Trzeba mieć świadomość, że zwątpienia są naturalne, nie ma co ich demonizować – Emil Konrad (Papukurier)

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

– Bycie przedsiębiorcą to ciągłe wahania nastrojów, od euforii po zwątpienie. Sparafrazuję słowa Churchilla (jest to też moje i Michała Streckera, mojego wspólnika, motto) „od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu!” – mówi Emil Konrad, CEO Papukurier.

Jego startup niedawno pozyskał milion złotych inwestycji. Dziś z Emilem rozmawiamy na temat przedsiębiorczości i tego, jak osiągnąć sukces.

Na zdjęciu: Emil Konrad, CEO Papukurier

1. Jak rozpoznać, czy pomysł na biznes sprawdzi się?

Jedyną szansą na zweryfikowanie pomysłu jest jak najszybsze wyjście na rynek i poszukanie klienta, który zapłaci za nasz produkt, usługę czy nawet za sam pomysł (akurat w naszym przypadku jak pojawiły się pierwsze przelewy od klientów to tak naprawdę nie mieliśmy nic poza pomysłem na kartce). W innym przypadku podejmujemy ogromne ryzyko – możemy wydać mnóstwo pieniędzy, możemy stworzyć super produkt, którego… nikt nie będzie potrzebował.

2. Co jeszcze każdy powinien zrobić zanim podejmie decyzję o stworzeniu startupu?

Jeśli pojawia się pomysł to nie ma na co czekać, trzeba jak najszybciej działać. Inaczej zawsze znajdziemy mnóstwo powodów, dla których będziemy odkładali decyzję o rozpoczęciu biznesu.

3. Kiedy w Pana przypadku przyszło pierwsze zwątpienie, załamanie?

Bycie przedsiębiorcą to ciągłe wahania nastrojów, od euforii po zwątpienie. Sparafrazuję słowa Churchilla (jest to też moje i Michała Streckera, mojego wspólnika, motto) „od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu!” Trzeba mieć mocny charakter by się nie poddać, i trzeba mieć świadomość, że zwątpienia są zupełnie naturalne, nie ma co ich demonizować. Miałem mnóstwo szczęścia trafiając na Michała Streckera, bo wspólnie zawsze jest łatwiej. Teraz dodatkowo jesteśmy odpowiedzialni za naprawdę spory zespół ludzi, więc zwątpienia nie mają sensu. Obiecaliśmy im ogromny sukces, nie chcemy ich zawieść.

4. Co najbardziej utrudnia rozwój startupom?

To zależy od startupu i branży. Każdy ma inne wyzwania i inne potrzeby. Ale jest jedna rzecz, która utrudnia rozwój wszystkim, niezależnie od branży i rynku. Tą rzeczą jest brak sprzedaży, bo sprzedaż jest najważniejsza.

5. Co jest najtrudniejsze w tworzeniu startupu, a co jest kluczem do przedsięwzięcia?

Najważniejsza jest konsekwencja w działaniu i niepoddawanie się. Codziennie trzeba rano wstać i robić swoje.

6. Jak zdobyć pierwszego klienta na nową usługę?

Po prostu nie czekać i zacząć sprzedawać. Nawet pierwsze usłyszane od klientów słowa „nie” uczą tego, co należy zmienić w ofercie, w strategii sprzedaży czy w samym produkcie. Trzeba ruszyć swoje cztery litery, bo niestety, choćbyśmy bardzo chcieli, jeśli zamkniemy się w swoim garażu, to klient sam nie przyjdzie.

7. Jak zarobił Pan swoje pierwsze pieniądze? Na co je Pan wydał?

Ponieważ duża część mojej rodziny (dosłownie z dziada, pradziada) to zawodowi rybacy (ale nie wędkarze!) więc nie miałem za bardzo wyjścia i od ostatniej klasy podstawówki pracowałem jako rybak śródlądowy. Bardzo ciężka, fizyczna praca, zwłaszcza jak jest temperatura w okolicach zera i wieje silny wiatr. Wyjmowanie ryb z sieci to też ciężki kawałek chleba i wymaga dużej wprawy. Taki okoń to potrafi całą dłoń poharatać. I by nie było za lekko – codziennie trzeba wstawać z godzinę przed wschodem słońca. Generalnie robota dla twardych. A i najważniejsze – płacone miałem w… rybach, które później musiałem sprzedać. Tam nauczyłem się, że nic nie przychodzi lekko i tam zdobyłem pierwsze szlify w sprzedaży. Na co wydałem te pierwsze pieniądze? Pewnie na buty do gry w piłkę nożną.

8. Jak motywuje się Pan do działania?

W sumie to nijak bo wychodzi na to, że z moim wspólnikiem Michałem motywację mamy w naszym DNA. Znajomi i rodzina wiele razy powtarzali nam, że nie mają pojęcia jak może nam się wciąż tak chcieć!

9. Jak zachęciłby Pan kogoś do stworzenia startupu?

Raczej bym zniechęcał! To naprawdę ciężka i wyczerpująca praca. A tak na poważnie – jak ktoś w sobie ma ten pierwiastek przedsiębiorczości to po prostu to zrobi. Przecież jak się mocno zastanowić to na początku przygody z biznesem nie podejmuje się tak naprawdę żadnego ryzyka! No może trzeba rzucić dotychczasową pracę, trochę obniżyć poziom życia, naruszyć oszczędności. Ale zawsze można wrócić na etat, tego nikt nie zabroni, a pracy jest teraz mnóstwo. Po raz kolejny powtórzę – jak chcesz spróbować to nie myśl za długo tylko działaj!

10. O czym mówi się za mało w kontekście startupów?

O ciężkiej, codziennej, wielogodzinnej pracy, o poświęceniu życia rodzinnego i koleżeńskiego w imię wizji przyszłości, która może się nie zrealizować, o tym, że każdy startup od pierwszego dnia powinien być biznesem szukającym rentowności a nie pomysłem na wykorzystanie środków unijnych. Mało mówi się również o nadmiernej gloryfikacji pomysłów (wciąż słyszymy, że to pomysł jest najważniejszy…), kiedy w rzeczywistości i tak ważniejsza jest realizacja, bo sam pomysł tak naprawdę nic, albo prawie nic, nie znaczy.

Pomija się też fakt, że pieniądze od inwestora często traktowane są przez startupowców jako sposób na życie, zapominając, że dużo efektywniej startupy pracują w środowisku braku środków niż ich nadmiaru.

11. Czego brakuje polskiej społeczności startupowej?

Przede wszystkim wymiany doświadczeń i wiedzy. Uważam, że brakuje regularnych tematycznych warsztatów, prowadzonych przez rozsądnych moderatorów, gdzie można by pogadać na bardzo różne tematy. Tematów jest całe mnóstwo: sprzedaż, operacja, zarządzanie projektami, budowa organizacji, tworzenie struktur, wdrażanie procedur, kwestie prawno-księgowe, itd. Można oczywiście czytać książki, ale dużo lepiej pogadać z kimś, kto przez podobne wyzwania już musiał przebrnąć. W naszym konkretnym przypadku – w ciągu 2 lat urośliśmy z firmy 2/3 osobowej do organizacji, w której pracuje około 100 osób.

Naprawdę zarządzanie taką firmą, przy ciągłym wzroście, jest bardzo wymagające, więc chętnie bym zaczerpnął wiedzy od innych, bardziej doświadczonych przedsiębiorców, oczywiście dzieląc się i swoimi obserwacjami. Na dzień dzisiejszy społeczność startupowa kojarzy mi się z ciągłymi konferencjami, na których koniecznie trzeba być. Osobiście oceniam obecną formułę tych konferencji startupowych raczej negatywnie.

Wszystko dlatego, że moim zdaniem ten model po prostu się już wypalił i zrobiło się to trochę takie zamknięte środowisko kolegów „z jednej piaskownicy”. Zadam tutaj pytanie: co taka „konfa” wnosi? Możliwość pitchowania swoich pomysłów, mityczny networking, a może poznanie inwestorów? Przecież i tak prawie wszyscy się znają… a wymiany doświadczeń i wiedzy jak nie było tak nie ma.