Pandemia zamknęła moje firmy. Inny pomysł wygenerował prawie milion zł – Karolina Kizińska

Dodane:

Kasia Krogulec Kasia Krogulec

Karolina Kizińska

Udostępnij:

– Przez kilka lat jeździłam starym Volvo, a na parking pod moje przedszkole wjeżdżały nowe, piękne SUVy. Nie miałam pieniędzy na nic, bo wszystko ładowałam w swoje projekty. To było takie ukłucie, że jestem w biznesie już tyle czasu, bardzo się staram i co jest ze mną nie tak, że nie mogę zarobić nawet na wakacje? – mówi dr Karolina Kizińska – przedsiębiorczyni, muzyk, właścicielka dwóch spółek i mentorka kobiecych biznesów – Superkobiety Onlajnu.

Choć do świata internetu przymusiła ją pandemia, zamykając drzwi jej muzycznych placówek stacjonarnych, świetnie się w nim odnalazła. W 2,5 roku rozwinęła swój biznes online od 0 do niemal 1.000.000 zł przychodu (rocznie). W 10-dniowej kampanii wygenerowała przychód wielkości 200.000 zł – dwukrotnie w ciągu 5 miesięcy.

Z sukcesem uczy przedsiębiorcze kobiety, jak znaleźć pomysł na siebie, zniszować go, by na tej podstawie budować, rozwijać, automatyzować i skalować biznes online.

Czy pamięta Pani moment, kiedy zdecydowała się na biznes?

Karolina Kizińska: Pamiętam ten moment bardzo dobrze, bo poprawiałam artykuł naukowy do jakiegoś czasopisma. I po raz kolejny dostawałam maile, że oni mają jakiś własny sposób robienia przypisów i bibliografii i musiałam to bez końca zmieniać. I wtedy pomyślałam, że to jest ogromna strata czasu dla mnie, bo ten artykuł i tak zobaczy niewiele osób. Dotarło do mnie, że to nie jest to, co chciałabym robić przez resztę życia, ponieważ lubię czuć się sprawcza. I wtedy pomyślałam, że mogę wrócić do swojego wykształcenia praktycznego (muzycznego) i zacząć pracować inaczej, niż pracownik naukowy na uczelni. 

I od czego zaczęła się ta nowa droga?

Tak zaczęła się moja przygoda z biznesem. Na początku miałam marzenie, żeby komponować utwory dla różnych placówek, dlatego pierwszą firmę nazwałam “Kompozytornia”. Nie wiedziałam jeszcze jednak wtedy, jak docierać do potencjalnych klientów i jak się reklamować. Dlatego pomyślałam, że mogę dodatkowo udzielać lekcji z gry na pianinie i ze śpiewu – w końcu byłam z wykształcenia pianistką i nauczycielką muzyki. Założyłam działalność gospodarczą i zaczęłam udzielać lekcji w swoim własnym domu w zaadaptowanej do tego celu piwnicy. Wiem, że to brzmi strasznie, ale ładnie urządziliśmy to miejsce. Zaczęłam reklamować się głównie poprzez ulotki na moim osiedlu i w okolicy.

Na tym Pani wcale nie poprzestała.

Nie, okazało się że komponowanie w ogóle nie chwyciło. Ale chwyciły bardzo zajęcia z dziećmi. Ponieważ miałam wtedy niemowlę, zainteresowała mnie teoria Edwina E. Gordona, czyli umuzykalnienie dzieci najmłodszych. Zrobiłam sobie z tego szkolenia, ponieważ to jest fantastyczna rzecz i w Polsce bardzo mało znana. Zaczęłam prowadzić pierwsze zajęcia grupowe i szybko okazało się, że to cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem rodziców – ale niekoniecznie moja przestrzeń i lokalizacja była do tego idealna. Zaczęłam więc szukać pierwszego lokalu do wynajmu. Był to trochę skok na głęboką wodę. Firma zaczęła się rozrastać, zaczęłam zatrudniać pierwszych nauczycieli, tworzyliśmy kolejne grupy. 

Pojawienie się placówek edukacyjnych, takich jak klub malucha czy przedszkole, wcale nie było moim planem, ale rodzice maluszków uczęszczających na Gordonki dopytywali mnie, czy jest możliwość, by zostawiać dzieci na dłużej. Marzyło im się miejsce opieki, w którym dzieci mogą mieć fajne, rozwojowe zajęcia na co dzień. Jedna z moich pracownic dodała mi odwagi, by założyć Klub Malucha. Zmieniliśmy lokal. To były bardzo duże inwestycje, a ja finansowałam wszystko z własnej kieszeni

Zawsze szłam za tym, o co prosili mnie klienci i to bardzo dobrze się u mnie sprawdzało. Kiedy dzieci były już starsze, narodził się pomysł przedszkola muzycznego. Więc wszystko szło bardzo organicznie, ale w dość szybkim tempie. Od pomysłu na komponowanie skończyło się na trzech placówkach muzycznych: Szkole Muzyki, Klubie Malucha i Muzycznym Przedszkolu. Byłam bardzo dumna, bo teoria Gordona jest wyjątkowa i brakuje placówek, w której zajęcia na jej podstawie są codziennie realizowane.

Czy wszystko działa do dziś?

Tak, wszystko działa do dziś, z tym że przedszkole sprzedałam jakiś czas po pandemii.

Co to są zajęcia Gordonki?

To są zajęcia umuzykalniające dla niemowląt i małych dzieci. Polegają na tym, że prowadząca śpiewa melodie w różnych skalach i prezentuje różne rytmy przede wszystkim głosem, czasem używając wspomagająco instrumentów. Dziecko uczy się muzyki tak, jak języka, czyli przez osłuchiwanie. I to nie jest prawda, że dzieciom trzeba puszczać proste piosenki lub cały czas te same. Trzeba je zaznajamiać z całym bogactwem muzycznym, trudnymi skalami i rytmami. Dziecko wsłuchuję się i naturalnie to łapie. Okazuje się, że nawet najmłodsze dzieci w momencie, kiedy są już gotowe wydać jakieś dźwięki z siebie, odwzorowują pojedynczy dźwięk, motyw czy poruszają się do rytmu. Gordonki pozwalają rozwijać u dzieci wrodzone zdolności muzyczne, ale ponieważ używa się też wielu kolorowych pomocy, wpływają pozytywnie na ogólny rozwój dziecka – zmysłów takich jak wzrok i dotyk, rozwój emocjonalny czy ruchowy. W teorii Gordona chodzi o to, by dziecko rozumiało muzykę, a nie uczyło się o niej dopiero wtedy, kiedy skończy siedem lat. Okresy krytyczne do nauki przez dziecko muzyki są od urodzenia do trzeciego roku życia. Jeśli dziecko w tym czasie nie uzyska możliwości zaznajamiania się z muzyką, to pewne połączenia neuronowe przepadają a poziom zdolności muzycznych spada, aż do momentu ustabilizowania ok. 9 roku życia.

Czy przygotowywała się Pani w jakiś sposób do prowadzenia placówek edukacyjnych?

Uczyłam się na bieżąco. Kiedy pojawił się pomysł na klub malucha, dowiedziałam się jakie są wymogi do jego założenia i prowadzenia. Oczywiście pomagał fakt, że jestem pedagogiem. Przedszkole było już większym wyzwaniem, ponieważ podlegało pod kuratorium oświaty, co wiązało się nie tylko z bardziej restrykcyjnymi wymaganiami lokalowymi, ale i w kontekście realizowania procesu edukacyjnego. Przypuszczam, że mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele wysiłku wymaga założenie i prowadzenie tego typu placówek, zwłaszcza przy regularnie zmieniających się przepisach, o których czasem można się dowiedzieć dopiero podczas kontroli. Dlatego zaczęłam od punktu przedszkolnego, dostosowanie lokalu do zmiany formy na przedszkole okazało się nie tylko bardzo kosztowne ale i niezwykle trudne – projekt na lata. W międzyczasie przekazałam placówkę w inne ręce.

Po jakim czasie placówki zaczęły na siebie zarabiać?

Muszę przyznać, że wymyślałam coraz to nowe pomysły, ale przy okazji niezbyt dobrze dbałam o finanse. Każdy nadwyżka byłam wkładana od razu z powrotem w rozwój przedsięwzięcia, co wydawało mi się naturalne. Ale przez też nie do końca czułam się właścicielką biznesu, ponieważ nie miałam z tego benefitów finansowych. Myślę, że wszystko zaczęło na siebie zarabiać wtedy, kiedy ja przestałam być dostępna dla wszystkich 24 h na dobę, i zaczęłam myśleć bardziej strategicznie o rozwoju firmy – czyli dopiero po sześciu latach. 

Wcześniej popełniałam błąd, co do którego czuję, że popełnia go wiele kobiet w mikrobiznesach. Nie ma wiele pieniędzy, więc jesteś “od wszystkiego”. Ja nawet zrobiłam sobie studia z wychowania muzycznego, na wszelki wypadek gdyby nie przyszła jakaś nauczycielka do placówki (np z powodu choroby). Odbyłam też kurs opiekuna w żłobku i klubie dziecięcym – wszystko po to, by móc w razie czego kogoś zastąpić. Daleko mi było od właścicielki biznesu przez duże B, bo a to trzeba było coś posprzątać, naprawić, zrobić zakupy, poprowadzić zajęcia dodatkowe i jeszczcze być w pogotowiu na zastępstwo w opiece. 

W momencie, kiedy poczułam, że biznes jakoś przetrwa bez mojej ciągłej obecności, zdecydowałam się na drugie dziecko. Kubusia urodziłam na początku stycznia, a w marcu ogłoszono pierwszy lockdown. 

Co sprawiało Pani w tamtym czasie trudność?

W pierwszym okresie rozwoju firmy na pewno trudne było to, że byłam przez kilka lat ze wszystkim sama. Takie Zosio-Samosiowanie nie było mądre. Wiedziałam mało o zakładaniu i prowadzeniu biznesu, wydawało mi się, że moja wiedza i umiejętności muzyczne wystarczą. Szłam za ciosem, za misją umuzykalniania dzieci, za ideą, nie dbając po drodze ani o siebie, ani o biznes od strony strategicznej. Niemniej, gdyby nie te doświadczenia, nie zaczęłabym dużo mądrzej na swojej nowej biznesowej drodze.

Jakie były Pani pierwsze myśli, kiedy ogłoszono lockdown?

To było dla mnie zawalenie się świata. Do tego przecież miałam niemowlę i praktycznie nie spałam. Obok biegała starsza córka, bo przedszkola były zamknięte. A ja w tym chaosie i z płaczącym dzieckiem na rękach odbierałam telefony od rodziców dzieci z moich placówek, że nie będą płacić w tej sytuacji czesnego. Co prawda placówki i pracownicy są w gotowości do świadczenia usułgu i realizują pewne zajęcia zdalnie, ale przecież lokale są zamknięte. Niektórzy chcieli zawiesić umowę. A przecież pracownikom trzeba wypłacić pewne niezależnie od wszystkiego. Czynsze płacić niezależnie od wszystkiego. Okazało się też, że nie podlegam pod żadne wsparcie ze strony rządu. Jedyną rzecz, jaką otrzymałam, była pożyczka (spłacana do dziś) i zmniejszenie kwoty ZUS o połowę przez bodajże dwa miesiące. Kropla w morzu strat, jakie firma zaczęła generować. 

To był niezwykle trudny czas. Miałam bardzo dużo żalu i goryczy, że przecież przez tyle lat ten biznes rozwijałam, a teraz jestem z tym zupełnie sama, nikt nie może mi pomóc, każdy myśli o sobie. Trudno było zadowolić kogokolwiek – rodziców, pracowników… To była bardzo gorzka lekcja dla mnie, która nauczyła mnie, że muszę w biznesie również myśleć o sobie. Nie czułam się bezpiecznie finansowo, bo przecież cały czas musiałam dokładać ze swojej kieszeni. Więc stanęłam przed wyborem – albo zamyka firmę, albo znajdę inny sposób by szybko zarobić na koszty. I wtedy dowiedziałam się o perspektywie biznesu online. Postanowiłam nauczyć się, w jaki sposób poprzez produkty digitalowe mogę swoją wiedzę i lata doświadczeń spożytkować i – wtedy się tego słowa bałam – sprzedać.

To jest spory przeskok w porównaniu z poprzednią działalnością. Czy brała pani udział w jakichś kursach?

Tak. Wiedziałam już (bo się tego nauczyłam boleśnie wcześniej), że jak się czegoś nie umie, to warto zapłacić komuś innemu, kto mi tę wiedzę przekaże jak najlepiej i jak najszybciej. Najpierw musiałam poradzić sobie z wizją siebie, jako ekspertki online. Mimo posiadanego doktoratu i doświadczenia miałam duży dyskomfort na myśl, że miałabym pokazać się w kamerze, nagrać kurs, czy poprowadzić webinar. Trafiłam na program Deana Graziosiego i Tony’ego Robbinsa, który pomógł mi zmienić to nastawienie i pokazał pierwsze kroki w stronę biznesu w sieci. Zaczęłam wierzyć, że to naprawdę może się udać. Potem zrobiłam masę innych, polskich i zagranicznych, kursów – z obsługi WordPressa, tworzenia i nagrywania kursów online, ich reklamowania, podejścia marketingowego. Byłam zdeterminowana, by tę wiarę, że może się udać, zmienić na biznes, który się uda. 

Jak przyswoiłam część tej wiedzy, zabrałam mojego 5-miesięcznego wówczas synka na nagranie pierwszego kursu online na temat umuzykalniania niemowląt. Nagrywałam go telefonem po polsku i po angielsku w jednej z moich, zamkniętych wtedy, placówek. I to mi pokazało, że mogę pracować w dowolnym czasie, bo przygotowanie, nagrywanie czy montaż odbywa się w momencie, kiedy jest to dla mnie możliwe. Tak jak póżniejsze działania sprzedażowe. Nie muszą to być konkretne godziny, jak w przypadku pracy w placówkach edukacyjnych, czy kiedy prowadziłam zajęcia. To zaczęło mnie super pozytywnie motywować do działania, z drugiej strony to była ostatnia deska ratunku dla firmy. Stres i wysiłek ogromny, ale koniec końców okazało się, że to doświadczenie było najlepszym, co mogło mnie spotkać. 

Ale to nie były jedyne kursy. Potem powstały kolejne.

Po pewnym czasie zaczęły odzywać się do mnie osoby, głównie ze świata muzycznego, które musiały z powodu pandemii zamknąć własną działalność i były ciekawe w jaki sposób to zrobiłam, że zaczęłam działać online, robić kursy, działać inaczej. Miałam wtedy taki syndrom oszusta – co ja mogę im powiedzieć, skoro dopiero co sama zaczęłam nagrywać kursy? Z drugiej strony widziałam, że potrzebują tej wiedzy, a nie każda z tych osób ma możliwość zainwestowania w drogi, zagraniczny kurs. 

Zrobiłam wtedy swoje pierwsze wyzwanie dla kobiet. Powiedziałam mniej więcej: “Słuchajcie! Tyle wiem o działaniu w sieci, i przez parę dni mogę wam to przybliżyć”. To podczas tego wyzwania poczułam się jak ryba w wodzie. Poczułam, że coś “kliknęło”. Dołączyły dziewczyny z przeróżnych branż. Nie miałam pojęcia, że mówienie o kwestiach mindsetowych i przybliżanie kwestie technicznych innym kobietom, będzie mi sprawiało tyle radości. Poza tym głęboko wierzyłam, że jeśli ja, jako muzyk, to ogarnęłam, to każda z nich również może. I to chyba było czuć.

Widziałam po sobie to, co przekazywałam dalej – że to doskonała opcja “opakować” swoją wiedzę np. w kurs online lub e-book i ją właśnie w tej formie sprzedawać online. Że za tym idzie nie tylko wolność czasowa, ale i – w końcu – finansowa. Bo przecież pieniądze są ważne! Pomimo wszystkich negatywnych przekonań funkcjonujących w naszym społeczeństwie, musimy to sobie powiedzieć wprost. Dobrze pamiętam ten moment, jak się czułam, kiedy tych pieniędzy nie było. Przez kilka lat jeździłam starym Volvo, a na parking pod moje placówki wjeżdżały nowe, piękne SUVy. Nie miałam pieniędzy na nic, bo wszystko wkładałam w swoje projekty. To było takie ukłucie, że jestem w biznesie już tyle czasu, bardzo się staram i co jest ze mną nie tak, że nie mogę zarobić nawet na wakacje?

Czym są Superkobiety Onlajnu?

To MOJA marka i MOJE kobiety. Podkreślam te słowa, bo dopiero teraz czuję, że to moje miejsce i moi ludzie! To społeczność, w ramach której – poprzez kursy online, programy, książki i e-booki – wspieram kobiety na idz drodze do własnych dochodowych biznesów online. Pokazuję im jak zmienić mindset, jak ogarnąć podstawowe (a dopiero potem zaawansowane) kwestie techniczne, jak znaleźć pomysł na siebie i go sprzedać w internecie. Najpierw były to pojedyncze “kąski wiedzy”, teraz teraz mam już programy od A do Z – ruszyła niedawno moja Akadamia SuperKobiet Onlajnu, wcześniej pierwsza edycja programu mentoringowego Women’s Online Business Academy. Zorganizowałam też dwie duże konferencje. Na jedną z nich – Superkobiety Onlajnu Business Summit – zaprosiłam trenerkę nr 1 w europie czyli Sigrun, oraz wiele polskich ekspertek, by podzieliły się swoim doświadczeniem. Nadal idea była taka, by pokazać jak prowadzić biznes online i sprzedawać wiedzę, ale chciałam to zrobić w takiej formule, która nie przeładuje wiedzą, tylko zachęci do działania. Stąd forma rozmów i moje indywidualne pytania do każdej z prelegentek. Myślę, że każdy teoretycznie może posiąść wiedzę, której potrzebuje, choćby z YouTube’a, ale problem tkwi z jej wdrożeniem i otrzymaniem wsparcia w tym procesie. A zanim to, to potrzebna jest wiara, że damy radę (inaczej ani zdobyć tej wiedzy nie będzie nam się chciało, ani tym bardziej jej wdrożyć. Albo zabraknie nam odwagi).

Druga konferencja nosiła nazwę “Od pasjonatki do ekspertki” – i zależało mi podczas tego wydarzenia na tym, by zachęcić kobiety, do odważnego mówienia o tym, co robią, umieją i potrafią, odpowiedniego wyceniania swoją produków czy usług, oraz śmiałego budowania marek eksperckich online. Tym razem nie zapraszałam w roli prelegentek “sławnych” osób – poza gościniami specjalnymi – tylko moje klientki, które już stworzyły swoje marki i pokazywały, że można działać śmiało będąc nawet u początku drogi. A skoro one mogły – to i uczestniczki również mogą.

Czy miała pani kiedykolwiek taki moment zawahania, że to może się nie udać, bo kursów biznesowych czy marketingowych jest na rynku bardzo dużo?

Podczas swojego pierwszego wyzwania poczułam po prostu, że to jest to. To brzmi bardzo nienamacalnie. Dużo ludzi mi mówiło, że to jest bez sensu, że to zbyt konkurencyjna branża, ale ja tak na to nie patrzyłam. Widziałam ludzi – moje kobiety – które czekały na mnie po drugiej stronie ekranu, bym ludzkim językiem, bazując na swoich doświadczeniach, pokazała im, jak one mogą przejść podobną ścieżkę. A ja nie chcę po prostu nauczyć, jak zrobić kurs online. Ja chcę przejść z każdą z tych kobiet transformację, podczas której może narodzić się zupełnie inny pomysł i biznes wart ich wysiłku i ich Supermocy. 

Wiele przeszłam przez tych niemal 10 biznesowych lat, i to co liczy się dla mnie dziś –poza bezpieczeństwem finansowym – to satysfakcja i radość z tego, co robię. A ja czuję dobrą energię i z radością rozpoczynam każdy dzień w Superkobietach Onlajnu. Nie ze stresem tak, jak to było kiedyś. Mogę w końcu rano usiąść przed domem i wypić kawę( kiedy dzieci pójdą do szkoły i przedszkola). Wcześniej  nie mogłam sobie na to pozwolić. 

Pozytywne przemiany innych pań nakręcają?

Bardzo. Wiele z moich kursantek może dzięki stworzeniu marki online i działaniu w sieci, zrezygnować z pracy na etacie, której nie lubią, pracować zdalnie z dowolnego miejsca na świecie, wierzyć w siebie i w końcu dobrze zarabiać. Przychodzą do mnie z różnymi marzeniami i kiedy widzę, że zostało złożone wypowiedzenie i są płacący klienci na ich produkty i usługi, albo, że są już w tej Portugalii i stamtąd działają, czuję, że robię coś bardzo ważnego. Ja nie tylko uczę biznesu. Uczę, że czas uszanować swoje marzenia i postawić na siebie. Nadal wiele kobiet tego nie robi. 

Co powstrzymuje nas do wzięcia spraw we własne ręce, poza niewiarą w siebie?

Poza naszym wewnętrznym krytykiem, bardzo często powstrzymują nas również – jak ja ich nieco ironicznie nazywam – “dobrzy doradcy”. Są to te osoby wokół nas, które nie mają zielonego pojęcia o biznesie i czasem w dobrej wierze, a czasem nie, próbują nas odwieść od naszego nowego pomysłu na siebie i marzenia, by żyć i pracować inaczej. Kiedy kilka osób powie nam, że coś jest głupie, to zaczynamy myśleć, że to naprawdę może nie mieć sensu. Dlatego trzeba być bardzo czujnym, kto nam udziela tych rad – czy to są osoby, które mają jakieś doświadczenie w biznesie online czy danej niszy, w której chcemy działać, czy jest to wujek Edzio, któremu biznes ze sprzedażą parasoli 50 lat temu nie wyszedł.

Czy gdyby została Pani tylko przy biznesie stacjonarnym, mogłoby być teraz trudniej?

Nie wiem czy trudniej. Na pewno wolniej dochodziłabym do obecnych wyników finansowych. I na pewno więcej pracowała, bo nie miałam środków na zatrudnienie dodatkowych osób. Najcenniejszy dziś jest dla mnie brak tego paraliżującego stresu, że jeśli mnie nie ma w biznesie, na miejscu, to coś runie. Mogę spokojnie wziąć urlop, wyjechać. Tego wydawałoby się podstawowego prawa wszystkich pracujących ludzi nie miałam przez wiele lat. Dziś mam i to nadal dla mnie luksus.

Mam też wrażenie, że kiedy miałam wszystko na własnej głowie w mojej firmie edukacyjnej, to wielu osobom to odpowiadało. Ale kiedy zmieniłam zupełnie swoje postrzeganie biznesu i zaczęłam działać online – napisałam swoją pierwszą książkę, poleciałam po raz pierwszy na wymarzone Malediwy, pokazałam się w Internecie jako ekspertka – nie wszystkim to pasowało. Inaczej mówiąc, mój sukces wielu osobom się nie podobał. Było mnóstwa szeptów w kuluarach, komentarzy, opinii. Ludzie wokół byli przyzwyczajeni do zupełnie innej Karoliny. Do takiej, która siedzi cały czas na sali z dziećmi, jest na każdą prośbę rodziców, cicha i skromna. Padło nawet oskarżenie, że nastawiłam się tylko na “kasę”. Ci ludzie nie wiedzieli ile przeszłam ja i moja rodzina, by wyjść na prostą po latach rozwijania biznesu i po pandemii.

Osoby wokół mają tak wiele wizji tego, kim możemy lub powinniśmy być. Ale przecież my mamy prawo wypoczywać, mieszkać tam, gdzie chcemy; jeździć samochodem takim, jaki nam się marzy i pełne prawo do zadbania o siebie i swoich bliskich finansowo. I nie dajmy się wpędzić w poczucie winy z tego powodu!

Co jest dla Pani bardziej ekscytujące: kreowanie pomysłów, czy rozwijanie ich to maksimum możliwości?

Jedno i drugie. Kreowanie jest bardzo ważne dla mnie, ponieważ jest to pójście za tym, czego potrzebują moje SuperKobiety. A ponieważ mam w talentach Gallupa osiąganie na pierwszym miejscu, to praca nad pomysłem i efekt każdego projektu są dla mnie bardzo ważne.

Czy myśli pani już o jakimś nowym projekcie?

Myślę, żeby w przyszłości wyjść za granicę z Superkobietami Onlajnu. A na razie cieszę się tym, co jest. Będziemy mieć za chwilę mastermind na Zanzibarze! Idę krok po kroku po swoje marzenia i zachęcam każdą kobietę do tego samego.

 

Tak widzę startup: Sukcesem będzie każdy krok, który podejmę, aby iść do przodu – Ewa Kunik (Fizjofabryka)

To, że coś nie wypali biznesowo, nie oznacza, że nie ma sensu – Anna Czubowicz (NABIO MEDICAL TECHNOLOGIES)

Decyzje, które podejmuję w biznesie są oparte na danych, a nie emocjach – dr Izabela Zawisza