Czy SpaceX założy kolonię na Marsie? Sprawdzamy realne szanse misji marsjańskiej

Dodane:

Przemysław Wierzbicki Przemysław Wierzbicki

Udostępnij:

W lipcu 2010 roku Elon Musk ogłosił, iż prawdziwym, choć dalekosiężnym celem SpaceX, jednego z najbardziej nietypowych, najlepiej finansowanych amerykańskich startupów, jest kolonizacja Marsa. Plan ten, jak twierdził, zrealizuje do połowy lat dwudziestych XXI wieku, tj. najpóźniej do 2025 roku.

 

Do tego czasu – zapewniał – SpaceX założy tam pierwszą kolonię, w najgorszym zaś razie – przygotuje pod nią grunt, zapewniając przyszłym kolonistom wszelkie niezbędne do życia zasoby oraz infrastrukturę.

Choć plany te wydawały się szaleństwem, nie tak dawno, podczas mającej miejsce we wrześniu konferencji IAC 2016, Musk potwierdził, iż SpaceX nadal celuje w połowę lat dwudziestych. Przygotowania, zapewniał, idą bardzo dobrze. Jeżeli ludzkość ma przetrwać, tłumaczył, musi skolonizować inne planety. Czy miał w tym rację? Trudno powiedzieć. Jest jednak faktem, że kolonizacja kosmosu z całą pewnością zwiększa nasze szanse na przetrwanie. Ponieważ zaś na Ziemi znajduje się na chwilę obecną niemalże 17,000 głowic nuklearnych (liczba ta, niestety, stale rośnie), argumenty Muska znajdują pewien posłuch.

Mniejsza jednak o plany. Jakiś czas temu poświęciłem im osobny artykuł, nie ma więc powodu, żeby do nich wracać. Tu pragnę skupić się na możliwościach ich realizacji. Chociaż bowiem Elon Musk jest człowiekiem z wizją, to, naturalnie, pojawiły się też głosy, iż cały ten szum jest po prostu jeszcze jednym ze sposobów na ściągnięcie inwestorów.

Jak jest naprawdę? Czy SpaceX ma szansę na kolonizację Marsa? Czy ma na to szansę – do 2025 roku? Przyjrzyjmy się temu nieco uważniej.

Jak skolonizować Marsa?

Założyć kolonię na obcej planecie: choć większość filmów science-fiction przedstawia rzecz jako w sumie dość prostą, przedsięwzięcie to należy raczej do tych trudniejszych, nie tylko z punktu widzenia technologii, ale i – logistyki. Nie chodzi przecież po prostu o to, by wysłać tam ludzi. Trzeba zapewnić im środki do życia, możliwość kontaktu z Ziemią, z przełożonymi, rodziną, czasem nawet – z psychologiem (o ile taki nie leci wraz z nimi, trudno jednak przypuszczać, by sam nie musiał on potrzebować pod taką presją od czasu do czasu jakiejś pomocy). Trzeba też dać im możliwość powrotu. Ostatecznie – nie chodzi tu o podróż w jedną stronę. Podręcznikowym celem kolonizacji jest przecież eksploatacja kolonizowanych lądów. Cóż nam więc po tym, że kupimy ludziom bilet w jedną stronę – na obcą planetę?

Zarazem – nie chodzi tu o krótki, jednorazowy lot, jak ten na księżyc. Chodzi o ustanowienie stałego połączenia, tak, by za jakiś czas każdy, kto zechce, mógł tam polecieć: by każdy, kto tego zapragnie, mógł postawić nogę na Czerwonej Planecie, później zaś, wróciwszy, opowiedzieć o tym bliskim. Najlepiej zaś, by mógł opowiadać o tym na bieżąco, w trakcie wycieczki, pozostając w kontakcie ze swoją rodziną.

Jest dobrym znakiem, iż plany SpaceX, na ile je znamy – a nie znamy ich w całości – biorą to pod uwagę. Jest jeszcze lepszym, iż firma ta próbuje wspomniane problemy rozwiązywać. Sam Elon Musk mówi to wprost: nie chodzi tu o jeden lot. Nie chodzi tu również o jedną rakietę. Chodzi o budowę floty, przesłanie ludzi na miejsce – i powrót. Chodzi o budowę mostu, o ustanowienie połączenia Ziemia-Mars/Mars-Ziemia. Połączenie to ma być stabilne, funkcjonować przez lata i – kto wie? – być może stanowić część większego międzyplanetarnego projektu. Mówiąc prościej: duża sprawa.

I, jak zawsze w takich przypadkach, do rozwiązania jest wiele problemów: problemów związanych głównie z ludźmi i technologiami. Plus: przynajmniej parędziesiąt równie poważnych problemów prawno-politycznych. Tymi ostatnimi zajmować się tu nie będziemy – dość powiedzieć, iż SpaceX bynajmniej nie oszczędza na prawnikach. Można przypuszczać, iż problemy te zostaną rozwiązane raczej bezboleśnie. Dużo poważniejszą kwestią są jednak problemy związane z personelem i te technologiczne. Jest bowiem jasne, że gdybyśmy mogli – tak po prostu, najzwyczajniej w świecie – polecieć na Marsa i z niego wrócić, już dawno byśmy to zrobili.

Dlaczego więc wciąż jeszcze nas tam nie ma?

Bardzo, bardzo długa droga

Podróż na Marsa nie należy do najkrótszych. Inżynierowie SpaceX szacują, iż – przy zakładanych możliwościach produkowanych przez nich silników (więcej o nich: nieco dalej) – lot taki zajmie w sumie trzy miesiące. Trzy miesiące to z pewnością dużo mniej, niż moglibyśmy się spodziewać, biorąc pod uwagę czas, jaki lot na Czerwoną Planetę zajął wysyłanym tam dotychczas sondom, niemniej – nadal to bardzo dużo. I nie chodzi tu jedynie o czas w sensie obiektywnym, ale również o to, jak podróż ta i jej warunki wpłyną na samych podróżujących. Wyobraźmy sobie siebie samych: trzy miesiące w zamkniętej przestrzeni, w warunkach dalece odbiegających od wszystkiego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, z dala od domu, rodzin, znajomych. Trzy miesiące na pokładzie promu kosmicznego, nawet z zapewnionymi przez SpaceX atrakcjami… Brzmi jak bardzo długa podróż.

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów SpaceX | fot. by unsplash.com

To właśnie dlatego tak ważna jest wspomniana wcześniej pomoc psychologa. Psychologowie ci, ma się rozumieć, nie mogą być ludźmi z przypadku: SpaceX musi przygotować ich uprzednio do roli, jaką przyjdzie im pełnić. Stres, na jaki narażony jest człowiek w przestrzeni kosmicznej (jak i wszelkie wynikające z niego dolegliwości) wymaga fachowej pomocy, pomocy wysokiej klasy specjalistów. Nie chodzi przecież o to, by ludzie, którzy polecą na Marsa, koniec końców, po dotarciu na miejsce, nie byli w stanie założyć kolonii z powodu problemów psychologicznych.

Choć skrócenie czasu podróży jest teoretycznie możliwe, już dziś wiemy, iż do połowy 2025 roku raczej nie zejdziemy poniżej trzech miesięcy. Jeśli wszystko pójdzie z planem, silniki zaś działać będą tak, jak założono, czas ten nie powinien się znacząco wydłużyć już w czasie samej podróży. Na jego znaczące skrócenie poczekać będziemy jednak musieli nieco dłużej niż te niepozorne dziesięć lat.

Warto tu natomiast dodać, iż plany SpaceX przewidują również, m.in., ustawienie Floty Marsjańskiej na orbicie tuż przed tym, jak droga, jaką będzie miała ona do pokonania, skróci się do najniższej możliwej wartości. Trzeba bowiem pamiętać, iż Mars, podobnie jak Ziemia, jest w nieustannym ruchu. Oznacza to, iż planety te raz znajdują się bliżej, raz – dalej od siebie. Co za tym idzie, odpowiednie obliczenie ich wzajemnej pozycji może nieco skrócić czas podróży.

Innym sposobem na zredukowanie tego czasu byłoby zastąpienie silników zastosowanych w rakietach SpaceX innymi, potężniejszymi urządzeniami. To jednak nie stanie się z jeszcze innego powodu. Silniki, które chce zastosować firma Muska, urządzenia zwane Raptor, wciąż rozwijane, są silnikami raczej niezwykłymi – zasilającym je paliwem jest ciekły metan. Choć samo wykorzystanie metanu jako paliwa nie jest w rakietach żadną nowością, wykorzystywanie go do zasilania rakiet mających wynieść obiekt na orbitę, następnie zaś zapewnić mu przyspieszenie konieczne, by dotarł na inną planetę – to zupełnie inna sprawa. Jednocześnie bardzo ważne jest, by paliwo zasilające silniki Floty dostępne było również na miejscu, na Marsie – stąd właśnie decyzja o wykorzystaniu metanu. (Nie chodzi, ma się rozumieć, o wydobywanie metanu na Czerwonej Planecie – jest on jednak stosunkowo łatwy do uzyskania za pośrednictwem możliwych do przeprowadzenia tam reakcji chemicznych.) Jak bowiem mówiłem, nie chodzi tu jedynie o to, by tam polecieć – podróżujący mają również móc wrócić na Ziemię.

To właśnie dlatego nie jest możliwe wykorzystanie innych silników. Dlatego też – cała podróż trwać będzie nie mniej niż trzy miesiące. Inne względy, które przemawiają za wykorzystaniem Raptorów, to, m.in., względy finansowe: jest jasne, że zakup silników od innych firm wymagałby znaczących nakładów. Nadto: od samego początku działalności SpaceX Elon Musk stawiał na własne produkty. W początkowym etapie próbował wprawdzie nabywać rakiety od zewnętrznych producentów, szybko jednak z tego planu zrezygnował – koszt materiałów do produkcji własnych rakiet wynosił bowiem… 3% ceny zaproponowanej przez producenta zewnętrznego.

Liczby, liczby

Dokładne wartości liczbowe związane z projektem nie są wprawdzie znane (prawdopodobnie – nawet inwestorom), mówi się jednak, iż jeśli misja ma się powieść, w pierwszą podróż na Marsa polecieć musi przynajmniej stu kolonistów. Jest to raczej rozsądne minimum: poleci bowiem prawdopodobnie więcej. Nawet jeśli nie jest to dużo, możliwe, iż, przy takich a nie innych założeniach, będzie to dość. Niedługo po dowiezieniu na miejsce pierwszych kolonistów, Flota Marsjańska wrócić ma bowiem po następnych, potem zaś – znów – po następnych. I jeszcze kolejnych.

Jest jasne, iż przez ten czas koloniści ci będą musieli radzić sobie, w gruncie rzeczy, sami. Nawet zakładając brak tak dobrze znanych nam z filmów science-fiction problemów z łącznością, przetrwanie na obcej planecie przez sześć miesięcy to niemałe wyzwanie. Czy SpaceX zdoła zapewnić swoim kolonistom wszystko to, co niezbędne – trudno przewidzieć. Tu jednak najlepiej widać, jak projekt ten łączy się w całość z innymi projektami Muska, szczególnie tymi skoncentrowanymi na wykorzystywaniu alternatywnych źródeł energii i prądu zamiast paliwa. I choć nie sposób przewidzieć wszystkich wydarzeń losowych – zawsze może bowiem wydarzyć się coś, co skaże całą tę nowopowstałą kolonię na zagładę – szanse wydają się większe niż duże. Już dziś prowadzone są w SpaceX badania dotyczące najlepszych sposobów transportowania, przechowywania i, co najważniejsze, wytwarzania żywności w warunkach marsjańskich. To, co można powiedzieć z pewnością, to że nie obejdzie się bez modyfikacji genetycznych. Cała reszta pozostaje, póki co, owiana tajemnicą.

Ilu kolonistów chce mieć na Marsie – docelowo – Elon Musk? Jak duże osiedle chce stworzyć? Jak wielu zasobów będzie potrzebował? Co bierze pod uwagę? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, iż nawet najmniejszy błąd może kosztować tych ludzi życie. Szczęśliwie, SpaceX nie oszczędza na przygotowaniach.

Jeszcze inną sprawą jest utrzymanie podobnej kolonii. Rzecz nie należy bowiem do najtańszych. Utrzymywanie kolonii z ewentualnej turystyki marsjańskiej nie wchodzi w grę – na to stać będzie tylko najbogatszych. Kogo z nich stać zaś na sześciomiesięczną (przynajmniej!) nieobecność na Ziemi? Zapewne – niewielu. Prędzej czy później kolonia ta będzie musiała więc zacząć na siebie zarabiać – i z całą pewnością nie będzie chodziło tu o importowanie z Czerwonej Planety marsjańskich pomidorów. Chociaż możliwości Muska są duże, nie są one nieskończone. Trudno wprawdzie o precyzyjne szacunki, jest jednak pewne, iż nawet najbogatsi ludzie na świecie nie mogliby pozwolić sobie na utrzymywanie podobnej kolonii w nieskończoność. Ergo: czas, jaki mają koloniści na realizację swoich zadań i uczynienie kolonii samowystarczalną – jest, siłą rzeczy, ograniczony. Ograniczenia te mogą nie być na tę chwilę najważniejsze, warto jednak mieć w pamięci, iż istnieją – i mają znaczenie.

Podsumowując

Ciekawym faktem jest to, że to nie czynniki technologiczne, ale te związane z ludźmi, personelem, jego zdrowiem i zaopatrzeniem stanowią na chwilę obecną największe problemy SpaceX. Nie ulega wątpliwości, iż, posiadając takie a nie inne środki, głównie finansowe, Elon Musk mógłby – w określonym czasie – wysłać na Marsa bardzo dużą ilość sprzętu. Gdyby jednak sprawa naprawdę była tak błaha, gdyby rzeczywiście chodziło tu jedynie o pieniądze – Czerwoną Planetę skolonizowalibyśmy już dawno. Nie brak wszak na Ziemi osób o zasobnym portfelu. Tam więc, gdzie mamy technologię, możliwości prawne oraz finanse – chodzi tak naprawdę o ludzi.

Jeśli kolonia marsjańska Muska ma odnieść sukces, cała operacja musi być przeprowadzona w sposób zwarty i skoordynowany, również na miejscu. Zwarty i skoordynowany, tj. z nastawieniem na cele, wśród nich zaś: na zapewnienie kolonistom samowystarczalności. Jeśli to się powiedzie, to dalej SpaceX będzie mieć „z górki”.

Nie ma natomiast sensu dywagowanie na temat tego, co może pójść nie tak jeszcze przed osiągnięciem przez kolonię samowystarczalności. Już na etapie podróży, nawet na etapie startu – pojawić się mogą poważne problemy. Operacja tak skomplikowana jak start rakiety niosącej prom kosmiczny zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko: nie sposób przewidzieć wszystkiego, w grę wchodzi zbyt wiele czynników losowych. Jedyne, na co możemy liczyć, to że cała rzecz zostanie odpowiednio przygotowana i równie dobrze zrealizowana – ekspertów zaś w SpaceX z pewnością nie brakuje.

Sam Elon Musk twierdzi, iż będzie wśród pierwszych, którzy polecą na Marsa – że znajdzie się wśród załogi pierwszej floty SpaceX. Można więc powiedzieć, iż powodzenie całej misji jest w jego żywotnym interesie, i to nie tylko finansowym. Czy jest to prawdą i Musk rzeczywiście zamierza udać się na Marsa osobiście już w 2025 roku, czy też nie – a cała rzecz ma jedynie wymiar wizerunkowy, trudno ocenić; fakt jednak pozostaje faktem: bardzo trudno będzie mu zarządzać wszystkimi jego firmami z tak dużej odległości.

Mówiąc zaś o wizerunku, SpaceX, jak wiadomo, na tej kwestii nie oszczędza. Wizerunek, jaki nam sprzedaje, to wizerunek wielkiej firmy o niemal nieograniczonych możliwościach finansowych i znacznej odwadze w kwestiach technologicznych (znacznej – bo wciąż: mieszczącej się w granicach zdrowego rozsądku). Czy wizerunek ten jest zgodny z prawdą?

Zależeć to będzie głównie od ludzi.

Przemysław Wierzbicki

Doktorant UŁ (historia i filozofia nauki, metodologia)

Content writer w: Elephate. Tłumacz-freelancer. In spe: pisarz (powieść – w toku). Na bieżąco z technologią. Nadto: wielki fan seriali.