Wściekły pies (Przypadki startupowca)

Dodane:

Marcin Łukiańczyk Marcin Łukiańczyk

Udostępnij:

Piąta rano, za oknem jeszcze ciemno, a mój Pebble już wibruje, by wybudzić mnie ze snu. Żona przewraca się na bok, dzieciaki spokojnie śpią, pitbull (1,6 kg groźny York) chrapie. Wstaję, bo już nie mogę doczekać się zobaczenia, jak będzie wyglądał dzisiejszy trening. Znowu będę “umierać”. O szóstej zwarty i gotowy lecę na CrossFit. Wieczorem dorzucam jeszcze trening DEFENDO. Gdzieś pomiędzy znajduję ochotę na zrobienie kilku kilometrów biegnąc z audiobookiem na uszach. Po co to wszystko?

fot. flickr.com/photos/fpat/ | CC BY-NC-SA 2.0

– Ciebie chyba na stare lata pokręciło! Po co to robisz? Komu chcesz coś udowodnić? – mówi żona, spoglądając na moje posiniaczone nogi i ręce. Na dłonie już nie może patrzeć, przeraża ją widok zerwanych odcisków i otwartych ran od morderczych treningów . 

– Robię to dla siebie, bo mogę i chcę – uśmiecham się i myślę sobie, że wszystko przez poczucie, że ciągle ktoś mnie goni. I w pracy, i w życiu. Chyba wiem dlaczego. Przecież szybciej do mety dobiegnie ten, którego goni wściekły pies, niż ten który wyszedł sobie tylko potruchtać. Tak samo jest w startupie.

Jeszcze kilka lat temu mówiłem o sobie pracoholik, bo uwielbiałem pracować po 10 – 14 godzin dziennie i spać po dwie, trzy godziny. Nie przeszkadzało mi to, a problemem był brak czasu i siły na inne obowiązki oraz przyjemności. W 2010 roku odszedłem z tzw. “fabryki” i skupiłem się na rozwijaniu swojej działalności. Było nieźle, pracowałem dalej tyle samo, zarabiałem więcej, miałem fajnych klientów, ale nadal nie było to to, co chciałem robić.

W tzw. międzyczasie próbowałem odpalić kilka projektów, niektóre wychodziły, ale nie wkładałem w nie serca przez co finalnie prawie zawsze kończyły się fiaskiem. W 2012 przyszedł mi do głowy kolejny pomysł, by “zapolować na e-booka, aby kupować go jak najtaniej”. Pomysł na tyle przypadł mi do gustu, że im dłużej nad nim siedziałem, tym częściej odmawiałem zleceń swoim aktualnym klientom przez co musieliśmy żyć z rodzinnych oszczędności. W styczniu 2013 roku uruchomiłem UpolujEbooka.pl w wersji beta, wszystko wyglądało kolorowo, ludziom się podobało. W lutym oficjalnie już funkcjonował i pierwsze złotówki zaczynały pokazywać się na zestawieniu do rozliczenia od partnerów, z którymi współpracowałem.

Luty 2013 i marzec 2013 w Google Analytics nadal wyglądał “zielono” pod względem wzrostów, system sobie dobrze radził, więc zacząłem znów myśleć o dorabianiu “na boku”, bo oszczędności zaczęły kończyć się. Serwis przynosił straty, tak jak większość początkujących projektów. Na przełomie marzec/kwiecień 2013 wdrożyłem szybkie zmiany w serwisie i powstał kolejny duży problem. Google nałożyło filtr na UpolujEbooka.pl, przez co utrudnił dostęp do niego obniżając wyniki wyszukiwania serwisu. Moje marzenia o górach złota, inwestorach z grubymi portfelami w jednej chwili legły w gruzach.

W tym czasie akurat czytałem książkę “Start-up bez pieniędzy” i zaczynała ona trochę przypominać moją sytuację w jakiej się znalazłem. Żaden inwestor nie myślał o tym, aby wejść w mój serwis, szczególnie jak nałożono na niego filtr, każdą wydawaną złotówkę zaczynałem oglądać z dwóch stron. Pomyślałem wtedy, że jest to chyba dobry moment, aby wycofać się i zacząć znów normalnie pracować. Autor poradnika dawał mi jednak jasno do zrozumienia, że jeśli będę robił coś na pół gwizdka to nie mam co liczyć, że mi się uda. Znalazłem w niej również pytania, na które musiałem sobie sam szczerze odpowiedzieć i przygotować się na najgorsze. Co jeśli nie wyjdę z filtra Google’a przez sześć miesięcy? Co jeśli nie znajdę inwestora przez ten czas? Co jeśli nie sprowadzę ruchu do serwisu? Co jeśli system będzie zarabiał tylko tyle, ile teraz zarabia przez 6 miesięcy?

Jeśli przy tak skonstruowanych pytaniach odpowiedziami byłem w stanie zagwarantować przetrwanie firmie i mojej rodzinie, to wiedziałem, że mogę wejść w projekt całym sobą i skupić się na tym, aby wykrzesać z siebie trochę więcej kreatywności. W momencie jak skupiłem się na jednej rzeczy, po kilku tygodniach udało mi się wyjść z filtra, potem zacząłem dbać o kolejne elementy z mojej listy TODO, aby je realizować i zaangażować się w UpolujEbooka.pl. I dopiero wtedy zaczęła się moja prawdziwa przygoda z życiem tzw “startupowca”, dziecka które nie przynosi jeszcze profitów, cały czas płacze, że chce “jeść”, a my tylko nad nim skaczemy i modlimy się, aby mogło rosnąć i w przyszłości zagwarantować nam spokojną starość. To tak trochę jak z naszym ZUSem, ładujemy w niego kasę, licząc, że kiedyś będziemy mogli godnie żyć. Fajne jest to, że w przypadku startupu mamy większy wpływ co się stanie z pieniędzmi, które zainwestowaliśmy, szczególnie jeśli wydajemy swoje i robimy to z głową.

Cieszę się, że podjąłem ryzyko i poświęciłem się temu projektowi oraz za wszelką cenę nie szukałem inwestora próbując sprzedać się za przysłowiową złotówkę. Inwestor to świetne koło ratunkowe, daje często mnóstwo możliwości dotarcia do kanałów, do których nam jest trudno dotrzeć. Często jednak mając inwestora czujemy się zbyt pewni, przez co nie stawiamy wszystkiego na ostrzu noża, zaangażowanie w projekt może być dużo słabsze niż w sytuacji, w której ryzykujemy dużo więcej. Przydaje się też zrozumienie, że szybciej do mety nie dobiegnie osoba, która wyszła sobie pobiegać, ale ta za którą biegnie wściekły pies. Bo możesz poddać się i zwolnić, albo biec ile sił w nogach, by udowodnić, że masz siłę walczyć o swoje.

Autor: Marcin Łukiańczyk, UpolujEbooka.pl

Czytałeś właśnie pierwszy odcinek cyklu pt. Przypadki startupowca. Jeśli masz ciekawą historię, którą chciałbyś opowiedzieć, wyślij jej skróconą wersję na adres [email protected], z dopiskiem „przypadek”. Chętnie podzielimy się twoimi przeżyciami z naszymi czytelnikami!