły i ważny, a przecież to była świetna szansa, żeby postawić się w sytuacji „profesjonalisty”. Chciałem też poznać tych prawdziwych fachowców, bo skrycie uważałem ich za Supermanów i byłem ciekaw, jacy są faktycznie. Niestety, kiedy nie jest się studentem na praktyki nie ma co liczyć. Istnieje pewne przeświadczenie, że praktyki to przykre, acz obowiązkowe zaliczenie dla każdego przyszłego magistra. Tak postrzegał to też każdy pracodawca, którego miałem okazję spotkać.

Mnie interesowało sprawdzenie się na prawdziwym, pełnym wyzwań polu. Sprawdzenie, a nie misja z pełną odpowiedzialnością. Chciałem dostać zadanie, które w razie problemów mógłbym po prostu zawalić. Celem pracodawcy miało być stworzenie jakiegoś prototypu, czy też przeprowadzenie eksperymentu w nowej technologii.

Być może była to kwestia wieku, może braku głębszych poszukiwań, ale dwa lata pod rząd nie udało mi się niczego wyszperać. To znaczy: albo nie mogłem się dogadać z potencjalnym szefem (bo to nie praktyki) albo projekt nie powstawał, albo kończyło się na „Tak, tak, jeszcze wszystko dokończymy ustalać”.

Tym razem udało się, ponieważ na Krakspocie spotkałem mojego byłego sąsiada Szczepana, który skontaktował mnie ze swoim szefem, Michałem. Wstępnie ustaliliśmy dwutygodniowy okres próbny i tak dostałem pierwszą szansę na wakacyjne praktyki. Kiedy po dwóch tygodniach usiedliśmy do rozmowy, widziałem u Michała zaskoczenie. Miałem wrażenie, że nie spodziewał się tego, że okażę się być samodzielnym developerem i ze wszystkim dam sobie radę. Przeszliśmy do specyfikacji, bo było jasne, że tego typu aplikacja, to dla mnie żaden problem. Wtedy zaczęła się moja zwykła praca w 4vod.

Tworzenie aplikacji na telewizory to paskudne zadanie, przede wszystkim ze względu na ograniczenia platformy. Kilkunastokrotnie mniejszy smartfon jest o wiele szybszy od kilkudziesięciocalowych odbiorników telewizyjnych. Pierwszy projekt, w którym uczestniczyłem był dla firmy wejściem na kolejną platformę, czyli w zasadzie linię telewizorów. Zadanie to przypominało pracę sapera – posiadając szczątkową dokumentację, trzeba było sprawdzić wszystkie potencjalne możliwości i wybrać najlepsze rozwiązanie.

Sposób pracy był bardzo dogodny, ponieważ nie było presji i w sumie spędzałem w firmie po 5-6 godzin dziennie. Przychodząc rano, miałem po wyjściu jeszcze całe popołudnie i czas na wieczorny wypad na miasto. Myślę, że gdyby ktoś chciał organizować podobne praktyki dla młodych osób, to jest to najlepsze rozwiązanie.

Drugi projekt był robiony na zamówienie, więc styl pracy był nieco inny. Tu już pojawiły się trudności w komunikacji ze zleceniodawcą i deadline’y. Tego sposobu z oczywistych powodów nie polecałbym podczas prowadzenia praktyk.

Okazuje się, że spośród umiejętności potrzebnych przed rozpoczęciem pracy, najważniejsze to znajomość języka, dobrych praktyk i jakiegoś systemu kontroli wersji. Dla mnie były to Javascript i Git. Bardzo dobrze się złożyło, że używane platformy nie były zbyt skomplikowane i dzięki temu mogłem je poznawać na bieżąco.

Z pierwszym września wróciłem do szkoły i tęsknię za 4vod’em. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do chłopaków.

Korzyści dla mnie

Teraz, będąc po praktykach, jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że mógłbym nie mieć tej nabytej przez wakacje wiedzy i świadomości różnych rzeczy. Poza tym, wbrew pozorom, był to całkiem ciekawie i zabawnie (!) spędzony czas.

Praktyki to przede wszystkim trening pod okiem zawodowców i postęp w tworzeniu prawdziwego projektu zrodzonego z potrzeb rynku. Rozwijają więc odpowiednie umiejętności w odpowiednim środowisku i sytuacjach.

Praktyki to sposób na podejrzenie, jak działają firmy. Przed założeniem własnej można bezboleśnie przekonać się jak funkcjonują. I wtedy nie trzeba już iść po omacku.

Praktyki to okazja na przećwiczenie pracy zespołowej. A ta nie przyda się chyba tylko na bezludnej wyspie Robinsona Cruzoe. W tej kwestii jeszcze wiele przede mną, ale te dwa miesiące pozwoliły mi sporo zaobserwować w temacie dynamiki grup.

Praktyki to w końcu dobry element CV i duża szansa na stanowisko w firmie. Z perspektywy pracodawcy to świetny, dokładnie ukazujący kandydata sposób na rekrutację.

Jeśli dobrze się spiszesz, masz sporą szansę na lepszy ciąg dalszy.

Korzyści dla pracodawcy

Pozostaje jeszcze spojrzenie na praktyki z perspektywy pracodawcy. Choć nie posiadam tej wiedzy w praktyce, to jednak uważna obserwacja może rzucić pewne światło na ten aspekt. Biorąc pod uwagę produkty i usługi oferowane przez firmę, gdzie pracowałem, pierwszy projekt, w którym uczestniczyłem był eksperymentem wewnętrznym, a drugi faktycznie sprzedawaną aplikacją.

Trzymam się tutaj zdania, że praktykanci mogą być tanim i skutecznym sposobem testowania platformy lub nowych rozwiązań. Trzeba jednak mieć świadomość mechanizmu praktyk i odpowiednio go wykorzystać. Problemem, który sam się pierwszy nasuwa jest fakt, że praktykanci zdobędą wiedzę, a następnie wraz z nią znikną.

Może to doprowadzić do tego, że w firmie pozostanie pewna ilość kodu demonstrującego wydobyty know-how, ale ciągle nie będzie się on przekuwał na faktyczny know-how zespołu tworzącego aplikacje. Trzeba więc zadbać, aby praktykanci doprowadzili do zdobycia wiedzy przez programistów pracujących w firmie, jednocześnie minimalizując czas potrzebny na wdrożenie ich do nowej technologii.

Drugą możliwością jest, aby praktyki dały firmie ciekawe, nowe feature’y w tworzonym oprogramowaniu lub nawet całe nowe produkty. Warto wspomnieć, że tej taktyki trzyma się np. Dropbox. Korzyści chyba nie trzeba wyjaśniać.

Oprogramowanie tworzone przez młodych ludzi może mieć naprawdę dużą wartość, jeśli pracodawca będzie świadomy ogromnej motywacji praktykantów. Trzeba ją oczywiście odpowiednio podtrzymywać i wspierać, ale efekty będą mówić same za siebie. Z drugiej strony, jeżeli czujesz, że możesz nie podołać energii drzemiącej w młodych ludziach, nie podejmuj się organizowania praktyk.

Najważniejsze dla praktykantów jest jednak to, czy tworzą faktyczną, prawdziwą wartość. Chcemy, żeby nasza praca i wysiłek, były komuś przydatne, żeby ktoś tego używał, chcemy dowieść, że jesteśmy cenni. Jeżeli na to nie pozwolisz, wybierasz najkrótszą drogę, żeby zamienić praktyki w męczarnię dla obu stron.

Młodzi w biznesie

Odnoszę wrażenie, że nie mamy w Polsce kultury wspierania młodych ludzi, zwłaszcza jeżeli chodzi o sferę biznesową. Jest spory potencjał, ale czegoś brakuje, może motywacji, może okazji, a może pomysłów?

Dobrym przykładem jest moja szkoła. V Liceum Ogólnokształcące w Krakowie posiada fantastycznych uczniów (nie wierz mi na słowo – zobacz rankingi) i naprawdę silną sieć absolwentów w biznesie i na uczelniach. Jednak teraz nie wykorzystujemy nawet jednej czwartej możliwości współpracy z nimi.

Sam Kraków też wcale nie ma słabej sceny biznesowej, warto tu chociażby wspomnieć Krakspot, czy nowo powstały Hive. A te inicjatywy same w sobie, reprezentują jedynie niewielki procent przedsiębiorczych ludzi w naszym mieście.

Przy tak słabym jak obecnie poziomie współpracy młodych z ludźmi biznesu, pozostaje jedynie zastanowić się, czy coś się w tym kontekście zmieni. I oczywiście aktywnie działać.

Wiem o tym, że są w Polsce biznesmeni, którzy mają chęć i zasoby, żeby pomóc młodym. Wiem też, że prowadzenie firmy zajmuje bardzo dużo czasu i nie zawsze macie sposobność, żeby się w taką inicjatywę zaangażować.

W końcu i sama młodzież nie bardzo rozumie takie działania. Czeka nas więc podwójny wysiłek, aby przełamać obecną sytuację, ale to jedyna opcja, żeby się rozwijać i iść dalej. Bez tego zaangażowania nic się nie zmieni.

Ciekawy pomysł pokazał Richard Lucas, który jest otwarty na młodych ludzi z inicjatywą (link tutaj). Myślę, że wielu przedsiębiorców mogłoby dać młodzieży w ten sposób szansę.

Wiem, że Wy, biznesmeni jesteście zajęci i mówię o tym bez odrobiny ironii. Doceniam i szanuję Wasz czas i nie chciałbym, żeby się marnował. Dlatego tym bardziej doceniam każdą Waszą pomoc. A bez Waszego zaangażowania nic się nie stanie.

Zaangażuj się w pomoc młodzieży.

Kuba Malinowski
[email protected]