Jan Wedel – innowator, społecznik, marzyciel. Poznaj historię sukcesu marki E. Wedel

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

Jan Wedel, wnuk pierwszego właściciela E. Wedla, tuż przed wojną zatrudniał 1 400 osób. Rozszerzył produkcję czekolady na rynki zagraniczne, wymyślił też Ptasie Mleczko. Mawiał, że pracownik umysłowy nie powinien odmawiać sobie czekolady, bo ma właściwości zdrowotne: krzepi nerwy i łagodzi napięcia.

Artykuł jest częścią cyklu, w którym opisujemy historie sukcesu znanych marek. W poprzednich odcinkach ukazały się historie sukcesu marek: Ursus, Kross, CCC, Inglot, Solaris, Getin Bank, Comarch, Wittchen, Inter Cars i Oknoplast

Na zdjęciu: Jan Wedel, właściciel E.Wedel | fot. materiały prasowe

Jan, po objęciu stanowiska właściciela fabryki, wprowadził w E.Wedlu wiele zmian. Wymyślił nowe sposoby sprzedaży, usprawnił proces produkcji i dostawy produktów do sklepów. Marzył o tym, by zbudować własną hodowlę kakaowców, na wzór szwajcarskich. Plany pokrzyżował wybuch drugiej wojny światowej.

Historia tej polskiej marki zasługuje na film. Dlaczego? Zobaczcie sami, jak rozwijała się ta firma, która dziś jest w rękach japońsko-koreańskiego potentata. Jej historia pokazuje, że wytrwałość w połączeniu z innowacją pozwala osiągnąć firmie sukces.

Bardzo przyjemny utwór

Gdy Karol Ernest Wedel w 1851 r., po przeprowadzce z Berlina do Warszawy, otworzył w centrum miasta wytwórnię czekolady, zajął się także jej sprzedażą. Przy ul. Miodowej otworzył kilka sklepów. W jednym sprzedawał czekoladę i wyroby cukiernicze, a w kolejnym prowadził warsztat rzemieślniczy. Zainteresowanie słodyczami było jednak tak duże, że skupił się tylko na nich.

W pierwszej cukierni Wedla, oprócz słodyczy, można było znaleźć także takie produkty jak: syrop słodowy, pastylki na kaszel i karmelki z mięty pieprzowej. Sklep skupiał się jednak na sprzedaży własnych produkcji, a pierwszym przysmakiem były karmelki śmietankowe. O ich istnieniu mieszkańcy Warszawy mogli przeczytać na stronach “Kuriera Warszawskiego”, ponieważ Karol Wedel często publikował tam reklamy.

O jego pierwszym wyrobie cukierniczym pisano tak: „Zupełnie nowy i szczególny utwór cukierniczy, a nade wszystko wyborny środek leczniczy i łagodzący wszelkie cierpienia piersiowe, nader skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych, a nawet dla nie cierpiących i zwolenników delikatnego smaku – bardzo przyjemny wyrób”. Reklama okazała się skuteczna i ściągnęła tłumy do małej cukierni w centrum Warszawy. 

Zyski ze sprzedaży pozwoliły na inwestycje. Karol Wedel sprowadził z Paryża maszynę do walcowania masy słodowej i podjął decyzję o rozpoczęciu produkcji czekolady pitnej. Jej sprzedaż przyspieszyła rozwój firmy na tyle, że trzeba było przenieść zakład w inne miejsce. Po blisko 15 latach od otwarcia, zakład został przeniesiony na ul. Szpitalną i rozbudowany o nowe stanowiska pracy.

Własnoręczny podpis

Decyzję o rozszerzeniu działalności podjęli Karol Wedel i jego syn Emil, który nauki cukiernicze zdobywał w Paryżu. W 1865 r. przejął stery nad fabryką ojca, a siedem lat później został jej właścicielem. Jedną z kluczowych decyzji dla rozwoju firmy była ta dotycząca unowocześnienia produkcji czekolady i innych wyrobów cukierniczych, jak i rozbudowa asortymentu.

Produkty rodziny Wedlów były chwalone na warszawskich ulicach, co sprawiło, że wzbudziły zainteresowanie oszustów. Ci starali się poznać recepturę na produkcję czekolad i sprzedawać je pod podrobionymi opakowaniami. Wtedy Emil Wedel podjął decyzję, która stała się znakiem firmowym zachowanym w prawie niezmienionej formie do dziś. Każdą wyprodukowaną tabliczkę własnoręcznie podpisywał znakiem znanym dziś m.in. z logo firmy.

E. Wedel potrzebował kolejnego silnego lidera, który poprowadzi firmę. Został nim Jan, syn Emila, który podobnie jak ojciec i dziadek (Karol Wedel) zdobył wykształcenie potrzebne do uprawiania tego zawodu. Jan Wedel posiadał tytuł doktora chemii spożywczej, pracował na najniższych stanowiskach w fabryce i udzielał się w zarządzie zakładu. Przekonał ojca, aby w 1927 r. zbudować nowoczesną fabrykę na Kamionku. 

Samolot promujący polskie czekolady 

Po śmierci ojca razem z matką zarządzał zakładem. Wspólnymi siłami, w 1931 r. przenieśli zakład produkcyjny z ul. Szpitalnej. Gdy matka zmarła, przejął kierownictwo i w nowej fabryce zaczął produkować biszkopty, a wszystkim produktom zmienił opakowania. To właśnie Jan Wedel wymyślił kluczowy dzisiaj produkt marki – pianki Ptasie Mleczko®. Sklepy Wedla wzbudzały zainteresowanie w całej Polsce, otwierano je w największych miastach. 

https://youtu.be/rXDiyAEkyrU

Polskie wyroby cukiernicze sprzedawano także w oddziałach zagranicznych, m.in. w Paryżu i Nowym Jorku. Firma zakupiła samolot RWD-13 wykorzystywany do transportu produktów i do reklamowania ich na polskim wybrzeżu. Jan Wedel zainwestował we własną flotę samochodową opatrzoną znakiem firmowym. Był też innowatorem, który zaskakiwał swoimi pomysłami na kolejne modele sprzedaży czekoladek. 

Jednym z nich był, ustawiony przy bramie wejściowej do Parku Skaryszewskiego w Warszawie, pierwszy automat ze słodyczami. W jednej z firmowych kamienic, na ul. Foksal 13, zlecił wybudowanie „nowoczesnej windy sunącej w przeszklonym szybie”. Wedel dbał także o swoich pracowników, dlatego kupił dla nich ośrodek wypoczynkowy w Świdrze. Wspierał też cech cukierników, lokalną społeczność i kościół ewangelicko-augsburski. 

Własna plantacja kakaowców

Jan Wedel przed II wojną światową zatrudniał 1 400 osób, a jednym z marzeń ówczesnego właściciela firmy była zmiana surowców, z których powstają wyroby. Chciał założyć górskie farmy mleczne, na wzór szwajcarskich, i kupić kilka plantacji kakaowców w różnych krajach. Dzięki temu produkty, z których powstawały czekoladki i inne przysmaki miały mieć jeszcze lepszy smak. Niestety pierwsze kroki ku realizacji tego planu przerwał wybuch II wojny światowej.

Wojna to zły czas na rozwój biznesu, ale dobry na pomaganie innym. Tak też było w przypadku fabryki E. Wedla, której pracownicy podczas kampanii wrześniowej w 1939 r. i oblężenia Warszawy rozdawali mieszkańcom produkty spożywcze zgromadzone w magazynach. Firma straciła na tym olbrzymi majątek, ale za to uratowała setki ludzi przed głodem. Najuboższym oferowała ciepłe posiłki w stołówce praskiej fabryki. 

Na zdjęciu: pracownicy fabryki E.Wedla | fot. materiały prasowe

Przygotowywała także paczki żywnościowe dla przedstawicieli inteligencji. Druga wojna światowa nie zatrzymała jednak Jana Wedla przed prowadzeniem sprzedaży produktów. W sklepie na Szpitalnej mogli jednak kupować tylko Niemcy. Ci w sierpniu 1944 roku próbowali zniszczyć fabrykę E. Wedla. Wywieźli większość surowców i maszyn, ale firma szybko stanęła na nogi i wróciła do produkcji. 

Wyrzucony z własnej firmy

Jak pisze Puls Historii: “fabryka stała się częścią koncernu, w którego skład wchodziły – poza Wedlem – zakłady: „Syrena” Franciszka Fuchsa oraz dawna fabryka „krówek” Feliksa Pomorskiego w Milanówku. Z kierownictwa firmy usunięto Jana oraz wszystkich członków rodziny Wedlów. Okres PRL to czasy, gdy fabryka wciąż prosperowała, jednak filozofia pracy zmieniła się diametralnie”.

To nie były dobre czasy dla E. Wedla. Jan Wedel nie pełnił już funkcji właściciela zakładów, nowy zarząd zaproponował mu stanowisko doradcy fachowego. Gorsza jakość wykonania sprawiła, że marka traciła w oczach klientów. Ci jednak stale wierzyli, że kiedyś powróci do dawnego stylu tworzenia produktów. Znakiem dobrej zmiany nie było także to, że po kilku miesiącach pracy na nowym stanowisku, Jan Wedel został wyrzucony z własnej fabryki.

Odebrano mu także mieszkanie służbowe i na zawsze zakazano wstępu do fabryki. Od tego czasu codziennie siadał po drugiej stronie rzeki i patrzył smutno na swój dawny zakład. Zmarł w 1960 r.. Przez te lata firmą zarządzała władza komunistyczna. Produkty dawnej fabryki Wedla nie były tak chętnie kupowane. Podobno powodem tego była zmieniona nazwa, dlatego szybko postanowiono dodać na opakowaniach napis “E. Wedel”. 

„I w kryzysie się nie damy”

Lata 70 były jeszcze gorsze dla dawnej fabryki Wedla. Brakowało surowców, dlatego właściciele wpadli na pomysł stworzenia nowej formy. Zamiast tworzyć pełne czekolady, wymyślili czekolady nadziewane, co pozwoliło zaoszczędzić na surowcu. Mimo to w silosach fabryki nadal ubywało ziaren kakaowca. Dlatego firma w latach 80 była zmuszona do stworzenia wyrobów czekoladopodobnych. 

Jedną z pomysłodawczyń tego produktu była Renata Kamińska, dziś technolog z działu badań i rozwoju. – Pamiętam, że tabliczki wychodzące wówczas z produkcji miały na etykiecie napis: „I w kryzysie się nie damy” – wspomina. Nadzieję na powrót do czasów świetności fabryki przyniosła transformacja ustrojowa. Władza postanowiła wystawić na sprzedaż dawną fabrykę E. Wedla. Zainteresowała się nią m.in. firma Nestle, ale najlepszą ofertą dała PepsiCo.

Pod koniec 1991 r. nowy właściciel wprowadził akcje E.Wedel SA na Giełdę Papierów Wartościowych. Po sześciu latach postanowiło wycofać je, podzielić zakłady na spółki z o.o. i sprzedać inwestorom branżowym. Fiński Leaf kupił część produkującą cukierki, brytyjski Cadbury Schweppes część odpowiedzialną za produkcję czekolady, a francuski Danone zakład produkujący ciastka.

Po przejęciu Cadbury Schweppes przez Kraft Foods postanowiono o sprzedaży Wedla. Wielobranżowy koncern LOTTE Group został ostatnim właścicielem dawnego E. Wedla, za którego zapłacił podobno miliard złotych. Dziś LOTTE Wedel eksportuje swoje wyroby do ponad 25 państw, głównie do Stanów Zjednoczonych, Kanady i Wielkiej Brytanii.