Być szaleńcem szukającym przygód – Marcin Szeląg (cz. 2)

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

W pierwszej części naszej rozmowy z Marcinem Szelągiem, Partnerem inwestycyjnym krakowskiego funduszu Innovation Nest, mogliśmy poznać historię powstania jednego z największych polskich portali społecznościowych – epuls. Druga część wyjaśnia, jak być dobrym przedsiębiorcą oraz kto ma łatwiejszą pracę: twórca czy inwestor. Marcin Szeląg był po obu stronach. Odpowiedzi szukajcie poniżej.

Zdjęcie z konferencji Internet Beta 2013 dzięki uprzejmości Blue Cherry Studio

fot. Blue Cherry Studio

Umiejętność pociągnięcia za sobą zespołu

W startupach najważniejsza jest analiza, bo to ona zmniejsza ryzyko porażki. Dobrze to rozumiem?

Są różne szkoły. Często podaje się przykład Marka Zuckerberga, czy gdyby zrobił dokładną analizę rynku,t o czy stworzyłby Facebooka? Pewnie nie. Zuckerberg miał pewne przeczucie, pomyślał, że coś może być potrzebne, zrobił to coś w bardzo prostej postaci i wypuścił do użytkowników, którzy sami mu powiedzieli czym to powinno być. Wydaje mi się, że to jest ciekawa droga dla powstawania zupełnie nowych produktów cyfrowych.

Jeśli prześledzimy historię sukcesów ostatnich lat: Twitter, Snapchat, Instagram, Whatsapp – to wyłoni się pewne podobieństwo w powstawaniu tych produktów. Oczywiście są kategorie gdzie trudno zaistnieć z przypadku np. ecommerce. Tutaj bez dogłębnego zrozumienia rynku i procesów jakie na nim działają trudno będzie zaistnieć. Bicie się z Amazonem, Zalando czy Alibabą nie ma większego sensu. Jeśli natomiast wpadniemy na pomysł zupełnie nowego modelu biznesowego w obszarze ecommerce, to sytuacja wygląda już inaczej. Jako przykład mogę tutaj podać Instacart – aplikacja dzięki, której możemy robić zakupy spożywcze online w swoich ulubionych sklepach. Instacart pozyskał ostatnio 40 milionów dolarów finansowania i rozpoczyna skalowanie swojej usługi na nowe rynki.

W jaki sposób ten projekt wiąże się z historią Facebooka?

Twórca Instacart również zrobił coś bardzo prostego, by zaspokoić swoją potrzebę. Zauważył, że nie ma usługi dzięki, której mógłby składać zamówienia w swoich lokalnych sklepach spożywczych. W przeciwieństwie do takich takich firm jak Webvan z okresu bańki internetowej, stworzył prostą aplikację na telefon i wprowadził do niej produkty dostępne w kilku okolicznych sklepach. Następnie tą aplikację polecił kilku swoim znajomym.

Na początku zamówienia były realizowane przez niego samego. Bez wielkich magazynów, zaawansowanych systemów IT. Jego znajomi byli zadowoleni, ponieważ dostarczył im usługi, która do tej pory nie była dostępna na rynku. Apoorva Mehta (founder Instacart), chciał przetestować pewną ideę, która przyszła mu do głowy. Zrobił coś bardzo prostego, zaangażował w to swoje najbliższe otoczenie, co spowodowało początkową trakcję produktu. Trakcja jest słowem klucz. Jeśli jej nie ma, to nie ma co iść dalej i rozbudowywać produktu.

Wydaje mi się, że takie podejście do tworzenia nowych produktów cyfrowych działa. Przykłady jak Instacart można mnożyć. W większości przypadków produkty te powstają pod wpływem pewnego chaosu, z którego wyłania się bardzo jasna wizja dostarczenia klientom/użytkownikom wartości. Im szersza i odważniejsza wizja, tym większy potencjał na zbudowanie bardzo dużej firmy.

Mehta wykazał się zaangażowaniem i determinacją. To cechy dobrego lidera?

Jak w każdej branży, również w gospodarce cyfrowej, cechy lidera są niezmiernie ważne. W zasadzie, w większości startupów, początkowa wizja ma się nijak do finalnego kształtu jaki przyjmuje model biznesowy. Dzieje się tak, ponieważ startup zaczyna tylko z pewną hipotezą a dopiero później na podstawie danych z rynku i od klientów buduje produkt/usługę/biznes. Zawsze jest to pewnego rodzaju proces iteracyjny. Im bardziej zderzamy się z rynkiem, tym więcej mamy informacji i to wszystko co robimy staje się konkretniejsze. Wiele osób, która zaczyna budować startup, poddaje się przy pierwszym zakręcie. Niestety droga startupów jest cały czas pod górę z zakrętem po zakręcie. Aby przetrwać taką podróż, liderzy muszą być wytrwali, muszą wykazywać się dużą pokorą, muszą być elastyczni. Bez tego będzie bardzo trudno.

Bez lidera nie ma biznesu.

Jeśli mówimy o startupach na początkowym etapie rozwoju, to w głównej mierze inwestuje się w zespół. Każdy zespół ma naturalnego lidera. Osobę, która odpowiada za wizję. Jest to też osoba, która motywuje i spaja cały zespół. Na naszym lokalnym rynku mamy kilka przykładów mocnych liderów: Mariusz Gralewski (znanylekarz.pl), Michał Borkowski (zadane.pl), Przemek Kadula (notatek.pl). Nawet jeśli [w zespole – przyp. red.] mamy kilku founderów to i tak jest zawsze ta jedna osoba, do której się zwracam kiedy jest problem lub kiedy należy podjąć jakąś ważną decyzje.

Jakbyś mógł wymienić główną, najważniejszą cechę lidera, to co by nią było?

Najważniejszą cechą jaką powinien posiadać lider jest umiejętność pociągnięcia za sobą zespołu, inwestorów, doradców, klientów. Jest to niezwykle rzadka cecha. Być może dlatego też mamy tak mało bardzo dużych firm technologicznych. Drugą cechą, której zawsze szukam w founderach jest naturalna intuicja biznesowa. Możemy otoczyć się mnóstwem mentorów, przeczytać wszystkie możliwe książki, spędzić rok na analizowaniu blogpostów od topowych venture capitalistów, a i tak nie da nam to recepty na sukces. Musimy mieć tę intuicję, która w odpowiednim czasie podpowie nam, którą decyzję podjąć i gdzie zaryzykować.

Biznes cyfrowy to w dużej mierze tworzenie zupełnie nowych produktów i usług. Występuje w tym procesie tak dużo zmiennych, że bez odpowiedniej intuicji, rozumianej jako połączenie wyczucia, doświadczenia życiowego i też pewnie sprzyjających okoliczności, sukces będzie trudny do osiągnięcia. Dobrym przykładem jest Estimote i Kuba Krzych. Znalezienie się na rynku z gotowym produktem dokładnie w momencie kiedy Apple ogłasza iBeacon jest przejawem dokładnie tych dwóch cech dobrego lidera.

Fundamenty polskiej gospodarki cyfrowej

I chyba też dobrych współpracowników. Prezes Teva, największego na świecie producenta leków generycznych, Szlomo Yanai mówi, że dobry pracownik to taki, który potrafi rzucić wyzwania i nie przytakuje szefowi, ale proponuje własne rozwiązania.

W startupach jest tak, że na samym początku mamy bardzo mało informacji. Każdy w zespole musi potrafić walczyć z rynkiem, na którym ten startup konkuruje. Mówię tutaj o bardzo wczesnym etapie, tak naprawdę gdy zaczynamy eksperymentować z użytkownikami, budujemy pierwszą wersję produktu. Jeżeli zespół jest nastawiony na czystą egzekucję, wykonywanie poleceń (oczywiście najlepiej, jak tylko potrafi) to moim zdaniem nie zadziała. Każda osoba w tak małym zespole powinna wykazywać się własną inicjatywą i autonomią w rozwiązywaniu problemów, których na wczesnym etapie jest cała masa.

Dlaczego to takie ważne?

Dlatego, że na pierwszym etapie w głównej mierze pozyskujemy wiedzę na temat rynku i oczekiwań klientów, tu jeszcze nie ma co egzekwować. Czas na to przychodzi dopiero później, więc wydaje mi się, że na wczesnym etapie zespół musi być bardzo elastyczny. Każda osoba musi mieć też wizje produktu, biznesu. Istnieje duża potrzeba samodzielnego działania i umiejętności szybkiego reagowania na to, co dostaniemy z rynku. Jeżeli szukamy wspólników do naszego biznesu cyfrowego, albo pierwszych pracowników, którzy mają pomóc przekuć naszą wizję w produkt i biznes, to to są cechy, których ja bym szukał.

Pracownicy, którzy bardziej wolą biernie wykonywać polecenia i realizować wyznaczony tor działania, nie są być może osobami, które warto mieć na początku na pokładzie. Tutaj bardziej mówimy o szaleńcach, którzy traktują to jako przygodę, a nie pracę. Bo oczywiście jak wiemy, w większości przypadków może nic z tego nie wyjść.

Potrzebne jest też wcześniejsze przygotowanie pracowników, jak to określiłeś ”kreatywnych”. I ono chyba zaczyna się w czasach studiów.

Zdecydowanie tak. Każdy inwestor mówi, że powinno się zatrudniać tylko najlepszych ludzi i to najlepiej dużo bardziej doświadczonych od nas samych. Reguła, która w polskich zespołach jest często bagatelizowana. W biznesach cyfrowych mniejsze znaczenie ma papier z dobrej uczelni, ponieważ większość wymaganych umiejętności jest zupełnie nowa. Uczelnie nie kształcą przecież specjalistów Adwords, czy specjalistów od marketing automation. To są kompetencje, które zdobywa się tylko w praktyce. Ja zawsze posługuję się przykładem z technologiami w obszarze marketingu.

Istnieje mnóstwo produktów wspierających procesy w obszarze marketingu internetowego. Są to różnego rodzaju serwisy czy aplikacje – jest ich blisko tysiąc. Jeśli zacznie się rozmawiać z osobami, które uważają się za marketerów, to po pierwsze te osoby nie mają pojęcia o tym jakie są możliwości, jakie narzędzia są dostępne na rynku, a po drugie nie mają umiejętności korzystania z tych narzędzi. Nie ma się co dziwić, że tak jest, ponieważ te osoby nie miały możliwości tego się nigdzie nauczyć.

Dlatego też lepiej jeszcze na studiach zacząć pracę.

Uważam, że studia są jednym z fajniejszych okresów w życiu i to z kilku powodów. Jeden powód jest taki, że mamy dużą swobodę, czyli możemy podróżować, pracować, angażować się w przedziwne projekty. Nie mamy presji finansowej, kredytów na głowie, rodziny, którą musimy utrzymać. Możemy studiować w dowolnym mieście, w którym nam się spodoba, albo też w dowolnym kraju, który zapragniemy poznać. Cały ten okres ma służyć rozwinięciu naszego światopoglądu, umiejętności, otwartości na świat.

Jeśli popatrzymy na firmy internetowe to w zasadzie, w większości z nich może pracować osoba, która jest na pierwszym roku studiów. Na początku może przyjść na praktyki, gdzie pozna, jak funkcjonuje nowoczesny dział marketingu, albo jak funkcjonuje nowoczesny dział produktu. To jest prosta sprawa, spędzając pięć lat studiów, praktykując w wielu różnych firmach/obszarach – to doświadczenie, które zbieramy jest przeogromne, o wiele większe niż sucha wiedza teoretyczna, którą jesteśmy w stanie wynieść z zajęć na studiach. To jeden aspekt.

Jak wygląda drugi?

Drugi wydaje mi się, że jest często pomijany. Dotyczy tego jakie studia wybieramy. Czego chcemy się nauczyć na tych studiach, jakie umiejętności rozwinąć. Uważam, że bardzo dużo osób popełnia fundamentalne błędy, wybierając przypadkowe kierunki. Jeżeli popatrzymy na świat, to teraz wszystko wskazuje na to, że technologia wejdzie w każdą dziedzinę, w każdą możliwą branżę. Coraz więcej sprzedaży dokonuje się online i coraz więcej usług jest online. W zasadzie każda firma technologiczna nieustannie rekrutuje nowych pracowników. Programiści, designerzy, ludzie od marketingu, obsługi klienta, sprzedaży. To są zupełnie nowe zawody, na które jest niesamowite zapotrzebowanie. Ten popyt oczywiście nie jest tylko na rynku polskim. W każdym kraju sytuacja wygląda podobnie, ponieważ wszędzie gospodarka cyfrowa rozwija się bardzo dynamicznie.

Jakie zatem studia wybrać?

Ciekawe są takie kierunki studiów, które rozwijają nasz intelekt, dają dostęp do bardzo ogólnej wiedzy, wtedy jesteśmy elastyczni. Jeżeli popatrzymy na background osób, które pracują np. w działach marketingu firm internetowych, albo w działach produktu, to często są to osoby po filozofii, albo po matematyce. Niekoniecznie ktoś po kierunku marketing i zarządzanie jest dobrym online marketerem. Trzeba naprawdę dobrze się zastanowić jakiego typu umiejętności chcemy rozwinąć podczas naszych studiów.

Zawsze podkreślam – podczas studiów powinniśmy wykształcić w sobie umiejętność pozyskiwania i przyswajania nowej wiedzy. Jeśli wiążemy swoją przyszłość z gospodarką cyfrową to musimy być gotowi na ciągłe pogłębianie wiedzy i rozszerzanie umiejętności. Nikt nie wie, co będzie za dwa, trzy, cztery, pięć lat. Jakie nowe umiejętności będziemy musieli zdobyć. Jeszcze jakiś czas temu nie było platform społecznościowych i nie było narzędzi marketingowych, które bazują na tych platformach.

Na jaki temat pisałeś pracę magisterską?

Na temat funduszy venture capital i. W momencie kiedy ją pisałem i zbierałem materiały, ten rynek w Polsce wyglądał zupełnie inaczej. Nie mieliśmy tak dobrze zbudowanego ekosystemu inwestycyjnego, o startupach też tak dużo się nie mówiło, danych o rynku był bardzo mało. Funkcjonowały wtedy głównie fundusze skupione na późniejszych fazach inwestycyjnych, założone w latach ‘90. Zbieranie materiałów do mojej pracy dało mi dużo do myślenia, czyli jak jeszcze jest wiele do zrobienia w Polsce żeby ten system wspierania gospodarki cyfrowej się wytworzył.


pierwszej części naszej rozmowy z Marcinem Szelągiem, Partnerem inwestycyjnym krakowskiego funduszu Innovation Nest, mogliśmy poznać historię powstania jednego z największych polskich portali społecznościowych – epuls. Druga część wyjaśnia, jak być dobrym przedsiębiorcą oraz kto ma łatwiejszą pracę: twórca czy inwestor. Marcin Szeląg był po obu stronach. Odpowiedzi szukajcie poniżej.

Jak wiele jest jeszcze do zrobienia?

Wydaje mi się, że zostały wmurowane fundamenty. Posiadamy sieć siedemdziesięciu kilku inkubatorów, które są rozsiane po całej Polsce. Mamy sieć kilkunastu (co najmniej) prężnie działających funduszy VC, które są skupione na wczesnym etapie. Mamy też coraz lepsze połączenia z hubami technologicznymi na świecie. Jesteśmy coraz bardziej otwarci na ludzi z zagranicy, a ludzie z zagranicy są coraz bardziej otwarci na nas. Nie jest już problemem pojechanie do Londynu, Berlina czy do San Francisco i znalezienie tam, poprzez swoje kontakty, osób, które mogą pomóc nam w biznesie.

Kolejna rzecz jest taka, że Unia Europejska, bardzo wspiera gospodarkę cyfrową poprzez liczne programy. Celem jest zniwelowanie różnicy jaka występuje pomiędzy Europą, a Stanami Zjednoczonymi w obszarze technologii i innowacji. Dlatego UE wspiera tak bardzo mocno powstawanie systemowych rozwiązań dla wspierania startupów. Jeżeli spojrzymy na Polskę to mamy coraz więcej lokalnych społeczności, które organizują się wokół technologii, startupów, budowania nowych produktów cyfrowych. Dzieje się to w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, czy w Gdańsku.

To czego nam brakuje to: po pierwsze aniołów biznesu, którzy inwestując małe kwoty, stanowią pierwszy kapitał dla spółki. Durga rzecz, której nam brakuje to globalny sukces. Mamy teraz, przez ostatnie osiemnaście miesięcy, kilka przekładów ciekawych firm, które zaistniały na globalnej scenie technologicznej. Możemy powiedzieć o UXPin, Estimote, Base, SalesMANAGO, Intelclinic, Zortraxie, teraz o Sherly, które zebrało kampanię na Kickstarterze.

Jesteśmy już “jakoś” widoczni i można zauważyć że coś się w Polsce dzieje. Teraz to na co czekamy, to duży, globalny sukces tych firm. Mówię o perspektywie kilku lat, kiedy te firmy zostaną sprzedane lub wejdą na giełdę. Wszystko po to, aby founderzy i pracownicy, którzy budowali te firmy, otrzymali dostęp do kapitału i mogli założyć kolejne firmy. Co ważniejsze aby mogły zainwestować część otrzymanych środków w inne startupy. Wtedy być może spowoduje to efekt kuli śnieżnej, nasz ekosystem będzie kompletny. Zaczynaliśmy raptem parę lat temu, dlatego nie przeszliśmy jeszcze całego cyklu.

Aniołowie biznesu pierwszymi dawcami kapitału

To główna przyczyna?

O tym mówi Fred Wilson z Union Square Ventures, jednego z bardziej znanych nowojorskich funduszy. Fred porównuje ekosystem Nowego Jorku do ekosystemu Doliny Krzemowej. W Dolinie Krzemowej fal związanych z powstawaniem firm, sprzedażą firm, kolejnymi firmami, kolejnymi sprzedażami było już wiele. W Nowym Jorku mamy do czynienia być może z trzecią falą. W Polsce wydaje mi się, że jesteśmy dopiero po pierwszej. Niestety z tej pierwszej fali niewiele osób poza właścicielami się wzbogaciło. Dlatego też nie mieliśmy wysypu kolejnych firm.

I teraz czekamy na drugą falę?

Być może drugą falą też mamy już za sobą. Nasza-klasa, epuls, Goldenline, Niania.pl. Te wszystkie firmy zostały sprzedane w ciągu ostatnich kilku lat. Teraz powiedziałbym, że mamy już do czynienia z zupełnie nową klasą przedsiębiorców technologicznych. Bardziej doświadczeni, w wielu przypadkach rozwijający już kolejny biznes cyfrowy. Jeżeli chodzi o poprzednie dwie fale to po sprzedaży Onetu, Piotr Wilam zaczął inwestować, a w konsekwencji powstało Innovation Nest. Właściciele innych portali, które się sprzedały też zaczęli inwestować. Osoby takie jak Marcin Kurek, Mariusz Gralewski, Grzegorz Gorczyca, oni też teraz inwestują, czy to indywidualnie jako aniołowie biznesu, czy przez fundusze, jak np. Protos.vc.

To ich doświadczenie i pieniądze, które wróciły na rynek napędzają kolejne startupy. Będzie bardzo ciekawe zobaczyć jak te startupy się rozwiną. Do tej pory mieliśmy do czynienia z lokalnymi exitami, a ich wartość była stosunkowo niewielka. Trzecia fala ma już kilku kandydatów na globalny sukces. Ciekawym przykładem jest Brainly. Serwisy, którymi zarządza spółka, przyciągają już około 25 milionów użytkowników miesięcznie na świecie. Firma działa na kilkunastu rynkach na świecie i ma bardzo mocny zespół. Jeżeli tam zostanie wykonany exit to środki, które wrócą do Polski i zespołu, powinny być już znaczne. Myślę, że możemy się spodziewać ciekawych startupów, które wyjdą spod palców Brainly Mafia.

Ja jestem bardzo optymistycznie nastawiony i wierzę, że w ciągu następnych pięciu lat ta trzecia fala się przełamie i zacznie się czwarta, która na pewno będzie bardziej globalna, znacznie mocniejsza i szersza.

Mówiąc o środowisku startupowym przed sukcesem wymieniłeś aniołów biznesu. Pokazuje to jakby byli najważniejsi w jego budowaniu. O tym, że efekt kuli śnieżnej jest bardziej potrzebny nam niż wszystkie inne rzeczy mało się mówi.

Jest kilka rzeczy, o których się nie mówi. W Polsce, gdzie z punktu widzenia zbierania finansowania, utarło się tak, że jak pozyskam jednego inwestora to już jest sukces. I większość inwestycji na polskim rynku jest dokonywana przez pojedynczego inwestora, co niekoniecznie jest tym modelem, który dominuje na bardziej rozwiniętych rynkach, gdzie dominuje model koinwestycyjny. Kiedy startup zbiera rundę, zaprasza do niej wielu inwestorów. Zwłaszcza na wczesnym etapie to jest naturalne. Wystarczy sprawdzić dowolny startup na Crunchbase. Im ciekawszy startup tym większa liczba koinwestorów. Odnosząc się do aniołów biznesu, to sytuacja wygląda dokładnie tak samo. Rundy “angel” zbierane są od wielu prywatnych inwestorów.

Dlaczego to takie ważne?

Z dwóch powodów: pierwszy jest taki, że inwestowanie na bardzo wczesnym etapie jest niesamowicie ryzykowne. Dlatego najlepiej wypisywać bardzo małe czeki, ale przez dużą liczbę inwestorów. W Polsce taka praktyka jest sporadyncznie stosowana, chociaż obserwuję pierwsze zmiany w tym zakresie. Druga rzecz, która jest ważna to jest to, że otrzymuje się dostęp do sieci kontaktów każdego z inwestorów. Posiadając znanych inwestorów, z rozbudowanym networkiem otrzymujemy niesamowitą wartość dodaną. Musimy pamiętać, że pozyskiwanie finansowania jest procesem ciągłym i nie kończy się na jednym inwestorze.

Na jakie etapy można go rozłożyć?

Pierwsza inwestycja to jest dopiero początek, będzie druga, trzecia, czasem czwarta, piąta i szósta, jeżeli mówimy o tworzeniu naprawdę dużych firm. Tego nie da się zrobić nie mając networku inwestorów. Nie mając sieci, do której my możemy, marketować naszą propozycję inwestycyjną. Z reguły pierwsza inwestycja jest bardzo niewielka i służy jedynie do pokazania początkowej trakcji. Jeśli uda się pokazać sprzedaż bądź wzrost ruchu to jest to argument aby pozyskać trochę większą rundę, np. od kilku funduszy VC. Dalsze etapy finansowania związane są ze skalowaniem.

Wracając do sytuacji aniołów biznesu w Polsce trzeba powiedzieć głośno, że zaczyna ich powoli przyrastać. Mamy coraz więcej, osób które sprzedały swoje pierwsze internetowe biznesy i teraz zaczynają prywatnie inwestować. Drugą kategorią są menadżerowie wyższych szczebli, którzy mogą przeznaczyć małe środki na 1-2 niewielkie inwestycje rocznie. To już daje pewien zasób środków dostępnych na rynku. Wyzwanie przed founderami jest takie, aby potrafić znaleźć takie osoby.

Ja od czasu do czasu przeglądam swojego LinkedIna i Facebooka pod kątem osób, które mogłyby być zainteresowane prywatną inwestycją w startup. Muszę powiedzieć, że zdecydowanie widzę coraz większe grono potencjalnych aniołów. Jednak nie jest to jeszcze duża skala.

Na zakończenie powiedz, która strona rzuca więcej wyzwań. Byłeś po obu: twórcy projektu i inwestora.

Wydaje mi się, że obie perspektywy są cholernie trudne, tylko z odmiennych powodów. Jeżeli jesteśmy founderem i rozwijamy nasz pierwszy startup to czeka nas wiele punktów zwrotnych gdzie wszystko może się wywrócić. Na moim Slideshare, udostępniłem prezentację na temat modelu ryzyka w startupie. W tej prezentacji wymieniłem większość obszarów ryzyka, które zaobserwowałem z własnego doświadczenia. To zaczyna się od samego podjęcia decyzji o tym, że chce zacząć biznes. Później pomysłu, zebrania zespołu itd. Jest tam kilkanaście etapów, gdzie na każdym z nich, coś może się nie udać. I to, że to się może nie udać, może być zupełnie niezależne od nas.

Co jest więc największym wyzwaniem dla twórców?

Największym wyzwaniem dla nich, które ja widzę, to wyjście poza strefę komfortu. Jeżeli popatrzymy na projekty, które krążą po rynku, to z reguły są to projekty, które czerpią dużo z tego co już jest. Kolejna inkarnacja istniejącego modelu modelu biznesowego. Brakuje bardziej ryzykownego podejścia i prób stworzenia zupełnie nowych rynków/produktów.. Często podaje się przykład, Airbnb.com który stworzył zupełnie nowy model biznesowy wokół wynajmu krótkoterminowego. Później powstała cała masa biznesów, które czerpały z tego modelu na zasadzie Airbnb dla x, czy Airbnb dla y.

A po stronie inwestora?

Po stronie inwestora, problem jest trochę innej natury. Inwestor chce inwestować w bardzo innowacyjne, nowe produkty, które mają szansę stworzyć zupełnie nowy rynek. Jeżeli działamy na takim rynku jak Polska to mamy rzeczywiście problem z podażą takich projektów. Polscy inwestorzy muszą bardzo mocno manewrować pomiędzy oczekiwaniami swoich inwestorów, którzy zainwestowali w fundusz, a tym co jest możliwe do osiągnięcia poprzez inwestowanie w projekty, które są na rynku.

Ani rola twórców, ani inwestorów nie jest komfortowa. Natomiast jest to jedno z najciekawszych doświadczeń zawodowych/życiowych, zarówno, po jednej, jak i po drugiej stronie barykady.

Druga część rozmowy z Marcinem Szelągiem miała pojawić się wczoraj (1 września). Za opóźnienia w publikacji, przepraszamy. Bohater wywiadu zaprasza wszystkich zainteresowanych tematyką inwestowania w Polsce do udziału w najbliższej edycji konferencji Internet Beta. Wygłosi tam panel pt. „The cambrian explosion – jak startupy technologiczne zawładną światem”