Koniec przepisywania leków w ciemno. Startup Biolumo stworzył rozwiązanie do personalizowania leczenia antybiotykami [wywiad]

Dodane:

Marta Wujek Marta Wujek

Udostępnij:

Startup Biolumo walczy z antybiotykoodpornością bakterii. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie to przełom w obszarze przepisywania antybiotyków przez lekarzy.

Za pomocą urządzenia stworzonego przez Biolumo w ciągu 6 godzin przeprowadzimy badanie, na podstawie którego wywnioskujemy jaki lek będzie najlepszy dla konkretnego pacjenta.

Rozwiązanie Biolumo skierowane jest dla lekarzy pracujących w przychodniach, dzięki jego zastosowaniu pacjenci będą mieli szansę na otrzymanie spersonalizowanej terapii antybiotykowej. Oznacza to koniec przepisywania leków w ciemno, a jedyne co musi zrobić lekarz, by przeprowadzić badanie, to pobrać próbkę krwi od pacjenta i umieścić ją w urządzeniu.

Startup Biolumo znalazł się w tym roku wśród lokalnych półfinalistów czwartej edycji konkursu dla startupów zaangażowanych społecznie, Chivas Venture. Wojciech Giżowski, Wiceprezes i COO Biolumo opowiada o tym na jakim etapie jest cały projekt, co było najtrudniejsze, skąd wziął się pomysł i jakie są najbliższe plany zespołu.

Kiedy powstał pomysł na Biolumo?

Wojciech Giżowski, Wiceprezes i COO Biolumo: Projekt narodził się dwa i pół roku temu, jak to zwykle bywa, bezpośrednim czynnikiem, czy też iskrą, był przypadek. Chociaż można też powiedzieć, że raczej potrzeba pacjenta. Mentor biznesowy, wiedząc że zajmujemy się tematem antybiotykooporności, zadzwonił do nas z pytaniem: „czy mogę szybko sprawdzić, czy antybiotyk przepisany mojemu synowi na pewno zadziała?”. Nasz zespół nie znalazł żadnego rozwiązania, które spełniałyby kryteria zmartwionego rodzica, natomiast Marcin Pitek, odpowiadający w zespole za badania, poprosił o trochę czasu. Po kilku godzinach wrócił do nas z pomysłem, jak taki test można opracować. Tak narodziło się Biolumo.

Ile osób pracuje nad Biolumo i czym zajmowało się wcześniej?

Nasz zespół, poza mną, tworzą: Marcin Pitek, Olga Grudniak i Jakub Wysocki. Jesteśmy aktywnie wspierani przez ponad dwudziestu mentorów i partnerów na polach takich jak inżynieria, biotechnologia, sprzedaż czy prawo. Marcin i Olga są studentami biotechnologii, zaczynając pracę nad Biolumo rozpoczynali również studia na Międzyuczelnianym Wydziale Biotechnologii UG i GUMed. Natomiast ja i Jakub jesteśmy przedsiębiorcami, poza typową aktywnością zawodową prowadziliśmy już wcześniej swoje firmy – Jakub agencję eventową, a ja firmę IT. Razem również prowadziliśmy firmę doradczą dla projektów R&D, BreakBox Lab.

Projekty z zakresu medycyny nie należą do tanich. Skąd macie środki na finansowanie projektu?

Projekty, które z założenia mają komercjalizować wyniki badań naukowych niestety są kapitałochłonne, szczególnie w obszarze medycyny, gdzie mogą decydować o ścieżkach leczenia pacjentów. Na szczęście praktycznie od początku projektu Biolumo wspierała grupa partnerów. Dr Dawid Nidzworski z firmy SensDx udostępnił laboratorium i odczynniki do prac badawczych. Drugą osobą, która znacząco przyczyniła się do realizacji prac jest Dawid Masłowski z firmy Intema. To jego firma buduje prototypy urządzenia. Bez wsparcia tych dwóch osób byłoby nam niezwykle ciężko rozwinąć projekt od etapu pomysłu do funkcjonującego prototypu. Część finansowania otrzymaliśmy również z programu akceleracyjnego Startup Bootcamp Digital Health w Berlinie.

Macie dopiero po dwadzieścia kilka lat, jesteście gotowi na świat biznesu? Zwłaszcza, że nie mówimy o otworzeniu kawiarni, ale o branży medycznej.

Co prawda średnia wieku w naszej firmie to na razie 24 lata, ale część z nas ma już spore doświadczenie biznesowe. Mamy świadomość swojego wieku, a także jakie daje nam to przewagi i jakie bariery stwarza. Na początku brak tytułu naukowego wśród kadry naukowej bywał problematyczny. Natomiast w żaden sposób nie powstrzymało nas to przed realizacją projektu. Wszelkie braki nadrabiamy współpracując ze specjalistami o doświadczeniu międzynarodowym. Duży wkład w nasz rozwój mają mentorzy, gotowi do pomocy i konsultacji zagadnień, które stanowią dla nas wyzwanie. Jesteśmy zespołem, który jest wytrwały i systematycznie pracuje nad wdrożeniem naszej technologii na rynek.

Na czym dokładnie polega Wasze rozwiązanie?

Rozwiązanie jest dedykowane lekarzom pracującym w podmiotach leczniczych, przede wszystkim pediatrom, internistom, lekarzom rodzinnym i urologom. Naszym celem jest jest zmniejszenie problemu antybiotykooporności poprzez umożliwienie lekarzom stosowania celowanej terapii antybiotykowej. A to nie jest możliwe bez odpowiedniego testu na antybiotykooporność każdego pacjenta. Skupiamy się głównie na dwóch obszarach infekcji bakteryjnych: górnych drogach oddechowych oraz układzie moczowym. Są to układy, na które przypisuję się najwięcej antybiotyków. Nasze urządzenie jest w pełni automatyczne, dzięki czemu jedynym zadaniem, jakie musi wykonać lekarz bądź pielęgniarka jest pobranie próbki od pacjenta i umieszczenie jej w urządzeniu. Następnie maszyna sama rozprowadza badaną próbkę po naszych płytkach z antybiotykami i rozpoczyna test. Po upływie 6 godzin lekarz otrzymuje wyniki o skuteczności antybiotyków. Oczywiście to lekarz decyduje, który zapisać. On przecież zna najlepiej swoich pacjentów.

Z tego co wiem obecnie prowadzicie badania kliniczne nad swoim rozwiązaniem. Jak to przebiega w praktyce?

Pod pojęciem badań klinicznych często kryją się różne terminy. W naszym przypadku do certyfikacji, jako urządzenie medyczne wspierające diagnozę, musimy wykazać efektywność w porównaniu ze złotym standardem, czyli antybiogramem. W praktyce niezależny podmiot musi wykonać około 600 testów naszym urządzeniem i antybiogramem na tych samych próbkach od pacjentów. Wykażą one, czy wyniki naszego testu są zbieżne z powszechnie przyjętą i uznaną metodą badania antybiotykooporności. Te badania jeszcze przed nami – obecnie kończymy prace nad naszym urządzeniem, ponieważ przed walidacją kliniczną musimy mieć praktycznie gotowy rynkowo produkt. Inaczej musielibyśmy zaczynać całą walidację od początku.

Co było najtrudniejsze w całym projekcie?

Najtrudniej było zacząć. Zweryfikować nasz pomysł bardzo niskim kosztem, czy też jak mówi się fachowo, dostarczyć „proof of concept”, mając do dyspozycji jedynie laboratorium. Musieliśmy błyskawicznie zorganizować firmę, która pomogła nam zbudować nasze urządzenie. Potrzebowaliśmy poznać rynek, na którym chcieliśmy działać, zebrać ekspertów i mentorów, którzy w kluczowych momentach poprowadzą nas. Nawiązać współpracę z podmiotami, które będą w przyszłości używać naszego rozwiązania, by poznać ich oczekiwania, problemy i bóle, z którymi mierzą się w dziedzinie przepisywania antybiotyków. Podsumowując: musieliśmy zebrać wszystkie niezbędne zasoby, by móc w sposób ciągły i systematyczny rozwijać naszą technologię.

Jakie macie dalsze plany?

Przede wszystkim zamknąć rundę inwestycyjna na walidację kliniczną i certyfikację. Na to potrzebujemy zebrać łącznie ponad pięć milionów złotych. Na polskie warunki jest to kwota niemała, dlatego podzieliliśmy to na dwie transze. Trzy miliony na dokończenie badań i samego urządzenia oraz przeprowadzenie walidacji klinicznej. Następnie pozostaje, by móc przeprowadzić proces certyfikacji, opatentować pozostałe elementy urządzenia (kluczowy dla nas patent już złożyliśmy) oraz przeprowadzić walidację rynkową w postaci pilotów. W tym samym czasie pozyskujemy kolejne podmioty lecznicze do współpracy, by mieć już sieć partnerów w Polsce w momencie wejścia na rynek.