Na zdjęciu: Paweł Malicki, CEO Flappera | fot. materiały prasowe
Użytkownicy Flappera mogą wynająć prywatny odrzutowiec albo helikopter lub wykupić pojedyncze miejsca we wcześniej zaplanowanych lotach. Sprawia to, że aplikacja często nazywana jest „Uberem dla samolotów”. – Różnica polega na tym, że oferujemy wyłącznie homologowane samoloty należące do już istniejących operatorów, a nie odrzutowce należące do zamożnych klientów. Pod tym kątem bardziej przypominamy iTaxi – mówi dyrektor generalny Flappera Paweł Malicki.
Zamożni klienci
Jego startup oferuje wspólne przeloty zarówno klientom indywidualnym jak i firmom. W obu przypadkach chodzi raczej o zamożnych pasażerów. Zwykle są to osoby, których średnia pensja wynosi powyżej 8 tys. reali, czyli mniej więcej 10 tys. złotych, i które często korzystają z komercyjnych lotów. Szacuje, że takich osób w Brazylii jest blisko pięć milionów. Nie mogą one co prawda pozwolić sobie na wynajem całego odrzutowca, ale mogą z kolei wydać od 500 do 1,5 tys. złotych na zakup pojedynczego miejsca.
Dodaje, że drugi typ pasażerów to klienci premium. Według badań, które przeprowadził aż 95-98 proc. spośród nich deklaruje, że nie chce współdzielić lotów, więc jedyna opcja, która im pozostaje to wynajem całego odrzutowca. Wyjaśnia, że wśród pierwszych użytkowników znaleźli się do tej pory celebryci, dzieci zamożnych osób, managerowie, ale byli też klienci z mniej zasobnym portfelem, którzy przyznawali, że loty za pośrednictwem Flappera były tańsze w porównaniu do lotów komercyjnych zamawianych na 24 godziny przed odlotem.
Loty dwa razy w tygodniu
Flapper natomiast zarabia najlepiej w przypadku ofert typu „empty legs” (pusty samolot na jednym odcinku trasy), bo pobiera od swoich partnerów nawet 60 proc. prowizji. W przypadku czarterów liczy sobie 10 proc., a gdy wynajmuje pojedyncze miejsca inkasuje około 10-20 proc.. Jednocześnie ponosi wówczas największe ryzyko – przynajmniej dopóki nie osiągnie masy krytycznej, umożliwiającej zniwelowanie strat wynikających z zapełnieniem wszystkich miejsc w odrzutowcu.
fot. materiały prasowe
Paweł Malicki przyznaje, że jego startup wciąż jest na wczesnym etapie rozwoju. – W czerwcu minie rok, od kiedy rozpoczęliśmy pierwsze loty. Mamy na razie 15 tys. klientów i staramy się latać minimum 1-2 razy w tygodniu. Wciąż ciężko mówić o większych przychodach – te pojawią się po tym, jak nasza nowa inwestycja zostanie sformalizowana. Póki co skupiamy się na czarterach oraz na ulepszeniu aplikacji i API, które nadal są na podstawowym poziomie – mówi. Do tego planuje wyjść z Flapperem poza Brazylię.
Ekspansja
Wspomina między innymi o uruchomieniu programu pilotażowego w Europie Środkowej i Środkowo-Wschodniej w tym w Polsce. Mimo tego nie traci z pola widzenia Brazylii, która wciąż jest dla jego firmy podstawowym rynkiem. Zamierza tu dalej się rozwijać i pozyskiwać kolejnych partnerów. Przez najbliższe trzy lata spodziewa się wzrostu i będzie starać się osiągać zyskowność w poszczególnych regionach. Planuje także pozostać małym, startupowym zespołem.
Dodaje, że pomysł na współdzielenie lotów jest stosunkowo młody i że narodził się w Stanach Zjednoczonych między 2012 a 2014 rokiem. Tam zresztą Flapper ma kilku konkurentów między innymi JetSmarter i Blade, z kolei w samej Brazylii, nie. – Poprzednie firmy jak Helo i FlyEdge wykończyła strategia wejścia na rynek. Obie zakładały, że klienci będą chętni podjąć ryzyko i wykupią cały samolot albo helikopter, oczekując przy tym, że ktoś się do nich dołączy – mówi Paweł Malicki.
Ponad 20 partnerów
Wyjaśnia, że podejmując współpracę z właścicielami prywatnych samolotów, napotkali także na opór certyfikowanych taxi aero i w efekcie spalali się w ich oczach. Przedsiębiorca z Polski nie popełnił tych samych błędów i zdecydował się na współpracę jedynie z homologowanymi operatorami. Efekt tego jest taki, że partnerami Flappera jest ponad dwadzieścia przewoźników.
Oprócz Pawła Malickiego nad projektem pracuje Arthur Vizin, a jeszcze wcześniej także Sergei Terentev – to on pod koniec 2015 roku wpadł na pomysł, aby uruchomić aplikację łączącą pasażerów z operatorami lotów. Ostatecznie jednak wycofał się z realizacji projektu. – Patrząc z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że Sergei miał pomysł i zasoby finansowe, ale plan wykonania był nierealny. Miałem już doświadczenie w rozwijaniu wielu modelów marketplace, on-demand i wiedziałem, że musimy się skupić na obu sektorach: helikoptery i samoloty oraz że popyt przyjdzie z czasem, a nasz target to nie tylko milionerzy, ale także klasa średnia plus – wspomina. Wygląda na to, że założenia Pawła Malickiego okazały się słuszne.