Tworzy Fundusz Zalążkowy KPT, który jest wspólnym przedsięwzięciem Krakowskiego Parku Technologicznego oraz funduszu inwestycyjnego SATUS Venture. Jak mówi, jego fundusz jest pierwszym inwestorem, bo inwestuje na bardzo wczesnym etapie. W swoim portfelu ma ponad 20 firm, z których znaczna część pozyskała już kolejnych inwestorów. Wśród nich znajdziemy m.in. Coolomat, Sher.ly, Dr Omnibus czy HG Inteligence.
Czym zajmował się zanim został inwestorem? Jak radzi sobie pierwsza spółka, w którą zainwestował? Czy jest to „coś”, czego szuka w projektach? Na te i na wiele innych pytań, odpowiedzi szukajcie poniżej. Na nasze pytania odpowiadał Marcin Bielówka, prezes zarządu Funduszu Zalążkowego KPT.
Na zdjęciu: Marcin Bielówka, prezes zarządu Funduszu Zalążkowego KPT
1. Czym zajmował się Pan zanim został inwestorem?
Moje całe niemal już dwudziestoletnie doświadczenie zawodowe jest związane z procesami inwestycyjnymi, z czego w kolejności: ¼ to wsparcie przedsiębiorców w pozyskiwaniu finansowania inwestycji, ½ to nadzorowanie procesów wsparcia inwestycji ze środków unijnych, a ostatnia ¼ to praca w funduszach inwestycyjnych typu seed capital. Jakkolwiek inwestuję także własne środki, to zasadniczo uważam się raczej za brokera innowacji czy prościej: organizatora procesów inwestycyjnych niż za inwestora. Łączę różne środowiska tak, aby zaowocowało to powstaniem wartych zainwestowania spółek. Te środowiska to twórcy, pomysłodawcy, przedsiębiorcy, naukowcy, publiczne instytucje otoczenia biznesu no i oczywiście inwestorzy.
2. Dlaczego wybrał Pan inwestowanie w startupy, a nie w inne przedsięwzięcia?
Z jednej strony można powiedzieć, że jest to pewien zbieg okoliczności, ale skoro nie wierzę w przypadki, to widocznie był to naturalny rozwój mojej drogi zawodowej. To co robię dzieje się – przynajmniej w Polsce – na styku bardzo różnych światów. Z jednej strony mamy startupowców, z drugiej urzędników, z kolejnej naukowców, a jeszcze z innej inwestorów o tradycyjnym podejściu do biznesu. Bardzo często każdy mówi we własnym narzeczu, przez co komunikacja między partnerami bywa utrudniona lub nawet nie istnieje. Doprowadzanie transakcji do skutku wymaga czasem popatrzenia na to z pewnego dystansu i nieidentyfikowania się z tylko z jednym z tych środowisk.
3. W co dotychczas Pan zainwestował?
Inwestujemy na bardzo wczesnym etapie, jesteśmy przed funduszami VC i można o nas powiedzieć jak o pierwszych inwestorach. Projekty, którymi decydujemy się zająć chcemy doprowadzić do takiego etapu, aby były atrakcyjne inwestycyjnie dla funduszy VC. W naszych portfelach jest 25 spółek z różnych branż (m.in. DrOmnibus, Coolomat, Husarion czy Sher.ly). Co je łączy? Odpowiedź jest dość oczywista – rozwiązują istotny, dotychczas nierozwiązany problem, testując czy znajdą się klienci gotowi za to rozwiązanie zapłacić.
4. Jak dzisiaj radzi sobie pierwsza spółka, w którą Pan zainwestował?
Nie radzi sobie – okazała się porażką. Tzn. istnieje, ale nie odniosła żadnego sukcesu, a my sprzedaliśmy swoje udziały ze stratą. Zainwestowaliśmy w ciekawy projekt, z właściwym branżowym partnerem, ale okazało się, że zabrakło zespołu, który pociągnie projekt. Można powiedzieć, że spełniliśmy swoją rolę, bo negatywnie zwalidowaliśmy projekt, zanim zostały w niego zainwestowane znaczne środki prywatne.
5. W co Pan nie zainwestował i żałuje tej decyzji?
Kiedyś nie zainwestowałem w pewien projekt związany z usługami, bo mieliśmy już w portfolio podobną inwestycje. U nas okazała się klapą, a tam wyjściem inwestycyjnym z sukcesem. To jedyny taki wyraźny przypadek, kiedy żałuję konkretnej decyzji. A na etapie, na którym wchodzimy, nie da się z pewnością stwierdzić, że osiągnęlibyśmy sukces będąc na miejscu innego inwestora i odwrotnie, bo przecież pieniądze to nie wszystko. No i oczywiście żałuję, że na początku lat dziewięćdziesiątych nie miałem z czego inwestować w nieruchomości. Pracowałem wtedy jeszcze jako student w biurze pośrednictwa i z dzisiejszej perspektywy wszystko co wtedy było na rynku, było okazją.
6. Czym jest to “coś”, czego szuka Pan w startupach, które zgłaszają się do pańskiego funduszu?
Będę się powtarzał, ale chodzi o to, aby rozwiązywały istotny, dotychczas nierozwiązany problem i znalazły klientów gotowych za to rozwiązanie zapłacić. A żeby to zrobić muszą mieć unikalną lub unikalnie zastosowaną technologię oraz wyjątkowy zespół, który całość zrealizuje.
7. W jaki sposób szuka Pan projektów?
Większość projektów jakoś do nas trafia, czy poprzez stronę, media społecznościowe czy poprzez nasze kontakty. Od 2015 roku mamy wyspecjalizowany fundusz zorientowany ne środowisko naukowe, akademickie. Tam wygląda to nieco inaczej, bo staramy się pozyskiwać projekty poprzez ścisłą współpracę z agendami uczelnianymi takimi jak centra transferu technologii czy spółki celowe uczelni. Jednak najlepiej działają przykłady po “wydreptaniu” pierwszych inwestycji zrobionych wspólnie ze środowiskiem naukowym, kolejne zgłaszają się same. Jednocześnie uważam, że najlepsze projekty nie pochodzą z blasku fleszy i centrum środowiska. W końcu działamy w Krakowie i na co dzień żywimy się obwarzankami, które są smaczne dookoła, ale puste w środku.
8. Ile czasu, w Pana przypadku/w przypadku funduszu, w którym Pan działa, średnio mija od momentu pierwszej rozmowy do przelewu środków na konto spółki i dlaczego tyle?
Inwestujemy na bardzo wczesnym etapie, jesteśmy wcześniej niż VC, które inwestują w spółki mające już jakieś osiągnięcia. Dlatego proces naszego wejścia trwa od miesiąca-dwóch do pół roku. Czy to długo? Nie wiem, często jest to okres potrzebny do dobrego wzajemnego rozumienia siebie i ułożenia przyszłych relacji. Czasami przyczyna jest bardzo prozaiczna – potrzeba czasu aby przygotować aport, w zamian za który pomysłodawca otrzymuje udziały w spółce. To niezbędne, aby zrównoważyć łatwą do określenia wartość, którą wnosi inwestor kapitałowy czyli gotówkę. Jeśli zadajemy kolejne pytania to nie tylko dlatego, że chcemy lepiej rozumieć projekt, ale także dlatego że chcemy wiedzieć czy pomysłodawca je sobie zadał i poszukał odpowiedzi. Jeśli dopracowujemy zapisy umowy inwestycyjnej, to dlatego, aby pozostawić jak najmniej pola do późniejszych jałowych konfliktów, które będą paraliżować projekt w fazie operacyjnej.
9. Co jest najważniejsze we współpracy na linii inwestor-pomysłodawca?
Niewykluczające się cele długofalowe – pomysłodawca musi mieć świadomość, że inwestor angażuje swoje środki po to, aby w przyszłości odsprzedać posiadane udziały z zyskiem. Ryzykuje, że je straci i nie ma praktycznie żadnego zabezpieczenia, dlatego potencjalny rekompensujący to zysk musi być bardzo wysoki. Ważne jest także znalezienie takiej konstrukcji, która jest dla obu partnerów korzystna, tak aby pole do konfliktu interesów było jak najmniejsze, a jeśli jest nieuniknione, to powinno być odpowiednio wcześnie zidentyfikowane i zabezpieczone. Łatwo to powiedzieć, ale znacznie trudniej wykonać. Ważne jest też zaufanie i szczerość w pokazywaniu prawdziwego obrazu działań – moment w którym przestaję wierzyć w to co mówi i pokazuje pomysłodawca, to uświadomienie sobie, że projekt jest już na równi pochyłej.
10. Jakie Pana zdaniem są najmocniejsze fundusze VC w Polsce?
Jeśli patrzymy na wyniki, to w Polsce możemy na razie mówić chyba tylko o MCI. Ten rynek się dopiero tworzy i to najbliższe lata pokażą owoce inwestycji, a po nich będziemy mogli oceniać fundusze. W ocenie nie chciałbym ulegać tylko temu, co same o sobie oraz branża mówi. Oceniając teraz musielibyśmy mówić o fajności, a nie o mocy.
11. Najlepsza/najciekawsza inwestycja w polski startup minionego roku to…?
Liczę na to, że w 2015 były to inwestycje funduszy VC i inwestorów branżowych w wyinkubowane u nas projekty, czyli: HG Intelligence, DrOmnibus, Vocabla, Exdin Solutions, WeGirls, Sher.ly. W szczególności wyróżniłbym tu DrOmnibus – projekt kierowany do dzieci z dysfunkcjami i ich terapeutów. Na pierwszy rzut oka projekt bardziej społeczny niż biznesowy, ale skoro znalazł się fundusz VC (Experior Venture Fund), który, zdecydował włożyć w projekt swoje znaczne środki, to znaczy, że nie tylko my widzimy tu potencjał komercyjny.