Dokument, opublikowany po niedawnych, bezprecedensowych naruszeniach przestrzeni powietrznej NATO i UE przez rosyjskie drony wskazuje na krytyczne luki w obronie, które narażają bezpieczeństwo Europy.
Dronizacja. Nowe oblicze wojny
Drony stały się wszechobecną technologią, zmieniając oblicze współczesnego pola bitwy. W odpowiedzi na rosnące zagrożenia na wschodniej granicy, NATO rozwija koncepcję „Tarczy wschodniej”, czyli wielowarstwowego systemu obronnego, rozciągającego się od dalekiej północy aż po Morze Czarne. Ta architektura, oparta na fortyfikacjach, mobilnych brygadach i zintegrowanej obronie powietrznej, ma stanowić mur nie do przejścia.
Jednak paradoksalnie, największym wyzwaniem dla tej tarczy mogą okazać się nie zaawansowane myśliwce czy pociski balistyczne, ale tanie, masowo produkowane bezzałogowe systemy latające (UAS). Ten asymetryczny konflikt obnaża ukryte słabości nawet najnowocześniejszych systemów i stawia przed Sojuszem strategiczny dylemat: jak jednocześnie zapewnić masową skuteczność obrony, utrzymać dyscyplinę kosztową i zagwarantować pełne pokrycie terenu. W tym artykule przyjrzymy się czterem zaskakującym prawdom, jakich zagrożenie ze strony dronów uczy nas o współczesnej wojnie i słabościach, które NATO musi pilnie zaadresować.
W ostatnich tygodniach ataki dronów nie tylko wymusiły tymczasowe zamknięcia lotnisk w Warszawie, Lublinie i Rzeszowie, ale także spowodowały zakłócenia w ruchu lotniczym w Kopenhadze i Oslo.
Odwrócona ekonomia wojny – milionowe rakiety vs drony za grosze
W konfrontacji z dronami tradycyjna logika militarna załamuje się pod ciężarem arytmetyki. Mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem odwróconej krzywej kosztów, gdzie obrona jest wielokrotnie droższa niż atak. Obecna taktyka prowadzi do sytuacji, w której drony o wartości 20 tysięcy euro są zestrzeliwane przez rakiety kosztujące od 100 tysięcy do nawet miliona euro. Używanie zaawansowanych systemów obrony powietrznej przeciwko tanim dronom jest w dłuższej perspektywie ekonomicznie niewydolne.Ta dramatyczna dysproporcja otwiera front wojny na wyniszczenie, prowadzonej nie na polu bitwy, lecz w budżetach obronnych i magazynach amunicji. Pozwala przeciwnikowi na wyczerpanie ograniczonych i drogich zapasów rakiet przechwytujących NATO przy użyciu tanich, masowo produkowanych zagrożeń. Ta ekonomiczna pułapka jest dodatkowo wzmacniana przez geografię wschodniej flanki, która stwarza idealne warunki do ukrycia tanich dronów przed drogimi systemami obrony, jak czytamy w białej księdze.
Prawdziwym wrogiem jest teren, nie tylko dron
Jednym z największych wyzwań dla Tarczy Wschodniej nie jest sama technologia dronów, ale geografia pola bitwy. Trzon systemu wykrywania stanowią naziemne stacje radarowe, które, mimo swojej mocy, posiadają krytyczne „martwe strefy” tworzone przez lasy, obszary miejskie, linie rzek takie jak Bug, Niemen i Dźwina, czy punkty krytyczne jak Przesmyk Suwalski.
Te potężne radary często są w stanie wykryć małe drony dopiero z bardzo bliskiej odległości, rzędu 3–10 kilometrów. Oznacza to, że w momencie pierwszego wykrycia, wrogi dron już przekroczył granicę i znajduje się głęboko nad terytorium sojuszniczym, co drastycznie skraca czas na reakcję. Ta słabość pozwala bezzałogowcom wykorzystywać naturalne ukształtowanie terenu jako osłonę, aby ominąć główną linię obrony i przeniknąć w głąb chronionego obszaru.
Drony zacierają granice między pokojem a wojną
Zagrożenie ze strony dronów nie ogranicza się wyłącznie do otwartego konfliktu zbrojnego. Bezzałogowce doskonale nadają się do działań w tzw. „szarej strefie”, zacierając granice między czasem pokoju, kryzysu i wojny – zjawisko określane jako „phase-blurring”. Małe, trudne do jednoznacznej identyfikacji drony mogą być używane w czasie pokoju do realizacji konkretnych misji:
- Prowokacji politycznych: małe drony wirnikowe (Group 1) mogą naruszać granicę na kilka sekund, aby zmapować reakcje radarów i procedury dowodzenia, wysyłając jednocześnie sygnał polityczny bez formalnej eskalacji.
- Mapowania obrony: prowokowanie obrońców do włączenia radarów w celu precyzyjnego zlokalizowania ich pozycji, co jest kluczowe dla planowania uderzeń typu SEAD (Suppression of Enemy Air Defenses).
- Sondowania zasad użycia siły (ROE): sprawdzanie, jak daleko można się posunąć, zanim nastąpi zbrojna odpowiedź.
Stawia to dowódców NATO w sytuacji bez dobrego wyjścia: zbyt ostra odpowiedź na naruszenie granicy przez małego drona może zostać przedstawiona jako akt agresji; brak odpowiedzi jest odczytywany jako słabość i ciche przyzwolenie na bezkarne zbieranie danych wywiadowczych.
Rozwiązanie? „Oko na niebie”
Odpowiedzią na te wyzwania nie jest po prostu więcej drogich rakiet, jak czytamy w raporcie. Autorzy proponują stworzenie inteligentniejszej i bardziej elastycznej warstwy obrony. Rą warstwą ma być powietrzny system zwalczania bezzałogowych statków powietrznych (tzw. C-UAS), który działa jak powietrzna siła szybkiego reagowania.
Mobilna druga linia obrony byłaby w stanie:
- Pokonać ograniczenia terenowe: działają niezależnie od ukształtowania terenu, eliminując martwe strefy naziemnych radarów.
- Dynamicznie wypełniać luki: mogą być szybko przemieszczane w obszary, gdzie wykryto wzmożoną aktywność lub gdzie naziemne systemy uległy awarii.
- Śledzić i przechwytywać drony: mogą ścigać bezzałogowce, które zdołały przeniknąć przez pierwszą linię obrony w głąb terytorium.
Tarcza, która uczy się i adaptuje
Zagrożenie ze strony dronów wymusza fundamentalną zmianę w myśleniu o obronie – odchodzimy od polegania na pojedynczych, doskonałych technologiach na rzecz zintegrowanych, wielowarstwowych i adaptacyjnych systemów. Celem nie jest już tylko posiadanie najpotężniejszej broni, ale stworzenie architektury, która jednocześnie zapewnia możliwość zwalczania dużej liczby celów, utrzymuje dyscyplinę kosztową i gwarantuje pełne pokrycie terenu.
W erze, w której najpotężniejsze armie świata mogą zostać ekonomicznie wykrwawione przez roje tanich, inteligentnych maszyn, czy kluczem do zwycięstwa nie jest już siła ognia, lecz finansowa i taktyczna zdolność do adaptacji?