Spoglądając w ludzkie oko, będziemy w stanie określić, czy człowiek zachoruje na demencję – Anna Szkulmowska (Inoko Vision)

Dodane:

Informacja prasowa Informacja prasowa

Spoglądając w ludzkie oko, będziemy w stanie określić, czy człowiek zachoruje na demencję – Anna Szkulmowska (Inoko Vision)

Udostępnij:

Mam wszystko – mówi Anna Szkulmowska, właścicielka Inoko Vision i laureatka XIV edycji Konkursu Bizneswoman Roku w kategorii Startup Roku. W wywiadzie opowiada również o cenie, którą płaci za swoje przełomowe odkrycia, o próbach oszukiwania natury, a także swojej codzienności. Pytania zadaje Aleksandra Moskal.

Jak to w ogóle możliwe, że spoglądając w ludzkie oko, będziemy w stanie określić, czy człowiek zachoruje na demencję albo jak funkcjonuje jego układ krwionośny? Pragnę to zrozumieć, jak zapewne wiele osób, którym obrazowanie biomedyczne, biomarkery czy SOCT niewiele mówią.

Żeby odpowiedzieć na te dwa pytania, muszę trochę opowiedzieć o oku i zacznę od naczyń krwionośnych. Oko jest jedynym miejscem, gdzie naczynia krwionośne mamy na wierzchu. No może niezupełnie na wierzchu, ale możemy je oglądać przez ok. 2,5 cm przezroczystej substancji wypełniającej przednią i tylną komorę oka. Nie jest to dużym utrudnieniem w porównaniu do obserwowania naczyń krwionośnych przez skórę lub inne tkanki wewnątrz organizmu. 

My umiemy obrazować te naczynia w oku i wyliczać różne parametry, takie jak ich średnica, grubość ich ścian, to jak bardzo są elastyczne lub jak się zmienia przepływ krwi w reakcji na różne bodźce. Dla kardiologów to bardzo przydatne informacje. Uważa się, że kondycja układu krwionośnego dotyczy całego ciała i taki pomiar w oku może być reprezentatywny dla całego ciała. 

W szczególności takie pomiary naczyń krwionośnych w oku dają nam bardzo dobry obraz mikrokrążenia. Zaburzone działanie tych naczyń, a konkretnie śródbłonka mikrokrążenia jest jednym z najwcześniejszych etapów patogenezy chorób sercowo-naczyniowych. Badacze sugerują, że dysfunkcja mikrokrążenia wyprzedza zmiany patologiczne w dużych naczyniach i dlatego wczesna ocena mikrokrążenia może mieć istotne znaczenie kliniczne. I to jest powód naszego zainteresowania naczyniami krwionośnymi w oku. 

I jak w takim razie dokładnie wygląda ten związek oka z demencją? 

Zasadniczo chodzi o połączenie oka z mózgiem. Wiadomo, że w proces widzenia zaangażowanych jest wiele obszarów mózgu takich jak obszary korowe i podkorowe, pień mózgu czy móżdżek. Warstwa włókien nerwowych wyściela siatkówkę, a całe to “okablowanie” włókien nerwowych wychodzi z oka wprost do mózgu. Oko jest więc najbardziej zewnętrzną częścią centralnego układu nerwowego.

To teraz możemy przejść do ruchów oka. Wiadomo, że potrafimy podążać za czymś wzrokiem albo wpatrywać się w coś, albo potrafimy szybko przeczesać wzrokiem tekst, jeśli szukamy jakiegoś słowa. Ale oprócz takich ruchów intencjonalnych, mamy całą serię ruchów fizjologicznych oka, których nie jesteśmy świadomi. Niezależnie od tego co nam się świadomie wydaje, nasze oko jest w ciągłym ruchu, kontrolowanym przez mózg. 

Jeśli dochodzi do uszkodzenia ośrodków i szlaków zarządzających ruchami oczu na skutek chorób neurologicznych, to objawia się to zaburzeniami w ruchu gałek ocznych. Każdy chyba kojarzy jedno z podstawowych badań neurologicznych, kiedy pacjent ma wodzić wzrokiem za poruszającym się palcem. To prosty sposób sprawdzenia, czy pacjent ma porażenie lub niedowład. No i to jest właśnie podstawa tezy, na której się opieramy. 

Uważamy, że jeśli w obszarach mózgu związanych z widzeniem dojdzie do jakiegoś zaburzenia w jego funkcjonowaniu, to będzie to widoczne w zmianie ruchu oka. Drobne zmiany do tej pory były niemierzalne, ale my zbudowaliśmy urządzenie, które na to pozwala. Dzięki naszemu NeuroFETowi po raz pierwszy na świecie mamy dostęp do precyzyjnych pomiarów najdrobniejszych ruchów gałki ocznej. Stąd też wnioskujemy, że powinno być możliwe uchwycenie drobnych zmian w funkcjonowaniu mózgu, np. na wczesnym etapie rozwoju chorób neurodegeneracyjnych. 

Czy udało Wam się już potwierdzić tę tezę?

Wstępnie uzyskane wyniki w przypadku pacjentów z Alzheimerem rzeczywiście pokazują dużą różnicę względem zdrowych równolatków, ale badania nad potwierdzeniem możliwości wczesnej diagnostyki chorób neurodegeneracyjnych, np. różnych typów demencji to eksperyment wieloletni, więc jeszcze musimy uzbroić się w cierpliwość. 

Podczas gali finałowej konkursu Bizneswoman Roku powiedziała Pani coś, co bardzo utkwiło mi w pamięci – że niezwykle ważne jest to, by robić to, co jest dla nas rzeczywiście ważne i że co by się nie działo, iść tą drogą. Jednocześnie w pracy, którą Pani wykonuje – parafrazując – jest bardzo łatwo o obłęd. Bo nieprzespane noce, bo wątpliwości, czy aby nie próbuje Pani oszukać fizyki i natury… To wysoka cena, którą Pani płaci czy jednak warta efektów? 

To jest pytanie o cenę podążania własną ścieżką. Chodzenie cudzymi ścieżkami nie jest dla każdego. Mam swój azymut, na który od wielu lat konsekwentnie się kieruję i nawet nie zastanawiałam się nad kosztami. Efekty są nadzwyczajne – mam wszystko. Moja praca zawodowa to miejsce moich sukcesów i porażek, to tu doświadczam i własnej słabości i mocy, tu się frustruję i zachwycam, tu tracę i zyskuję nadzieję, tu żyję tak, że na urlopy jeżdżę nie po to, żeby odpocząć od pracy, a dlatego że urlopy też lubię. Zupełnie nie wiem jak się skończy ta historia, ale do tej pory jest nieźle, a perspektywy, które podpowiada mi wyobraźnia są nadzwyczajne. 

Bo wyobraźcie sobie, że w łatwy sposób możecie monitorować dobrostan układu sercowo-naczyniowego i neurologicznego, a interwencja medyczna będzie możliwa nie wtedy, kiedy coś się już trwale popsuje, a kiedy dopiero co zaczyna źle funkcjonować. Wówczas powszechne dziś nadciśnienie tętnicze, demencje, niektóre zaburzenia psychiczne będą możliwe do zapobieżenia. 

40 lat temu ataki i zawały serca były powszechnymi przyczynami nagłej śmierci, dziś to rzadkość – z powodzeniem się temu zapobiega. Liczę na to, że podobnie będzie z demencją, chorobami krążenia czy chorobami psychicznymi. I że to wszystko będzie możliwe dzięki nieinwazyjnym metodom wczesnego diagnozowania z oka. Piękna wizja, prawda? 

Piękna. I jednocześnie trochę przerażająca.

Co najmniej warta sprawdzenia. Jak się działa na nieznanym polu to też wielu rzeczy nie wiadomo. Jak człowiek zajmuje się naprawdę trudnymi rzeczami, których nikt inny wcześniej nie robił, to nigdy nie wiadomo, czy podejmowanie kolejnych prób i dalsze rozkminianie jest błogosławionym zaangażowaniem, niezbędną determinacją, wytrzymałością czy jednak to bezsensowny upór, marnotrawstwo sił i środków lub rodzaj oderwania od rzeczywistości. To są te wątpliwości, o których mówiłam na gali.

Czasem tylko łut szczęścia lub pecha, który się przydarzy lub nie – typu napotkany właściwy człowiek we właściwym czasie, zdobyty z odwołania grant, przychylność decydenta, omyłka w algorytmie, zła rada, radykalna zmiana sytuacji polityczno-ekonomicznej – takie rzeczy mogą zdecydować o tym, czy człowieka później zaliczą w poczet nieudaczników czy niezłomnych wizjonerów. Historia jest pełna niezauważonych geniuszy, wizjonerów bankrutów, Nikodemów Dyzm i oczywiście również nadzwyczajnie sprawnych ludzi, którzy potrafią zaginać rzeczywistość. No więc najwyraźniej nie należy się zewnętrznymi klasyfikacjami za bardzo przejmować, tylko robić swoje, żyć i mieć swoją frajdę w tym wszystkim.

A czy prowadzenie takich komercyjnych badań naukowych jest w Polsce dużym wyzwaniem?

Dla mnie to jest trudne, bo w Polsce własność intelektualna nie jest specjalnie ceniona.

Spotkałam się z podejściem, że fizykom nie trzeba w zasadzie dużo płacić, bo mało zarabiają na tych uczelniach, nie ma co ich rozpieszczać, a poza tym dla nich to czysta przyjemność. Co innego z lekarzami, co to testują urządzenia wymyślone przez tych fizyków. Wiadomo, lekarza trzeba porządnie wynagrodzić i uszanować. 

Zagraniczni kontrahenci też bywają czasem zaskoczeni, że nie jesteśmy kilka razy tańsi od ich rodzimych inżynierów, ale ja niespecjalnie widzę powód, dla którego miałabym niżej wyceniać nasze usługi niż wycenia się patenciarz z Monachium. 

Przeszliśmy drogę od umów praktycznie o charakterze umów o dzieło, czyli umów rezultatu – bardzo trudny model w pracach badawczo-rozwojowych, po preferowany przez nas model licencyjny. 

W Polsce obrót prawami intelektualnymi w zakresie prac badawczo-rozwojowych to chyba wciąż margines. Trudno odnosić się w takim przypadku do cen lub zwyczajowych praktyk rynkowych, bo po prostu nie ma takiego rynku w Polsce. 

Osobną trudnością Polski jest bardzo niski kapitał inwestycyjny rodzimych przedsiębiorców i związana z tym niechęć do inwestowania w projekty o wielkim potencjale, ale i o pewnym ciężarze gatunkowym ryzyka. W ogólności, łatwo mogę sobie wyobrazić dużo prostsze sposoby zarobkowania niż robienie komercyjnej nauki w Polsce.  

Przez wiele lat powszechna była opinia, że związek nauki i biznesu nie może się udać. Teraz już chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że biznes dla nauki jest parą idealną. Pani czuje się bardziej naukowczynią czy przedsiębiorczynią? A może po latach rozwijania startupów te dwie role połączyły się w jedno?

Studiowanie fizyki przez 9 lat formuje bardziej niż prowadzenie firm przez 15. Przez długi czas moją tożsamością zawodową było bycie fizykiem. Nie czuję się rasowym przedsiębiorcą. Umiem zadbać o wszystkie USy, ZUSy, GUSy i KRSy, jestem dumna z dobrych wyników finansowych, ale żeby mnie pasjonowało samo robienie pieniędzy dla pieniędzy, to nie bardzo. 

Owszem, bardzo lubię zarabiać na swojej głowie, ale jeszcze bardziej lubię jak to ma sens i potencjał zmiany na lepsze jakiegoś fragmentu rzeczywistości. Zawsze mi było szkoda życia, żeby mielić dotacje dla samego mielenia, czy żeby angażować się w jakiekolwiek projekty tylko po to, żeby przez 2 lata mieć pensję. W tym sensie może prawdziwy przedsiębiorca powinien brać wszystko, co mu przyniesie pieniądz? Nie wiem. 

Wiem za to, co ja robię, wiem dlaczego to robię i wiem, jak chcę to robić. Poluję na słonia, więc nie mogę się uganiać za króliczkami. Czasu straconego na samo zarabianie kasy, nikt mi potem nie zwróci.  

Ale oprócz bycia naukowczynią i przedsiębiorczynią, jest Pani też żoną i matką czterech córek… Jak się Pani udaje połączyć te wszystkie kropki? Jak zachować balans między życiem rodzinnym a zawodowym? A może balans to mit, w który tak łatwo uwierzyliśmy? 

Samo wychodzi. Nie robię nic specjalnego, nawet nie tracę czasu na myślenie o jakimś tam balansie. Może tyle, że żyjemy prosto i wszystkie działania, włącznie z zawodowymi, zawsze optymalizujemy pod całą rodzinę? 

U nas dzieci nie są najważniejsze. Wszyscy jesteśmy równie ważni. Mój mąż też jest fizykiem, więc łatwo się dogadujemy, bo oboje uznajemy argumenty, logikę i uczciwe rozumowanie. Mamy takie same duże obrazki, myślimy o sobie nawzajem, jesteśmy dla siebie dobrzy, gramy do jednej bramki i nie stwarzamy problemów, tylko rozwiązujemy te, które nam życie samo przynosi. 

Dom rodzinny jest od tego, żeby chciało się do niego wracać i chciało się w nim być. To jest nasze bezpieczne miejsce. Nie muszę mieć racji, wolę mieć relację. 

Nie tracimy czasu na nieistotne dla nas sprawy. Jesteśmy ultra praktyczni. Nie budujemy domu, unikamy remontów, nie wymieniamy mebli, wystrojów, strojów. Nie mamy kotów, psów, ani innych niekoniecznych, a kłopotliwych odpowiedzialności. Wszelkie zakupy ograniczamy do niezbędnego minimum, bo szczerze nie znosimy centrów handlowych i scrollowania sklepów internetowych. Nie interesuje mnie moda, makijaże, jakieś lajfstajle, życia nieznajomych z Internetu. 

Jestem przykładnym obywatelem, ale nie ekscytuję się ani politykami, ani poglądami współobywateli. Uważamy, że nasze dzieci nie są głupsze od nas w ich wieku, więc dziewczyny od pierwszej lub drugiej klasy podstawówki same jeżdżą autobusami do szkoły, same odrabiają lekcje, same się uczą, mają obowiązki domowe. Szanujemy nauczycieli i nie podważamy ich decyzji, współpracujemy ze szkołą, ze społecznościami klasowymi. 

Intencjonalnie dbamy o relacje z całą naszą dużą rodziną: z wszystkimi dziadkami, ciociami, wujkami, kuzynostwem. Lubimy być z naszymi dziewczynami. Są wesołe, zabawne, każda ma swój indywidualny folklor, tworzą różne relacje między sobą, nieźle kminią, interesująco się z nimi rozmawia, z przyjemnością przyglądam się im jak rosną, dojrzewają i budują swoje życia. Najmłodsza ma teraz 8 lat, najstarsza 17. Jak dotychczas są bardzo wdzięczne w wychowaniu. Może jest nam też łatwiej wychowywać dzieci, bo mieszkamy w niedużym mieście, gdzie życie płynie spokojniej? 

Krótko mówiąc, rodzina wspaniale stabilizuje życie i pozwala priorytetyzować sprawy. Jakby miało się okazać, że moje życie zawodowe to jednak sen wariatki, zawsze mogę powiedzieć “Ale rodzinę to mam wspaniałą!”.

 

NutriDesign Lab zaoferuje nowe podejście żywieniowe w walce z demencją

FindAir pozyskuje 7 mln zł na dalszy rozwój inteligentnych inhalatorów do leczenia astmy

Zarządzany przez Polkę startup walczący z cukrzycą pozyskał już 10 mln zł