Pierwsze satelity Starlink trafiły na orbitę okołoziemską dwa lata temu, w maju 2019 roku, w tym momencie na naszym niebie jest ich już 1635. Pomimo posiadania tak dużej liczby urządzeń (które stanowią aż 40% wszystkich aktywnych satelitów na orbicie), firma szykuje się do zdecydowanego przyspieszenia kosmicznej ekspansji. SpaceX uzyskało pozwolenie na wystrzelenie kolejnych, dwunastu tysięcy (!) urządzeń, a cel firmy to czterdzieści tysięcy satelitów. Dla porównania warto powiedzieć, że od opracowania pierwszych satelitów w kosmos wysłano przez ostatnie kilkadziesiąt lat łącznie mniej, bo 11 670 takich urządzeń.
Niżej znaczy dokładniej i szybciej
Po co tak duża inwestycja i czym różni się ta technologia od dotychczasowych, dlaczego to właśnie ona ma doprowadzić do lepszego pokrycia ziemskiego globu zasięgiem? Jak przeczytamy w ostatnim tygodniku PIE, Satelity Starlink będą umieszczone dużo niżej niż tradycyjne satelity – na wysokości 500 km, a nie 35 786 km (orbita geostacjonarna). Dzięki tej zmianie, Elon Musk chce dostarczyć tańszy i szybszy internet i to do nawet najbardziej odciętych od świata zakątków globu. Jednak aby osiągnąć zamierzony cel przy tak nisko umieszczonych urządzeniach, ich liczba musi być znacząca aby objąć sygnałem większość powierzchni Ziemi. Stąd właśnie zawrotne ilości planowanych wystrzeleń satelitów Starlink.
Niszą SpaceX są okołobiegunowe szerokości, powyżej 75 stopnia szerokości geograficznej (m.in. Grenlandia i Antarktyda), gdzie umieszczane dużo wyżej, na orbicie geostacjonarnej satelity nie są w stanie zapewnić łączności.
Niemcy dofinansują odbiorniki Starlink?
Czy rozwiązanie Elona Muska rozwiąże problem wyłączenia cyfrowego w krajach rozwijających się? SpaceX stawia przed projektem dwa cele: dostępność i niski koszt – internet dostarczany przez Starlink powinien więc być tańszy. Co ciekawe zakup odbiorników sygnału z satelitów Starlink ma uzyskać wsparcie … Niemiec. Okazuje się, że poza dużymi miastami, ten wysokorozwinięty kraj boryka się z białymi plamami zasięgu internetu.
