Dlaczego polskie startupy deep tech ciągle płyną na bezpiecznych malutkich falach? Kto naprawdę tworzy europejską elitę innowacji? I czy brukselska biurokracja zamiast ognia, nie zgasi iskry potencjału? Targosz mówi „reality over hype” i zdradza, co powinno zastąpić obecną, pustą formułę eventów technologicznych.
Andrzeju, kiedy mówisz „deep tech w Polsce”, to co realnie masz na myśli? Gdzie naprawdę jesteśmy – a gdzie wydaje nam się, że jesteśmy?
Ogólnie staram się nie myśleć w kategoriach ograniczenia geograficznego, czyli granic naszego kraju. Takie etykietowanie jest moim zdaniem w ogóle szkodliwe, bo automatycznie nakłada na wyobraźnię pewne ograniczenia. A żeby stworzyć przełomowe technologie potrzeba odwagi. Tym odwagi w marzeniach. Mamy w Polsce – i zawsze mieliśmy! – bardzo dobrych inżynierów. Wbrew pozorom nie tylko programistów. Trochę tego nie doceniamy i nie potrafimy wykorzystać do budowania przewag gospodarczych. To czego nam często nadal brakuje to po pierwsze umiejętności, po drugie chęci i wreszcie zrozumienia wagi komercjalizacji. Komercjalizacja w Polsce kuleje. Bardzo brakuje systemu wsparcia, który spotykamy na bardziej rozwiniętych rynkach. Nie mówię tutaj tylko o grantach, ale o większym nacisku w edukacji na podejście “mniej znaczy więcej”, docenienia wartości rozmów z potencjalnymi klientami oraz świadomości, że nawet badania podstawowe powinny być w przyszłości elementem komercjalizacji. Brakuje również pozytywnej promocji przedsiębiorczości. Ciągle wspierany jest obraz krwiożerczego kapitalisty, który bogaci się kosztem innych ludzi.
Odpowiadając krótko na pytanie, bo się trochę rozgadałem: wydaje nam się, że jesteśmy gotowi na zawojowanie świata, robiąc małe bezpieczne kroczki. To jest wyobrażenie, a rzeczywistość jest taka, że moim zdaniem mamy realne braki na poziomie podstaw biznesu, boimy się wychodzić z własnej strefy komfortu, swoich baniek uczelnianych, rodzinnych oraz ciągle szukamy dywersyfikacji ryzyka przez ostrożne, rozproszone działania. Zamiast skupić się na jednym odkryciu, zdefiniowaniu rynku i wejść na falę jak prawdziwi surferzy to staramy się płynąć na przybrzeżnych, malutkich falach licząc, że efekt będzie ten sam. Nie, nie będzie. Suma małych fal to nie to samo co pływanie po jednej, pięknej fali.
Jaka jest Twoja najuczciwsza diagnoza polskiego deep techu?
Jest sporo zdolnych innowatorów, którym brakuje podstaw edukacji biznesowej. To najuczciwsze określenie.
Trafiają na wszelkie maści doradców, w tym niestety pseudo-ekspertów, którzy wykreowali swoją markę osobistą w Internecie,na inwestorów, którzy nigdy nie prowadzili swojego startupu, nie mówiąc o startupie deep-tech lub na inwestorów, którzy prowadzili klasyczne, często duże biznesy, ale w innej dziedzinie lub – a co gorsza i – 20 lat temu. Nie mając doświadczenia, słuchają ich rad, co nie pozwala im wypłynąć na głębokie wody. Szukają kroplówkowego finansowania i potem dziwią się, że firma zostaje w tyle za tymi, które rozpoczęły działanie w dojrzalszym ekosystemie. W mojej ocenie jesteśmy na bardzo wczesnym etapie deep techu w rozumieniu tworzenia technologicznych firm w powtarzalny sposób.
Które obszary europejskiej sceny deep techu uznajesz dziś za faktycznie przełomowe, a które są tylko marketingową wydmuszką?
My w Bitspiration VC od samego początku kierujemy się naszą złotą zasadą, maksymą, którą mamy wpisaną w nasze DNA: reality over hype. Po owocach ich poznacie. Mamy alergię na PR-owe wydmuszki, na prezentacje pełne modnych słów. Od kiedy wszelkie AI generatory tekstów potrafią mixować dowolnie słowa same wizje, wielkie strategie i wielkie słowa są jeszcze bardziej puste.
Za główne obszary europejskiej sceny deep tech uznaje się pewnie AI/ML, biotech i medtech, technologie kosmiczne, quantuum, technologie dot. energii, nowych zaawansowanych materiałów, foodtech i agri, cyber. Uważamy, że każdy z tych obszarów jest ważny i przełomy w tych obszarach mogą przyczynić się do lepszego jutra.
W każdym z nich jest masa startupów PR-owych wydmuszek, ale też są wspaniali wynalazcy!
W naszym portfelu sami mamy kilka polskich startupów, którzy zmieniają oblicze i zasady gry na wielu z tych obszarach. Jak ktoś jest ciekawy, niech sprawdzi – nie będę tu robił pustego PR-u.
Reality over hype w końcu.
Kto Twoim zdaniem tworzy w Europie „deep tech elite” – instytucje, fundusze, środowiska? I dlaczego Polska wciąż jest na obrzeżach tego środowiska?
Bez urazy, ale to pytanie odzwierciedla stan postrzegania sceny deep tech w Polsce. To nie otoczenie jest kluczowe, ale tą wspomnianą elitą są po prostu startupy, które tworzą w pewnym sensie cały ekosystem dookoła. Wystarczy spojrzeć jak buduje się społeczność wokół Elevenlabs, Revolut, Iceye, Lovable czy też spółek naszego funduszu. Instytucje starają wszystko regulować i działają jak urzędnicy. Fundusze są prowadzone głównie przez przedstawicieli branży finansowej. U zarządzających brakuje odwagi i zrozumienia technologii. Znaczy określenia deep-tech używa duża część funduszy, ale ich decyzje pokazują, że decydujący o inwestycjach nawet nie stali blisko technologii.
Polska jest dobra w inżynierii. To wiemy wszyscy. Ale jest słabsza w komercjalizacji – znowu, nie jest to wielka tajemnica. Co blokuje zmianę polskiej technologii w polski produkt, a polskiego produktu w polski sukces?
Brak ekosystemu, słaba edukacja w zakresie komercjalizacji, ryzyko przed porażką. To wszystko są zmiany systemowe. Dam przykład z edukacji szkolnej. Wprowadzono przedmiot “podstawy przedsiębiorczości”, który prowadzi nauczyciel lub zaproszony pracownik banku i uczy jak pisać poprawne CV. Ja, jako przedsiębiorca, nigdy nie pisałem CV. To jest absurd i wypaczenie założeń, które wynika z braku zrozumienia całego ekosystemu. Nie ma zajęć ze storytellingu, sztuki dyskusji, sprzedaży i marketingu. Nie uczymy tego w szkole, na studiach, a potem dziwimy się, że nie ma polskich sukcesów. Na przykład studenci Stanfordu mogą założyć startup w ciągu jednego semestru, korzystając z programów takich jak StartX oraz Stanford Ignite. Oba programy oferują mentoring, dostęp do społeczności i ustrukturyzowane otoczenie do budowania i testowania pomysłów. Niektóre projekty uruchamiają się lub otrzymują finansowanie już w ciągu wspomnianego semestru!
Tymczasem na polskich uczelniach nawet jeśli istnieją jakieś programy wsparcia innowacji studenckich to często prowadzone są przez ludzi bez żadnego praktycznego doświadczenia pracy w tym jakże przecież specyficznym ekosystemie! Zamiast realnej pomocy, oferuje się slajdy i webinary bez realnej wartości.
Czy polscy founderzy deep tech mają mentalność do takich projektów? Czego nam brakuje: wiary, kapitału, cierpliwości czy zrozumienia „science-driven business”?
Wszystkiego po trochu, ale zacząłbym od ambicji. Founder, który chce zawojować świat musi ciężko pracować, ale też bardzo odważnie podchodzić do swojego biznesu. Trzeba być “szalonym”, aby założyć startup, zwłaszcza w polskim otoczeniu, gdzie zderzymy się z niezrozumieniem inwestorów, małym kapitałem i brakiem przygotowania biznesowego. U nas w funduszu stopniowo pracujemy nad wszystkimi aspektami, gdzie element mentalny jest ważny. Już widzę, jak po tym tekście pojawi się krytyka, że o to następni wariaci, którzy chcą wyhodować jednorożce, przepalają pieniądze inwestorów. Tak, ja uważam, że stać naszych founderów na sukces globalny. Tylko oni sami muszą w to uwierzyć. Muszą ciężko pracować, mądrze wydawać środki od inwestorów, ciągle się uczyć i skupiać na rozwiązywaniu jednego, ważnego dla klientów problemu.
W Europie rośnie presja, by deep tech stał się „odpowiedzią na Chiny i USA”. Jak bardzo to jest realne, a jak bardzo to polityczna narracja?
Rozumiem, że tę presję kreują politycy i urzędnicy. Ogłaszaniem kolejnych wielkich programów, gdzie pojawi się problem z dostępnością do kapitału. To jak z osławionymi ostatnio w Polsce programami finansowania startupów przez PARP, który oczekiwał, że startupy pokażą, że mają środki na wkład własny na koncie, a promesa od funduszu VC była niewystarczająca i dyskwalifikowała z ubiegania się o dofinansowanie. I to nie tak, że nie widzę zmian: ja naprawdę dostrzegam, że to ulega poprawie, ale sama zmiana narracji trwała kilka miesięcy. Tak więc dzisiaj to jest nierealne, życzeniowe podejście.
Europa szuka pomysłu na siebie, bo to nie intuicja, że zostajemy w tyle, tylko fakty, liczby. Natomiast mam spore wątpliwości czy machina biurokracji europejskiej jest w stanie rozniecić ogień z potencjału europejskich innowacji czy wręcz przeciwnie: zgasi tę iskrę i będzie największą barierą (mimo coraz większego budżetu dedykowanego deep-tech).
Znasz wiele europejskich środowisk. Które kraje naprawdę robią deep tech dobrze – i dlaczego? Nie umiem tego jednoznacznie ocenić. Wydaje mi się, że takie porównania i patrzenie na różne ekosystemy niewiele pomaga. Jeśli chcemy coś zmienić u nas to powinniśmy analizować naszą sytuację gospodarczą i geopolityczną. Zastanowić się co działa, a co trzeba poprawić i skupić się na ciągłym, odważnym iterowaniu. Marzyłbym aby np. propozycje zespołu Rafała Brzozki nie utykały na poziomie regulacyjnym tylko realnie były wdrażane. Skoro takiej grupie się nie udało zaprowadzić istotnych zmian w szybkim czasie to nie wiem czy komukolwiek się to uda.
Od lat mówisz, że na scenie konferencyjnej brakuje „eventów o treści, a nie o świetle i dymie”. Co dokładnie Cię wkurza w obecnej formule popularnych konferencji technologicznych?
Tak, mamy dwie grupy eventów dla startupów i przedsiębiorców. Takie, na których spotyka się “elita” i ludzie klepią się po ramieniu oraz drugą grupę, gdzie mamy kilkaset/tysięcy uczestników, których mami się obecnością inwestorów i wypisywaniem czeków w kuluarach. W obu przypadkach na scenie jest więcej deklaracji, wizji, filozofów, a mniej praktyków. Wyobrażasz sobie networking z ludźmi jak na wydarzeniu jest 5 tys uczestników? Ja nie.
Kiedy w kontekście eventów deep techowych mówisz „no bullshit”, to co to znaczy w praktyce? Inni prelegenci? Inne tematy? Inny język?
Głównie prelegenci i sposób komunikacji. Ja rozumiem, że politycy w świetle jupiterów są ważni, ale nie oni tworzą kontent, który interesuje founderów startupów. Chciałbym posłuchać prawdziwych historii founderów, porozmawiać bez cenzury z partnerami funduszy, zaprosić polityków do działania i rozliczyć ich z obietnic gospodarczych jakie składają. To nie mają być wydarzenia dla zwiększenia ego, PR-u tylko przekazania wiedzy. Nie tylko historie sukcesu są ważne – dużo można nauczyć się, gdy ktoś podzieli się swoimi błędami, jakie popełnił. Aby jednak szczerze się dzielić trudnymi lekcjami, a nie wpisując się w jakiś nowy trend na LinkedIn, potrzeba zaufania i społeczności ludzi, którzy przychodzą nie po zdjęcie do kolekcji wpisów na social media, ale żeby też zdjąć maskę Mr Prefect, Miss Ideal i czerpać od siebie nawzajem. Przestrzeń do rozmowy. Prawdziwej rozmowy. Takiej prawdziwej, głębokiej. Tego nam brakuje moim zdaniem. Istniejące konferencje już od dawna nie odpowiadają na tę potrzebę.
Gdybyś miał wymazać wszystkie obecne formuły i zacząć od zera – jak wyglądałaby Twoja idealna konferencja deep techowa?
Skupiłaby się na trzech obszarach. Opowiadaniu doświadczeń founderów, inspiracjach nowymi technologiami i komercjalizacji spółek deep-tech. Małe wydarzenie, bardziej kameralne. Takie, które może stworzyć fundament do zbudowania społeczności ludzi, którym zależy na real deep tech, a nie tylko wykorzystaniu tego określenia jako modnego buzzword. Tym na być Bstack. To staramy się zrobić na koniec listopada w Krakowie.