W małych miastach mało mówi się o startupach. A szkoda, bo tam też powstają ciekawe pomysły

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

Dla startupowca na początkowym etapie lokalizacja nie jest ważna. Jego priorytetem powinno być opracowanie pomysłu na biznes w taki sposób, by klienci byli gotowi za niego zapłacić. Pierwszego chętnego, wbrew pozorom, łatwiej znaleźć w mniejszym mieście, co wykorzystują także polskie startupy.

pl.depositphotos.com

Pierwsze pomysły na aplikację MyLuggage pojawiły się w jednym z wagonów kolei transsyberyjskiej. Paweł Łubiarz, twórca programu ułatwiającego pakowanie się, zauważył, że każdy z jego znajomych na wyjazd zabrał inny zestaw ubrań. – Wtedy zrozumiałem, że dostęp do podróżniczych informacji o niezbędnych przedmiotach czy bezpieczeństwie jest często ograniczony, a porady w Internecie są mało konkretne. Po powrocie nie mogłem znaleźć narzędzia, które pomogłoby w pełni rozwiązać ten problem – postanowiłem więc stworzyć je sam – opowiada.

Po wycieczce wrócił do rodzinnego miasta i razem ze znajomymi przełożył pomysł na platformę. Nie przeszkadzało mu to, że produkt dla użytkowników z całego świata powstaje w małym mieście. Okazuje się, że nie był jedynym startupowcem, który nie przykładał dużej wagi do miejsca, w którym rozwijany jest pomysł na biznes. Oto historie kilku z nich.

Powiem Ci, co spakować na wyjazd

22 kilometry od centrum stolicy rozwija się startup, z którego mogliby skorzystać klienci z całego świata. Szczególnie Ci, którzy podróżują, a nie wiedzą, co warto ze sobą zabrać w dane miejsce. Za pomocą platformy MyLuggage mogą szybciej, nawet o 90% (bo pokazywanie liczb w opisie produktu buduje wiarygodność), spakować najbardziej potrzebne rzeczy na wyjazd, a to za sprawą gotowej listy przedmiotów. Jak dowiedzieć się, co powinno znaleźć się w naszych walizkach i plecakach?

fot. materiały prasowe

Wystarczy wejść na stronę myluggage.eu i odpowiedzieć na kilka pytań: dokąd się wybieramy, w jaki sposób chcemy spędzić czas oraz jaka forma noclegu nas interesuje. Serwis zapyta nas o szczegóły dotyczące podróży, ale też o to, w co chcemy się spakować. Po wybraniu kilku odpowiedzi na pytania, zobaczymy listę rzeczy, które muszą znaleźć się w naszych plecakach.

Jako cel podróży wybrałem Alaskę, największy stan Stanów Zjednoczonych, sześć razy większy od Polski. Najbardziej interesuje mnie południowa część, pokryta tajgą. Gdyby nie aplikacja MyLuggage, pewnie chciałbym zabrać ze sobą połowę szafy, którą jakimś cudem miałbym zmieścić w plecaku turystycznym. Na szczęście projekt Pawła Łubiarza powstał dla takich ludzi jak ja i podpowie ile i jakiego rodzaju ubrań warto zabrać w podróż marzeń.

W lutym na Alasce ma być od dwóch do 10,5 stopnia ciepła (raczej zimna), dlatego na liście bagażu znalazły się: 4 t-shirty, koszulka techniczna, bluzka z długim rękawem, ciepła bluza, ciepła czapka, szalik, sweter, płaszcz, polar, spodnie i koszula. Do tego bielizna termoaktywna, zimowe buty oraz okulary przeciwsłoneczne, bo promienie słoneczne mocno odbijają się od śniegu i rażą. Lista rzeczy koniecznych na wyprawę na Alaskę jest jednak o wiele dłuższa.

Zawiera także informacje techniczne, czyli dokumenty, które powinienem mieć przy sobie podczas wycieczki, jaką walutę zabrać oraz to, czy region w danym okresie należy do bezpiecznych. Dobrze też, że przy każdym elemencie z listy mogę zaznaczyć, czy muszę go kupić, czy mam go w domu i włożę do plecaka przed wyjazdem oraz czy rzecz kupię na miejscu. Te wszystkie informacje znajdę w jednej aplikacji, za darmo.

Akcja warta 700 tys. poleceń

I choć projekt powstaje w niewielkiej miejscowości, otoczonej pięknymi lasami, mało lokalsów z niej korzysta. Paweł Łubiarz jednak tym się nie przejmuje, bo ambitnie celuje w użytkowników z większych miast całego świata. Jego zespół ma już za sobą pierwsze sukcesy, bo o aplikacji dowiedziało się ponad 700 tys. internautów, którzy wzięli udział w akcji promocyjnej w serwisie Thunderclap. Za jego pomocą każdy może przedstawić swój produkt, a użytkownicy decydują, który z nich jest warty uwagi, godny polecenia.

fot. materiały prasowe

Twórca aplikacji MyLuggage, dzięki której dowiemy się, w jaki sposób dobrze spakować się na podróż, uważa, że zero-jedynkowe podejście do oceny, gdzie lepiej tworzyć startup: w dużym czy małym mieście, pozwala lepiej uwidocznić wady i zalety, ale nie prowadzi do rozwiązania. – Wydaje mi się, że to zbyt duże uproszczenie – mówi młody przedsiębiorca. Dodaje, że pierwsze myśli o “nowym startupie” raczej rzadko interpretowane są pod kątem miejsca prowadzenia działalności.

– Na etapie pomysłu nikt nie rozważa przeprowadzki, jednak w późniejszym etapie pracy, miejsce zaczyna odgrywać coraz większą rolę. Uważam, że najlepsze warunki uzyskamy na przedmieściach dużych miast. Do takiego przedmieścia zaliczyłbym Legionowo, które oddalone jest kilkanaście kilometrów od Warszawy – twierdzi Paweł Łubiarz, mieszkaniec Legionowa. Jakie zalety jego zdaniem ma tworzenie startupu w małym mieście? Główną jest niska bariera wejścia.

Zaczynając projekt lokalnie na pewno łatwiej dotrzemy do decydentów. Mowa o przedstawicielach władz czy mediów – jednak nie dla każdego projektu ma to znaczenie. Paweł ma wrażenie, że większość funduszy inwestujących w startupy jest nastawiona na rozwiązania B2B w modelu SaaS, a te raczej lubią duże miasta.

– Legionowo jest czymś po środku. To dobre miejsce dla małych firm i startupów. Sąsiedztwo Warszawy i dobra komunikacja pozwala łatwo dotrzeć na spotkania w stolicy, a na miejscu koszty życia są dużo niższe, co jest ważne dla początkujących przedsiębiorców – mówi CEO MyLuggage. Gdy mieszka się poza stolicą, a większość spotkań z potencjalnymi partnerami odbywa się w Warszawie, trzeba liczyć się z kosztami wyjazdów. To samo dotyczy konferencji i innych wydarzeń startupowych. W tym przypadku lokalizacja nieco ogranicza pole działania, ale i na to Paweł Łubiarz znalazł sposób. – Większość eventów, funduszy czy startupowych podmiotów jest dostępna online – mówi.

Nic jednak nie zastąpi żywego spotkania, najlepiej takiego zakończonego networkingiem. Na szczęście w Legionowie jest sporo małych firm z branży IT. Jak Paweł przekonałby kogoś do zainteresowania się miastem, w którym pracuje nad swoim startupem? – Legionowo to jedno z szybciej rozwijających się miast w Polsce. To jeden z gęściej zaludnionych terenów, podobno też jeden z najlepiej oświetlonych. Ciekawostką jest też bardzo niska ilość opadów deszczu, dla niektórych to może być decydujący argument – dodaje.

Mini boiska dla sportowców

Wydawać by się mogło, że do stworzenia startupu wystarczy tylko pomysł i nieco chęci. – To nie do końca jest tak, że rozpisujesz koncepcję, plany, pomysły, rozwiązania i przesyłasz je do programisty, a on Twoją wizję “ubiera” w realną formę aplikacji mobilnej, czy serwisu internetowego – mówi Darek Piotrowski, związany z branżą deweloperską, a po godzinach ze startupową. – To tak naprawdę wielce złożony proces, który żeby osiągnął choć połowiczny sukces, oprócz szczęścia i sprzyjających okoliczności potrzebuje pełnego zaangażowania niemal 24 godziny na dobę – dodaje.

fot. materiały prasowe

Razem z bratem Rafałem od kilku lat zajmują się tworzeniem startupów. Stworzyli m.in. aplikację SavedCard, która przypominała zabawę z dzieciństwa polegającą na zapisywaniu w zeszycie “złotych myśli”. – Był to nasz pierwszy projekt – przetarcie szlaków. Nie mieliśmy wielkich obaw, bo tak naprawdę chcieliśmy stworzyć mały portal dla ówczesnych dzieciaków, który przeniesie do internetu “złote myśli” i “zeszyty szczerości” – mówi Darek Piotrowski. Z biegiem czasu wszystko jednak wywróciło się do góry nogami i cały projekt przerodził się w olbrzymie przedsięwzięcie, pochłaniając przy tym spore środki finansowe. – Dodatkowo koncepcja – mimo że części użytkowników bardzo się podobała – nie znalazła odpowiedniej niszy i koniec końców upadła – dodaje.

Pasja do tworzenia wirtualnych produktów nadal pozostała, więc bracia Piotrowscy zabrali się za tworzenie aplikacji PickMeApp. I tym razem program spodobał się użytkownikom, ale zdaniem założycieli, zabrakło środków na działania marketingowe. – Aplikacja działała bardzo fajnie i miała bardzo proste założenia – każdy mógł podwozić innych, ale także być podwożonym. Niestety w dzisiejszych czasach, kiedy na rynku codziennie debiutuje setki podobnych rozwiązań, przebicie się do masy i opinii publicznej wymaga sporych nakładów marketingowych i finansowych – bez wsparcia inwestorów to bariera nie do pokonania – mówi Darek Piotrowski.

Wszystkie projekty Darka i Rafała powstały w Gostyniu, 30 kilometrów od Leszna w wielkopolsce. To tam powstały pomysły na aplikacje i programy, z których miały korzystać użytkownicy z całej Polski. Z najnowszego projektu Piotrowskich mogą jednak skorzystać mieszkańcy z całego świata. Szczególnie Ci marzący o karierze piłkarza. To Rafał wpadł na pomysł wykorzystania używanych kontenerów morskich do stworzenia mini boiska piłkarskiego. – Śmiech? Niedowierzanie? Po chwili “zatrybiło” i kontener stał już w Gostyniu – gotowy do przeróbki na mini boisko – opowiada Darek Piotrowski.

Pojedynek jeden na jednego

Na YouTube już dziś możemy zobaczyć film prezentujący FBOXA i zachęcający do wejścia do gry. Zmierzyć w nim mogą się dwaj piłkarze, którzy 1:1 mogą ćwiczyć m.in. kontakt z przeciwnikiem. Kontener o wymiarach 6 m x 2,4 m x 2,6 m pokryty jest sztuczną murawą, na dwóch końcach znajdują się bramki, a przez wycięte, duże otwory na każdym boku kibice przez siatkę mogą oglądać pojedynek. – Kiedy promowaliśmy aplikacje internetowe to najlepszym narzędziem do promocji był… internet – mówi jeden z założycieli FBOXA. – Fbox broni się sam – wystarczy go zobaczyć, wejść do środka i zagrać, by zostać “kupionym”. Każdy, kto kocha/lubi, czy interesuje się piłką nożną, lub sportem nie przejdzie obok FBOXa obojętnie, dlatego aby pozyskać nowych “użytkowników” musimy postawić ich jak najwięcej. To trudne zadanie – mam nadzieje, że mu sprostamy – dodaje.

Piotrowscy liczą, że gminy pomogą w znalezieniu inwestorów chcących postawić taki kontener przy szkołach albo same kupią go, by zachęcić młodzież do spróbowania swoich sił w piłce nożnej. Projekt ma szansę stać się produktem wykorzystywanym przez wszystkie kluby sportowe na całym świecie. Czy tworzenie FBOXA w niewielkim mieście pomaga w osiągnięciu tego celu?

– Z jednej strony mieszkając w małym mieście człowiek podchodzi do pewnych spraw z dystansem i pokorą. Jesteś “mały” i tak też się czujesz. Paradoksalnie taki brak pewności siebie może dać Ci przewagę. Z drugiej, to ciągłe podróże i praca w biegu. Poza tym brak znajomości ludzi z branży i opieranie się wyłącznie na poleconych firmach – nie zawsze się sprawdza – mówi. Przyznaje, że na samo opracowanie koncepcji nie ma wpływu lokalizacja. Inaczej jest, gdy projekt ma przerodzić się w globalny produkt. – Jeśli na poważnie myśli się o działaniu na rynku startupów to należy przenieść biznes do większego miasta – dodaje Darek Piotrowski, współzałożyciel FBOXA.

Powrót do korzeni

Marek Hrycak, współtwórca systemu rezerwacji noclegów BedBooking, twierdzi, że w małym mieście da się stworzyć startup technologiczny, posiadający ponad 80% użytkowników spoza obszaru Polski. Tak jest w przypadku jego projektu, który od kilkunastu miesięcy rozwija z rodzinnego miasta – Świdnicy, miasta położonego 50 km od Wrocławia. To tam powstał pomysł na stworzenie małego projektu od dużej firmy (BedBooking stworzyli pracownicy RST Software Masters, zatrudniającej 160 pracowników). – Nasz związek z turystyką sięga roku 2003, kiedy opracowaliśmy dedykowane oprogramowanie dla agencji turystycznych oraz touroperatorów. Był to desktopowy komunikator oraz CMS. Oba narzędzia były innowacyjne jak na czas, w którym powstały – wspomina Marek Hrycak.

fot. materiały prasowe

Firma stworzyła projekt giełdy transportowej i to na nim skupiła swoje zasoby. – Po latach rozłąki z turystyką, w strategii RST pojawiła się przestrzeń na realizację własnych pomysłów. W ten sposób wróciliśmy do branży, w której posiadamy spore doświadczenie. Byliśmy również ciekawi dynamicznie rozwijającego się rynku aplikacji mobilnych na Android i iOS – dodaje Marek Hrycak. Projekt powstał pod skrzydłami RST, mały zespół mógł korzystać z infrastruktury firmy-matki, dzięki czemu poświęcił więcej czasu na pracę niż na prowadzenie księgowości itp.

Historia rozwoju BedBooking wyglądała jak typowa historia startupu. Najpierw był pomysł, później powstało MVP (czyli produkt z minimalną liczbą funkcji). Jeden z developerów „po godzinach” napisał kod aplikacji mobilnej, która umożliwiała zapisanie w kalendarzu rezerwacji klienta. Aplikacja pracowała w trybie offline, nie synchronizowała danych z serwerem, posiadała dosłownie 3-4 pola, w których użytkownik mógł wprowadzić potrzebne dane. To wszystko.

– Mogło by się więc wydawać, że tak prostego „proof of concept” rynek nie chwyci, gdyż jest dostępnych wiele innych systemów. Okazało się, że jest inaczej. Zaczęliśmy otrzymywać maile od użytkowników, zawierające sugestie, co powinniśmy jeszcze dodać do aplikacji. Z miesiąca na miesiąc takich wiadomości otrzymywaliśmy coraz więcej. Potrzeby posortowaliśmy według ich powtarzalności i tak rozpoczął się proces rozwoju systemu – mówi współtwórca BedBooking.

Egzamin dojrzałości

Pierwsza wersja aplikacji mobilnej miała za zadanie potwierdzić tezę o przydatności narzędzia w pracy gestorów małych obiektów noclegowych. Klienci przyjęli dobrze produkt, dlatego po dwóch latach od premiery, zespół postanowił wydzielić część bezpłatną i zaproponować klientom odpłatne korzystanie z rozbudowanej wersji BedBooking. I ten etap Marek Hrycak nazywa egzaminem dojrzałości. Po nim przyszedł czas na skupienie się na obsłudze klientów. Dobrze, że BedBooking jest SaaSem, czylli usługą realizowaną za pośrednictwem internetu. Dzięki temu lokalizacja biura nie ma aż tak dużego znaczenia.

Rozwijanie startupu w małym mieście wiąże się jednak z wieloma problemami, np. z utrudnionym dostępem do wykwalifikowanej kadry. – Wyraźnie dało się to odczuć podczas rekrutacji – mówi Marek Hrycak i dodaje, że jego zdaniem łatwiej zainicjować startup w dużym mieście, gdzie funkcjonuje środowisko startupowe, obywa się wiele meetupów i łatwiej o kontakt z potencjalnym inwestorem. Zaletą tworzenia startupu w małym mieście są za to niskie koszty związane z utrzymaniem biura, czy niska rotacja pracowników.

fot. materiały prasowe

Zdaniem naszych rozmówców początki startupu mogą sięgać małych miejscowości, ale im bliżej komercyjnego sukcesu, tym startupowcom powinno być bliżej do większego miasta. Taki wniosek można także wysnuć obserwując historie powstania największych startupów na świecie, o których rozpisują się media. Nieważne gdzie powstały, ważne że po pierwszych sukcesach najczęściej otwierają biura w Dolinie Krzemowej. To tam jest największe skupisko innowatorów, inwestorów i potencjalnych klientów. Taki też powinien być kierunek polskich startupów.