Sukces to w 5% dobry pomysł i szczęście, a w 95% pot i łzy – Grzegorz Berezowski (NapoleonCat)

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

– Nie miałem pojęcia o metodach sprzedaży B2B. Siedzieliśmy więc z kolegą nad książką telefoniczną i dzwoniliśmy. Przebijaliśmy się przez sekretariaty i zdobywaliśmy klientów, takich jak Polkomtel, Gillette czy Arthur Andersen. Po prostu nie wiedzieliśmy, że tak się nie da, więc się udawało.

Na zdjęciu: Grzegorz Berezowski, CEO NapoleonCat

Tak Grzegorz Berezowski wspomina pierwsze kroki zrobione w jednej z firm, które założył. Doświadczenia w niej zdobyte udało się przełożyć na kolejne przedsięwzięcia. Berezowski został współzałożycielem agencji interaktywnej 180heartbeats, którą rozwijał przez pięć lat, a później sprzedał swoje udziały niemieckiemu JUNG v. MATT. Zrobił to po to, by otworzyć kolejny startup: NapoleonCat, a później Catvertiser.

Dziś zajmuje stanowisko CEO NapoleonCata i Catvertisera – narzędzi wspomagających skuteczność działań marketingowych w mediach społecznościowych. Jak zaczęła się jego przygoda z przedsiębiorczością? Czego go nauczyła? Na te i na wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w poniższej rozmowie.

1. Co najwięcej nauczyło Pana na temat przedsiębiorczości?

Życie. Jeszcze na studiach (z ekonomii, więc wydawało mi się, że o biznesie wiem wszystko) zacząłem pierwszy, w miarę samodzielny biznes – w wakacje jeździłem do Stanów, gdzie dzierżawiłem furgonetkę do sprzedaży lodów, jeździłem po przedmieściach Filadelfii i zarabiałem pierwsze dolary. To były lata dziewięćdziesiąte. Na ostatnim roku studiów, kolega z Litwy, poznany właśnie w Stanach, zarekomendował mnie fińskiej firmie, która szukała osoby do otwarcia ich oddziału w Polsce. To było bardzo surrealistyczne doświadczenie. Nie mając żadnego doświadczenia, prowadziłem firmę uczącą kadrę menedżerską, jak skutecznie zarządzać przedsiębiorstwem. Nie miałem też pojęcia o metodach sprzedaży B2B. Siedzieliśmy więc z kolegą nad książką telefoniczną (to był początek lat 2000-nych) i dzwoniliśmy. Przebijaliśmy się przez kolejne sekretariaty i inne referaty, i… zdobywaliśmy klientów, takich jak Polkomtel, Gillette czy Arthur Andersen. Po prostu nie wiedzieliśmy, że tak się nie da, więc się udawało.

Potem przyszła praca w sieciowej agencji reklamowej, którą zamieniłem na własną agencję założoną wraz z dwoma wspólnikami (180heartbeats). To było kolejne doświadczenie, pokazujące, jak ważna jest dobra współpraca ze wspólnikami. Sprzedaż udziałów do niemieckiej agencji Jung von Matt – kolejna lekcja, już na poziomie międzynarodowym i zetknięcie z zupełnie innym niż polski (niestety, uczciwie trzeba powiedzieć – wyższym) poziomem kultury biznesowej. Następnie decyzja o założeniu własnej firmy i współpracy z funduszami inwestycyjnymi jako partnerami – kolejne, bardzo intensywne i rozwijające doświadczenie. Takich lekcji nie da się niestety wynieść z książek, blogów i newsletterów o “startupach”. Aczkolwiek warto uważnie śledzić doświadczenia innych i wyciągać z nich wnioski, żeby ustrzec się przynajmniej części błędów popełnionych przez innych. Ja chyba za mało czytałem…

2. Jak zarobił Pan swoje pierwsze pieniądze? Na co je Pan wydał? 

Miałem 7 lat i mieszkałem w podwarszawskiej wsi. W pobliskim PGRze szukali chętnych do szypułkowania truskawek skupowanych od rolników. Uparliśmy się z moim o rok starszym bratem, że chcemy tam pójść do pracy. Po wielu awanturach rodzice się zgodzili. Przepracowaliśmy chyba ze trzy dni. Za zarobione pieniądze kupiłem zabawkową katapultę w zestawie z dwoma rycerzami. To była jedyna zabawka w pobliskim kiosku. Brat włożył pieniądze na SKO, czyli do szuflady nauczycielki. Nie wiem, czy kiedykolwiek je odzyskał. 

3. Ma Pan 2k, 20k, 200k złotych na inwestycje. W co Pan inwestuje?

2 tysiące – w siebie, a dokładniej w weekendowy relaks z rodziną gdzieś w Polsce.

20 tysięcy – w mojego nowo narodzonego syna. Taka kwota ulokowana w jakimś funduszu umiarkowanego ryzyka za 19 lat powinna pomóc mu w studiach, albo w zrealizowaniu pierwszej, wielkiej, samodzielnej przygody. Bo wcześniej nigdzie samego go nie puszczę 😉

200 tysięcy – w dopracowanie i zmonetyzowanie projektu Napo.ly, który od półtora roku działa jako darmowa beta i, żyjąc własnym życiem, codziennie zdobywa nowych użytkowników Twittera z całego świata.

4. Ma Pan też możliwość zaprosić do współpracy twórcę znanej firmy. Kogo wybiera Pan i dlaczego?

Chętnie zaprosiłbym do współpracy twórców LiveChata, od których chciałbym nauczyć się, jak rozwijać i globalnie wyskalować SaaS’owy produkt B2B.

5. Projekt, aplikacja, której żałuje Pan, że jej nie wymyślił.

Teleporter czasoprzestrzenny – chciałbym móc na własne oczy zobaczyć, jak świat wyglądał sto, tysiąc i milion lat temu oraz jak będzie wyglądał za sto, tysiąc i milion lat.

6. Jeśli nie startup, to gdzie by Pan pracował?

Zakładając, że miałbym możliwość pracy przy innowacyjnych projektach, chciałbym doświadczyć pracy w Google lub Facebooku i poznać, w jaki sposób, na taką skalę, zarządza się innowacyjnością.

7. Jak Internet zmienił Pana życie?

Mówiąc szczerze – jestem od niego uzależniony. Trudno jest mi wyobrazić sobie obecnie życie i pracę bez Internetu, choć, mając czterdzieści lat, pamiętam doskonale czasy czarno-białej telewizji z dwoma kanałami oraz pracy biurowej z zeszytem i długopisem. Według mnie upowszechnienie internetu urzeczywistniło McLuhan-owską wizję “globalnej wioski” ze wszystkimi jej wadami i zaletami.

8. Jakie miękkie i twarde umiejętności potrzebne są w biznesie?

Moim zdaniem najważniejsze są dwie rzeczy:

  • umiejętność współpracy z ludźmi, słuchania ich, wyciągania właściwych wniosków i jasnego komunikowania swoich oczekiwań wobec innych;
  • szybkiego podejmowania decyzji – nie ma nic gorszego niż niezdecydowanie i tkwienie w martwym punkcie tylko dlatego, że nie jesteśmy w stanie zdecydować się, w którą stronę ruszyć.

“Twarde umiejętności”, czyli konkretną wiedzę w dowolnej dziedzinie, jeśli dobrze rozumiem to pojęcie, zdecydowanie łatwiej “kupić” zatrudniając specjalistów. Umiejętności miękkie są zdecydowanie rzadszym dobrem.

9. Jak określiłby Pan idealnego partnera w biznesie?

Idealny partner to taki, który nas uzupełnia w obszarach, w których my mamy braki, oraz potrafi z nami skutecznie współpracować. Nie oznacza to, że zawsze musi się z nami (lub my z nim) zgadzać, bo dzięki konfrontowaniu różnych punktów widzenia łatwiej podejmuje się właściwe decyzje. Musi jednak chcieć znajdować kompromisowe rozwiązania i wspierać nas nawet w trudnych sytuacjach. Bez tego ciężko jest myśleć o długiej i owocnej współpracy.

10. Co jest kluczem do sukcesu przedsięwzięcia?

Wytrwałość. W odróżnieniu od tego, co myśli wielu, zwłaszcza tych, którzy nigdy samodzielnie nie prowadzili biznesu. “Sukces” to w pięciu procentach dobry pomysł i szczęście, a w dziewięćdziesięciu pięciu procentach pot i łzy.

11. Jak motywuje się Pan do działania? 

Z tym mam problem. Uważam się za strasznie leniwego człowieka, któremu trudno samodzielnie zmusić się do jakiegokolwiek działania. Należę do tych osób, na które działa motywacja zewnętrzna. Muszę poczuć duży dyskomfort, żeby zacząć coś robić. Na szczęście jestem świadom tego mechanizmu, więc po prostu sam kreuję sobie niekomfortowe sytuacje, które w efekcie zmuszają mnie do działania.