Jak podaje serwis wnp.pl, przedstawiciele branży doceniają inicjatywę, ale wskazują na konieczność rozwiązań systemowych, a nie tylko doraźnych grantów.
Choć wydaje się to nieintuicyjne, polskie organizacje walczące z dezinformacją często mają większe szanse na zdobycie finansowania poza granicami kraju niż w samej Polsce. Na ten zaskakujący fakt zwrócił uwagę Paweł Prus, prezes Instytutu Zamenhofa. To pokazuje, że choć świadomość problemu dezinformacji wreszcie dotarła do polskich decydentów, przez lata system pozostawał w tyle za międzynarodowymi standardami wsparcia.
Pojawienie się rządowego konkursu jest więc pozytywnym, choć spóźnionym sygnałem zmiany, ale jednocześnie podkreśla nietypową sytuację, w której do tej pory znajdowali się polscy eksperci.
– Obecnie mamy do czynienia z paradoksem: organizacje i eksperci, których misją jest walka z dezinformacją i budowanie odporności społecznej Polaków, łatwiej zdobywają granty na tę działalność za granicą niż w Polsce – mówi Paweł Prus, prezes Instytutu Zamenhofa, cytowany przez serwis wnp.pl.
Kropla w morzu potrzeb
Eksperci są zgodni: choć każda pomoc jest cenna, jednorazowe granty nie rozwiążą systemowego problemu. Marcel Kiełtyka ze Stowarzyszenia Demagog podkreśla, że organizacje mierzą się z „chronicznym brakiem stabilnego finansowania”, co uniemożliwia budowanie długofalowych strategii. Dezinformacja to nie jednorazowy atak, ale stałe, ewoluujące zagrożenie, które ma „długofalowe negatywne skutki”.
Dlatego, aby skutecznie jej przeciwdziałać, potrzebne jest stabilne, systemowe i przewidywalne wsparcie, a nie pojedyncze „akcje pomocy”. Bez tego organizacje nie są w stanie planować działań na lata, a ich praca pozostaje reaktywna zamiast proaktywnej.
Takie jednorazowe „akcje pomocy” nie są wystarczające. Organizacje i eksperci mierzą się z problemem chronicznego braku stabilnego finansowania. Bardzo trudno jest przeciwdziałać dezinformacji, nie budując odpowiedniej strategii na lata.
Rządowy program o wartości 3 milionów złotych to coś więcej niż tylko wsparcie dla klasycznego „fact-checkingu”. Konkurs obejmuje znacznie szerszy zakres działań, w tym „debunking” (obalanie całych fałszywych narracji), a także organizowanie szkoleń i szeroko zakrojonych działań edukacyjnych. Celem jest budowanie praktycznych umiejętności, takich jak krytyczne myślenie i weryfikacja źródeł w kluczowych obszarach: klimatu, zdrowia, spraw społecznych i technologii.
Podejście to jest zbieżne z oczekiwaniami ekspertów. Jak zauważa Marcel Kiełtyka, „w kontekście długofalowego przeciwdziałania dezinformacji to właśnie edukacja jest kluczowa”. Konkretne ramy finansowe również są już znane: organizacje mogą ubiegać się o granty w wysokości od 50 tys. do 500 tys. złotych. Wnioski można składać do 9 stycznia przyszłego roku.
Oto fundamentalna sprzeczność w obecnym modelu: państwo przeznacza środki finansowe, ale jednocześnie polega na nieodpłatnej pracy ekspertów przy ich dystrybucji i nadzorze. Ministerstwo Cyfryzacji poszukuje przedstawicieli organizacji pozarządowych do pracy w komisji oceniającej wnioski, zaznaczając jednak, że „nie jest przewidziane wynagrodzenie”.
Nie jest to odosobniony przypadek. Członkowie działającej przy ministrze spraw zagranicznych Rady ds. Odporności na Dezinformację Międzynarodową również wykonują swoje obowiązki pro bono. Ten model, choć podkreśla ogromne zaangażowanie obywatelskie ekspertów, rodzi pytania o profesjonalizację i długoterminową stabilność całej krajowej strategii. Opieranie kluczowych funkcji państwa na wolontariacie jest rozwiązaniem kruchym i trudnym do utrzymania.
Ogłoszenie konkursu nie wzięło się znikąd – było finałem wielomiesięcznego oczekiwania. Na początku roku wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski publicznie deklarował chęć wsparcia organizacji fact-checkingowych. Zorganizowano spotkanie, padły obietnice. A potem zapadła cisza.
Jak wynika z doniesień, jeszcze dzień przed ogłoszeniem konkursu organizacje, które brały udział w rozmowach, nie miały pojęcia o konkretach – ani o kwocie, ani o terminach. Ta długa pauza i nagłe przyspieszenie pokazują, że proces tworzenia mechanizmów wsparcia wciąż jest bardziej reaktywny niż strategiczny. Dla analityka to sygnał, że brakuje jeszcze spójnej, długofalowej wizji, a działania podejmowane są raczej doraźnie, jak podaje serwis wnp.pl.