Na czym oni zarabiają? 4 popularne aplikacje mobilne i ich nieoczywiste modele biznesowe

Dodane:

Kamil Stanuch Kamil Stanuch

Udostępnij:

Na czym zarabiają aplikacje i skąd biorą się gigantyczne wyceny opartych na nich biznesów? W jakim stopniu mamy tu również do czynienia z innowacją w dziedzinie modelu biznesowego i na ile ten model jest długotrwały? Spróbujmy przyjrzeć się czterem różnym aplikacjom i ich modelom biznesowym.

Według raportu ComScore, do końca grudnia 2015 roku penetracja smartfonów w Stanach Zjednoczonych ma wynieść ponad 80%, przy czym wśród grup wiekowych w przedziale 18-34 lata taki poziom utrzymuje się już od jakiegoś czasu (dla porównania w Polsce penetracja smartfonów plasuje się na poziomie 58% wg raportu Polska.Jest.Mobi z 2015). Same liczby dotyczące ilości użytkowników i czasu spędzanego w telefonie nie odzwierciedlają jednak wielkości tego rynku tak dobrze, jak przejęcia i wyniki spółek operujących w branży mobilnej.

Zdjęcie główne artykułu by Maurizio Pesce flickr.com | CC BY 2.0

Kiedy w 2012 roku z niedowierzaniem czytaliśmy wieści o przejęciu Instagrama za miliard dolarów, nikt nawet nie spodziewał się, że dwa lata później za dziewiętnaście razy tyle zostanie przejęty Whatsapp. To mogłoby wydawać się jawnym znamieniem kolejnej bańki internetowej, jak ta z końca lat 90t-tych, ale pewne liczby zdają się temu przeczyć. Weźmy choćby dziesięć miliardów dolarów wypłacone w 2014 roku przez AppStore twórcom aplikacji, czy wydatki na reklamę mobilną, które wg. raportu eMarketer do 2016 roku wyniosą łącznie ok.101 mld dolarów (warto dodać, że przychody z reklam mobilnych stanowią obecnie 72% całego przychodu Facebooka).

1. Qpony, Kody Rabatowe i Moja Gazetka, czyli aplikacje kuponowe i ofertowe

Kupony zawsze cieszyły się dużą popularnością, więc pojawienie się aplikacji mobilnych z nimi stanowiło naturalną kolej rzeczy dla tego biznesu. Zamiast drukować czy wycinać je z gazet, mamy je zawsze pod ręką, a dzięki funkcji geolokalizacji aplikacje takie jak Qpony czy Kody Rabatowe mogą wskazać nam najbliższe miejsca, w których zrealizujemy zniżkę. Cała idea opiera się więc na prostej zasadzie win-win: klient otrzymuje zniżkę, natomiast firmie pozwala to pozyskać nowych klientów i zwiększyć sprzedaż. Najbardziej oczywistą formą monetyzacji jest po prostu prowizja (np. 5-10%) od zrealizowanego kuponu czy kodu rabatowego. Unikalny kod wówczas łatwo połączyć z dystrybutorem kuponów i rozliczyć się ze zrealizowanej transakcji.

Jednak dzięki ogromnej bazie użytkowników i sporym ruchu, aplikacje kuponowe prócz modelu afiliacyjnego są w stanie rozliczać się z firmami po prostu za wyświetlenie ofert i możliwość dotarcia do użytkowników. Innymi słowy, firma chcąca dotrzeć z kuponami do użytkowników płaci określoną kwotę za 1000 wyświetleń swoich promocji (model CPM) lub stałą stawkę za wyświetlenie reklamy przez ustalony czas. Ze względu na trudność w bezpośrednim zmierzeniu kampanii model ten bardzo dobrze sprawdza się w przypadku rosnących na popularności aplikacji gazetkowych agregujących oferty z popularnych sieci handlowych. Jak mówił mi Michał Machniak, twórca aplikacji Moja Gazetka, sklepy zyskują kolejny sposób dotarcia do licznych klientów mobilnych i kanał szerokiej dystrybucji informacji o promocjach i zniżkach, natomiast konsumenci na bieżąco mogą śledzić oferty. Okazuje się, że wbrew pozorom dotyczy to nie tylko branży spożywczej (najczęściej kojarzonej z gazetkami), ale RTV/AGD czy kosmetycznej.

2. Snapchat, czyli nie taki efemeryczny model biznesowy

W 2012 roku Barry Eggers, jeden z partnerów w funduszu Lightspeed Venture Partners, spytał swojej córki o trzy najpopularniejsze aplikacje w szkole. Wymieniła Instagram, Angry Birds i niezbyt jeszcze wtedy popularnego Snapchata: aplikację pozwalającą wysłać zdjęcia lub krótkie filmy, które po kilku sekundach automatycznie się kasują. Lightspeed zainwestował wówczas 485 tysięcy dolarów (przy wycenie ok. 12 milionów dolarów) w startup, który po trzech latach może pochwalić się bazą stu milionów użytkowników i wyceną sięgającą piętnaście miliardów dolarów. Z zabawnej aplikacji, Snapchat w niecałe cztery lata od powstania zmienił się w liczącą się na rynku firmę, która swoją pozycją zdołała zagrozić samemu Facebookowi. Ten próbował najpierw wprowadzić swojego klona Slingshot, a gdy to się nie udało, przejąć Snapchata za trzy miliardy dolarów.

Za tak potężna masą użytkowników i astronomiczną wyceną firmy musi oczywiście iść model biznesowy. Snapchat dopiero niedawno rozpoczął eksperymenty z monetyzacją swojej bazy użytkowników i to głównie za sprawą reklam video, wyświetlanych między odtwarzanymi filmami czy zdjęciami w zakładce Stories. Dlaczego video? Codziennie użytkownicy aplikacji generują dwa miliardy wyświetleń filmów wygenerowanych przez innych użytkowników. Jak wyliczył Bloomberg w obszernym artykule poświęconym twórcy aplikacji Evanowi Spiegelowi – stanowi to połowę odtworzeń filmów na Facebooku, serwisu dziesięć razy większego i o siedem lat starszego. Stawka za wyświetlenie reklamy przez jeden dzień wyniosła 750 tysięcy dolarów, jednak szybko znaleźli się chętni skłonni zapłacić: Universal Pictures, McDonalds, Samsung czy Electronic Arts. Idąc tym tropem, na początku 2015 roku Snapchat wprowadził kolejną funkcjonalność, czyli zakładkę Discover, w której oferuje użytkownikom codzienną porcję materiałów wideo dostarczanych przez 11 marek mediowych m.in. CNN, MTV czy Cosmopolitan. Pomiędzy treściami (wywiadami, reportażami) prezentowane są naturalnie reklamy, w cenie $0,02 za wyświetlenie.

Snapchat wydaje się jednak wciąż eksperymentować ze swoim modelem biznesowym i możliwościami generowania przychodów. W listopadzie 2014 w partnerstwie z firmą Square ogłosił Snapcash, czyli możliwość łatwego przesyłania gotówki znajomym (po wpisaniu symbolu dolara i kwoty w polu tekstowym wyświetlał się zielonym przycisk umożliwiający wysłanie kwoty). Nie wiadomo nic na temat tego jak usługa przyjęła się do tej pory, ale pobieranie prowizji od transakcji przy tak gigantycznej skali może generować całkiem spore przychody. Ponadto, ze względu na „efemeryczność” aplikacji stanowiłaby ona świetne medium dla kuponów i promocji, na które użytkownik musiałby zdecydować się w przeciągu chwili („2 burgery w cenie 1. Oferta ważna tylko przez 10 sekund!”). Warto na końcu dodać, że przed kilkoma dniami, pojawiła się pierwsza oficjalna opcja pozwalająca użytkownikowi za $0,99 odtworzyć dowolny snap. Biorąc pod uwagę, że in-app purchasing napędza w dużej mierze przychody takich gigantów jak WeChat czy Line, może okazać się to całkiem dochodowym przedsięwzięciem, ale na rezultaty przyjdzie nam jeszcze poczekać.

3. Truecaller, czyli globalna książka telefoniczna

Powstała w 2009 roku aplikacja Truecaller oferuje teoretycznie bardzo prostą i znaną wszystkim usługę: globalną książkę telefoniczną. Dzięki aplikacji możemy znaleźć numer telefoniczny dowolnej osoby lub rozpoznać do kogo należy dany numer. Pobierając aplikację zyskujemy dostęp do bazy ponad stu milionów użytkowników i numerów telefonów z ich książki kontaktowej. W jaki sposób? Każdy użytkownik ściągając aplikację udostępnia pozostałym użytkownikom listę swoich kontaktów, więc przy stu milionach użytkowników Truecaller może oferować ponad miliard zindeksowanych numerów telefonów. Oprócz korzyści porównywalnych z klasyczną książką telefoniczną, Truecaller pozwala ustawić filtry na numery spammerskie czy od niechcianych telemarketerów, co stanowi całkiem przydatną funkcję. Pytanie jednak w jaki sposób tego typu aplikacje jak Truecaller generują przychody?

Aplikacja oferowana jest w modelu freemium, co znaczy że wersja z podstawową i ograniczoną funkcjonalnością jest darmowa i wspierana reklamami. Jednak istnieje też możliwość wykupienia opcji premium w modelu subskrypcyjnym (od $0,99 miesięcznie), która pozwala nam na więcej np. co miesiąc możemy poprosić o dostęp do 30 numerów telefonów dowolnych osób (interesująca oferta dla przedstawicieli handlowych chcących skontaktować się bezpośrednio z osobą decyzyjną w danej firmie). Ponadto, w 2013 roku Truecaller zaoferował też usługę skierowaną do klientów biznesowych, a mianowicie płatny dostęp do ich API (od $299 do $4,999 miesięcznie). Odbiorcą usługi w tym przypadku są przede wszystkim centra obsługi klienta, które przychodzący numer mogą od razu połączyć z imieniem i nazwiskiem, dzięki czemu serwisant przywita nas z imienia lub dzięki tzw. 'True score’ wyświetli mu się informacja jak dany numer jest popularny i ważny (osoba dzwoniąca może być wtedy uznana za priorytetową).

4. MyFitnessPal i potęga danych

Ostatnim przykładem, który moim zdaniem zasługuje na uwagę jest MyFitnessPal, popularna aplikacja pomagająca zrzucić kilogramy i monitorować naszą dietę. W lutym 2015 roku amerykańska firma odzieżowa Under Armour przejęła MyFitnessPal za 475 milionów dolarów oraz Endomondo za 85 milionów dolarów. Mimo że MyFitnessPal mógł się pochwalić 4-krotnie większą bazą użytkowników (80 mln w stosunku do 20 mln Endomondo) to i tak w ostatecznym rozrachunku cena za użytkownika aplikacji dietetycznej była o prawie 40% wyższa (Endomondo: $4,25/użytkownika, MyFitnessPal: $5,94/użytkownika). Jak przyznał sam założyciel Mike Lee, ich głównym źródłem przychodów były reklamy wyświetlane w aplikacji. Jednak powodem, dla którego firma została przejęta była przede wszystkim gigantyczna baza danych dotycząca użytkowników i ich nawyków żywieniowych. MyFitnessPal oprócz reklam mógł więc bezpośrednio monetyzować dostępne dane we współpracy z firmami FMCG czy producentami suplementy diety, czyli w klasycznym modelu afiliacyjnym. Historia rozwoju i sprzedaży MyFitnessPall stanowi potwierdzenie, że stwierdzenie Ann Winblad, partner w Hummer Winblad Venture Partners: „Dane są ropą naszych czasów” („Data is the new oil”) jest jak najbardziej aktualne.

Diabeł tkwi w szczegółach

Rozwijające się technologie mobilne często chlubią się wykorzystaniem innowacji i niewątpliwie czasem mają rację. Jednak pod kątem biznesowym bywają do siebie bardzo podobne, a najpowszechniejsze w sieci modele monetyzacji można naprawdę policzyć na palcach jednej ręki. Popularne aplikacje mobilne generują zyski dzięki opłatom pobieranym od reklamodawców (model reklamowy), łączą klientów ze stronami partnerskimi i pobierają prowizje (model afiliacyjny), pobierają stałe opłaty za oferty premium (model abonencki/subskrypcyjny) lub zbierają i odsprzedają dane na temat użytkowników innym firmom (model pośrednika informacyjnego). Na bazie tych uznanych modeli, każda z nich stara się wypracować jak najbardziej efektywny sposób generowania zysków w niszy, w której operuje, dlatego innowacje i ciekawostki znajdziemy raczej w detalach, niż w podstawowych mechanizmach monetyzacji.

Kamil Stanuch

Współzałożyciel i prezes KoalaMetrics

Jego firma specjalizuje się w dostarczaniu technologii do analizy zachowań użytkowników mobilnych dla telekomów i mCommerce (w 2014 wspartej inwestycją Deutsche Telekom). Wcześniej wspózałożyciel Sigmapoint, krakowskiego softwarehouse’u specjalizującego się w tworzeniu aplikacji mobilnych dla klientów z Polski, USA, UK i Niemiec. Absolwent Międzywydziałowych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz stypendysta Harvard Summer School. Rodowity Krakus, miłośnik Power Pointa, wielbiciel Excela i SPSSa, sceptyczny wobec tytułowania się „CEO”. Do robienia notatek używa kartki papieru i ołówka.