Jak stworzyć z drużyny koszykarskiej sportowy startup? Opowiada Michał Szolc (Dziki Warszawa)

Dodane:

Kasia Krogulec Kasia Krogulec

Jak stworzyć z drużyny koszykarskiej sportowy startup? Opowiada Michał Szolc (Dziki Warszawa)

Udostępnij:

– Wszystko to poszło w taką stronę, żeby koszykówka była bardziej efektowna i dynamiczna. To jest po prostu znak czasów. Tak samo jak znakiem czasów jest to, że kiedyś zawodnicy przebywali w jednym klubie całą swoją karierę, a dzisiaj ci najwięksi zmieniają klub kilka razy. Więc nie ma mowy już o przywiązaniu do barw, o identyfikowaniu się z danym zawodnikiem. To zmiana na niekorzyść, bo to wszystko miało bardzo dużo uroku i powodowało, że ludzie przywiązują się bardziej do konkretnego klubu, wiedząc że zawodnik jest w nim na dobre i na złe – mówi Michał Szolc, prezes drużyny koszykarskiej Dziki Warszawa.

Jak w Twoim życiu pojawiła się drużyna Dzików?

Michał Szolc: Zaczęło się od tego, że oglądałem na żywo mecze koszykówki w Warszawie, trzecioligowego klubu, w którym grał mój szwagier. Chłopaki miały ogromne ambicje i próbowały awansować do drugiej ligi, ale klub nie do końca to wspierał. Powiedziałem, że mogę im pomóc, bo to było dla mnie bardzo ciekawe wyzwanie. Wiedziałem, że aby to zrobić na swoich warunkach, to wszystko musi być moje. Klub powiedział, że to bardzo dobry pomysł i przejąłem cały zespół. 

Wszystko odbyło się przy pomocy Rafała Jucia, czyli polskiego człowieka w NBA, który jest aktualnie jednym z najbardziej znanych skautów europejskich. Rafał to również były zawodnik klubu, który przejąłem. 

Zaczęliśmy grać już jako Dziki w drugiej lidze, ponieważ stwierdziliśmy, że granie w trzeciej to granie amatorskie, a stać nas na trochę więcej. Na początku to nie było pomyślane jako projekt biznesowy, ale już wtedy postawiłem na dobrą komunikację – także tę w mediach społecznościowych – i wyrazisty branding. 

Cały aspekt biznesowy przyszedł później, kiedy się w to wciągnąłem i stwierdziłem, że to bardzo ciekawa odnoga przemysłu rozrywkowego. Gdybyś mi zadała pytanie, co najbardziej wyróżnia Dziki spośród innych organizacji sportowych, to to, że traktujemy sport jako rozrywkę i chcemy ją dostarczyć kibicom. Nie jesteśmy konkurencją Legii Warszawa czy jakiegokolwiek innego klubu sportowego. Chcemy być alternatywą dla Netflixa, Cinema City czy schodków nad Wisłą. W dzisiejszych czasach człowiek mieszkający w dużym mieście, zwłaszcza takim jak Warszawa, musi bardzo ostrożnie dysponować swoim czasem, bo to jest jego waluta. 

Kiedy zrozumiałem, że to jest rozrywka, zacząłem jeździć po różnych klubach koszykarskich w Europie, żeby zobaczyć, jak one funkcjonują. Bardzo ciekawe podejście zaobserwowałem w Madrycie w lokalnym klubie, który zbudował całą społeczność w oparciu o dobrze działającą akademię drużynową – wychowała ona całe pokolenia koszykarzy. Ich rodziny to zagorzali fani, wiernie chodzący na wszystkie mecze. Estudiantes grają na tej samej hali co koszykarska sekcja Real Madryt, a gromadzą większą widownię niż “Królewscy” i są jednym z najbardziej popularnych klubów koszykarskich w całej Hiszpanii. Dla mnie to dowód na to, że stosując inne sposoby komunikacji i stawiając na budowanie społeczności, można stworzyć duży klub, nawet nie mając wielkiego zaplecza finansowego i nie grając w Eurolidze.

Sam o wszystko zadbałeś?

Na początku byłem tylko ja. Potem dołączyli do mnie kolejni ludzie, którzy podzielili moją wizję i w pewnym momencie to wszystko zaczęło działać jak startup. Zaczęliśmy pozyskiwać inwestorów w momencie, kiedy weszliśmy do pierwszej ligi. Pojawili się tacy ludzie jak Borys Musielak, Bartosz Lewandowski z Roboto, czy Paul Bragiel, którzy wspierają nas finansowo i merytorycznie. Poza tym łączą nas z innymi inwestorami.  tym łączą nas z innymi inwestorami. Dołączył do mnie Mindaugas Kelpša, który jest na co dzień menedżerem dużej firmy oponiarskiej, jest Litwinem i koszykówka jest w jego DNA. Mindaugas odpowiada za funkcjonowanie całej naszej akademii, a mamy już prawie setkę chłopaków grających, którzy w zeszłym roku zdobyli pierwsze mistrzostwo Polski.

To brzmi wszystko pięknie i różowo ale w rzeczywistości tak nie jest. To jest droga przez mękę, jeśli nie robi się tego z funduszy samorządowych ani pieniędzy ze spółki skarbu państwa. 

Dlaczego?

Warszawa jest bardzo specyficznym rynkiem. Wiele klubów koszykarskich na naszym poziomie pochodzi z mniejszych miejscowości, gdzie łatwiej o lokalny patriotyzm i zbudowanie klubu w oparciu o lokalny biznes, o jedną dużą firmę, która ma w okolicy swój zakład przemysłowy i pieniądze samorządowe. W Warszawie taki mechanizm jest niemożliwy. Trudno o lokalny patriotyzm, ponieważ wiele osób pochodzi spoza Warszawy. A większość firm to duże korporacje, które nie uczestniczą w budowaniu lokalnej tkanki i ciężko się na tym oprzeć. 

W jaki sposób staracie się zainteresować klubem przyszłych partnerów?

Kiedy poszukujemy partnerów, to naszym argumentem jest to, że jesteśmy inni. Na naszych meczach jest bardzo przyjazna, rodzinna atmosfera, stawiamy na widowisko. Staramy się, żeby ludzie przychodząc na mecz nie dostawali tylko emocji, ale żeby wiedzieli też, że jest bezpiecznie i kulturalnie, że można zjeść coś dobrego. Jeśli ktoś miał okazję być na meczu piłkarskim dużego klubu, albo na meczu koszykówki gdziekolwiek za granicą, to wie, że to są bardzo zwyczajne rzeczy. A u nas z jakiegoś powodu bardzo rzadko się to robi. Z drugiej strony, w meczach koszykówki NBA jest coraz mniej samej koszykówki. Większy nacisk jest położony na samo widowisko i otoczkę, niż na samą grę i wydarzenie sportowe. Dla mnie ten sport jest bardzo ważny. Chciałbym, żeby ludzie interesowali się tym, co się dzieje na parkiecie, graczami i zespołem. 

Kiedyś byłem na meczu NBA w Miami i niewiele osób na tym wydarzeniu interesowało się koszykówką. Przychodziło się na event towarzyski i większość czasu spędzało poza halą, jedząc i rozmawiając ze znajomymi. Więc ja chciałbym to połączyć, żeby było jedno i drugie – rozrywka i sport.

Z czego wynika ten nowy styl meczu koszykówki? Czy chodzi o to, że młodzi ludzie bardzo fragmentarycznie odbierają rzeczywistość i ciężko im skoncentrować się na grze?

Jest kilka zjawisk w jednym. Młodemu pokoleniu trzeba dawać teraz inne bodźce, niż tylko te sportowe.

To jest trochę smutne.

Pewnie tak (śmiech). Ja też inaczej na to patrzę, bo jestem już boomerem. 

Rok temu miałem okazję rozmawiać na temat inwestowania w koszykówkę z jednym z najbogatszych Litwinów, który był bardzo blisko przejęcia jednego z klubów NBA i sam ma bardzo ambitne plany budowania potęgi koszykarskiej w Europie. I ten człowiek pokazywał nam bardzo ciekawy wykres ewolucji w czasie wartości klubów NBA. Bo to nie jest tak, że NBA była zawsze bardzo popularna i miała do dyspozycji bardzo duże pieniądze. NBA miała jeszcze bardzo poważny kryzys w połowie lat 80. Zaczęła z niego wychodzić dzięki sprawnemu zarządzaniu komisarzy. Udało jej się dojść do tego miejsca, w którym jest dzisiaj. 

Ten wykres wartości klubów idzie bardzo dynamicznie do góry. Te największe kluby są wyceniane w okolicach 4 mld dolarów. To jest znacznie więcej, niż jeszcze w latach 90. I ta ostatnia kategoria, czyli to, gdzie te kluby znajdują się dzisiaj, nazywane jest przez analityków “content generator”. 

Co to oznacza?

Źródłem wartości i potęgi finansowej klubów wcale nie jest wynik sportowy – on nie ma większego znaczenia. Przez to, że kluby de facto stały się twórcami treści i przy tym osiągają olbrzymie zasięgi w mediach społecznościowych, spowodowało, że są w stanie dysponować olbrzymimi środkami. NBA  jest w stanie przyjąć na halę nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, a mecz w telewizji obejrzy kilka milionów.

Natomiast znacznie więcej jest zainteresowanych ludzi materiałami, które generuje klub i wszystko to, co powstaje wokół każdego meczu. Dzięki temu, ja sam jestem w tej grupie, ale głównie dlatego, że NBA gra, kiedy u nas jest środek nocy. Więc oglądam potem materiały z tych meczów w mediach społecznościowych. I to jest kierunek, w którym poszedł aktualnie sport. 

Wszystko to poszło w taką stronę, żeby koszykówka była bardziej efektowna i dynamiczna. To jest po prostu znak czasów. Tak samo, jak znakiem czasów jest to, że kiedyś zawodnicy przebywali w jednym klubie całą swoją karierę, a dzisiaj ci najwięksi zmieniają klub kilka razy. Więc nie ma mowy już o przywiązaniu do barw, o identyfikowaniu się z danym zawodnikiem. To zmiana na niekorzyść, bo to wszystko miało bardzo dużo uroku i powodowało, że ludzie przywiązują  się bardziej do konkretnego klubu, wiedząc, że zawodnik jest w nim na dobre i na złe.

Czy to nie wynika też z tego, że duże kluby – w dowolnej dyscyplinie – mają ogromne budżety, aby kreować nową modę przeżywania sportu, akurat w taki sposób?

Pytanie co z jajkiem, a co kurą. Bo może jest tak jak mówisz, a może jest dokładnie na odwrót –  to, że są w stanie generować takie zainteresowanie w mediach społecznościowych takie zasięgi dla sponsorów, powoduje, że tych pieniędzy jest coraz więcej. 

Pojęcie fan engagement jest jednym z bardziej popularnych w kontekście dużego sportu w ciągu ostatnich lat. Obecnie mamy wysyp różnego rodzaju narzędzi do stymulowania i budowania zaangażowania fanów – nie tylko podczas meczu, ale również wtedy, kiedy tego meczu nie ma. Bo dotychczas było tak, że drużyna grała jeden mecz na tydzień i czas pomiędzy meczami był po prostu niezagospodarowany. Kiedyś, co najwyżej, można było usłyszeć rozmowę z zawodnikiem w radio, albo przeczytać o nim w gazecie. Teraz zawodnik ma do dyspozycji narzędzia, dzięki którym może być cały czas w kontakcie ze swoimi fanami. Oni mogą wiedzieć, co się dzieje z zawodnikiem, co się dzieje w klubie, dowiedzieć się wiele więcej niż kiedyś. Niestety każdy kij ma dwa końce i nie zawsze to jest pozytywne, ale z punktu widzenia organizacji, to są narzędzia, które trzeba wykorzystywać. Bo zasięgi w tym momencie są dla wszystkich kluczowe, także dla marek, które miałyby współpracować z klubem.

Dziki są niewątpliwie startupem, skoro już pojawili się inwestorzy VC. Wiem, że Borys Musielak jest z wielkim fanem koszykówki, więc Jego zaangażowanie mnie nie dziwi (uśmiech). Co poza tym, że odróżniacie się innym sposobem działania, powoduje, że inwestorzy są Wami zaciekawieni? Przewaga technologiczna?

Pomysł uzyskania przewagi technologicznej nad naszą konkurencją pojawił się jakiś czas temu. To było dokładnie wtedy, kiedy kończyliśmy rozgrywki drugoligowe, czyli cztery sezony temu. Wtedy nawiązaliśmy współpracę z innym wielkim fanem koszykówki – Ryanem McCumberem, który jest bardzo ważną postacią światowego SportsTechu. Ryan zaczął nas łączyć z różnymi startupami z całego świata, które miały ciekawą technologię, aby Dziki były polem do testów i eksperymentów dla tych brandów. 

Oczywiście nie byłoby nas stać na skorzystanie z takiej technologii, ale dlatego że oferowaliśmy siebie jako testerów – mogliśmy ich używać. 

Były już testy z technologią sztucznej inteligencji, która rozpoznawała twarze. Sprawdzaliśmy grecki startup, który zajmuje się dość wyrafinowaną analizą danych, dającą wskazówki dla sztabu szkoleniowego odnośnie zachowań zawodników i przeciwnika. 

Współpracowaliśmy z rumuńskim startupem, który dostarczył nam technologię, która była jednocześnie aplikacją i stroną internetową. Wówczas barierą, by dobrze przeprowadzić te testy, była skala naszej działalności. Nie byliśmy w stanie generować wystarczającej ilości danych, z których można by było wyciągać wnioski. 

Aktualnie korzystamy z narzędzi fan engagementu, czyli takich, które pozwalają nam aktywować kibiców w mediach społecznościowych. To są bardzo proste rzeczy: różnego rodzaju quizy i gry, albo konkursy, jak dobrze kibice znają naszych zawodników. 

Bardzo dużo eksperymentujecie. Czy pojawi się u Was jeszcze jakaś technologia?

Teraz uruchamiamy bardzo ciekawy projekt, który ma za zadanie kontrolować performance zawodników, czyli mierzyć wszystkie parametry życiowe podczas treningu (także siłowego), parametry związane z odżywianiem, regeneracją i jakością snu. To są wszystkie elementy składowe, których efektem jest to, jak zawodnik funkcjonuje. 

Jesteśmy na takim poziomie, gdzie nikt tego nie mierzy i nie łączy ze sobą. Na poziomie NBA są sztaby ludzi i analityków danych, którzy bardzo skrupulatnie mierzą dokładnie wszystko, co dotyczy danego zawodnika. Współpracujemy w tym temacie ze startupem z Doliny Krzemowej, który opracował algorytm zbierający te wszystkie dane i po nauczeniu się ich, jest w stanie tworzyć indywidualne plany treningowe dla każdego zawodnika i dawać wskazówki odnośnie obciążenia treningowego, które jest dla danego zawodnika optymalne. To daje dwa efekty. Po pierwsze sztab szkoleniowy wie, jak prowadzić danego zawodnika, aby był w formie, a drugi element, dużo ważniejszy, to, co zwraca uwagę na sytuacje, w których można uniknąć poważnych kontuzji. Czasami takie rzeczy widać w danych, o wiele wcześniej niż gracze są w stanie stwierdzić, że czują się np. gorzej. Więc czasem, jeśli cała gra jest zbudowana wokół jednego zawodnika, może zdarzyć się tak, że cały plan na sezon rozsypie się przez jego niedyspozycję. 

Czy Dziki korzystają z takich rozwiązań jak piłki z czujnikiem ruchu czy technologie do rozstrzygania sporów?

W koszykówce jest tak, że w trakcie meczu nie używa się nigdzie piłek z czujnikiem – przynajmniej nie oficjalnie. Tutaj nie ma takiej potrzeby, jak w piłce nożnej. Żeby rozstrzygnąć czy jakieś zdarzenie miało miejsce czy nie, potrzebna jest analiza wideo. Ale są bardzo fajne narzędzia, które pozwalają monitorować pracę zawodników podczas treningów. Niestety są to bardzo drogie rozwiązania kosztujące nawet kilkadziesiąt tysięcy euro. 

Druga bardzo prozaiczna sprawa to kwestia samego obiektu – trenujemy na obiekcie miejskim, nie mamy swojej hali, więc nie miałoby dla nas sensu kupowanie drogich technologii. 

A na świecie? Z jakich rozwiązań korzystają np. gracze NBA?

Kiedy zaczął się covid, NBA zaopatrzyła wszystkich swoich zawodników w pierścienie Oura, które są bardzo modne w Stanach. Ma to formę obrączki na palec, która mierzy bardzo dużo parametrów życiowych, między innymi jakość snu i poziom regeneracji. Były używane wśród graczy po to, by przewidywać zachorowanie na covid i odpowiednio wcześniej takiego zawodnika odseparować. Twórcy tego pierścienia twierdzili, że są w stanie wykryć zachorowanie na covid na 5 dni wcześniej przed pojawieniem się pierwszych objawów. 

Czy podczas skautingu wykorzystuje się jakieś technologie, które mają pomóc wyłapać tych wyjątkowo utalentowanych?

Na naszym poziomie jest to w miarę prosta analiza video. W ostatnich latach pojawiły się softy, które to trochę ułatwiają, czyli automatyzują proces i wycinają z materiału wideo akcje danego zawodnika, albo określone sytuacje w ataku bądź obronie. Wcześniej było tak, że trener wycinał z materiału wideo to, co uznał za stosowne, a teraz zastaje już pocięty i pokategoryzowany materiał. 

Rafał Juć nam niedawno wspominał, że przed podjęciem decyzji o zaangażowaniu zawodnika to NBA, robi się background checki, czyli prowadzi się rozmowy z tymi, którzy są w otoczeniu danego zawodnika, a z drugiej strony analizuje się nawet kanały w mediach społecznościowych i aktywności poszczególnych zawodników. Tam można znaleźć tak bardzo prozaiczne rzeczy jak np. aktywności zawodnika w godzinach, kiedy powinien regenerować się lub spać. To też są wskazówki dla decydentów, czy taki człowiek jest wiarygodny i czy będzie ciężko pracował.

Czy Dziki są Twoim projektem full time, czy jeszcze gdzieś teraz pracujesz? Bo wiem, że na początku przygody z Dzikami pracowałeś dla Storytel.

Zaczęło się od hobby, ale to pożera dużą część mojego czasu. Teraz traktuję klub o wiele bardziej poważnie, ale to nie jest moje jedyne zajęcie. Ciągle jestem w branży rozrywkowej – specjalizuję się w rozrywce audio. Kiedyś bardziej w audiobookach, a teraz w podcastach. Natomiast chciałbym, aby Dziki stały się na tyle dużym projektem, abym mógł się mu poświęcić w całości.

Jaki macie model biznesowy?

W zasadzie można powiedzieć, że opiera się na 4 filarach. Mamy bardzo skromne dofinansowanie ze środków samorządowych, w granicach 10-12% rocznie i całe finansowanie klubu odbywa się poprzez pozostałe trzy filary. W tym roku postawiliśmy bardzo mocno na rozwijanie klubu biznesu, co też nie jest bardzo nowatorskie, bo większość organizacji sportowych posiada takie kluby. Zależy nam, aby te relacje, które budują się z biznesem, były bardzo jakościowe. Dlatego też kaliber osób, które mamy w naszym klubie jest bardzo wyjątkowy – są to ludzie ze świata VC, partnerzy z kancelarii prawnych, założyciele dużych firm. 

Drugą opcją, jaką mają do dyspozycji nasi partnerzy, jest zakup akcji spółki. A trzecia możliwość to sponsoring. Pracujemy z kilkoma markami, które widzą nasz potencjał komunikacyjny i chcą rosnąć razem z nami. Od dwóch sezonów głównym sponsorem jest Roboto – firma z branży gamingowej, która jest jest liderem na rynku lokalizacji gier w naszej części Europy. A teraz pozyskaliśmy drugiego dużego sponsora, czyli firmę Nowel, producenta pieczywa mrożonego. tym naszym sponsorem od lat jest także firma pmgmoto, która dostarcza nietypowe i luksusowe samochody. W tym sezonie naszym sponsorem została również platforma Plente Janka Sikory. Janek wkręcił się w koszykówkę i przychodzi z tatą na nasze mecze. Dodatkowo sponsorem Dzików jest również Kancelaria Rymarz Zdort Maruta. 

Zawsze za tymi biznesami stoi jakaś osoba, która ma wielką pasję do sportu, albo taka, która widzi w nas potencjał biznesowy na dokonanie czegoś fajnego. Nas nie interesuje przeciętność, ani budowanie klubu tylko po to, żeby był. A ta przeciętność to niestety zmora polskiego sportu, tak samo jak brak celu. Wiele organizacji sportowych w Polsce nie ma określonych jasno strategii, wizji i celów i de facto nie wie po co istnieje. To się wydaje absurdalne, bo w sporcie zawsze grasz o coś, jest jakiś wynik. Ja sam deklaruję, że chcę, żeby Dziki grały najwyżej jak się da, żeby kiedyś grały w Eurolidze. Pomimo tego że ludzie, którzy znają temat, wiedzą, że to nie jest proste. Wymaga olbrzymich nakładów. W Warszawie nie ma na dzisiaj żadnego obiektu, w którym można grać mecz Euroligi. Wiem, że są te ograniczenia, ale jeśli nie wyznaczymy sobie ambitnego celu i nie będziemy starali za wszelką cenę do niego dążyć, to nigdy nam się nie uda go zrealizować.

Nie zadałaś mi najbardziej typowego pytania: Dlaczego Dziki?

Dlaczego Dziki? (śmiech)

Dzik jest to zwierzę, które jest z natury nieustępliwe i nigdy się nie poddaje. I to są nasze wartości nadrzędne, które budują organizację. Chcemy, aby każdy z naszych zawodników miał te wartości na boisku.

Na początku, kiedy Borys Musielak w nas zainwestował, rozmawialiśmy o filozofii prowadzenia biznesu i tego, czego szuka w przedsiębiorcach. I powiedział wtedy o czymś, co nazwał mentalnością karalucha. Analizując biznes i founderów, którzy za nimi stoją, szuka mentalności która spowoduje, że się nigdy nie poddadzą, niezależnie od okoliczności i jeśli coś ich nawet przewróci, to oni wstaną. I to jest coś co my też mamy, ale nie chcemy nazywać się Karaluchy Warszawa (śmiech). 

Wielokrotnie byliśmy w bardzo trudnych sytuacjach, w których jakoś sobie radziliśmy i utrzymujemy się nadal na powierzchni. O ile z punktu widzenia inwestora to już jest moje spostrzeżenie, to z punktu widzenia przedsiębiorcy, pozostawanie zbyt długo w pewnego rodzaju niepewności wiąże się z olbrzymim stresem, wypaleniem i frustracją. Fajnie jest mieć mentalność karalucha, ale trzeba umieć o siebie dbać i raczej starać się wychodzić z sytuacji, gdzie presja jest zbyt duża i utrzymuje się przez zbyt długi czas. 

Powiedzieliśmy, że polski sport cierpi na niedoinwestowanie, brak celów i przeciętność. Czy jest jeszcze coś, co wymaga poprawy?

Mam taką dość ryzykowną tezę na temat polskiego sportu, a w szczególności sportu klubowego. Jak popatrzymy na wyniki reprezentacji, to w zasadzie nie jest źle. Mamy dobre wyniki w siatkówkę, super wyniki jeśli chodzi o lekką atletykę, piłkarze jeżdżą regularnie na dużej imprezy jako reprezentacja narodowa. Trochę jest gorzej, jeśli zejdziemy na poziom sportów klubowych. Najprościej jest wszystko zwalić na brak pieniędzy. I powiedzieć, że nie jesteśmy w stanie rywalizować z klubami z innych krajów, bo tam są inne budżety i inne realia, a my jesteśmy po prostu biedni. Ja myślę, że to jest najwyżej konsekwencja, a nie przyczyna. Moim zdaniem powodem, dla którego jest tak jak jest w polskim sporcie klubowym, jest brak odpowiedniego poziomu zarządzania. Zbyt mało mamy w naszych klubach doświadczonych menedżerów. Ludzi, którzy przeszli jakąś drogę biznesową we własnej firmie lub korporacji, co pozwoliłoby im zarządzać organizacją sportową która de facto jest biznesem. Bo jeśli klub nie jest traktowany jak biznes, to w ogóle nie działa

Mamy wsparcie ludzi, którzy mają wizję i próbują wykreować cel organizacji, budować zespół ludzi, którzy są w stanie te cele realizować. Te rzeczy w biznesie są dość naturalne – przecież mamy na ten temat mnóstwo książek. Nikomu nie chcę nic ujmować, ponieważ to są bardzo często ludzie z ogromną pasją np. byli sportowcy czy trenerzy, tylko część z nich nie ma umiejętności, które pozwoliłyby im dobrze zarządzać klubem.

Sporo się teraz mówi o społecznej odpowiedzialności biznesu i ekologii. Ta tematyka pojawia się także w klubach sportowych. Przyglądałam się ostatnio Warcie Poznań, która idzie dokładnie w tym kierunku. Wprowadzili swoją polityką ekologiczną i działają w obszarze CSR. Czy myślicie również o takich działaniach w dalszej perspektywie?

Teraz staramy się pomagać lokalnie. Myślę, że wszystko, o czym mówisz,  jest naturalną konsekwencją rozwoju biznesu, kiedy przybiera odpowiednią skalę. Najczęściej działania proekologiczne w klubach ograniczają się do tego, co narzucają im samorządy, czyli np. zakaz korzystania z butelek plastikowych podczas meczów. Więc kluby bardzo często korzystają z bidonów zamiast plastikowych butelek. Ale jeśli ktoś może zbudować swój własny obiekt, to ma do dyspozycji bardzo dużo różnych możliwości i nowoczesnych technologii, które pomagają dbać o środowisko.