Z Reymontem po polskiej Dolinie Krzemowej. Czy „Ziemia obiecana” to także opowieść o naszym ekosystemie?

Dodane:

Przemysław Zieliński Przemysław Zieliński

Z Reymontem po polskiej Dolinie Krzemowej. Czy „Ziemia obiecana” to także opowieść o naszym ekosystemie?

Udostępnij:

Czy Reymontowską „Ziemię obiecaną” można czytać jak metaforę dzisiejszego polskiego ekosystemu innowacji? Tak. Bo to opowieść o pragnieniu awansu, o marzeniu większym niż rzeczywistość, o determinacji, która nie zawsze idzie w parze z etyką.

Przed nami dłuższa lektura tekstu. Dlatego rozpocznijmy ją od kreatywnego ćwiczenia na wyobraźnię. Zastanówmy się, co by się stało, gdyby dziś Władysław Reymont, zamiast do Łodzi trafił do coworku w centrum Warszawy. Same plusy: zamiast pyłu fabrycznego, w jego nozdrza uderzałby zapach świeżo parzonej kawy z rzemieślniczej manufaktury, a głowy nie rozsadzałby hałas łomocących pociągów, zastąpiony szmerem klawiatur. W takich okolicznościach przyrody nasz narodowy pisarz pewnie stworzyłby książkę o startupach, które – tak jak kiedyś fabryki – są nową maszyną kapitalizmu, kręcącą się nieustannie, bez litości, ale z obietnicą wielkiej nagrody. Gdyby Reymont pisał swoją „Ziemię obiecaną” dziś, jego bohaterowie być może pitchowaliby swoje pomysły w akceleratorze, zamiast budować fabryki. W tle pojawialiby się aniołowie biznesu zamiast bogatych przemysłowców, a rolę opiniotwórczych salonów przejęłyby feedy LinkedIna, gdzie influencerzy z ekosystemu startupowego budują narrację o tym, kto jest „the next big thing”.

Minęło sto lat, a ziemia wciąż jest obiecana

Obchodzimy Rok Władysława Reymonta – nie będzie lepszej okazji, aby przyjrzeć się twórczości jednego z najwybitniejszych polskich noblistów. Wśród jego dzieł szczególne miejsce zajmuje „Ziemia obiecana” – powieść, która z niezwykłą precyzją i bezkompromisowością ukazuje narodziny kapitalizmu w XIX-wiecznej Łodzi. To epicka opowieść o ambicji, dążeniu do bogactwa i moralnych dylematach, które towarzyszą gwałtownemu ówczesnemu rozwojowi przemysłowemu. Dziś w dobie dynamicznie rozwijającego się polskiego ekosystemu startupów, zadajmy sobie pytanie: czy „Ziemia obiecana” to wciąż aktualna opowieść o dążeniu do sukcesu, którą można odczytać przez pryzmat współczesnego świata technologii? Czy mechanizmy, które Reymont opisał z taką przenikliwością, nadal kształtują nasze realia, mimo zmiany scenerii?

W niniejszym artykule postaramy się znaleźć odpowiedzi na te pytania, kreśląc paralele między Łodzią Reymonta a współczesną polską Doliną Krzemową. Zastanówmy się też, kim byliby dzisiejsi Karol Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt, a także pozostali bohaterowie tej szalenie ambitnej powieści.

Z XIX-wiecznej Łodzi do współczesnej Warszawy, Wrocławia, Krakowa

Łódź Reymonta to miasto-fenomen, symbol gwałtownego, wręcz brutalnego rozwoju przemysłowego. Z niewielkiej osady w ciągu kilkudziesięciu lat przeobraziła się w tętniącą życiem metropolię, stająć się magnesem przyciągającym tysiące ludzi spragnionych szybkiego zarobku i awansu społecznego. To „ziemia obiecana”, gdzie fortuny rodziły się z dnia na dzień, ale też gdzie nędza i wyzysk były na porządku dziennym. Reymont mistrzowsko ukazał ten dualizm. Z jednej strony mamy blichtr i przepych fabrykantów, z drugiej dostrzegamy ciężką, momentami beznadziejną pracę robotników. Łódź była tyglem narodowości i kultur, miejscem, gdzie polscy, niemieccy i żydowscy przedsiębiorcy wspólnie budowali swoje imperia, często w bezwzględnej walce o dominację.

Przenosząc się sto lat później, do współczesnej Polski, odnajdujemy intrygujące podobieństwa. To prawda, krajobraz zmienił się diametralnie. Oto dymiące kominy zostały zastąpione szklanymi biurowcami. Ale sama dynamika społeczna i obietnica szybkiego sukcesu pozostały. Choć polska Dolina Krzemowa nie jest jednym, zwartym, fizycznym miejscem, a raczej rozproszonym ekosystemem, to skupia się wokół kilku kluczowych ośrodków, takich jak Warszawa, Wrocław czy Kraków. To właśnie tam, w nowoczesnych przestrzeniach coworkingowych i inkubatorach technologicznych, rodzą się innowacyjne startupy, które mają ambicje podbić świat. Podobnie jak XIX-wieczna Łódź, te współczesne centra innowacji przyciągają młodych, ambitnych ludzi, gotowych poświęcić wszystko dla realizacji swojej wizji. Obietnica szybkiego wzrostu, pozyskania milionowych inwestycji i stworzenia globalnego produktu działa jak magnes, kusząc wizją mitycznego jednorożca.

Podobieństwa nie kończą się na dynamice wzrostu. W obu przypadkach mamy do czynienia z napływem kapitału – wówczas przemysłowego, dziś venture capital – który napędza rozwój. Ludzie z różnych środowisk, z różnymi umiejętnościami i aspiracjami, zjeżdżają się do tych „ziem obiecanych”, by spróbować szczęścia. W XIX wieku byli to rzemieślnicy, inżynierowie, kupcy; dziś to programiści, designerzy, specjaliści od marketingu i sprzedaży. Cel pozostaje ten sam: zdobyć bogactwo, zbudować coś od podstaw, odnieść sukces. I choć metody działania są inne, a narzędzia bardziej zaawansowane, to podstawowe ludzkie pragnienia i mechanizmy rządzące rynkiem wydają się niezmienne.

Ludzie od stu lat śnią o tym samym

Centralnym punktem „Ziemi obiecanej” jest historia trzech przyjaciół, którzy wspólnie postanawiają zbudować fabrykę. To Polak Karol Borowiecki, Niemiec Maks Baum i Żyd Moryc Welt. Każdy z nich wnosi do spółki coś innego: Borowiecki wiedzę techniczną i znajomości, Baum kapitał i pragmatyzm, Welt zaś to spryt i zdolności negocjacyjne. Ich sen o własnej fabryce jest ucieleśnieniem ambicji, dążenia do niezależności i chęci zdobycia fortuny. Droga do sukcesu jest jednak wyboista, pełna kompromisów, moralnych dylematów, a nawet zdrad. Reymont pokazuje, jak bezwzględny jest świat biznesu, gdzie liczy się tylko zysk, a ludzkie relacje często schodzą na dalszy plan.

Schodzą albo są spychane przez chęć zysku.

Współcześni founderzy startupów mierzą się z podobnymi wyzwaniami. Ich wyśniona fabryka to innowacyjny produkt lub usługa, koniecznie „pierwsza w świecie”. „Kapitał” to zaś pomysł i know-how, technologia i zespół. Podobnie jak bohaterowie Reymonta, często zaczynają od zera, z wizją, która wszystkim innym poza nim samych (i ewentualnie ich rodzicom) wydaje się niemożliwa do zrealizowania. Muszą pozyskać finansowanie od inwestorów, zbudować zgrany zespół, skalować swój biznes i konkurować na globalnym rynku. Ich motywacje są złożone – to nie tylko chęć zarobku, ale także pasja do tworzenia, pragnienie zmiany świata, potrzeba samorealizacji.

Czy dążenie do „robienia pieniędzy” i budowania imperium jest tak samo bezwzględne dziś, jak sto lat temu? Reymontowska Łódź była miejscem, gdzie moralność ustępowała miejsca pragmatyzmowi, a etyka biznesu była pojęciem względnym. Współczesny świat startupów, choć pozornie bardziej transparentny i etyczny, również nie jest wolny od dylematów. Presja na szybki wzrost, konieczność pozyskiwania kolejnych rund finansowania, a także pokusa szybkiego zysku mogą prowadzić do podobnych kompromisów i moralnych wyborów. Pytanie, czy dzisiejsi founderzy, podobnie jak Borowiecki, Baum i Welt, są gotowi poświęcić wszystko dla swojego „snu”, pozostaje otwarte. Różnica polega na tym, że dziś, oprócz fabryk, buduje się także społeczności, a wizerunek i wartości odgrywają coraz większą rolę. Jednak pod powierzchnią nowoczesnych strategii marketingowych i społecznej odpowiedzialności biznesu, wciąż pulsuje ten sam, pierwotny mechanizm. Mechanizm „robienia pieniędzy”, nazywanych czasem dla niepoznaki „smart money”.

Czy to fabryka, czy startup, mechanizmy kapitalizmu są te same

„Ziemia obiecana” to przede wszystkim studium mechanizmów kapitalizmu w jego najbardziej drapieżnej formie. Reymont ukazał bezkompromisowość gry wolnorynkowej, gdzie konkurencja jest brutalna, spekulacje na porządku dziennym, a upadki i wzloty są wpisane w codzienność. Fabrykanci, nie cofając się przed niczym, walczą o surowce, rynki zbytu, pracowników. To świat, w którym pieniądz jest najwyższą wartością, a jego zdobycie usprawiedliwia wszelkie środki. Psychologiczne podłoże kapitalizmu, czyli chciwość, ambicja, ale także strach przed utratą pozycji, są siłami napędowymi działań bohaterów. Moralne dylematy, takie jak oszustwa, łamanie umów czy wykorzystywanie innych, stanowią integralną część tego systemu.

Być może część z Was w tym momencie powie: „stop”. To już jest nie do obrony. Nie da się porównać tamtego świata ze współczesnymi realiami, w których działają Wasze startupy czy fundusze. Czy aby jednak na pewno?

Czy Wasza rzeczywistość charakteryzuje się mniejszą intensywnością rywalizacji?

Zamiast o surowce, walczy się teraz o uwagę użytkowników, talenty programistów i zaufanie inwestorów. Presja na szybki wzrost i skalowanie jest ogromna, a niepowodzenie często oznacza bankructwo. „Gra wolnorynkowa” w ekosystemie startupów to nieustanna walka o pozyskanie kolejnych rund finansowania, o dominację na rynku, o wyprzedzenie konkurencji. Trendy takie jak „growth hacking” czy „blitzscaling” odzwierciedlają tę bezwzględność, choć w nowej, technologicznej odsłonie.

Czy mechanizmy opisane przez Reymonta nadal kształtują świat biznesu, choć w innej scenerii?

Podstawowe zasady ekonomii i psychologii ludzkiej pozostają niezmienne. Dążenie do zysku, innowacyjność jako narzędzie do zdobycia przewagi, ryzyko jako nieodłączny element przedsiębiorczości – to wszystko znajdziemy zarówno w XIX-wiecznej Łodzi, jak i w dzisiejszej rodzimej Dolinie Krzemowej. Różnica polega na skali, szybkości i globalnym zasięgu. Współczesny kapitalizm startupowy jest szybszy, bardziej dynamiczny i bardziej globalny, ale jego fundamentalne zasady, te opisane przez autora „Chłopów”, pozostają aktualne. Etyka biznesu, choć dziś bardziej dyskutowana i regulowana, wciąż jest poddawana próbie w obliczu pokusy szybkiego i łatwego zysku.

To oni zasiedlają dzisiejszą „Ziemię obiecaną”: inwestorzy, doradcy, influencerzy

W „Ziemi obiecanej” Reymonta świat biznesu był zaludniony przez różnorodne postacie, które odgrywały kluczowe role w ówczesnym systemie. Byli to bankierzy, którzy udzielali pożyczek i decydowali o losach fabryk, arystokraci, którzy posiadali ziemię i wpływy, robotnicy, którzy stanowili siłę roboczą, oraz urzędnicy, którzy nadzorowali przestrzeganie (lub nieprzestrzeganie) prawa. Każda z tych grup miała swoje interesy, swoje cele i swoje metody działania, tworząc złożoną sieć zależności i konfliktów.

Współczesny ekosystem startupów również ma swoich kluczowych graczy, którzy, choć w innej formie, pełnią podobne funkcje. Możemy wyróżnić kilka typów, które w pewnym sensie są odpowiednikami postaci zaludniających stronice „Ziemi obiecanej”:

  • inwestorzy (VC, aniołowie biznesu) – czyli współcześni bankierzy i finansiści. Zamiast udzielać pożyczek pod zastaw fabryk, inwestują w pomysły, technologie i zespoły. Fundusze venture capital oraz aniołowie biznesu decydują o tym, które startupy otrzymają finansowanie, a tym samym, które z nich mają szansę na rozwój i sukces. Podejmowane przezeń decyzje mają ogromny wpływ na losy młodych firm, a ich motywacje, podobnie jak u Reymontowskich bankierów, często sprowadzają się do maksymalizacji zysku, choć z większym uwzględnieniem długoterminowej strategii i potencjału wzrostu;
  • doradcy biznesowi i mentorzy –  współcześni „nauczyciele” i przewodnicy w dżungli biznesu. Ich rola polega na wspieraniu founderów w rozwoju strategii, budowaniu zespołów, pozyskiwaniu finansowania i skalowaniu biznesu. Często są to doświadczeni przedsiębiorcy, którzy przeszli już własną drogę i dzielą się swoją wiedzą i kontaktami. W XIX wieku ich odpowiednikami mogliby być doświadczeni kupcy czy rzemieślnicy, którzy wprowadzali młodych w arkana zawodu, choć w znacznie mniej sformalizowanej formie;
  • influencerzy z LinkedIna – „guru” i „liderzy opinii” ery cyfrowej. Kształtują narrację, promują idee, dzielą się „sukcesami” i „porażkami”, często dla zysku – czy to poprzez budowanie marki osobistej, czy poprzez promowanie konkretnych produktów czy usług. Ich wpływ na opinię publiczną i na młodych przedsiębiorców jest znaczący. W pewnym sensie są to współcześni agitatorzy, którzy, zamiast na wiecach, działają w przestrzeni cyfrowej, wykorzystując algorytmy i zasięgi do szerzenia swoich przekazów. Ich rola w budowaniu wizerunku i kreowaniu trendów jest nie do przecenienia, a ich autentyczność bywa równie zmienna, jak obietnice szybkiego zysku w Reymontowskiej Łodzi.

Rola i wpływ tych postaci na dynamikę i moralność współczesnego „robienia pieniędzy” są ogromne. Podobnie jak w XIX wieku, to oni często decydują o tym, kto odniesie sukces, a kto poniesie porażkę. Ich działania, choć pozornie bardziej transparentne i oparte na wiedzy, wciąż niosą ze sobą ryzyko manipulacji, wykorzystywania i dążenia do zysku za wszelką cenę.

Pytanie, czy współczesny ekosystem jest bardziej etyczny niż ten Reymontowski, pozostawiamy Wam. Wszak odpowiedź na nie zależy od Waszej indywidualnej perspektywy i konkretnych przypadków.

Reymont wciąż aktualny?

Odpowiedź na to pytanie wydaje się zbędna. Przeprowadzona powyżej analiza porównawcza z polskim ekosystemem startupów miała dostarczyć Wam konkretnych dowodów, przemawiających za ponadczasowością mechanizmów rządzących ludzkimi ambicjami i dążeniem do sukcesu. Zarówno w Łodzi Reymonta, jak i w dzisiejszej krajowej Dolinie Krzemowej, obserwujemy gwałtowny rozwój, napływ kapitału i ludzi, oraz bezwzględną grę wolnorynkową, gdzie sukces często okupiony jest kompromisami moralnymi.

Mamy inkubatory, fundusze VC, granty NCBR. Ale tak jak w XIX wieku, sukces nie jest równy dla wszystkich. Jedni zdobywają finansowanie i rosną w siłę, inni znikają po pierwszych porażkach. Ekosystem startupów, podobnie jak kapitalizm Reymonta, ma w sobie coś darwinowskiego.

„Ziemia obiecana” to nie tylko klasyka polskiej literatury. To także ponadczasowa opowieść o ludzkich ambicjach, dążeniu do sukcesu i moralnych wyborach. Jej przesłanie doskonale rezonuje z wyzwaniami i dynamiką współczesnego ekosystemu startupów, udowadniając, że pewne aspekty ludzkiej natury i mechanizmy społeczne pozostają niezmienne, niezależnie od epoki i scenerii.

Prowokacyjne pytanie na koniec brzmi: czy nasza nadwiślańska Dolina Krzemowa to rzeczywiście „ziemia obiecana”? A może tylko jej nowa, cyfrowa odsłona, z tymi samymi pułapkami i dylematami, które Reymont tak mistrzowsko opisał sto lat temu?