Dawno się nie widzieliśmy na MamStartup. Co u Was?
Adam: Rozwijamy dalej aplikację i e-commerce. Niedawno dobiliśmy do 50 tysięcy aktywnych użytkowników miesięcznie. W zeszłym roku ponad 35 milionów osób odtworzyło content w naszej apce. W tym roku mamy też ambitne plany wydawnicze. Właśnie wydaliśmy książeczkę do nauki języków obcych.
Ania: Staliśmy się też rzemieślnikami produkującymi instrumenty muzyczne! Z bardzo lokalnych surowców, w naszym warsztacie. Rozwijamy gałąź, o którą się nawet nie podejrzewaliśmy, kiedy zaczynaliśmy naszą działalność. Nawiązujemy też współpracę z Ambasadorami, zapewniając najwyższą, pomelodiową jakość z pasjami i umiejętnościami trenerów i trenerek. W zeszłym roku wyszkoliliśmy ponad 100 osób.
Adam: Ambasadorzy mają swoją przestrzeń w aplikacji, która działa jak połączenie Ubera i Booksy – rodzic może znaleźć zajęcia w swojej okolicy i zapisać się na nie.

Czy Wasza marka rośnie z Waszymi osobistymi dziećmi? Rozgałęzia się, poszerzając ofertę produktową?
Ania: Tak, nasza marka w pewnym sensie rośnie wraz z naszymi dziećmi, ale nie tak dosłownie. Nasza wizja i model biznesowy pozostają stabilne, jednak poszerzamy ofertę, ponieważ zmienia się nasza perspektywa – dostrzegamy nowe potrzeby dzieci na różnych etapach ich rozwoju.
Początkowo skupialiśmy się na podstawowych aspektach – harmonijnym rozwoju i bezpieczeństwie najmłodszych. Teraz, gdy nasze dzieci dorastają, myślimy o tym, jak je wychowywać, jak kształtować ich aktywność społeczną i sposób myślenia. To naturalnie wpływa na nasze decyzje produktowe.
Przykładowo, zamiast nagrywać kolejną bajkę o Kopciuszku, wolimy stworzyć słuchowisko o Marii Skłodowskiej-Curie – bo oprócz walorów edukacyjnych, niesie ono również przekaz społeczny, inspiruje, szczególnie dziewczynki, do odkrywania nauki i działania. Nasza marka nie tyle „dojrzewa”, co rozszerza swoje granice, nabierając pełniejszego kształtu.
Czy widzicie jakieś zmiany pokoleniowe w wychowaniu dzieci teraz i kiedyś?
Ania: Zdecydowanie widzimy zmiany pokoleniowe w wychowywaniu dzieci i to w wielu aspektach. Świat zmienia się w zawrotnym tempie, a wraz z nim podejście do rodzicielstwa. Jako rodzice czujemy, że zostaliśmy wychowani w zupełnie innej rzeczywistości, a obecnie panują już nowe normy i oczekiwania.
Mimo tych zmian, my sami pozostajemy dość tradycyjni w podejściu do wychowania. W naszym domu celowo ograniczamy ekspozycję na technologie – minimalizujemy gry komputerowe, nie pozwalamy dzieciom na korzystanie z telefonów czy social mediów. Zamiast tego stawiamy na naturę, rzemiosło, wspólne tworzenie i edukację domową. Wierzymy, że to daje dzieciom solidne fundamenty do życia w dynamicznym świecie, ale bez presji chwilowych trendów.
Adam: Z drugiej strony, obserwujemy, że podejście społeczne do rodzicielstwa również się zmienia. Jeszcze kilka lat temu musieliśmy tłumaczyć się z naszych wyborów, np. edukacji domowej, a dziś mamy wrażenie, że coraz więcej osób dostrzega w tym wartość. Nasze wybory – kiedyś postrzegane jako kontrowersyjne – dziś są coraz częściej rozumiane jako świadome decyzje.
Równocześnie dostrzegamy, że tempo życia i cyfryzacja wpływają na dzieci od najmłodszych lat. Kiedy po przerwie zaglądamy do internetu, widzimy, że treści są coraz szybsze, bodźce coraz silniejsze, a trendy zmieniają się w ekspresowym tempie. My jednak staramy się trzymać ponadczasowych wartości – zarówno w wychowaniu, jak i w biznesie. Wierzymy, że długoterminowe myślenie i spokój wewnętrzny są cenniejsze niż chwilowa pogoń za trendami.
Wasze dzieci uczą się w ramach edukacji domowej. Co skłoniło Was do wyboru tej formy?
Ania: Trudno wskazać jeden konkretny powód – na tę decyzję złożyło się wiele różnych czynników. Dlatego też nie uważam się za ambasadorkę edukacji domowej. Często ludzie zakładają, że jeśli ktoś się na nią zdecydował, to będzie ją wszystkim polecać. Ja tak do tego nie podchodzę.
Edukacja domowa działa w naszym przypadku, ale to wynik bardzo specyficznych okoliczności: naszego stylu pracy, miejsca zamieszkania, charakterów naszych dzieci. To wszystko sprawia, że u nas to się sprawdza. Ale nigdy nie namawiałabym nikogo do takiej decyzji tylko dlatego, że u nas działa dobrze.
Pierwszym powodem, dla którego rozważałam edukację domową, były moje pozytywne skojarzenia. Śledziłam homeschooling w Stanach Zjednoczonych, gdzie to rozwiązanie ma długą tradycję i funkcjonuje na wiele różnych sposobów. Zawsze wiedziałam, że jest to możliwe, że ludzie tak żyją, że daje im to szczęście i satysfakcję. To dodało mi odwagi do podjęcia tej decyzji.
Drugim istotnym czynnikiem było moje podejście do edukacji – kreatywna nauka zawsze mnie fascynowała. Moje dzieci stały się dla mnie takim małym „laboratorium”, w którym mogę rozwijać swoje metody. Kiedyś komponowałam muzykę do spektakli, dziś tworzę dla nich własne programy edukacyjne. To mnie naprawdę kręci – możliwość uczenia ich w sposób angażujący i naturalny.
Po trzecie – ja po prostu lubię się uczyć. W edukacji domowej, tak jak w nauce języków, rodzic musi czerpać przyjemność z odkrywania nowych rzeczy. Cieszę się, że mogę z moimi dziećmi poznawać historię Polski na nowo, tłumaczyć im nie tylko suche fakty i daty, ale także kontekst, przyczyny i skutki. W szkole nie zawsze jest na to przestrzeń, bo nauczyciele, nawet ci najlepsi, są ograniczeni systemem, klasą, podstawą programową. A ja mogę podejść do tego inaczej.
Adam: Sam zwracam też uwagę na inne aspekty. Przede wszystkim – wpływ rówieśników. Długo temat „szkodliwej socjalizacji” był tabu, ale dziś coraz więcej osób przyznaje, że środowisko szkolne nie zawsze wpływa pozytywnie na dzieci. Sam byłem typowym łobuzem i wiem z doświadczenia, że pewnych rzeczy lepiej unikać. Wolę mieć większą kontrolę nad tym, z kim nasze dzieci spędzają czas i jakie wartości wynoszą z relacji społecznych.
Poza tym, edukacja domowa to oszczędność czasu. W szkole mnóstwo godzin przepada – organizacja, przerwy, oczekiwanie na innych. A my możemy ten sam materiał przerobić szybciej i skuteczniej. Do tego mamy realny wpływ na to, czego dzieci się uczą. Nie chodzi o to, by ignorować program, ale o możliwość elastycznego podejścia: jeśli coś jest mniej istotne, możemy to potraktować luźniej, a jeśli coś nas pasjonuje – zgłębić temat bardziej.
Ania: Oczywiście edukacja domowa to duży wysiłek. W szkole systemowej program jest tak skonstruowany, by zapewnić dzieciom opiekę, gdy rodzice pracują. My musimy organizować wszystko sami. Ale daje nam to też swobodę. To trochę jak z labiryntem w zeszycie ćwiczeń – większość dzieci będzie szukać właściwej drogi metodą prób i błędów, a ja od razu pokazuję moim dzieciom, że można zacząć od końca i dojść do celu szybciej. To podejście do nauki chcę im przekazać – by szukały sprytnych i kreatywnych rozwiązań, zamiast trzymać się sztywnych schematów.
Nie trzymamy się jednak edukacji domowej kurczowo. Może kiedyś nasze dzieci będą chciały iść do szkoły – sportowej, waldorfskiej, jakiejkolwiek innej. Może nasze obowiązki się zmienią i nie będziemy w stanie im tego zapewnić. Na ten moment jednak to działa i widzimy, jak bardzo ta forma edukacji rozwija nasze dzieci i jaką satysfakcję nam daje.
Jakie trendy edukacyjne dostrzegacie? Które waszym zdaniem będą przyszłością, nie trendem?
Ania: W kontekście edukacji technologicznej dostrzegam, że przyszłość leży w mądrym i świadomym wykorzystywaniu narzędzi technologicznych, a nie w ich nadmiarze. Nasze podejście nie polega na tym, by „zniewalać” dzieci technologią, w sensie przywiązywać je do jakiegoś urządzenia, ale raczej na wykorzystywaniu technologii w sposób, który wspiera ich rozwój i wellbeing. Wierzę, że technologia powinna być narzędziem, które pomaga uczniom, ale nie przejmuje całkowicie kontroli nad ich życiem.
Dlatego, choć technologie takie jak Metaverse czy VR mogą być interesujące, nie są to kierunki, które uznajemy za przyszłość edukacji. Mogą one dostarczyć ciekawe doświadczenia, ale niekoniecznie przyczyniają się do poprawy naszego samopoczucia, a tym bardziej do skuteczniejszego przyswajania wiedzy. Technologia, która oddziałuje na nasze zmysły w sposób naturalny, jak np. narzędzia wykorzystywane w centrach nauki (np. Cogiteon, Centrum Nauki Kopernik), to przykład podejścia, które wspiera nasz rozwój i zapewnia dobre samopoczucie.
Przyszłość edukacji to według mnie technologie, które angażują wieloma zmysłami i które są dostosowane do naturalnych potrzeb człowieka. Kiedy uczymy się czegoś poprzez więcej niż jeden zmysł, nasza zdolność do zapamiętywania i rozumienia informacji wzrasta. Dlatego narzędzia, które pobudzają nas do działania, angażują naszą ciekawość i wywołują emocje, będą miały kluczowe znaczenie.
Na przykład, gdy dzieci uczą się poprzez interakcję z rzeczywistością, korzystając z narzędzi takich jak aplikacje wspierające naukę czy narzędzia takie jak ChatGPT, jest to technologiczne wsparcie, które pomaga im przyswajać wiedzę, ale nie staje się celem samym w sobie. Istotne jest, by te narzędzia były używane z umiarem i z pełnym uwzględnieniem naturalnych potrzeb dziecka, jak ruch czy kontakt z rzeczywistością.
Kiedy będziemy przestrzegać tych pryncypiów – uwzględniając to, jak działa nasz mózg i nasze ciało – technologie mogą naprawdę wspierać edukację. Jednak, jeśli pójdziemy w stronę nadmiaru technologii, zaniedbując fundamenty naszego rozwoju, w końcu trafimy w ślepy zaułek. Ważne jest, by znaleźć balans między wykorzystaniem technologii a naturalnymi potrzebami rozwojowymi dzieci.
I tego balansu życzymy. Wszystkiego dobrego, czekamy na kolejne Wasze premiery!
Ania i Adam: Dziękujemy za rozmowę. Jesteśmy w kontakcie!
Czytaj także:
- Jeśli nie pytasz, odpowiedź zawsze brzmi „nie” – Aleksandra Owczarek (Binderless)
- U nas nikt nie zostaje pozostawiony sam sobie – o nowych programach wsparcia AKCES NCBR opowiada prezes Arleta Malasińska