Współpraca startupu z funduszem inwestycyjnym to małżeństwo z rozsądku z ustalonymi od początku warunkami rozwodu – Maciej Kraus (Movens Growth Equity)

Dodane:

Kasia Krogulec Kasia Krogulec

Współpraca startupu z funduszem inwestycyjnym to małżeństwo z rozsądku z ustalonymi od początku warunkami rozwodu – Maciej Kraus (Movens Growth Equity)

Udostępnij:

– Cieszy mnie to jak rynek VC i ekosystem startupowy się zmieniają. Pamiętam jak w 2016 r. jechałem na Standford, to nie mogłem opowiedzieć o żadnych sukcesach polskich biznesów, a teraz sami Amerykanie mówią mi o polskich firmach, które poznali. Polski rynek VC jest wciąż początkowej fazie i wierzę, że to fantastyczne miejsce, w którym trzeba być. Wierzę, że polski rynek spółek technologicznych to „ziemia obiecana” XXI w – mówi Maciej Kraus, partner w Movens Growth Equity.

Nowy fundusz Movens Growth Equity, którego jesteś jednym z założycieli, będzie inwestował w spółki z sektora MŚP. Dlaczego w Polsce tak mało inwestuje się w MŚP?

Maciej Kraus: MŚP to kolejny rynek nadbudowany nad rynkiem VC. Jednym z powodów, dla których rozwija się w Polsce branża VC jest wsparcie publiczne. I tego wsparcia w segmencie growth, w który my inwestujemy, było do tej pory bardzo niewiele. Ale to się zmienia.  Patrząc na trendy światowe, Polska podąża za modelem zagranicznym. W innych krajach też najpierw rozwijał się rynek private equity (czyli dużych funduszy wykupowych), potem rozwijał się rynek VC, a segment growth, inwestujący w rosnące firmy i pakiety mniejszościowe, istniał od wielu lat, ale dynamiczny rozwój obserwujemy od relatywnie niedawna.

To jest trudny segment do inwestowania przede wszystkim dlatego, że nie mamy tego, co mają fundusze wykupowe, tj. nie mamy większościowego pakietu. By wspólnie osiągnąć sukces musimy się dogadywać z founderem, ponieważ on jest naszym większościowym udziałowcem.

Jak rozmawiamy z potencjalnymi targetami, które nie są dużymi korporacjami, i mówimy im, że chcemy być mniejszościowym udziałowcem w ich firmie, to oni  często nie są mentalnie przygotowani na taką koncepcję. Tłumaczymy im, że to, co robimy to jest małżeństwo z rozsądku: musimy się połączyć na ok. 4 lata i ustalić, na jakich zasadach będziemy współpracować, ale dziś już musimy ustalić, na jakich zasadach będziemy się szczęśliwie rozwodzić. Ten proces wymaga dużo zaufania i otwartości.

Sequoia czy Tiger Global działają na nowych warunkach omijając pewne regulacje prawne, by osiągać większe korzyści finansowe. Czy niestandardowe modele działania zaczerpnięte z family offices, czy hedge funds mają szansę przyjąć się w Polsce w obszarze VC i growth? 

Nie jesteśmy na tym etapie jeszcze, chociażby z tego powodu, że mamy stosunkowo niewiele family office’ów. Te, które są, często nie specjalizuje się w żadnej konkretnej branży. W Stanach dobrym przykładem jest Dolby Family Ventures, który skupia się na sektorze medtech i leczeniu Parkinsona. I myślę, że są bardzo dobrzy w takich inwestycjach, ale my w Polsce takich case’ów się nie dorobiliśmy, żeby ktoś miał tyle pieniędzy i mógł odłożyć 300 mln dolarów, by inwestować w biznesy specjalizujące się w konkretnej niszy. Polska jest małym krajem, więc my w naszym funduszu inwestujemy w bardzo różne branże. Ale im szybciej taki trend do nas przyjdzie, będzie to oznaczać, że, tym szybciej się rozwijamy.

Czy porzucenie 10-letniego cyklu przez fundusze nie ułatwiłoby czerpania korzyści z tego małżeństwa z rozsądku ze startupem?

Myślę, że na pewno tak. Ale żeby do tego dojść, trzeba przejść przez pierwszy etap: dogadajmy się na jakiś okres, będziemy spotykać się ze sobą przez 4 lata, a potem jeśli stwierdzimy, że sobie ufamy, to nie będziemy trzymać się deadline’u na horyzoncie, i nie musimy się upierać, że powinniście oddać nam pieniądze po jakimś czasie. To jest ograniczające, bo fundusze mają w portfelu spółki, których nie musiałyby sprzedawać, ale muszą, bo trzeba się rozliczać z inwestorami. Uważam, że to jest jakiś cykl rozwoju rynku i musimy najpierw przejść przez ten etap, na którym w Polsce obecnie jesteśmy.

A to, że spółki coraz później decydują się wejść na giełdę nie stanowi dla funduszy problemu?

To, że giełda jest coraz mniej popularnym rozwiązaniem wynika między innymi stąd, że dużo szybciej można się rozwijać drogą inwestycji prywatnych. Ostatnio czytałem książkę „Tajemnice Sand Hill Road” Scott’a Kupor’a, patrnera zarządzającego Andreessen Horowitz. Jest tam fragment, że IPO Microsoftu w 1986 r. po waluacji, wynosiło 350 mln dolarów, dziś market cap tej spółki to 2,2 bilionów dolarów. To jest wzrost w market capie ponad 6.000 razy! Czyli jak włożymy dolara, to wyciągniemy z tego 6.000 dolarów.

Facebook, jak zrobił swoje IPO miał waluację 100 mld dolarów, dziś jego waluacja wynosi 600 mld dolarów. Żeby zarobić tyle samo na inwestycji 1 dolara w IPO Facebooka, ta spółka musiałby mieć kapitalizację rzędu trzykrotnego rocznego PKB całego świata! Większość tych zysków ze wzrostu została skonsumowana przez rundy finansowania prywatnego. Giełda już nie jest dziś miejscem do pozyskiwania kapitału. Często jest sposobem do cashowania się poszczególnych inwestorów. Case’y IPO Ubera, Slack, UiPath pokazały, że spółki technologiczne, poza tymi BIG4, to nie są takie super success stories po IPO.

Czy inwestorzy zagraniczni, którzy zaczęli być bardziej aktywni w Polsce podczas pandemii, są realnym zagrożeniem dla interesów polskich VC?

Nic tak nie wspiera rozwoju jak konkurencja i oddech kogoś na plecach. Ja uważam, że to jest dobre. Osobiście oczywiście, że być jedynym funduszem, który w danej spółce wysyła term sheet i mieć większą siłę negocjacyjną. Jest jednak dobrze, kiedy kilka funduszy interesuje się fajnym tematem. Chcę, żeby moje spółki portfelowe rozwijały się kiedyś globalnie.

Zagraniczne fundusze wabią jednak większymi pieniędzmi.

Pamiętajmy, że nie tylko chodzi o waluację. Chodzi o to, by wybrać takiego partnera, który najlepiej pomoże tej spółce się rozwijać. Każdy founder sam podejmuje decyzję, czy woli fundusz z mniejszą waluacją, ale dający mu dodatkowe kompetencje, wierzy, że to jest fundusz, który może mu pomóc rozwinąć się w danej geografii i dać kompetencje w obszarze rozwoju produktu, czy woli wziąć stupid money.

Uważasz, że nie mamy do czynienia ze startupową bańką. Skąd więc obawy ekspertów, że może czekać nas kryzys podobny do tego w 2000 r.?

To wynika z tego, że eksperci przewidzieli dwadzieścia z ostatnich dwóch kryzysów na rynku technologicznym. Pamiętam, że jak zakładaliśmy Movens Capital, to już wtedy słyszałem, że rynek jest przegrzany. To było 4 lata temu. Kiedy robiliśmy naszą pierwszą inwestycję w „Zapakuj.to”, dzisiejszy packhelp.com, to inwestorzy również uważali, że nie ma sensu inwestować w spółki technologiczne. Oczywiście, jeśli ktoś cały czas mówi, że coś tąpnie, to kiedyś będzie miał w końcu rację.

Zawsze może być krach na rynku i możemy się tego obawiać, tylko pytanie, co ja z tym strachem robię. Widzę zagrożenia, jednak staram się na nich nie skupiać i myśleć o szansach, które zawsze są.

W Polsce nie musimy obawiać się pęknięcia bańki. Mamy o wiele mniej pieniędzy niż na rynku amerykańskim. W naszym kraju wyceny są niższe niż wyceny na zachodzie i rynek inwestycji prywatnych jest mniejszy. Nadrabiamy tę stratę i wierzę, że ten rynek będzie się w Polsce rozwijał.