Sprawdziłem, dlaczego sto polskich startupów upadło. Cz. 3

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

Dlaczego warto popełniać błędy i chętnie się nimi dzielić? Bo, jak to powiedział jeden z bohaterów tego tekstu, “w portfolio też jest miejsce na porażki”. Dlatego kontynuujemy nasz cykl, w którym pokazujemy główne powody porażek polskich startupów.

Zdjęcie główne artykułu pochodzi z pexels.com

W ubiegłym roku rozpoczęliśmy cykl pt. “Sprawdziłem, dlaczego sto polskich startupów upadło”. Przez ten czas opublikowaliśmy dwie części, dzięki którym poznaliście historie dwudziestu upadłych polskich startupów. Powody ich porażek były różne – poznacie je zaglądając do poprzednich części. 

Temat porażek zainteresował Was na tyle, że postanowiliśmy przygotować inny cykl, pokazujący powody porażek zagranicznych startupów. Na jego potrzeby stworzyliśmy kolejny cykl o porażkach, który nazwaliśmy “Miliony w błoto”. Opisaliśmy w nim historie pięciu startupów, które przepaliły 128,5 mln dolarów.

Poniżej poznacie historie kolejnych 10 polskich startupów, które upadły. Rozmawialiśmy z ich założycielami, którzy podzielili się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi tworzenia biznesu. Z ich wypowiedzi dowiecie się, dlaczego polskie startupy upadają. 

21. ShellyCloud. Brak jasnej wizji i zbyt wielu cofounderów

ShellyCloud było platformą do hostowania aplikacji internetowych napisanych w Ruby on Rails. Klient płacił wyłącznie za wykorzystane zasoby przechowywanych danych w chmurze, którą administrował zespół ShellyCloud. I choć zespół stojący za tym projektem zarabiał na siebie, jego założyciele postanowili zakończyć prace. Pół roku przed podjęciem tej decyzji, przychód spółki osiągał miesięczny wzrost na poziomie 5%, co pozwalało utrzymać zespół, sprzęt i inwestować w rozwój firmy. 

Zapytaliśmy Bartłomieja Kozala, CEO ShellyCloud o główne powody zakończenia prac nad tym projektem. – Po prostu zmęczyliśmy się tym samym tematem. Coś co przekształciło się w Shelly miało swoje początki ponad 6 lat temu. Mimo tego że przez ostatni rok byliśmy dochodowi i projekt był w stanie sam się utrzymać, nie mieliśmy ochoty go dalej kontynuować – mówi w rozmowie z nami. Kolejnym powodem była liczba cofounderów.

– Mieliśmy sześciu cofounderów, do tego drugą spółkę, która była większościowym udziałowcem. Wszystko to powodowało rozmywanie się odpowiedzialności i brak nakreślenia jasnej wizji, w którą stronę powinniśmy dalej iść – dodaje. Dodatkowo część udziałowców dzieliła obowiązki między dwoma firmami. – Uznaliśmy, że lepiej w 100% skupić się na jednym biznesie, którym jest Ragnarson i zrobić to najlepiej jak potrafimy – mówi. Był jeszcze trzeci powód porażki tego projektu.

– Zbyt niskie ceny. Kiedy zaczynaliśmy cały zespół to byli developerzy bez żadnego doświadczenia w biznesie. Chcieliśmy zbudować platformę, z której sami byśmy chcieli korzystać z technicznego punktu widzenia. Przez długi czas nie myśleliśmy o tym jak to powinno zarabiać i jak zdobywać klientów. Dostarczaliśmy premium support za darmo mając przy tym najniższe ceny – mówi Bartłomiej Kozal, współzałożyciel ShellyCloud.

Zachęca do obejrzenia jego prezentacji na temat powodów porażki jego biznesu. Od 40 slajdu dowiemy się więcej na temat informacji biznesowych dotyczących ShellyCloud.

22. EduKoala. Byliśmy na rynku o 2-3 lata za późno

EduKoala była aplikacją do nauki języków obcych i miała nam przypominać o słówkach, których chcemy się nauczyć. Robiła to w dosyć niestandardowy sposób. Jak działał program stworzony przez zwycięzców Warsaw Startup Weekend? – Każdy z nas odblokowuje telefon ok. 90 razy dziennie. To jest moment, kiedy możemy uczyć się nowych słówek – mówił Michał Karmiński, jeden z pomysłodawców EduKoali.

Dzięki jego aplikacji podczas odblokowywania ekranu pojawiało się na nim słówko i jego tłumaczenie w wybranym przez nas języku. Podczas każdej próby zaglądania do telefonu, “przy okazji” uczyliśmy się nowego słówka. Użytkownik mógł tworzyć własne listy haseł do nauczenia, bądź skorzystać z tych dostępnych w aplikacji. Michał Karmiński  i Kasper Warguła zaprezentowali projekt na Startup Weekend Warsaw w 2011 roku. Zgarnęli wszystkie nagrody i nie porzucili projektu, a rozwijali go przez blisko dwa lata.

Później skupili się na projekcie MyKoala, który miał być grą edukacyjną uczącą języków obcych. EduKoala i MyKoala powstawała głównie ze środków twórców startupu. Firma cieszyła się dużym zainteresowaniem mediów, dzięki udziałom w wielu konkursach. Podczas Pioneers Festival w Wiedniu została wybrana jako jeden z 50 najlepszych startupów 2012 roku, co pomogło w pozyskaniu inwestora. INEO Capital, którego przedstawiciel brał udział w konferencji Pioneers Festival, zainwestował w projekt 100 tysięcy euro w zamian za 10% udziałów. Projekt niestety nie przetrwał próby czasu i nie jest dalej rozwijany.

Michał Karmiński, pomysłodawca EduKoali i MyKoali, podzieliłby go na dwie części: aplikację do nauki języka obcego i stworzenie gry mobilnej. Jakie błędy popełnił, które skutkowały zamknięciem projektu? – Powodów porażki EduKoali można szukać w kilku miejscach. Znacząca ilość pieniędzy była przeznaczona na złą rekrutację. Postawiliśmy na ilość programistów, a nie ich jakość. Zatrudniliśmy prawie dziesięciu studentów informatyki, którzy mieli sesje, pracowali na pół etatu i nie było to dla nich główne zajęcie – mówi Michał Karmiński, jeden z twórców EduKoala.

Dzisiaj wie, że pewne rzeczy szybciej można osiągnąć w mniejszym, ale bardziej doświadczonym zespole. Innymi problemami była nieznajomość technik projektowania produktów. – Mam tutaj na myśli podstawy MVP czy Lean Canvas. Dopiero po zagłębieniu się w literaturę omawiającą wymienione techniki, zrozumieliśmy wiele popełnionych błędów – dodaje Karmiński. Fundamentalnym problemem w przypadku aplikacji edukacyjnej oraz gry mobilnej okazał się jednak brak umiejętności programowania w wymaganych technologiach.

Dzisiaj jego zespół jest mądrzejszy o te rzeczy, które nauczył się podczas tworzenia EduKoali. Obecnie liczy 25 osób i tworzy projekt w mniej nasyconej branży, jaką jest e-sport. – Niewielka konkurencja powoduje, że ewentualne błędy są nam wybaczane, bo użytkownicy nie mają alternatywy w postaci innych serwisów. W przypadku EduKoali trafiliśmy na rynek o 2-3 lata za późno, a wtedy potrzebne jest doświadczenie branżowe. Inaczej użytkownik odinstalowuje aplikacje i nie ma na kim iterować z produktem – dodaje Michał Karmiński, jeden z twórców EduKoala.

23. Megafoni. Za mało pasji w tym, co się robi

Megafoni było narzędziem wspierającym promocję marek na Facebooku. Wystartowało w 2011 roku, czyli w czasach, gdy wiele firm poszukiwało sposobu na dotarcie do setek tysięcy użytkowników tego portalu społecznościowego. Narzędzie oferowało możliwość organizacji konkursów i promocji na fanpejdżach. W dodatku, Megafoni było pierwszym takim rozwiązaniem w Polsce i zmieniało się zgodnie z zapotrzebowaniem klientów.

W kwietniu 2012 roku projekt stał się ”innowacyjną technologią internetową umożliwiającą prowadzenie firmy na Facebooku”. Klienci Megafoni mogli od tego czasu korzystać z komunikatora pozwalającego zarządzać treścią, kolejkować wpisy, mogli też bliżej poznać klientów i przeszukiwać zawartości stron firmowych na Facebooku wraz z pełnym zestawem narzędzi zarządzania i organizowaniem promocji. Z narzędzia korzystało wtedy trzy tysiące firm z Polski. Stworzył go m.in. Dominik Dryja, który podzielił się z nami doświadczeniami związanymi z porażką swojego projektu.

Megafoni było jego trzecim projektem na polskim rynku. – Świetnie nam szło. Wieloletnie doświadczenie mojego wspólnika w technologii opartej na social media i moje wieloletnie doświadczenie w biznesie, design i marketingu pozwoliło szybko zdominować rynek polski w tych usługach – mówi Dominik Dryja. O jego firmie pisało wiele mediów. Megafoni zdobyło też dwie nagrody na Hackathonie Facebooka w Warszawie.

– Mieliśmy setki dobrze płacących większych i mniejszych klientów. Lotniska, potężne agencje reklamowe, ogromne firmy, kawiarnie i małe sklepy. Każda firma, która chciała się promować w social mediach znalazła u nas jakieś rozwiązanie – dodaje. Projekt szykował się do ekspansji zagranicznej. Dominik Dryja posiada doświadczenie wdrażania marek i technologii na rynkach miedzynarodowych, które nabył gdy mieszkał 13 lat w Toronto. Poruszył więc temat ze wspólnikiem o ekspansji technologii pod inną marką na inne rynki.

Projekt pod nową marką Hello Social został wdrożony i wypromowany. Opisany został również pozytywnie w serwisie TechCrunch. Po pól roku pracy nad nową marką i udoskonaleniem technologii, wspólnie ze wspólnikiem jednak zdecydował, że to nie jest projekt, któremu chcieliby się poświęcić długoterminowo.

– Patrząc na moją decyzję teraz, jestem pewien, że mój brak pasji do projektu mogę zawdzięczyć osiągnięciu pewnego wewnętrznego celu, który podświadomie sobie nadałem, gdy wróciłem 10 lat temu do Polski – mówi. Było nim udowodnienie sobie, że na polskim rynku można stworzyć własny sukces. – Po dwóch latach działalności Megafoni zacząłem sobie przypominać wartość swojego czasu – dodaje.

Zaczął zadawać sobie proste pytanie: czy za 5 lat będzie miał na tyle pasji, aby chcieć sturlać się z łóżka do pracy? Czy to co robi przynosi mu wewnętrzną satysfakcję? Te same pytania zadali sobie wszyscy członkowie firmy. Co postanowili? – Wszyscy uznaliśmy, że są znacznie ciekawsze tematy i projekty, które chcielibyśmy rozwijać i się nim poświecić. Uznaliśmy, że czas to najcenniejsza waluta. – kwituje.

Zdjęcie pochodzi z picjumbo.com

24. Lingly. Brak wiary i błędy założycielskie

Lingly powstał trochę przypadkiem. Mateusz Pośpieszny wspomina, że po tym jak z sukcesem wypromował z zespołem pierwszą językową aplikację, czyli Kursy123, jego wspólnik wpadł na pomysł, który chciał realizować hobbystycznie, a który przerodził się w Lingly. Dodaje, że zebranie zespołu, opracowanie pitcha i kwalifikacja do dubajskiego programu akceleracyjnego spowodowały, że start był szybki, a motywacja na bardzo wysokim poziomie. – Po prostu chcieliśmy zrealizować ten projekt przy okazji przeżywając ciekawą przygodę i zdobywając nowe doświadczenia – mówi Mateusz Pośpieszny, współzałożyciel Lingly.

Aplikacja miała bardzo proste założenie. – Badania pokazywały, że znajomość tysiąca najczęściej występujących słów w danym języku pozwalało w teorii rozumieć około 80% codziennego języka. Chcieliśmy skupić się na pomocy w nauce tych 1000 słów dla różnych języków w sposób miły, prosty i zorganizowany wykorzystując nasze doświadczenie w pracy nad kursami e-learningowymi z firmy Funmedia – opowiada Paweł Antkowiak, współzałożyciel Lingly. Aplikacja miała skupić się wyłącznie na słownictwie, z pominięciem gramatyki.

Pomysł był, zespół i fundusze na rozwój również. Pierwsze problemy pojawiły się wewnątrz zespołu, który doszedł do wniosku, że ma niesprecyzowane cele i oczekiwania wobec projektu. – Dodatkowo działaliśmy w modelu bez jednego lidera, co w połączeniu z brakiem wspólnego planu każdy problem doprowadzał do poważniejszych tarć – mówi Pośpieszny. Problemem byli też organizatorzy dubajskiego akceleratora, którzy nie spełnili oczekiwań zespołu.

– Nie bez znaczenia były też błędy założycielskie, gdzie zespół posiadający udziały był duży, zbyt wiele udziałów było po stronie osób nie biorących udziału w realnym rozwoju projektu – dodaje Mateusz Pośpieszny. Zapytany, co przemawiało za podjęciem decyzji o zamknięciu projektu odpowiada, że poza wcześniejszymi problemami na pewno powodem był brak wiary. Zdaniem Pośpiesznego całość projektu nie spinała się w rentowny model biznesowy.

– To znaczy o ile zyskalibyśmy jakieś gigantyczne finansowanie, które pozwoliłoby przepalać pieniądze przez długi okres czasu zanim wszystko będzie rentowne, to może i widzielibyśmy w tym sens. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że sam fajny pomysł to za mało, nawet przy naszych umiejętnościach marketingu aplikacji mobilnych – dodaje współzałożyciel.

25. Ostatnia Wola. Zbyt wcześnie na taki projekt

Ten startup miał automatycznie wysyłać naszym najbliższym listy, wiadomości wideo czy inne rzeczy w sytuacji, gdy nadejdzie ostatni dzień naszego życia. OstatniaWola pozwalała zapisać słowa i przekazać je najbliższym, gdy nie zdążymy się z nimi pożegnać. Projekt spotkał się z zainteresowaniem, ale zdaniem Patryka Kozioła, CEO, powstał za wcześnie i klienci nie byli na niego gotowi. – Często jest tak, że rynek w danym momencie nie jest gotowy na dane rozwiązanie i mam wrażenie, że dokładnie tak było w przypadku tego projektu – mówi.

Zawiesił prace nad OstatniąWolą, ale czeka na moment, w którym potencjalny Klient będzie bardziej otwarty na nowatorskie rozwiązania, również w tak delikatnej materii, jak pozostawienie bliskim swojego testamentu w inny, niż dotychczas znany sposób. – Myślę też o zmianie modelu na bardziej „przyjazny i zrozumiały” dla Klienta – mówi Patryk Kozioł. Jednym z kolejnych powodów przerwania prac nad tym projektem był rozwój innego pomysłu.

– Realizowałem inny projekt, jakim jest OpiekunBloga, który rozwinął się niezwykle dynamicznie i zwyczajnie musiałem dokonać wyboru. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, wybór był prosty – postawiłem na markę pewniejszą, z dużo łatwiejszym i obecnie większym potencjałem rozwoju. Podkreślam jednak, że OstatniaWola pozostaje jedynie zawieszonym projektem, który zamierzam w przyszłości rozwijać w nieco zmienionym modelu – mówi nam CEO OstatniejWoli.

26. Guso. Brak doświadczenia w pozyskiwaniu użytkowników

Za pomocą tej platformy mogliśmy w szybki sposób udostępnić znajomym dane do przelewu. Każdy użytkownik posiadał możliwość stworzenia własnego konta, w którym może umieścić informacje niezbędne do zrobienia przelewu bankowego. Na początku zespół udostępnił użytkownikom jedynie możliwość generowania druku przelewu jednorazowego, jednak był na etapie wstępnych rozmów z bankami, które wyraziły zainteresowanie integracją z serwisem.

Głównym powodem powstania Guso było częste pytanie o numer konta przez znajomych, którzy wcześniej pożyczyli pieniądze. Każdemu z nich mogliśmy udostępnić swój profil za pośrednictwem unikalnego linku. Po tym jak znajomy odwiedził profil, mógł skorzystać z funkcji wygenerowania druku płatności podając jedynie kwotę i tytuł przelewu. – Pracujemy w pocie czoła nad integracją Guso z systemami bankowymi. Chcemy, aby nasi użytkownicy mogli robić przelewy w nie więcej niż 5 minut – zapewniał zespół Guso kilka lat temu.

Projekt nie przetrwał jednak próby czasu, bo nie był do końca przemyślany. – W zamyśle chcieliśmy umożliwić użytkownikom przesyłanie numeru konta przypisanego do adresu e-mail. Niestety brak doświadczenia w pozyskiwaniu użytkowników doprowadził do zamknięcia projektu. Dziś posiadamy parę lat doświadczeń i pewnie uruchamiając projekt dziś, bylibyśmy w stanie zaplanować go lepiej – mówi nam Wojciech Dasiukiewicz, CEO Guso.

27. Fusion Sheep. Pomysł ciekawy, ale brak chętnych

Historia tego startupu rozpoczęła się od wpisu na blogu Bartłomieja Goli, Partnera Generalnego SpeedUp Group, późniejszego inwestora Fusion Sheep. – Napisałem, że strasznie mnie dziwi, że ciągle nie ma technologii, która pozwalałaby przerzucać rzeczy z mojego telefonu na telewizor. Że dalej w salonach główne miejsce zajmuje duży telewizor, ale my cały czas mamy drugi kontent na telefonach lub komputerach i nie ma technologii, która pozwalałaby to dobrze połączyć – opowiada Bartłomiej Gola. Po publikacji, zgłosiło się do niego dwóch inżynierów z Poznania.

Pracowali oni nad technologią Digital Living Network Alliance (DLNA), które było pewnego rodzaju standardem przesyłu video i zdjęć między urządzeniami. Produkt powstał, pierwsi użytkownicy korzystali z Fusion Sheep, zespół dostał się nawet na konferencję TheNextWeb w Amsterdamie, gdzie zaprezentował swój projekt na głównej scenie. – Wszyscy uważali, że to ciekawy pomysł, ale nie udało się zbudować takiej trakcji, która by umożliwiła pozyskanie kolejnego inwestora. Prosta historia – wspomina Gola.

– Stworzyliśmy produkt, któremu nie udało się uzyskać takiego zainteresowania rynku, by udało się pozyskać kolejnych inwestorów. W związku z tym spółka upadła – mówi Bartłomiej Gola, inwestor w Fusion Sheep. Kolejnym powodem przerwania prac nad projektem był konflikt między założycielami, którzy ostatecznie się rozstali. – W takiej sytuacji nie było już o czym rozmawiać – dodaje. Czego ten projekt nauczył poznański fundusz inwestycyjny?

– Nauczyłem się tego, że charaktery ludzkie mogą mieć bardzo duże znaczenie w biznesie i ewentualny konflikt między founderami może rozbić każdą firmę. Z drugiej strony, w projektach technologicznych a Fusion Sheep takim był, musimy mieć środki na całościowe stworzenie technologii tak, aby ktoś mógł ją w całości przejąć. Nie da się na technologii rozwiniętej w 75% zbudować pierwszej trakcji i w ten sposób zarobić na dokończenie rozwoju technologii. W tej spółce było za mało pieniędzy – mówi Bartłomiej Gola, Partner Generalny SpeedUp Group.

Zdjęcie pochodzi z picjumbo.com

28. Lib4Kid. Młodzi rodzice zachwyceni, ale niechętni do płacenia

Zespół Lib4Kid tworzył wielojęzyczne aplikacje na urządzenia mobilne, które były wirtualną biblioteką bajek i wierszyków. Jak mogliśmy przeczytać w opisie, Lib4Kid miało być “doskonałą [dla dzieci] formą rozrywki i edukacji w cyfrowej rzeczywistości”. Jaka jest historia powstania tego startupu i dlaczego nie jest dalej rozwijany? Łukasz Sójka, jeden z założycieli Lib4Kid mówi, że aplikacja powstała w okresie życia młodych rodziców.

Sam szukał dobrej jakości kontentu i wyróżnienia na tle niewartościowych aplikacji dla dzieci i rodziców. Pomysł na sukces był prosty: dotarcie do zagranicznych klientów, zainteresowanych ciekawymi bajkami. – Chcieliśmy czegoś dużego. Wiedzieliśmy, że skala i międzynarodowe podejście dadzą szansą na zwrot. Chcieliśmy dużej ilości tytułów i wersji językowych, łączyć wątki kulturowe z różnych regionów świata – to cały czas jest aktualne, bo te wartości są ponadczasowe – mówi Łukasz Sójka.

Zespół rozpoczął współpracę z Panem Poetą, bajki miały świetne, ręczne ilustracje, a czytał je m.in. Jarosław Boberek. – Wszystko siedziało. Młodzi rodzice byli zachwyceni wstępnymi designami i efektami animacyjnymi oraz założeniami odnośnie serii. Było zainteresowanie inwestora, które skończyło się na obietnicach – dodaje. Zespół zainwestował w trzy tytuły: dwie nagrane wersje językowe, kolejne 3 przetłumaczone. Pieniądze znalazły się także na działania PR i wykupienie reklam Google adWords.

– Opublikowaliśmy pierwszy tytuł bezpłatnie, kolejne dwa w cenie biletu autobusowego: 4 zł. Uważaliśmy, że nie będzie to barierą. Okazuje się, że było nią, przynajmniej nad Wisłą. Nawet znajomi nie pobierali wersji płatnych – inwestycje nie przynosiły zwrotu, więc wstrzymaliśmy się z dalszymi pracami – mówi Łukasz Sójka o pierwszych powodach przerwania pracy nad projektem Lib4Kid. Aplikacja w Google Play nadal jest dostępna, ale nie wzbudza dużego zainteresowania. Czego, zdaniem Lib4Kid, zabrakło do osiągnięcia sukcesu?

  • finansowania na dużą ilość wdrożeń,
  • środków na komunikację w krajach, w których wydatek 4 zł nie stanowi bariery,
  • starań o PR, dostęp do komunikacji o aplikacji w mediach,
  • obecności w telewizji śniadaniowej,
  • relacji lub starań o relację z psychologami, środowiskami opiniotwórczymi,
  • czasu i determinacji.

29. Booking Sport. Brak zainteresowanych

Idea tego projektu pojawiła się już w 2010 roku na studiach. – Poszło standardowo: zauważenie potrzeby, szczypta ambicji i marzenie o własnym biznesie – wspomina Jakub Rak, współzałożyciel Booking Sport. Booking Sport opierało się na pasji do sportu, a problemem, który miał rozwiązać było znalezienie odpowiedniego miejsca dla tej pasji… – Wybór najtańszego, najlepszego, najbliższego i dostępnego obiektu sportowego to proces, który jest czasochłonny – mówi Jakub Rak.

– Jest to tym bardziej irytujące, że za pośrednictwem portali internetowych można już wyszukiwać i rezerwować wiele usług np.: hotel, jedzenie czy wizytę u lekarza itd. Nie inaczej powinno być w sporcie – dodaje. Dlatego w odpowiedzi na tę potrzebę powstał BookingSport.pl, w którym za darmo można było wyszukać i zarezerwować obiekty sportowe. Głównym powodem zakończenia prac nad tym projektem był brak inwestora na etapie early seed. Nie udało się go znaleźć, a i założyciele nie mogli dalej finansować go z własnych środków.

Co mogłoby pomóc w tamtym czasie projektowi? Kilka kwestii. Jakub Rak doradza, by:

1. Na etapie researchu nie ufać tak bardzo w to co mówią klienci, tylko spojrzeć na ich zdanie bardziej krytycznie.

2. Zbierając feedback o projekcie pytać szczegółowo, dopytywać o szczere odpowiedzi – dopiero po drążeniu tematu uzyskamy prawdziwą opinię.

3. Dzielić się swoim projektem z jak największą liczbą osób w biznesie.

4. Szukać możliwości kooperacji na każdym etapie.

5. Stworzyć warunki żeby szczęście zadziałało. Mówię tutaj o tym, że wiele startupów ma moment, kiedy przypadek (poznanie kogoś, lub warunki) sprawiają, że można ruszyć z kopyta.

– Ważne jest, żeby w sferze finansowej trzymać się sztywno ustalonych reguł. Dywersyfikować i oceniać ryzyko. Cały czas być przygotowanym na różne scenariusze. Mieć plan A, B, C i D. Dzięki temu, że trzymaliśmy się tego założenia, po zakończeniu projektu nie zostaliśmy z zobowiązaniami finansowymi i bagaż doświadczeń wyniesiony z projektu nie był ,,bagażem” finansowym – dodaje Jakub Rak, współzałożyciel Booking Sport. Z wiedzy i doświadczeń zdobytych przy tym projekcie czerepie do dzisiaj.

Jakub Rak przyznaje, że doświadczenia z tego projektu pokazały mu w jakim kierunku chce się rozwijać i pozwoliły mu na kontynuowanie kariery zawodowej w branży internetowej. – Moim zdaniem warto wycisnąć maksymalnie dużo z takich doświadczeń, nawet jeśli zakończy się to zamknięciem projektu. Trzeba pamiętać, że praktycznie każda osoba w biznesie ma za sobą porażkę. W Dolinie Krzemowej inwestują w osoby, które mają za sobą bagaż doświadczeń i porażkę – mówi.

Jego zdaniem, inwestorzy wiedzą, że każdy musi dostać taką lekcję, dlatego lepiej przyjąć ją na początku, a nie po zainwestowaniu w projekt. – Jeśli pokażesz przyszłemu partnerowi biznesowemu, pracodawcy czy inwestorowi, że masz za sobą taką historię, i przedstawisz, że stworzyłeś coś od zera, przekonałeś innych do swojej idei, to dowód na co Cię stać. W portfolio też jest miejsce dla porażki – dodaje Jakub Rak.

30. Bribile. Nie poświęciliśmy się temu projektowi

Bribile był serwisem, który nie tylko pozwalał na szybkie i łatwe stworzenie własnej mobilnej strony internetowej, ale także udostępniał narzędzia dotarcia do większej ilości klientów korzystających z urządzeń mobilnych. Adam Trojańczyk, jeden z założycieli, opowiedział nam historię stworzenia tego startupu. – Staszek, Michał i ja pracowaliśmy razem od jakiegoś czasu i zdecydowaliśmy się zrobić wspólnie biznes. Chcieliśmy stworzyć narzędzie do pozyskiwania ruchu z urządzeń mobilnych, a na wygenerowanych z nich stronach dać możliwość płatności – opowiada.

Bribile miało ułatwić proces płacenia za usługi i towary w punktach, które nie posiadają swojego terminala płatniczego. Mieli z niego korzystać m.in. klienci zakładów fryzjerskich, którzy zapomnieli pieniędzy – dzięki Bribile mogli za usługę zapłacić telefonem. Dziś takie rozwiązania działają bez problemów, ale jeszcze kilka lat temu były tylko marzeniem pasjonatów technologii. – To były inne czasy, nie było Blika, nie było technologii NFC. Pomysł był fajny, jeździliśmy po bankach, staraliśmy się zjeść jak największy kawałek tortu – dodaje Trojańczyk.

Dlaczego i ten startup poniósł porażkę? Zespół Bribile mówi, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, choć przyznaje, że nie wykorzystało wielu szans na rozwój projektu. – Dostaliśmy propozycję inwestycji, którą niestety odrzuciliśmy. Fundusz chciał zabrać od nas 49%, więc nie dawał nam możliwości wejścia z kolejną transzą. Dlatego szybko odprawiliśmy ich ofertę – mówi współzałożyciel Bribile. Dodaje, że od tego momentu zaczęły się „schody”. – Nie mieliśmy możliwości pracować w 100% przy tym projekcie. Musieliśmy zajmować się także innymi rzeczami, bo oszczędności szybko się skończyły – dodaje Trojańczyk.

To powodowało nerwy, rozbicia, rozciąganie kamieni milowych, a tym samym coraz gorsze wyniki. – Później bank odrzucił propozycję współpracy z nami na rzecz wprowadzenia swojego własnego systemu transakcyjnego – dodaje. Zapytany o to, czego praca nad Bribile nauczyła go, odpowiada, że dowiedział się jak ważna jest współpraca w zespole i wciskanie się na siłę, nawet tam gdzie Cię nie chcą. Doświadczenia te pomogly jednak zespołowi w stworzeniu kolejnego startupu, który odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej.

Przeczytałeś właśnie trzecią część cyklu pt. „Sprawdziłem, dlaczego sto polskich startupów upadło”. Poprzednie części tego cyklu o polskich startupach, które poniosły porażkę znajdziecie tutaj. Jeśli Ty też stworzyłeś startup, który poniósł porażkę i chciałbyś opowiedzieć o swoich doświadczeniach na łamach MamStartup – skontaktuj się z autorem tekstu: [email protected].