Jakie macie wrażenie po trzech latach prowadzenia akceleratora?
Michał Piosik: Fantastyczne. Wspieramy przedsiębiorczych ludzi. Polska jest ich pełna, a oni, tak jak i my napotykają przeszkody, które ich przygaszają. Jesteśmy po to, by przywracać im tę przedsiębiorczą energię. Uczymy ich nie tylko biznesu, ale też tego, by się nie poddawać wtedy, kiedy jest dużo przeciwności losu.
Piotr Grabowski: Jest teraz w naszym kraju taki drive na przedsiębiorczość i prowadzenie własnego biznesu. Foodtech jest stosunkowo młody. Pojawia się u nas zarówno wielu first-time founders, jak i coraz więcej osób z doświadczeniem korporacyjnym i biznesowym. Wielu z nich wywodzi się z tradycyjnej branży spożywczej lub gastronomii, a przede wszystkim nie brakuje też takich, dla których gotowanie i jedzenie jest pasją.
MP: Albo są naukowcami, którzy stworzyli świetne technologie w laboratoriach, nigdy nie mieli nic wspólnego z przedsiębiorczością, a teraz chcą zacząć swoją biznesową przygodę.
PG: Nie jest tak trudno przekazać ludziom pakiet podstawowej wiedzy biznesowej. Bycie przedsiębiorcą to w uproszczeniu otwartość na ciągłe uczenie się czegoś nowego i nie tak łatwo jest sprawić, by ludzie wkraczający na tę ścieżkę szybko się nie poddali. Wiara w siebie potrafi spadać bardzo szybko przy pierwszych większych trudnościach. Żyjemy w szybkich czasach, w których młodzi spodziewają się szybkich sukcesów.
Z czego wynikają te problemy z brakiem wiary w siebie?
MP: Myślę, że winny jest temu polski system edukacji, które wtłacza w ludzi bardzo złe i nieprawdziwe przekonania o życiu. Wychowano nas tak, że najlepszą drogą jest praca w korpo i poczucie bezpieczeństwa. Nikt nie mówi nam tego, że jeśli zaryzykujemy i nie wyjdzie, to najwyżej stracimy pieniądze i rok pracy. Mamy głęboko zakorzeniony w sobie strach.
PG: Ludzie mają też przekonanie, że szybko staną się hiper bogaci i często niewiedzą, że to jest ścieżka na co najmniej 5-10 lat.
Czy w Polsce fundusze chętnie inwestują w foodtech?
PG: Foodtech nie jest jeszcze tematem numer jeden jeśli chodzi o inwestowanie. Pierwsze inwestycje foodtechowe za granicą pojawiały się już ok. 2008 r. W Polsce ok. roku 2018. Kiedy zakładaliśmy akcelerator na przełomie 2018/2019 r. termin „foodtech” nie bardzo jeszcze istniał w polskiej nomenklaturze.
W tamtych czasach było ok. 70 aktywnych funduszy na rynku, z czego zaledwie kilka miało foodtech w swoim spektrum zainteresowania i dalej tak jest. Przez to bardzo czasochłonne jest dla startupów zbieranie kapitału. Trwa to 6-12 miesięcy, a my wolelibyśmy, żeby były to 3-4 miesiące. Zaczynamy się interesować foodtechem w regionie CEE z 10-letnim opóźnieniem w porównaniu do zachodu.
MP: Polskie fundusze nie rozumieją jeszcze branży foodtech i nie dostrzegają drzemiącego w niej potencjału. Nie ma też jeszcze w Polsce funduszy impactowych. Fundusze są zorientowane tylko na zysk. Jest to zrozumiałe, bo nie każdy musi obierać sobie za cel zrównoważony rozwój. A my widzimy w tym sens.
PG: Ta branża ma też swoją specyfikę. To nie jest skalowanie SaaSa, software’u czy aplikacji. Przy foodtechu istnieje potrzeba uruchomienia fizycznego zakładu produkcyjnego i wejścia w „analogową” sieć dystrybucji. To nie jest nic nadzwyczajnego, ale inwestorów spoza tej dziedziny to przeraża. Największą przewagę w tej branży można zdobyć poprzez inwestycje w badania i rozwój technologii. Robiono niedawno badania, ile pieniędzy polskie firmy z branży spożywczej wydały na działania B+R. Okazuje się, że 95% środków przeznaczonych na B+R zostało wydane na modernizację parków maszynowych, a tylko 5% poszło na badania naukowe.
Czy interesują Was tylko firmy z faktorem techowym?
MP: Interesują nas technologie i usługi, które sprawiają, że branża żywności jest lepsza dla ludzi i dla planety. To mogą być roślinne zamienniki mięsa, farmy wertykalne, żywność spersonalizowana, napoje funkcjonalne, roboty, które rozlewają napoje – takie firmy mamy w naszym portfolio.
PG: Na rynku brakuje skalowanej technologii produkcji bio opakowań, które byłyby biodegradowalne i opłacalne do wdrożenia w powszechnym użytku – w takie rozwiązanie chętnie byśmy zainwestowali, gdyby powstało. Poza tym na topie są alternatywne źródła białka, zastosowania grzybów w żywności, algi, czy fermentacja – w tym znane od wieków kiszonki w nowoczensym wydaniu.
Co jest celem tworzonego przez Was funduszu inwestycyjnego?
MP: Chcemy łączyć to co dziś w jedzeniu najlepsze z nowymi technologiami, odkrywać nowe obszary. Zależy nam na nowych kulinarnych doznaniach, smaku, jakości, poszanowaniu środowiska naturalnego, usprawnieniu procesów produkcyjnych i zrównoważonym biznesie. Staramy się przewidywać problemy ludzkości w przyszłości i rozwiązywać je już teraz. Przykładowo wiemy, że w Polsce wkrótce zacznie brakować wody, więc już teraz inwestujemy w farmy wertykalne, które nie potrzebują jej aż tyle, co tradycyjne formy upraw. Takich farm jest na świecie coraz więcej np. w Arabii Saudyjskiej. Podobnych wyzwań w zakresie żywienia jest mnóstwo.
PG: Wiemy, że dbając o zdrową i zbilansowaną dietę, możemy zapobiegać wielu chorobom cywilizacyjnym. W naszym kraju funkcjonuje np. Polskie Towarzystwo Medycyny Stylu Życia, które prowadzi działania edukacyjne w obszarze żywienia i kompleksowych zmian naszych codziennych zachowań, które sprawią, że lekarze będą mieli mniej pracy w przyszłości. Przemysłowa produkcja spowodowała, że jedzenie straciło swoją jakość i smak. Wierzymy, że przy pomocy nowoczesnych technologii możemy je przywrócić, a do tego wprowadzić na rynek produkty i surowce zupełnie nowe.
Jak to jest możliwe, żeby przy pomocy technologii przywrócić smak warzyw i owoców?
MP: Żeby utrzymać jakość pomidora, kiedy przywozimy go z Hiszpanii, musi on mieć bardzo mało cukru, bo w pomidorze psuje się głównie cukier. Jeśli ma mało cukru, to siłą rzeczy ma mniej smaku. Uprawiając pomidory np. na lokalnych farmach wertykalnych możemy sprawić, że będą miały mnóstwo smaku i witamin przez cały rok, a dodatkowo nie będziemy musieli transportować ich zimą z Hiszpanii.
PG: Od czasów, w których rozpoczęliśmy naszą akcesję do Unii, naszą glebę zasypuje się azotem i nawozami chemicznymi, przez co gleba jest wypłukana z wartości odżywczych. Dziś coraz więcej mówi się o rolnictwie regeneratywnym.
MP: Czyli o płodozmianie. W jednym sezonie sadzimy fasolę, w kolejnym ziemniaki, a w następnym ziemię zostawiamy np. pod pastwisko. Wtedy ta ziemia odbudowuje swoje naturalne wartości odżywcze. O ziemię trzeba dbać długofalowo, czego w dzisiejszych czasach – nastawionych głównie na ilość i zysk – się nie robi. Tymczasem technologia poszła naprzód, pojawiły się np. nawozy biodynamiczne czy nawozy bazujące na probiotykach i pożytecznych mikkroorganizmach. Mamy w portfelu startupy, które zajmują się analizowaniem składu ziemi i zastosowaniem odpowiedniego nawozu biodynamicznego, dzięki czemu można zużyć go znacznie mniej, a przede wszystkim bardzo precyzyjnie dopasować go do konkretnej gleby.
Czy polskie foodtechy są konkurencyjne na świecie?
MP: Mamy u siebie spółkę, która robi zamienniki nabiału na bazie białej fasoli, czego nie robi nikt inny na świecie. Bardzo dużo innowacji jest też pochowanych na uczelniach. Współpracujemy z ośrodkami akademickimi i staramy się odkrywać najbardziej utalentowanych badaczy. Nasz potencjał jest gigantyczny, bliski zachodniemu, a w niektórych obszarach nawet większy. Polska znana jest z rolnictwa, tylko te nowo powstające technologie i pomysły trzeba skomercjalizować.
PG: A tego zdecydowanie nie umiemy. Amerykanie potrafią się sprzedawać znacznie lepiej. Tam bardzo rozwinięta jest ścisła współpraca między nauką, biznesem, sektorem prywatnym, wojskowym i kosmicznym, dzięki czemu to wszystko wzajemnie się napędza. W Polsce mamy fantastycznych ludzi na uczelniach, którzy jednak nie mają drygu biznesowego, przez co wiele projektów nigdy nie opuszcza murów uczelni. Czasem same władze uczelni z braku kompetencji, wiedzy i zasobów, nie chcą komercjalizować rozwiniętych w uczelnianych laboratoriach technologii.
Czy uważacie, że mięso drukowane w 3D czy inne innowacyjne formy jego produkcji przyjmą się i będą chętnie kupowane przez konsumentów?
MP: Ludzie nie wiedzą nic o tradycyjnej produkcji żywności, nawet nie wiedzą co im szkodzi. Ta wiedza jest skrzętnie ukrywana. Koncerny się tym nie chwalą, a konsumenci nie interesują. Jedzenie jest chemizowane, kury są karmione antybiotykami, krowy są najbardziej uciemiężonym gatunkiem na ziemi. Prognozuje się, że 1/3 bydła hodowanego w przyszłości pozostanie na pastwiskach, by uczestniczyć w cyrkularnym obiegu łańcucha życia: czyli będą jeść trawę, nawozić pole, potem na tym polu będzie uprawiane jakieś jedzenie. Kolejna 1/3 pokarmu to będą roślinne zamienniki, na które jest teraz taki boom. A ostatnia część, to będzie mięso hodowane komórkowo, którego koszt drastycznie spada. Krowa czy kura, które skubią trawkę będą najdroższe, bo koszty produkcji, ziemi i czynnik ludzki będą stale rosły, a koszt produkcji mięsa wytwarzanego laboratoryjnie jest coraz niższy i docelowo będzie ono najzdrowsze.
Co więcej, możemy dowolnie zaprojektować, co w takim laboratoryjnym mięsie będzie. Wyobraźmy sobie np. mięso wołowe, które ma tyle kwasów Omega-3, że smakuje jak łosoś i ma przy tym aromat jagnięciny, a dodatkowo teksturę taką, że można usmażyć steka. Już dziś to da się zaprojektować w bioreaktorze. Kilogram mięsa drobiowego z bioreaktora dziesięć lat temu kosztował ponad milion dolarów, a teraz kosztuje 50 dolarów.
PG: Mam nadzieję, że będziemy jedli fantastyczne rzeczy, których dzisiaj nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Czasami żartuję, że w przyszłości wszyscy będziemy rolnikami i technologia nam w tym pomoże.
Jesteśmy niby konserwatywnym narodem, ale jeśli czegoś spróbujemy i nam pasuje, to szybko się adaptujemy. Np. szybciej niż w innych krajach przyjęliśmy zamienniki mięsa.
W jaki sposób inwestujecie?
MP: Do tej pory inwestowaliśmy w startupy z obszarów foodtech i agritech, które wydały nam się wyjątkowo ciekawe. Mamy przy tym sieć angel inwestorów, która wspiera nas w większych ticketach. Jesteśmy mostem, który łączy startupy z różnymi formami finansowania: fundusze VC, granty, aniołowie biznesu czy inwestorzy branżowi.
PG: Aktualnie w prowadzenie akceleratora inwestujemy nasze prywatne środki. Przyjść może do nas każdy, kto ma pomysł, a najlepiej prototyp produktu, rozwiązania czy technologii z obszaru agri-food. Oprócz prowadzenia programu akceleracyjnego pomagamy znaleźć finansowanie na rynku. Dla usprawnienia tego procesu budujemy własny fundusz inwestycyjny o wielkości 20 mln euro, który będzie inwestował w spółki agri-food na wczesnym etapie rozwoju.