Jak „polski Kindle” podbija świat e-czytników? Rozmawiamy z twórcą inkBOOKa

Dodane:

Adam Sawicki, Redaktor prowadzącyRedaktor prowadzący MamStartup Adam Sawicki

Jak „polski Kindle” podbija świat e-czytników? Rozmawiamy z twórcą inkBOOKa

Udostępnij:

Kindle – zwykle to pierwsze skojarzenie, które przychodzi do głowy, gdy słyszymy o czytniku e-booków. Ale na rynku dostępne są urządzenia również innych producentów, w tym polskiej firmy inkBOOK Europe. Rozmawiamy z jej założycielem – Pawłem Horbaczewskim – o początkach firmy, rynku e-czytników i konkurencji z Amazonem.

Mam wrażenie, że o Arta Tech zrobiło się głośno dopiero, gdy wypuściliście na rynek inkBOOKa. Ale nie od tego zaczynaliście działalność. Na początku zajmowaliście się dystrybucją czytników.

To nie do końca prawda. Na długo przed powstaniem inkBOOKa Arta Tech zmieniło się w inkBOOK Europe, a firma angażowała się w działalność badawczo rozwojową, zdobywała liczne nagrody, np. w konkursie Mikroprzedsiębiorca Roku banku CITI. Zatem nie do końca było o nas cicho. Nie ograniczaliśmy się do działalności dystrybucyjnej, a każdy nasz produkt miał wartość dodaną w postaci własnych rozwiązań.

Faktem jest, że nie działaliśmy w tym czasie pod własną marką detaliczną, ale już wtedy produkty, jakie oferowaliśmy były tworzone na nasze zamówienie i zawierały rozwiązania stworzone przez nasz zespół. Była to w tamtych czasach jedyna droga do osiągnięcia sukcesu. Jako firma finansowana na zasadach bootstrapingu nie mieliśmy funduszy na opracowanie własnego produktu od podstaw, a żaden z istniejących na rynku, który można byłoby po prostu „wziąć w dystrybucję”, nie nadawał się do sprzedaży – często z bardzo prozaicznych przyczyn. Mowa chociażby o braku obsługi języka polskiego czy poprawnej obsługi znaków narodowych lub ze względu na wady prawne.

Dopiero po sześciu latach postanowiłeś stworzyć własny czytnik. Dlaczego dojrzewałeś do tej decyzji sześć lat?

Nie miało to wiele wspólnego z dojrzewaniem. Była to raczej reakcja na zmiany w naszym otoczeniu. W znaczący sposób zmieniły się priorytety i polityka naszego ówczesnego dostawcy – nasze plany i działania przestały być zbieżne, zatem dalsza współpraca okazała się niemożliwa i zdecydowaliśmy o jej zakończeniu. Stworzenie własnej marki i produktu na bazie know-how zbieranego przez lata było jedynym logicznym rozwiązaniem.

Co było po podjęciu tej decyzji? Jak wyglądały pierwsze prace nad inkBOOKiem?

Produkt musiał być gotowy w konkretnym terminie. Od tego zależał dalszy rozwój przedsięwzięcia i płynność firmy – a mieliśmy dużo do zrobienia w krótkim czasie. Trzeba było się zająć opracowaniem wzornictwa, projektu interfejsu i budową identyfikacji wizualnej marki. Do tego doszło pozyskiwanie technologii, licencji, certyfikacji, badanie czystości patentowej, aby nowy produkt funkcjonował w zgodzie z europejskim i amerykańskim prawem.

Gdy pojawiła się myśl o stworzeniu własnego czytnika, wiązałeś nadzieje na sukces z polskim rynkiem? Czy od początku chciałeś wyjść za granicę?

Tworzenie własnej elektroniki użytkowej, która nie bazuje na rozwiązaniach OEM, gdzie można nakleić swoje logo na gotowy produkt, wiąże się ze sporymi inwestycjami i dużym zaangażowaniem. Jeżeli inwestycja ma się zwrócić, produkt musi wdrażać  innowacje, które zostaną docenione na wielu rynkach, a zebrane przy jego opracowaniu doświadczanie pozwolą na realizację jeszcze bardziej udanych projektów w kolejnych latach. Jeszcze przed powstaniem inkBOOKa prowadziliśmy sprzedaż na całym świecie – tworzenie sztucznych ograniczeń w działalności i budowanie produktu pod tylko jeden konkretny rynek nie byłoby rozsądnym działaniem.

Pytam o to, ponieważ czytając o inkBOOKu, pojawia się informacja, że „polski Kindle” nie cieszy się szczególna popularnością w Polsce, tu gdzie powstał. To prawda?

Nie zgadzam się. Polska jest oczywiście dla nas ważnym rynkiem, ale z pewnością nie jest jedynym istotnym. Obecnie najlepsze wyniki sprzedaży mamy w Europie, potem w regionie Bliskiego Wschodu. Planując roczną produkcję, operujemy już w wielu dziesiątkach tysięcy egzemplarzy.

Czym wymienione rynki różnią się od polskiego rynku? Co sprawia, że tam łatwiej prowadzi się Wam biznes?

Przede wszystkim skalą i złożonością. Koncentrując się na jednym rynku, na przykład polski, można szybko poznać wszystkie niuanse. Operując na całym świecie, trzeba mieć świadomość różnorodnych aspektów prawnych i kulturowych.

Na przykład w Izraelu każde urządzenie zdolne do komunikacji bezprzewodowej musi przejść odrębną kosztowną certyfikacje wykonywaną przez Ministerstwo Telekomunikacji, aby wykluczyć jego zdolność do wykorzystania w celach militarnych. We wszystkich krajach

Bliskiego Wschodu niechętnie sięga się po technologię, która nie przewiduje pracy w układzie interfejsu „od prawej do lewej strony”, a w Brazylii większość importowanych produktów jest objęta zaporowymi cłami, które mają stymulować rozwój lokalnej gospodarki, chyba że są to produkty powiązane z projektami kulturalnymi lub edukacyjnymi.

Do tego dochodzą jeszcze preferencje samych użytkowników. Tak na przykład w Europie Wschodniej najważniejsze jest natywne wsparcie jak największej liczby formatów i standardów wszelkiego rodzaju plików tekstowych i dokumentów. Z kolei w krajach Unii Europejskiej kluczowa jest możliwość obsługi aplikacji zapewnianych przez popularnych lokalnych dostawców usług w każdym kraju. W szczególności dotyczy to krajów rozwiniętych, w których silną pozycję na rynku ma Amazon, a konsumenci bardzo aktywnie zaczynają szukać alternatyw, na przykład wyrażając w ten sposób brak poparcia dla działań swojego dostawcy (jest to bardzo silne zjawisko na rynku niemieckim). W USA natomiast istotne jest zapewnienie łatwego dostępu do zasobów bibliotek publicznych, z których najczęściej wypożycza się e-booki zamiast książek papierowych. W Polsce niestety nie jest to możliwe w tej formie i na tą skalę.

W takich warunkach najistotniejsza jest elastyczność, łatwość adaptacji i zdolność do szybkiego wdrażania nowych usług. W tej kwestii sobie radzimy i dzięki temu powoli umacniamy swoją pozycję. Daleki byłbym jednak od stwierdzenia, że działalność na rynkach międzynarodowych jest łatwiejsza niż na rynku polskim.

A jak radzisz sobie z konkurencją – przede wszystkim z Amazonem i jego Kindlem? W czym inkBOOK jest lepszy? I z drugiej strony, czego mu brakuje, żeby dogonić Kindle?

Tu odpowiedź jest prosta: nie konkurujemy z Amazonem, a inkBOOK nie jest konkurencją dla Kindle.

Na rynkach Europy Środkowej i Wschodniej – wszędzie tam, gdzie nie ma dostępnych wszystkich usług Amazona – często panuje mylne przeświadczenie, że produkty takie jak Kindle, Kindle Fire, Kindle Fire Stick są niezależne i uniwersalne. Nie jest to do końca zgodne z prawdą. Amazon opracowuje swoje produkty jako terminale do sprzedaży usług, co jest oczywiście bardzo mądrą strategią. Nikt w końcu nie kupowałby Kindle dla samego faktu posiadania Kindle. Liczy się to, co można z nim zrobić. Wartością dla użytkownika nie jest produkt sam w sobie, ale usługa. Produkt ma umilić korzystanie z usługi i przede wszystkim ją sprzedawać – generując zyski dla dostawcy, które wielokrotnie przekraczają marżę na samym sprzęcie. Są produkty nakierowane na wsparcie jednej dedykowanej usługi i produkty będące terminalem do wielu usług, dające użytkownikowi wolność wyboru.

Dla lepszego zobrazowania tego faktu posłużę się porównaniem z rynku telewizji. W jaki sposób Google z nowym produktem Chromecast z Google TV radzi sobie z konkurencją Dekodera Cyfrowego Polsatu? Dekoder Cyfrowego Polsatu jest najlepszym na świecie urządzeniem do korzystania z usługi Cyfrowego Polsatu… i niemal tylko Cyfrowego Polsatu. W tym samym czasie Chromecast daje nam dostęp do usług Netflixa, HBO, AppleTV, Amazon, CBS, Hulu, Cyfrowego Polsatu (przez aplikację Cyfrowy Polsat GO) i wielu innych. Zaraz… ktoś mógłby krzyknąć, że to nie prawda. Dekoder Cyfrowego Polsatu może służyć do obejrzenia dowolnego filmu pobranego z internetu. Wystarczy go przekonwertować do formatu zgodnego z MPEG 4 i podłączyć do dekodera odpowiednio sformatowany dysk z nagranym filmem. Prawda. Czy warto jednak robić to w dzisiejszych czasach, kiedy są pod ręką wygodniejsze i prostsze alternatywy?

Analogicznie Kindle jest najlepszym na świecie produktem do korzystania z usług Kindle Books i Kindle Unlimited. Można na niego nagrać książki „nie od Amazona”, pobierając i konwertując treści do formatu mobi. Da się to zrobić; są w Polsce użytkownicy, którzy korzystają z tej możliwości i są z niej bardzo zadowoleni. W tym samym czasie inkBOOK daje nieograniczone możliwości korzystania z pełnych wersji usług: Legimi, EmpikGo, Publio, Woblink, Storytel i wielu innych, w tym nawet Kindle Books (przez aplikację Kindle dla systemu Android).
Nie można jednoznacznie powiedzieć, że któreś rozwiązanie jest lepsze lub gorsze. Po prostu są inne i zaspokajają nieco inne potrzeby w odmienny sposób. Ciężko jednak powiedzieć, że Chormecast konkuruje bezpośrednio z dekoderem Cyfrowego Polsatu. Tak samo trudno powiedzieć, że inkBOOK konkuruje bezpośrednio z Kindlem.

Mogę jeszcze dodać, że strategia nakierowania na bezpośrednią konfrontację i replikowanie tego samego modelu biznesowego, który stosują rynkowi giganci posiadający na wielu światowych rynkach pozycje niemal monopolistyczną i niemal nieograniczone zasoby, byłaby z góry skazane na porażkę. Nie bylibyśmy w stanie się rozwijać, gdybyśmy poszli tą drogą.

A czego nam brakuje żeby dogonić Kindle? Po zastanowieniu muszę przyznać, że inkBOOK nie potrafi personalizować i wyświetlać reklam na podstawie danych zebranych w trakcie śledzenia zachowań użytkowników. Jest to związane z założeniami biznesowymi i polityką firmy, niż z jakimikolwiek ograniczeniami technologicznymi.