Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi – Agnieszka Oleszczuk-Widawska (mimpi)

Dodane:

Katarzyna Ratajczyk Katarzyna Ratajczyk

Udostępnij:

Agnieszka Oleszczuk-Widawska Absolwentka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Szkoły Głównej Handlowej. Współtwórczyni Evenea.pl – internetowego systemu rejestracji uczestników i sprzedaży biletów online na konferencje, szkolenia, warsztaty i inne wydarzenia.

Oleszczuk-Widawska była też pierwszym dyrektorem polskiego oddziału Founder Institute – największego na świecie akceleratora innowacyjnej przedsiębiorczości z Doliny Krzemowej. Współorganizowała spotkania branży IT LubCamp.

Startupy to wciąż gorący temat, choć ten sposób na biznes znany jest już od kilkunastu lat. Firma powstaje w umownym lub dosłownym garażu. Jako narzędzie wykorzystuje Internet. Działa dzięki ogromnemu zaangażowaniu i darmowej pracy jej pomysłodawców. Gdy się rozkręca i zaczyna zarabiać pieniądze, interesują się nią inwestorzy gotowi przeznaczyć konkretne środki na jej rozwój – w zamian za udziały. I tak stopniowo startup przeobraża się w poważne przedsięwzięcie, a firma często osiąga ogromną wartość rynkową. Tak zaczynał Apple, Facebook, a na naszym rynku GoldenLine, fotka.pl czy BlaBlaCar. Startupy są głównie domeną mężczyzn, jednak to się zmienia.

Agnieszka była jedną z pierwszych dziewczyn w Polsce, która wniosła trochę różu, blond loków i kobiecego wdzięku do tego męskiego świata. Szybko też stała się znana w branży, a nawet poza nią. Umówiłyśmy się w przytulnym lokalu lubianej sieci coffee shopów w Warszawie, czyli mówiąc po polsku, w kawiarni. Większość stolików była zajęta przez osoby stukające w klawisze laptopów, tylko mężczyzna siedzący obok mnie czytał gazetę. Zbliżało się południe, Agnieszka przyszła punktualnie. Przyciągała wzrok: na głowie modna wełniana czapka w żywym kolorze, wściekle różowe usta, szeroki uśmiech. Gdyby ktoś wtedy zapytał mnie, jak wygląda młodość i energia, powiedziałabym: właśnie tak! Od razu zaznaczyła, że jest nałogową palaczką, więc z góry prosi o przerwy na papierosa. Zdecydowana, pewna siebie. Przebiegło mi przez głowę, że chyba nie ja tu będę zadawać pytania… Jednak to były tylko pozory. Okazała się bardzo ciepłą osobą.

Z usług strony www.evenea.pl, za którą stoi Agnieszka, sama chętnie korzystam. Głównie wtedy, gdy szukam ciekawych konferencji czy szkoleń. Ich organizatorami często są stowarzyszenia lub fundacje, dlatego długo byłam przekonana, że i sama strona jest prowadzona przez organizację pozarządową. Na początku więc chciałam się przede wszystkim upewnić, że tak nie jest.

Wywiad, który zaraz przeczytasz, to jedna z jedenastu rozmów z przedsiębiorczymi kobietami, bohaterkami książki „Niezniszczalne

Na zdjęciu: Agnieszka Oleszczuk-Widawska | fot. Ola Anzel, webdokwadratu.pl

Evenea.pl to fundacja czy firma?

Firma, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, choć jeszcze cały czas ma status startupu. To dobrze, bo w startupach możliwe są zmiany wszystkiego we wszystko. Tu struktura jest dość płaska, więc jeżeli rynek nie reaguje właściwie na to, co się wprowadza, można zrobić to w inny sposób, na nowo. Można przemodelować biznes. To jest właśnie specyfika startupów. Takie podejście jest niesamowite, zwłaszcza w porównaniu z tym znanym z korporacji. Evenea wciąż się rozwija, testuje nowe rozwiązania.

Z tego, co wiem, spędziłaś w Evenei trochę czasu.

To prawda. Obecnie jestem jej udziałowcem, już prawie rok nie działam operacyjnie. Teraz zresztą robię kolejny startup. Ale zajmowałam się Eveneą ponad cztery lata, od 2009 roku, kiedy dostaliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej. Dość trudno przychodzi mi mówienie: już mnie tam nie ma. Chociaż nie mam na wizytówce „wiceprezes zarządu”, nie siedzę w biurze Evenei, to jest jednak moje „dziecko”. Jestem w bliskim kontakcie z moim wspólnikiem, który tam został i wszystkim się dalej zajmuje, z inwestorami. Razem zastanawiamy się, co można jeszcze fajniej i ciekawiej zrobić, żeby Evenea służyła ludziom i im pomagała.

Zawsze chciałam robić coś, co może ułatwić innym życie. W ogóle uważam, że powinno być tak: wszyscy robimy coś, co lubimy, co wynika z naszych pasji i jesteśmy ambasadorami swoich projektów. Szczerze i do końca. Być może brzmi to idealistycznie, ale u mnie się sprawdza. Dlatego śmieszy mnie podejście do pracy niektórych młodych startupowców. Mają mnóstwo energii, żeby zacząć i zrealizować coś samemu, ale patrzą na inne projekty internetowe i mówią: „Wow! Im się udało, to ja zrobię coś podobnego”. A przecież sam pomysł to niewiele. Gdybym weszła do sali pełnej ludzi i poprosiła, by każdy narysował kwiatek, to ten kwiatek każdy narysuje inaczej. Właśnie o to chodzi! Liczy się wykonanie, poziom realizacji. A do pełnego sukcesu potrzebne są też pasja i dużo szczęścia.

Ale jednak pojawia się pomysł, że zrobisz właśnie to, a nie coś innego. I musisz, jak w przypadku każdej firmy czy usługi, trafić w oczekiwania rynku. Jak wpadliście na to, że akurat jest duża potrzeba zebrania w Internecie informacji o konferencjach i szkoleniach?

Przez kilka lat byłam trenerką. Pracowałam w korporacji, szkoliłam pracowników banku, a przy tym razem z mężem byliśmy entuzjastami bloga technologicznego TechCrunch. Tam natknęliśmy się na amerykański serwis Eventbrite.com i bardzo nas to zainspirowało. Stwierdziliśmy, że nie ma czegoś takiego w Polsce. Ja sama, jako prowadząca szkolenia, nie miałam do dyspozycji narzędzia, które pomagałoby mi przede wszystkim w sprawach administracyjnych, ale też merytorycznych. Wiedziałam więc, że skoro ja tak myślę, to pomysł powinien spodobać się wielu szkoleniowcom w kraju. Ten rynek już wtedy był „na wzroście”. Dlatego stwierdziliśmy: teraz albo nigdy! Ale tak naprawdę historia naszego projektu ma swój początek trochę wcześniej. Wiąże się z moją pierwszą wizytą na Aula Polska.

To pierwsza w kraju inicjatywa, która zrzesza ludzi zainteresowanych nowymi technologiami i wszelkimi nowościami w przestrzeni polskiego Internetu. Jeszcze dwa lata przed startem Evenei trafi łam właśnie na takie spotkanie Aula Polska. Swoje wystąpienia miały tam osoby, które teraz są moimi znajomymi, a które odniosły olbrzymie sukcesy w tej branży: twórcy O2, Pudelka czy Rafał Agnieszczak, który między innymi wymyślił fotkę.pl. Opowiadali o różnych aspektach prowadzenia biznesu internetowego. Patrzyłam na nich i tak sobie myślałam: bardzo chciałabym robić takie inspirujące rzeczy. Nie sądziłam, że to się stanie tak szybko. Moje pierwsze wystąpienie na temat Evenei miało miejsce właśnie na Aula Polska trochę ponad rok później. To było spełnienie marzeń. Moje życie składa się z wielu takich zbiegów okoliczności i ja to uwielbiam! Wierzę, że życiem rządzi przypadek, ale przypadkowi trzeba czasami pomóc. Uważam, że mam ogromne szczęście, bo to, co sobie wymyślę, potem się realizuje. I może tak zaprogramowałam również mózg, że jeżeli chcę coś zrobić, to dążę do tego, żeby to osiągnąć i… osiągam!

I tak wszystko sama? Od czego zaczęłaś?

Nie robiłam Evenei sama. Trzeba to jasno powiedzieć. Była nas trójka na pokładzie i mieliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej. Ono zawsze wymaga też posiadania gotówki na wkład własny, ale dzięki dofinansowaniu nie brnęliśmy w kredyty. Skorzystaliśmy z działania 8.1 Innowacyjna Gospodarka. Teraz słowa „innowacyjna” nadużywa się wszędzie, to bardzo zabawne… Miałam wspólników, którzy zajmowali się IT, jeden z nich, Piotrek, do tej pory się tym zajmuje. Wtedy jednak brakowało mi wiedzy, jak się tworzy biznes. Mieliśmy koncepcję i tyle.

Dużo zawdzięczam mojemu, dziś już byłemu, mężowi, z którym podjęliśmy decyzję, że ja się zwalniam z korporacji. I tak już dłuższy czas myśleliśmy o tym, żeby zrobić coś własnego. Ten moment właśnie nadszedł. Mąż wziął na siebie odpowiedzialność za utrzymanie nas przez początkowy okres. Był zatrudniony na etacie, miał bardzo ciekawą pracę, zresztą do tej pory z niej nie zrezygnował. Dzięki temu miałam czas, by wejść w ten biznes i po prostu się go uczyć. Zaangażowałam się w startup totalnie. To był dla mnie niesamowity komfort, bo miałam za co żyć. Nie pochwalę się tutaj historią typu: nie miałam co jeść, kupowałam na zapas „Pasztet podlaski” i nim się żywiłam. To byłoby może i ckliwe, i ciekawe, ale to nie byłaby prawda, choć taki czas przyszedł później. Tyły były zabezpieczone, więc tu trudności nie widziałam. Były gdzie indziej – kompletnie, ale to kompletnie nie znałam się na IT. Nie wiedziałam, o czym mowa. I to była chyba dla mnie największa przeszkoda. Mogę opowiadać anegdoty, jak myliłam „kod” z „błędem” i ciągle myślałam, że mi laptop „ześwirował”. To były „trudne pięknego początki”. Teraz jest już zdecydowanie lepiej. Ale ja jestem bardzo zawzięta i mam w sobie taki, może trochę jeszcze szczeniacki, dziecięcy tupet, że nie boję się podejść i zapytać. Chodziłam na różnego rodzaju spotkania, konferencje, gdzie byli niesamowici ludzie, z ogromną wiedzą. Po prostu do nich podchodziłam i pytałam. W ogóle nie bałam się zdawać pytań. Wyszłam z założenia, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi, więc to oni mogą się zbłaźnić, nie ja. Nikt oczywiście się nie zbłaźnił, myślę, że ja również nie.

Ale poczekaj, na początku powiedziałaś, że trzeba robić biznes w tym, co się lubi i czuje. A teraz się wydało, że weszłaś w biznes dla ciebie jednak nowy?

Tak. Jedno i drugie jest prawdą. Branżę szkoleniową czułam absolutnie, wiedziałam, jak koncepcyjnie ten biznes ugryźć. Brakowało mi natomiast, jak już mówiłam, wiedzy z zakresu IT i prowadzenia firmy. Wcześniej, pracując na etacie, nie interesowałam się księgowością, nie obchodziły mnie przelewy do ZUS-u ani tym bardziej aspekty prawne. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko funkcjonuje w firmie. Ale rzuciłam się na głęboką wodę. Dziś uważam, że żadne szkoły, żadne dokształcanie się nie dadzą tego, co praktyka na co dzień. Czasem się śmieję, że ludzie robią sobie rekonesans po wszystkich podyplomowych studiach i uważają, że będą po nich specjalistami. To tak nie działa, ponieważ tylko praca, to, co się robi, uczy najwięcej. Oraz ciągłe kombinowanie, słuchanie, patrzenie, szybkie reagowanie. Praca w startupie pokazała mi też zupełnie inne podejście do życia i w ogóle bardzo je zmieniła. Poprawiła jego jakość, i wcale nie mówię tu o aspekcie finansowym.

Przyznaję, wcześniej patrzyłam na projekt w dużym stopniu w kategorii finansowej. Myślę, że to było jeszcze takie moje mocne zakorzenienie w corpo life’ie. Tam jest straszna, często wyniszczająca, pogoń za pieniędzmi. A poziom satysfakcji z pracy ocenia się głównie na podstawie zarobków – im więcej, tym większa. Miłym zaskoczeniem było to, że niespodziewanie przyszedł sukces medialny. Pisały o mnie gazety, robiono ze mną wywiady, zapraszano do telewizji. Nagle stałam się rozpoznawalną twarzą w branży, bo też byłam jedną z pierwszych kobiet, które w Polsce robiły startup. Było nas mało. Żartuję sobie, że mnie trudno było nie zauważyć – blondynki, która chodzi i cały czas o coś pyta. Zresztą, kobiety są bardzo mile widziane w tej branży, a ja się bardzo cieszę, że jest nas coraz więcej.

Już trochę czasu minęło, powiedz, na ile byliście wtedy nowatorscy?

Były portale typowo ticketingowe – do kupowania biletów na imprezy, na koncerty. Ale takiego jak Evenea nie było, czyli, jak mówiłam, miejsca w necie, gdzie możesz znaleźć szkolenie, konferencję, zarejestrować się i zapłacić, jeśli trzeba, a także budować relacje z uczestnikami. Można powiedzieć, że byliśmy pierwsi na rynku. Istniał serwis podobnego rodzaju – Oiola, dziś już go nie ma, został stworzony na potrzeby Aula Polska, ale oni działali trochę inaczej. Gdy zaczynaliśmy, nawet o nich nie wiedzieliśmy. Zrobiliśmy research rynku dotyczący największych graczy i zdecydowaliśmy, że idziemy w kierunku tego, co nam się podobało od początku na amerykańskim rynku, czyli Eventbrite. I to się nam opłaciło: start Evenei był w 2009 roku, w kwietniu, a już rok później w maju występowałam po raz pierwszy na Aula Polska, opowiadając o projekcie. W październiku dostaliśmy wyróżnienie w konkursie Startup Fest Agory, a kwietniu 2012 otrzymaliśmy chyba najważniejszą nagrodę w naszym życiu – Aulera przyznawanego przez branżę internetową w Polsce zrzeszoną wokół Aula Polska: za najlepszy projekt internetowy. Zaczęli pojawiać się inwestorzy.

Sami do was przychodzili?

Tak, nigdy ich nie szukaliśmy, nigdy też sami do nich nie chodziliśmy. Mówię poważnie. Nie wykonaliśmy ani jednego telefonu do żadnego inwestora. Zawsze to oni do nas pukali, więc to też jest sukces. Mieliśmy mnóstwo spotkań z inwestorami. Czasem sobie żartuję, że mogłabym napisać książkę, jak z nimi rozmawiać, bo każdy z inwestujących inaczej podchodzi do biznesu i co innego jest dla niego istotne.

Na inwestorów zdecydowaliśmy się stosunkowo niedawno. Mieliśmy kilka umów na stole, ale Evenea była, nie tylko dla mnie, ale dla nas wszystkich – jak dziecko. Szukaliśmy więc kogoś, kto pomoże nam to dziecko wychowywać. No i tak się zdarzyło, że spotkaliśmy dwóch inwestorów, z których jesteśmy ogromnie zadowoleni. Bardzo ich cenię, bo naprawdę robią wszystko, żeby nam pomóc.

Skoro tak pięknie się ułożyło, to były w ogóle jakieś schody?

Wykres tworzenia firmy układa się w sinusoidę. Zrobiłam ostatnio wewnętrzny rachunek sumienia, zastanawiałam się, jakie popełniłam błędy. Pamiętam, że był taki moment, kiedy w ogóle nie wiedziałam, czy to, co robię, jest tym, co chcę robić naprawdę. Oczywiście, wiązało się to z problemami także na polu osobistym. Eveneę tworzyłam razem z mężem, ale to ja od rana pracowałam nad startupem, a on jechał do swojej „korpo”. W ciągu dnia nie uczestniczył więc w naszym wspólnym przedsięwzięciu. Wieczorem chciałam odpocząć, a on wtedy ożywiał się i mówił: „Popracujmy, zróbmy coś!”. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że my w ogóle nie mamy już innych tematów do rozmowy poza omawianiem funkcjonalności portalu. Czasami wydawało mi się, że się nie uda, że trzeba go zamknąć. Musieliśmy szukać w sobie energii, żeby dalej to robić.

Pamiętam, że siedziałam w domu i nagle przeczytałam informację, że dostaliśmy się do finału Startup Fest Agory. Zadzwoniłam do chłopaków, żeby im to powiedzieć i rozpłakałam się do słuchawki z tej radości. To był jeden z najszczęśliwszych momentów mojego życia – tak to wspominam. Wtedy znowu nabraliśmy wiatru w żagle. I każdy był zadowolony. No, ale to naturalne, że po tym etapie „haju” przyszła szara codzienność, i trzeba było sobie z nią radzić. Pojawił się kolejny kryzys, podjęliśmy z mężem decyzję o naszym rozstaniu. W tamtym czasie, co dziś widzę wyraźnie, problemy w życiu osobistym wpływały na moją pracę, i na odwrót. Nie potrafiłam tego rozdzielić, miałam ogromne trudności w zachowaniu work-life balance. Przecież startupu nie interesuje, że nie mogę dogadać się z mężem, mam kiepski humor czy jestem zmęczona. Teraz mogę tak mówić, bo nabrałam doświadczenia i już umiem oddzielać te dwie sfery. Myślę, że tamto zapętlenie było też wyrazem mojej wewnętrznej niepewności, co naprawdę chcę robić.

Dziś myślisz, że zapłaciłaś rozwodem za sukces Evenei?

Nie wiem, co by się działo, gdybym nadal pracowała w korporacji. Czy bylibyśmy razem? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie… I tak uważam, że jestem szczęściarą, ponieważ mam świetne relacje z moim byłym mężem. Prawda jest taka, że bardzo dużo mu zawdzięczam. Umożliwił mi realizowanie marzeń. Nie podcinał skrzydeł – i za to zawsze będę go szanowała. Więc trzymamy się razem i jesteśmy wspólnikami. Zawsze byliśmy zgodni co do tego, jak Evenea ma wyglądać, staliśmy po tej samej stronie barykady, i tak zostało. Czy mogę wyjść na papierosa?

A mogę pójść z tobą?

Też palisz?

Palę, jeśli ktoś pali przy mnie i ma papierosy. Niestety, jestem tak zwanym social smokerem – po angielsku nie brzmi tak okrutnie.

Poczęstuj się!

Rozstaliście się, ale udało wam się przejść przez rozwód bez większych obrażeń?

Absolutnie tak! Chociaż samo rozstanie odczułam, jakby załamał się cały mój świat. Dziś wychodzimy razem, żeby się pośmiać, pogadać. Mamy naprawdę fajne relacje, mimo że mój były mąż jest w nowym związku. Miłość między nami się wypaliła, ale została przyjaźń, no wiesz…

Czuję, że chcesz to jakoś zagadać, ale powiedz, czy to była dla ciebie życiowa porażka?

Nienawidzę tego słowa! Nie używaj tego słowa! A poważnie: nie lubię go nadużywać.

Skąd taki stosunek?

Po części związany jest z tym, że będąc trenerką, sama uczyłam języka korzyści. „Porażka” absolutnie nie jest akceptowana w tym języku, ma zdecydowanie pejoratywne znaczenie. Zawsze żartuję: przyznam, że spotkała mnie porażka, kiedy nie uda mi się umówić na randkę z Ryanem Goslingiem. Choć w ogóle jestem człowiekiem głębokiej wiary w niemożliwe przedsięwzięcia. A poza tym dość mnie bawiły reakcje znajomych z czasów „życia sprzed startupu”. Widzieli na mojej wizytówce „wiceprezes zarządu”, więc spodziewali się, że opływam w kasę, mam jacht w Chorwacji i w ogóle pławię się w luksusie. Gdy okazywało się, że tak nie jest, byli bardzo rozczarowani: „No coś ty, to jakaś masakryczna porażka”. A przecież duże pieniądze nie przychodzą od razu!

To pewnie też wynika z tego, że startupy są wciąż stosunkowo nowym zjawiskiem na rynku. Powstają, kiedy nie ma jeszcze dochodów do podziału, choć stanowiska są rozdane jakby „na przyszłość”. W takim razie jakiego określenia wolisz używać, kiedy biznes czy inne sprawy się chwieją?

W prowadzeniu biznesu nie wszystko cały czas układa się kolorowo i to jest naturalne. Warto to jeszcze raz podkreślić. Więc jeśli był czy jest gorszy moment, nazwałabym to raczej niepowodzeniem. Jakimś dołem na drodze, który albo obejdziemy, albo w niego wpadniemy. A jak już się tam znajdziemy, to albo się z niego wygrzebiemy, albo po prostu zostaniemy w nim. I jeżeli już chcesz używać słowa „porażka”, to miarą radzenia sobie z porażką jest to, jak szybko wydostaniemy się z tego dołu. Z biegiem lat, kiedy nabieramy doświadczeń, już do niego nie wpadamy, tylko potrafi my go obejść, umiemy odpowiednio reagować. A tak przy okazji, myślę sobie, że my Polacy nie potrafi my żyć w teraźniejszości, żyjemy albo w przeszłości, albo w przyszłości. Takie mam wrażenie. A przecież na przeszłość nie mamy żadnego wpływu, to mleko już się rozlało.

Na przyszłość?

Okej, mamy w jakiś sposób poprzez to, co robimy teraz. Staram się czerpać z doświadczeń, dzięki którym mogę ocenić sytuację na przykład jako niebezpieczną – już wiem, czym to pachnie, nie sparzę się drugi raz. To modelowe zachowanie, bo oczywiście sparzyłam się drugi, trzeci, a nawet czwarty raz. Nie uniknę wszystkich błędów. I to też jest naturalne. Myślę, że za największy sukces uznam moment, kiedy naprawdę nauczę się żyć teraźniejszością. Tu i teraz. Bardzo się staram, ale oczywiście nie zawsze mi to wychodzi.

Czy wiesz, z czego to wynika, że nie umiemy żyć tu i teraz? Masz na to jakąś swoją teorię?

To chyba kwestia wychowania. Urodziłam się w 1980 roku, jeszcze w czasach komuny, z którą kojarzą się trudności i lęk. W domu wspominało się wcześniejsze czasy – był kult przeszłości przedkomunistycznej i tradycji. Moi rodzice są z pokolenia, które wierzy, że tylko etat daje bezpieczeństwo. Jak zrezygnowałam z pracy w korporacji, to był dla nich szok. Mama cały czas mówiła: „O Boże, już miałaś dobrze. Po co ci to? Przecież teraz może być gorzej”. Takie upiorne, pesymistyczne myślenie. Ale to się zmieniło. Teraz do wszystkiego, co robię, jest pozytywnie nastawiona, z czego bardzo się cieszę, i nawet motywuje mnie do kolejnych działań. Może to wynika nie tylko z jej przemyśleń, może to jakaś większa społeczna zmiana? Wracamy do środka? 

Możemy teraz chwilę zatrzymać się na finansach? Do pewnego momentu utrzymywał cię mąż, ale potem?

Od początku Evenea była dla nas najważniejsza. Cały czas odkładaliśmy na jej działalność nasze prywatne pieniądze. Płaciliśmy wykonawcom pensje, o sobie myśleliśmy na końcu. Skończyło się fi nansowanie unijne. Kiedy się rozstaliśmy, żyłam z oszczędności. I przyszedł moment, kiedy te oszczędności się wyczerpały. I tu mogę mówić o ironii losu. Miałam spółkę o rynkowej wartości kilku milionów złotych, ale właściwie na papierze. Wtedy pojawił się inwestor. Jednak zanim zasilił nasze firmowe konto, minęło trochę czasu… Omawiając sprawy inwestycyjne, warto pamiętać, żeby zadbać również o swoją własną pensję. To bardzo ważne, szczególnie gdy angażujemy się w stu procentach. Znalazłam się wtedy w takiej sytuacji, że nie miałam pieniędzy na życie. Kiedy tak czekałam, a przelew nie przychodził, któregoś dnia zadzwonił do mnie były mąż i pyta, dlaczego nie jestem w biurze. „Nie mam za co pojechać”, odpowiedziałam. Naprawdę, nie miałam nawet na bilet. W ogóle na nic nie miałam. Zaglądałam do lodówki i kombinowałam, co mogę zrobić do jedzenia „z niczego”. Serio. Bardzo to było startupowe i „garażowe”. Na szczęście mój były mąż wspomógł mnie wtedy niedużą kwotą. Śmiałam się, że niczym studentka potrafię za pięćdziesiąt złotych cuda wyczarować. W końcu te pieniądze przyszły i mogłam już funkcjonować normalnie.

Nie chodziło o to, że interes nie był dochodowy, tylko raczej o cash flow?

O mój prywatny cash flow. Moi wspólnicy mieli swoje drugie firmy, a ja niczego poza Eveneą nie miałam. Byłam przecież „twarzą” przedsięwzięcia. I gdybym poszła do jakiejś pracy, byłby to nieomal skandal – Evenea padła! Wszystko dobrze się skończyło, z głodu nie umarłam. Udało się wyjść z tego chwilowego dołka i nauczyło mnie jednego: wiem, że jestem w stanie przetrwać wszystko. Nie boję się sytuacji, w której nie będę miała za co żyć. W ogóle nie mam takiego podejścia. Nie myślę, co się stanie, jak stracę to, z czym jestem teraz związana.

No właśnie, strach powstrzymuje wiele osób od podjęcia działań, choć pomysłów nie brak.

Tak, to prawda. Dziś wiem o sobie, że mimo różnych trudności, zawsze jak kot spadam na cztery łapy. I właśnie realizuję swoje największe marzenia i prawdziwe pasje.

Jakie są te marzenia?

Teraz? To dość ciekawe, bo okazuje się, że marzenia się zmieniają. Jak byłam dziewczynką, chciałam zostać piosenkarką.

Tak jak ja!

Oczywiście księżniczką też.

Kiedy się tak uśmiechasz, to wyglądasz jak księżniczka.

Dziękuję ci bardzo! Kupiłam sobie ostatnio błyszczące złote buty i wtedy rzeczywiście poczułam się jak księżniczka. A co do prawdziwych pasji w dorosłym życiu, to często zdarza się, że dochodzimy do nich poprzez nie całkiem bezbolesne doświadczenia. Ja tak miałam. Zamówię dla siebie drugą kawę, dobrze? A ty na co masz ochotę?

Na świeży sok z grejpefruta.

Pod koniec zeszłego roku wycofałam się z działania operacyjnego w Evenei. Musiałam zrobić krok w tył, by znów ruszyć w życiu naprzód. Zastanawiałam się, co dalej? Pomyślałam, czy nie wrócić do korporacji, bo uwielbiałam szkolić pracowników. Byłam też przez dwa lata wykładowczynią. A może powinnam wyjechać z Polski? Do Doliny Krzemowej? Mam tam kontakty. Udało mi się sprowadzić do Polski Founder Institute – największy na świecie program szkoleniowy i akcelerator startupów, który działa w Dolinie Krzemowej i czterdziestu kilku krajach. Szef Founder Institute, Adeo Ressi, jest typowym człowiekiem z Doliny, w T-shircie i bez garnituru. Dla mnie to było niesamowite, że rozmawiałam z Adeo na Skypie po dwie godziny tygodniowo. Ta sytuacja zbiegła się z moimi problemami zdrowotnymi. Evenea wymagała ode mnie ciągłej uwagi, pracy, której już nie wytrzymywałam.

Mój nowy związek się rozpadał. Wszystko skumulowało się w jednym czasie. Byłam pozbawiona energii, bez sił do działania, czułam się strasznie zagubiona. Zrobiłam sobie przerwę. Chciałam też się trochę odciąć. Nawet na Facebooku nie było mnie widać. Potem zobaczyłam, że dostałam wiele pytań, czy żyję, co się ze mną dzieje? Napisałam, że żyję i na razie odpoczywam. Rzeczywiście odpoczywałam, ale w szpitalu, od zabiegu do zabiegu. I tak się cieszyłam, bo ten szpital dawał mi taki absolutny dystans. W szpitalu i jakiś czas potem wokół mnie nie było ludzi, którzy wiedzieliby coś o startupach czy choćby o nich słyszeli. Mówiąc pół żartem, pół serio, oni byli „e-wykluczeni”. Kiedy mówiłam internetowym slangiem, kompletnie mnie nie rozumieli. Patrzyli na mnie jak na czubka. Nabrałam wtedy pokory. Poznałam wiele bardzo ciekawych osób, które były z totalnie różnych „parafii”. To też dało mi możliwość świeżego spojrzenia.

Tak cię słucham i przypomina mi się, że miałam podobnie. Właśnie gdy leżałam w klinice, uświadomiłam sobie, że mam wreszcie czas, by zobaczyć wszystko z dystansu. Zwyczajnie mam czas. Gdy prowadzi się aktywne życie, nie ma na to miejsca. Szkoda.

Tak, zgadzam się. Myślę, że też dzięki temu dystansowi zaczęłam szybciej wracać do zdrowia. Poczułam się znowu silna. Jakbym narodziła się na nowo. Ta energia przyszła tak nagle, była taka mocna i niespodziewana, że wszystko poukładało mi się w głowie. Cudowne uczucie. Po prostu wiedziałam, gdzie mam iść, jak kierować swoim życiem – chcę robić startupy, przecież to jest to, co kocham! I nie tylko ten jeden, ale w ogóle startupy. I któregoś dnia, gdy siedziałam na Facebooku, Artur Nowak-Gocławski, szef grupy ANG S.A., wrzucił informację, że poszukuje osoby, która pomoże mu zrobić startup. Napisałam do niego. Znałam go słabo, z jakichś spotkań, ale bardzo go ceniłam, inspirował mnie. Zresztą to bardzo sympatyczny człowiek. Chciałam uczestniczyć w czymś ciekawym i proszę: Artur potrzebuje świeżej krwi! Odpisał, zaprosił na spotkanie. Wierzę w karmę, po prostu. Tyle robiłam dla ludzi, nie biorąc za to pieniędzy, poświęcając też swoje prywatne sprawy – i teraz ta karma do mnie wracała. W momencie, kiedy rzeczywiście tego potrzebowałam.

Ale pieniądze przez ten czas miałaś i masz, bo zostałaś udziałowcem Evenei?

Tak. Mam je, jeżeli mi wypłacą dywidendy. Tak to działa. Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością rządzi się swoimi prawami, więc nie można wypłacać pieniędzy ot tak. Mogłabym wtedy „oglądać piękny nasz świat z drugiej strony krat”. W każdym razie spotkałam się z Arturem. Opowiedział mi o swoim projekcie. Ja na to: „Super! Strasznie mi się to podoba!”. Miałam czas na przemyślenia, dodałam kilka swoich pomysłów. Zobaczyliśmy się znowu, moje koncepcje się spodobały. No i robię kolejny startup. Jest fantastyczny, bo radosny i o spełnianiu marzeń.

Idealnie do ciebie pasuje!

Dzięki! Jest absolutnie przecudowny i nawet na wizytówce nie mam żadnego „dyrektora operacyjnego” czy „członka zarządu”, tylko po prostu: „uwalnianie marzeń”. Bo profesjonalnie obecnie zajmuję się uwalnianiem marzeń – pomagam innym w tym, aby ich marzenia się spełniały. Właśnie organizuję akcję, która będzie miała także charakter charytatywny, już wymyśliłam kolejną. To jest niesamowite! Gdy zaczęłam pracować nad spełnianiem marzeń innych, bardziej też skupiłam się na swoich. Wiele lat nie byłam w teatrze, a bardzo go lubię. Zawsze chciałam śpiewać i występować. Raz nawet dubbingowałam kreskówkę. Teraz myślę, że wcale nie muszę właśnie tych marzeń realizować, bo one były na miarę potrzeb, które wtedy miałam. W tej chwili bardziej interesuje mnie moda i ubrania, projektowanie. Zapisałam się na kurs rysunku. I jak postanowiłam, że zacznę projektować ubrania, oczywiście dodatkowo, to dostałam od razu… zlecenie na zaprojektowanie kolekcji. Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak po prostu jest.

Po prostu spełniają się marzenia?

Właśnie! Myślę, że to jest ta karma, która wraca. I kolejna taka dosyć ciekawa i zabawna sytuacja. Mam młodszą o dziesięć lat siostrę, która skończyła informatykę. Cieszę się, bo zaczyna właśnie pracę w Brand24 i będzie się uczyła od najlepszych. A potem stworzymy własny rodzinny startup! Marzę o tym. W każdym razie nie tak dawno siedziała ze swoim profesorem z uczelni, miała z nim spotkanie. Wpadam tam na chwilę, żeby przekazać jej jakieś rzeczy. Przedstawia mnie swojemu promotorowi. Jest ciekaw, czym się zajmuję. Zaczynam opowiadać. W końcu mi przerywa i pyta, czy nie chciałabym zrobić doktoratu na SGH? Najpierw pomyślałam: po co mi doktorat? Ale pytam: „Z czego miałabym ten doktorat zrobić?”. On na to, że ze startupów. A ja: „Hmm… No dobra! To ja zrobię ten doktorat”. I tym sposobem w ciągu dziesięciu minut zdecydowałam, że będę pisała pracę doktorską z moich startupów.

Nieźle! W ogóle nie rozmawiałyśmy dotąd o twoim wykształceniu.

I to jest kolejna ciekawa historia. Pierwsze studia, jakie skończyłam, to była ochrona środowiska na KUL-u. Jak widzisz, nie miały nic wspólnego z nowymi technologiami. Poszłam na kolejne, podyplomowe, na SGH – marketing internetowy, gdy tylko pojawił się ten kierunek w Polsce. I to akurat zbiegło się w czasie z powstawaniem Evenei. Ale więcej, i to zdecydowanie, nauczyłam się pracując, niż studiując. Chociaż było mi miło, kiedy mój promotor z SGH wspominał później, że przyszła taka dziewczyna, która mówi, że ma jakąś tam firmę… A potem obserwował, co się z nią dzieje i był pod ogromnym wrażeniem, jak ta firma rosła.

Mówiłaś, że lubisz pomagać. To jak się czujesz jako mentorka w programie realizowanym przez Sieć Przedsiębiorczych Kobiet?

To jedyne tego rodzaju zajęcie, na które się zgodziłam. Mam teraz dużo roboty, jestem na etapie wypuszczenia startupu na rynek. Dziewczynom z Sieci odmówić nie mogłam. Uważam, że to, co robią, jest wspaniałe! Mam pod opieką Agnieszkę, która jest z wykształcenia psycholożką, ale też przewodniczką wycieczek. Miała świetny pomysł, ja go trochę rozwinęłam i lekko zmieniłam kierunek. Sama coś takiego chętnie bym robiła, szczerze mówiąc… No zobaczycie.

Jak sądzisz, czy wsparcie jest bardziej potrzebne kobietom niż mężczyznom?

Mężczyźni trudniej się przyznają, że im jest potrzebne jakiekolwiek wsparcie. Pytanie, czy potrzebują wsparcia, jest raczej retoryczne. Oczywiście, że tak! Każdy potrzebuje, jeżeli sobie nie radzi. Mężczyzna po prostu o tym nie powie, a kobieta – tak, mimo że jest silniejsza od mężczyzny. Żyjemy w erze mocnych kobiet, walczyłyśmy o to. 

Wróćmy jeszcze do biznesu i startupów. Mamy pomysł. Już mówiłaś, że najważniejszy jest nie sam pomysł, a jego realizacja. Jednak wielokrotnie spotkałam się z przekonaniem, że pomysłu nie należy rozgłaszać, bo inni go wykorzystają. Jaka jest twoja rada? Opowiadać o nim czy trzymać w tajemnicy?

Absolutnie opowiadać! Kiedy mam nowy pomysł, mówię o nim jakiemuś gronu osób. A dlaczego to robię? Po to, by dowiedzieć się, co inni myślą na ten temat, po prostu dostać feedback. Czasem to będzie zdecydowana krytyka, która zmusza do myślenia. Ale to motywuje i mnie samą mobilizuje do działania. Bo dla mnie liczy się doprowadzenie pomysłu do fi nału. Przepraszam, ale musimy już kończyć. Niedługo mam pociąg, a muszę się jeszcze spakować.

Oczywiście.

Ostatnio taka myśl przyszła mi do głowy: urodziłam się 13 sierpnia, wtedy jest największa aktywność spadających gwiazd, co z kolei wiąże się z marzeniami. I tak sobie myślę: albo jestem taką gwiazdą, która spadła na ziemię, albo może od dziecka zostałam naznaczona tymi marzeniami. I dlatego mam je realizować, swoje i innych. Chciałabym, żeby moje doświadczenia życiowe były zawsze pozytywne i żeby zawsze towarzyszyły mi dobre idee… Właściwie myślę, że tak jest!

czerwiec 2014

Dziś serwis o spełnianiu marzeń mimpi.pl już działa. Agnieszka została mentorką na Uniwersytecie Dzieci w projekcie „Szlachta startupuje”, gdzie uczy nastolatków w wieku 11-13 lat, jak robić startupy. Prowadzi też zajęcia na informatyce w Wyższej Szkole Technologii Informatycznych w Warszawie. Zorganizowała pierwszy Startup Weekend w Lublinie i planuje kolejny. Jest w związku, który wtedy uznała za zakończony. Przeprowadziła się do Trójmiasta i rzuciła palenie! Trzeba ją bacznie obserwować, bo wkrótce ruszy z nowym pomysłem aktywizującym kobiety do działania online.

 

Niezniszczalne

Prawdziwe opowieści przedsiębiorczych kobiet, czyli czego uczy nas porażka

Autor: Katarzyna Ratajczyk

Wydawnictwo: Poradnia K

Ilość stron: 320