„Wasze pierwsze zadanie to… przetrwać”. Rozmowa o największych błędach w pierwszych latach budowania firmy z Tomaszem Karwatką

Dodane:

Marta Janczewska-Bażak Marta Janczewska-Bażak

„Wasze pierwsze zadanie to… przetrwać”. Rozmowa o największych błędach w pierwszych latach budowania firmy z Tomaszem Karwatką

Udostępnij:

Kiedy myślimy o startupach, zwykle w głowie mamy obraz szybkiego wzrostu, rund inwestycyjnych i wykresów, które szybują w górę. Tomasz Karwatka, przedsiębiorca, inwestor i współtwórca firm takich jak Divante czy Catch the Tornado, patrzy na to inaczej: „Wasze pierwsze zadanie to przeżyć”.

Bez tego nie ma mowy ani o jednorożcach, ani o wielkich sukcesach – i właśnie o tym, jak uniknąć błędów, które potrafią zakończyć firmę, zanim na dobre wystartuje, rozmawiamy w MamStartup Podcast.

Pułapka po rundzie

Paradoksalnie, najtrudniejszy moment dla wielu młodych firm zaczyna się… tuż po pozyskaniu inwestora. Zamiast poczucia bezpieczeństwa pojawia się ogromna presja – ze strony rynku, zespołu, a często także samego foundera – żeby szybko wydać pieniądze i natychmiast pokazać efekty. „Sam kiedyś tak robiłem – jeśli coś nie działało, dorzucałem więcej pieniędzy. Efekt? Nadal nie działało, tylko runway się skracał” – przyznaje Tomek.

To mechanizm, w który łatwo wpaść: skoro mamy środki, to intuicja podpowiada, że wystarczy wrzucić w problem więcej pieniędzy. Niestety, zwykle kończy się to tym samym problemem, tylko z mniejszą ilością gotówki w kasie. Co w takim razie robić? Zamiast od razu przyspieszać, lepiej działać w odwrotny sposób – testować na małą skalę, obserwować, które działania przynoszą realny efekt, i dopiero wtedy stopniowo zwiększać tempo.

Takie podejście wymaga cierpliwości i bywa frustrujące, bo efekty nie pojawiają się od razu. Ale właśnie te startupy, które potrafią zwolnić i mądrze gospodarować kapitałem, często wychodzą na tym najlepiej. Zamiast „spalić” rundę w półtora roku, potrafią rozciągnąć ją nawet na kilka lat. Daje im to czas na spokojne eksperymenty, uczenie się na błędach i wypracowanie modelu, który naprawdę działa. Dopiero gdy mają pewność, że trafili na coś wyjątkowego – odpalają silniki rakietowe.

Wspólnik z castingu? Zły pomysł

Drugim poważnym błędem jest dobór co-foundera. Na papierze można złożyć świetny zespół, ale jeśli nie ma wzajemnego zaufania, to wszystko szybko się sypie. „Najlepsze zespoły, jakie widziałem, tworzyli ludzie, którzy znali się wcześniej – ze szkoły, studiów, pracy. Wiedzieli, jak reagują w trudnych sytuacjach” – podkreśla Karwatka. Ważne są też jasne zasady i rozmowa o tym, co robimy, jeśli nasze wizje się różnią.

U niego i jego brata Piotra ( razem z którym współpracują już od wielu lat), sprawdził się jasny podział kompetencji. A co, gdy pojawiały się kwestie sporne, które dotyczyły ich obu? „Mieliśmy na to swoją metodę – wychodziliśmy na długi spacer. Chodziliśmy godzinami po Wrocławiu i rozmawialiśmy, aż udało się dojść do wspólnego rozwiązania” – wspomina Karwatka. Zmiana otoczenia i czas, pozwalały im spojrzeć na sprawy spokojniej i znaleźć rozwiązanie. To prosty, ale skuteczny sposób, dzięki któremu ich relacja – i braterska, i biznesowa – przetrwała wiele trudnych momentów.

Cierpliwość to jedna z ważniejszych cech foundera

Kolejna lekcja dotyczy cierpliwości. Wielu founderów chciałoby jak najszybciej zobaczyć efekty i zaczyna pchać produkt na siłę – intensywnym marketingiem czy sprzedażą, która ma udowodnić, że „to już działa”. Problem w tym, że rynek rzadko daje się oszukać. Prawdziwy moment przełomu – Tomek nazywa go „tornadem” – pojawia się dopiero wtedy, gdy klienci sami zaczynają kupować, polecać i wracać, a produkt sprzedaje się niemal bez wysiłku. Do takiego momentu trzeba po prostu doczekać. To oznacza próby, testy, czasem pivoty, ale przede wszystkim – cierpliwość. Dlatego Tomek nie jest fanem rzucania studiów czy pracy na etacie przy pierwszym pomyśle. Lepiej budować coś równolegle, sprawdzać w praktyce i dopiero wtedy, gdy pojawią się wyraźne sygnały, że projekt naprawdę ma sens, wskoczyć w niego w stu procentach.

Wiedzieć, kiedy odpuścić

Cierpliwość nie oznacza jednak ślepego trwania w projekcie za wszelką cenę. Founder musi też wiedzieć, kiedy powiedzieć „stop”. W kulturze startupowej wciąż mocno gloryfikuje się postawę „never give up”, a historie tych, którzy nie dali się zniechęcić i dowieźli sukces, opowiada się jak legendy. Tylko że – jak podkreśla Tomek – dużo częściej dobrą decyzją jest zamknięcie projektu we właściwym momencie. Tego nikt nas nie uczy, a przecież to umiejętność równie cenna jak wytrwałość. „Historie tych, którzy odpuścili w połowie drogi, nigdy nie trafiają na okładki. A to często były najlepsze możliwe decyzje” – mówi. W praktyce oznacza to, że cierpliwość i determinacja muszą iść w parze ze zdrowym rozsądkiem i odwagą, by w porę zrezygnować.

Na koniec – prosta rada

Tomek podsumowuje swoje doświadczenia krótko: „Po prostu to zróbcie – to świetna przygoda i nie będziecie żałować. Ale pamiętajcie, żeby nie spalić wszystkiego za szybko, mądrze dobrać ludzi do współpracy i dać sobie czas na złapanie własnego tornado”.

O tych i wielu innych lekcjach z pierwszych lat prowadzenia firmy rozmawialiśmy szerzej w MamStartup Podcast. Całą rozmowę znajdziesz w najnowszym odcinku.