Zdjęcie główne artykułu by picjumbo.com
Jak rozpoznać przedsiębiorcę
– Jak rozpoznać komunistę? Cóż, jest to ktoś, kto czyta Marksa i Lenina. A jak rozpoznać antykomunistę? To ktoś, kto rozumie Marksa i Lenina – mówił Ronald Reagan, 40. Prezydent Stanów Zjednoczonych. Parafrazując tę anegdotę moglibyśmy odnieść się do definicji przedsiębiorcy. W Polsce panuje przekonanie, iż za przedsiębiorcę uznaje się „osobę fizyczną, osobę prawną i jednostkę organizacyjną, która nie jest osobą prawną, a której ustawa przyznaje zdolność prawną, prowadząca we własnym imieniu działalność gospodarczą lub zawodowej”[1] w różnych jej formach i podlegający stosownym regulacjom (dla jednoosobowej działalności gospodarczej będzie to przede wszystkim ustawa o swobodzie działalności gospodarczej, dla część spółek natomiast Kodeks spółek handlowych). Definicja owa nie jest może zła, lecz tylko w pewnym wąskim zakresie. Czy zgodnie z nią każdy właściciel, współzałożyciel, czy prezes (widniejący w umowie spółki) jest przedsiębiorcą? Otóż nie! Za przedsiębiorcę winniśmy uznawać osobę przedsiębiorczą.
W Stanach Zjednoczonych istnieje pewne mentalne rozgraniczenie pomiędzy „owner”, „founder”, „CEO” a „entrepreneur”. W naszym kraju jeszcze kapitalizm nie dojrzał na tyle, by tą różnicę uznać za oczywistość. Tym samym, wracając do punktu wyjścia: „Jak rozpoznać przedsiębiorcę? To ktoś kto spełnia warunki formalne. A jak rozpoznać prawdziwego przedsiębiorcę? To ktoś, kto rozumie warunki formalne, wykorzystując je w sposób pozwalając na osiągnięcie celów swojej organizacji.”
Jak to się ma do tematu tego opracowania? Otóż od założenia działalności gospodarczej do bycia przedsiębiorcą daleka droga, a sam pomysł na biznes to naprawdę niewiele, choć często słyszy się, że ktoś „wstrzelił się w temat” (co jest nieprawdą). W biznesie „nikt nie wstrzeliwuje się w temat, nic nie jest dziełem przypadku”[2], na dłuższą metę liczy się planowanie, ciężka praca i konsekwencja działania. Oczywiście – dobrze jest rozpocząć od pomysłu, natomiast wiele osób (w tym ja kilka lat temu) mając pomysł na biznes od razu błędnie zakłada, że po pierwsze – teraz wystarczy zdobyć jedynie środki na jego realizację, po drugie – mój pomysł jest wielką tajemnicą, jeśli o nim opowiem to ktoś mi go ukradnie, po trzecie – wystarczy mieć produkt, a ktoś go na pewno kupi.
Faza założycielska
Zdecydowana większość naukowych publikacji, z którymi się spotkałem stwierdza, że nadrzędnym celem przedsiębiorstwa jest „wypracowanie zysku”[3] . Dziś moglibyśmy rozszerzyć tą definicję o „lub/i zwiększenie własnej wartości rynkowej, przy jednoczesnym zachowaniu płynności finansowej.” Podstawą każdego pomysłu na biznes powinna być potrzeba zarobkowa. Same pomysły można, w mojej opinii, podzielić na dwie kategorie:
1. pomysły niemożliwe do zrealizowania przeze mnie, w tym czasie i miejscu,
2. pomysły możliwe do zrealizowania przeze mnie, w tym czasie i miejscu.
Zakwalifikowanie do konkretnej grupy nie jest wcale takie oczywiste. Otóż – często jest tak, że dany pomysł uznajemy za możliwy do zrealizowania, ponieważ opieramy się na błędnych danych i założeniach, i odwrotnie – wiele ciekawych idei nigdy nie ujrzała światła dziennego, przez sztuczne nawarstwianie problemów, nie mających odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Czasem też może się zdarzyć, iż realizacja pomysłu na biznes jest możliwa dzięki innemu, wcześniejszemu, przedsięwzięciu i pozyskanemu doświadczeniu. Elon Musk zdobył potrzebny kapitał na założenie SpaceX w następstwie tego, że wcześniej stworzył PayPal’a. Oczywiście, gdy chcemy zacząć robić nadruki na koszulkach nie potrzeba nam ani takiego kapitału, ani takiego doświadczenia. I tu dochodzimy do sedna. Richard Branson, Mark Zuckerberg, Steve Jobs, czy Elon Musk właśnie – to wielkie nazwiska światowego biznesu. W dzisiejszym świecie są niczym celebryci. Przed rozpoczęciem własnej działalności należy o nich zapomnieć. Jeżeli w formułowaniu pomysłu na biznes będziemy go postrzegać przez sukces Facebook’a, czy Apple – nic nie uda się nam osiągnąć. Od czego w takim razie zacząć?
„Pomysł? To naprawdę niewiele – co dzień mam setki z moim przyjacielem”
Nie chciałbym w tym miejscu podawać konkretnych pomysłów na biznes, każda osoba jest w stanie wymienić kilka w ciągu pięciu minut. To fakt. Zamiast tego odwołam się do swoich odczuć względem planu działania w fazie zalążkowej. Pierwszym punktem jest definicja potrzeby rynkowej. Czy mój pomysł na biznes rozwiązuje konkretny problem, czy sam ten problem wymyśliłem? To zadziwiające, jak bardzo potrafiłem kiedyś naginać rzeczywistość, by tylko utwierdzić się w przekonaniu, że mój pomysł jest dobry. Zanim zaczniemy go realizować warto umówić się z kilkoma potencjalnymi klientami i spróbować im go sprzedać. Nie mamy produktu? Przygotujmy makiety, infografiki, może jakąś broszurę. To zderzenie z rynkiem pozwoli na zweryfikowanie pomysłu praktycznie bezkosztowo.
Jak poradzić sobie w tym miejscu z największą obawą wielu początkujących przedsiębiorców (uwierzcie – ja też tak miałem), czyli – „a bo ktoś mi go ukradnie!” Nikt Wam go nie ukradnie! Szok? Niedowierzanie? Głupoty piszę? Oczywiście istnieje cień szansy, że jestem w błędzie, lecz zastanówmy się nad tym przez chwilę. Uważamy nasz pomysł za innowacyjny. Prawdopodobnie, ktoś z odpowiednim kapitałem mógłby go jednak bez problemu powielić, tylko po co? Ludzie z dużym zapleczem gotówki najczęściej doszli do niej samodzielnie, ich firmy są na rynku od lat i nie mają potrzeby, ani czasu bawić się w rozwijanie cudzych pomysłów. Mają własne i czasem (jupi!) inwestują w cudze, na zasadzie – „temat wydaje się ciekawy, wrzucę trochę środków w niego i zobaczymy.” Osoby, które nie posiadają własnej inwencji twórczej najczęściej nie posiadają również pieniędzy, tym samym musieliby – tak jak my – szukać ich na rynku. A kogo rynek wybierze?
Zapaleńca, który dzień w dzień żyje myślą o rozwijaniu swojej koncepcji, czy kogoś, kto jedynie szuka pomysłu na życie, najczęściej na zasadzie – „jeśli nie ten to następny.” Kogo Wy byście wybrali? Tak więc mówcie o tym, co robicie! A nuż – dowie się o Was ktoś, komu spodoba się Wasz pomysł i postanowi Wam pomóc! Tak w ogóle – Microsoft skopiował Slack’a, gdy ten już osiągnął sukces rynkowy. Nie wiem jak Wy, lecz ja nie miałbym nic przeciwko, gdyby mnie ktoś chciał skopiować, bo to by oznaczało, iż mam już grube $$$ na koncie i w najgorszym wypadku, niczym Samsung i Apple, byśmy sobie z moim konkurentem kilka razy w roku robili przelewy….
3… 2… 1… start!
Kolejnym krokiem jest identyfikacja potrzebnych kompetencji i stworzenie zespołu. Tu warto odwołać się do dwóch kategorii pomysłów biznesowych; możliwych i niemożliwych do zrealizowania. Umiejętność stworzenie zespołu z odpowiednimi kwalifikacjami to najważniejszy proces przy realizacji pomysłu biznesowego. Sam nie dasz rady. Na którymś etapie narodzi się potrzeba na księgową, programistę, czy sprzedawcę. Ważnym jest by wpierw zidentyfikować swoje umiejętności i pozyskać osoby, które nie będą ich powielać, a uzupełniać. I teraz coś, co wyda się nierealne. Bardzo często żaden kapitał nie jest na tym etapie potrzebny. Zapewne trzeba będzie się podzielić później, lecz „lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”.
Tym samym, jeżeli pomysł jest dobry i uda nam się przekonać drugą osobę by pomogła przy jego realizacji, to możemy zaproponować podpisanie umowy przedwstępnej z klauzulą o intencji założenia, dla przykładu spółki z o.o. lub, jeżeli nie chcemy się dzielić decyzyjnością z innymi, zaproponować jedynie opcję na udziały w przyszłej spółce. Ważna uwaga, zanim podpiszemy cokolwiek z kimkolwiek – dobrze zweryfikujemy drugą stronę. Związanie się umową z kimś, o kim nic nie wiemy może być dużym problemem. Koszt całości to opłata dla prawnika za przygotowanie umowy i ewentualnie notariusza za poświadczenie podpisów. Brak odpowiedniego zespołu jest zdecydowanie największą barierą na starcie.
Kasa, hajs, mamona…
Przeprowadziliśmy badanie rynku i pozyskaliśmy współpracowników? Rodzi się pytanie o finansowanie całego pomysłu. Zanim jednak do tego przejdę, chciałbym zwrócić uwagę na błąd, który kiedyś sam popełniałem. W większych miastach jest tak, iż wiele instytucji organizuje spotkanie networkingowe. Faktem jest to, że ludzie poważnie pracujący nad swoim pomysłem nie mają czasu, by w nich uczestniczyć zbyt często. Tak więc zamiast chodzić na wszystkie, wybierajmy tylko te, które są opłacalne. Kolejną, nie mniej ważną kwestią jest strategia wejścia na rynek i sprzedaży produktu. Tu bardzo przydatnym narzędziem jest Model Canvas [4]. Warto pamiętać, że pomysł, po przejściu przez model, musi stać się wartością. To jest cała tajemnica w wypełnianiu tej dziwacznej tabelki. Jak ideę przekuć na wartość dla potencjalnych klientów?
Finanse. Największa bolączka młodych firm. Najlepszy model biznesowy to taki, który zakłada, że nasze przedsięwzięcie – rosnąc – będzie się samofinansować. Od lat ’90 takie właśnie przekonanie dominuje w rodzimym biznesie. Wracając jednak co definicji celu przedsiębiorstwa, czy naprawdę jest to optymalne rozwiązanie? Przecież może ono odsunąć maksymalizację zysku, czy zwiększenie wartości firmy w czasie. „To takie polskie myślenie, zrób sto, sprzedaj, zrób dwieście, sprzedaj i tak w kółko. Tymczasem jakiś Chińczyk podpatrzy twój pomysł, zrobi tańszą podróbkę i nią zapcha cały rynek, a ty zostaniesz z niczym. My zrobimy inaczej. Zdobędziemy 10 mln dolarów finansowania i zalejemy rynek naszym produktem. Jak nie teraz, to kiedy?”[5] Tak wysokie finansowanie raczej nie wchodzi w grę na początku, jednakże powyższy cytat dobitnie pokazuje, że są w Polsce osoby myślące trochę inaczej.
Zamiast zadać pytanie skąd więc pozyskać środki, lepiej wpierw zastanowić się, kiedy się o nie starać. W poprzednim rozdaniu Funduszy Europejskich na rok 2007-2014 bardzo wiele programów przewidywało bezzwrotną pomoc młodym firmom. Dziś, poza Platformami Startowymi [6] (dedykowanym Polsce Wschodniej) nic podobnego nie istnieje. Oczywiście można wskazać np. na Inteligentne Specjalizacje Pomorza, jednakże wspierają one jedynie wąski zakres przedsiębiorstw i raczej celują w takie, które na rynku już istnieją. Można również ubiegać się o środki z Powiatowego Urzędu Pracy, aczkolwiek w tym przypadku trzeba być osobą bezrobotną, a sama pomoc jest raczej niewielka. Jeżeli natomiast chodzi o Fundusze Inwestycyjne typu Seed Capital, czy aniołów biznesu – takie instytucje wspierają najczęściej dobre pomysły posiadające już minimum MVP, a najlepiej pierwszych, płacących klientów. Spotykając się z nimi zbyt wcześnie możemy stracić szansę na przyszłe inwestycje.
Co pozostaje? Kredyt (jeśli ma się zabezpieczenie)? Kapitał własny lub pomoc rodziny? Nie! Jest jeszcze finansowanie społecznościowe! Każdy projekt jest jednak inny. Pozyskanie finansowania dla usługi; portalu internetowego, czy aplikacji przez strony typu Kickstarter, czy PolakPotrafi.pl jest praktycznie niemożliwe. Dużo łatwiej sfinansować tak fizyczny produkt; zegarek czy innowacyjne słuchawki. Dla usług lepszym pomysłem będzie crowdfunding udziałowy. Polega on na tym, że osoby zainteresowane kupują udziały w naszej spółce (musimy ją mieć) kapitałowej. Jako, że całość odbywa się przez pośredniczący w transakcji portal i złe przeliczenie ceny emisyjnej udziału do ilości udziałów (oczywiście mowa tu o spółce z ograniczoną odpowiedzialnością), które chcemy sprzedać może doprowadzić do tego, że uzyskamy kapitał, lecz tak naprawdę utracimy kontrolę nad spółką – dobrze jest tu postawić na dobrego i zaufanego prawnika.
Miało być krótkie podsumowanie…
Po co to wszystko? Czyż nie prościej byłoby pracować u kogoś? Kilka godzin i do domu. Jeżeli jest to duża firma to mamy w niej szansę rozwoju. Możemy piąć po szczeblach kariery i też wiele osiągnąć. A tak… Niepewność, praca często po kilkanaście godzin dziennie z, jedynie, nadzieją na sukces. Osobiście znam kilka osób, które porzuciwszy pracę w korporacji, rozpoczęły własną działalność i po latach wróciły do pracy w dużej firmie. Sam nie wiem, czy i ja – w przyszłości nie uznam, że tak jest bardziej komfortowo, może nie łatwiej, lecz po prostu bardziej komfortowo. Dziś jednak nie wyobrażam sobie pracy u kogoś w pełnym wymiarze godzin. Owszem, stałe zlecenie od kilku firm oraz rozwijanie innych, niezależnych projektów jest do przyjęcia, lecz praca w jednej firmie… To nie dla mnie. Szybko bym się wypalił. I to pomimo tego, że obecnie spędzam w pracy po kilkanaście godzin dziennie. Satysfakcja z „bycia na swoim” jest bezcenna, choć wymierne korzyści również mają swoje znaczenie.
Dziś przy zakładaniu jednoosobowej działalności gospodarczej niewiele potrzeba. Jeden dzień, jedno okienko oraz wizyta w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Przy zakładaniu spółki z o.o. (którą uważam za najlepszą formę prowadzenia działalności gospodarczej w przypadku, gdy nasza firma się rozwija na tyle, iż stać nas na jej utrzymanie) jest trochę więcej pracy. Nie obędzie się bez wizyty u notariusza, czy prowadzenia, zamiast książki przychodów i rozchodów, pełnej księgowości, jednakże ryzyko osobiste jest dużo mniejsze. Ciekawą formą prawną jest również Fundacja. Jeżeli obszar naszych działań, dla przykładu szkoleń, wpisuje się w zakres NGO (darmowe lekcje języka angielskiego w przedszkolach) to możemy postarać się o środki unijne pozwalające nam na utrzymanie przedsiębiorstwa i jednocześnie organizować działania komercyjne (np. szkolenie dla firm).
Możliwości jest wiele. Nie chcę natomiast poruszać kwestii zakładania działalności w innych krajach. Zgodnie z polskim prawem, chcąc prowadzić działalność w Polsce, należy mieć zarejestrowaną firmę w naszym kraju. Źródła internetowe zachwalają prostotę przepisów, czy łatwość w obcowaniu z urzędnikami w krajach takich jak Wielka Brytania, czy USA. Co więcej – również prasa branżowa niejednokrotnie wskazuje na to, iż gdzie indziej jest łatwiej. [7]
Brak własnych doświadczeń nie pozwala mi jednak formułować wniosków, odwołam się jednak do znanego powiedzenia „wszędzie dobrze, tam gdzie nas nie ma”, co nie znaczy by nie czerpać z wiedzy i umiejętności przedstawicieli innych narodowości. Marvin Liao, współtwórca pierwszego sukcesu portalu Yahoo!, a obecnie partner w jednym z największych funduszy inwestycyjnych na świecie 500 Startups powiedział kiedyś, będąc w Gdańskim Parku Naukowo – Technologicznym, że „Europa, w tym i Polska, ma wspaniały kapitał ludzki, lecz Ameryka jest lepsza w jednej kwestii. Potrafi się sprzedać, ponieważ na czterech programistów zawsze przypada dwudziestu sprzedawców.” Uczmy się więc od innych nacji, by przez własną działalność gospodarczą zmieniać oblicze polskiego biznesu.
–
Niniejszy tekst powstał w ramach nawiązania do prezentacji „Jak zacząć w IT – czyli nie tylko o byciu programistą”, którą poprowadzę dla Was na najbliższym spotkaniu społeczności Geek Girls Carrots w Gdańskim Inkubatorze Starter już 6 lutego o 18.00.
–
Dominik Olszewski
Współzałożyciel w Corbo.in oraz Partner zarządzający w Codementors.pl
Od 2011 roku działa przy Gdańskim Parku NT, współpracował z licznymi markami z branży odzieży, odpowiadając za ich wejście na polski rynek. Obecnie – wspólnie z Foreto, współtworzy rozwiązanie kierowane na rynek wynajmu nieruchomości. Od 2016 roku związany z marką Codementors: oferującą juniorskie oraz eksperckie szkolenia z zakresu programowania.
–
Bibliografia:
[1] Ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Definicja przedsiębiorcy – Kodeks cywilny (Dz.U.2016.0.380),
[2] Walkiewicz J: Pełna moc możliwości, Wykład TEDxWSB, 2013, https://www.youtube.com/watch?v=ktjMz7c3ke4
[3] Żurek J (red.): Przedsiębiorstwo. Zasady działania, funkcjonowanie, rozwój, Fundacja Rozwoju Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2007
[4] https://www.web.gov.pl/g2/big/2013_10/72441aedd9158bc211412e252497f1ff.pdf
[6] http://www.platformystartowe.gov.pl/
[7] http://www.bankier.pl/wiadomosc/Jak-zalozyc-firme-w-USA-2957589.html