Przez Polskę przetacza się – niemal jak w latach 1655 – 1670 potop szwedzki – fala komentarzy po niedawnej premierze drugiego sezonu „1670”. Produkcja ta zdołała poruszyć nawet najbardziej zatwardziałych konserwatystów ze spokojnego Krakowa, których we współczesnym świecie emocjonują rzeczy naprawdę wielkiej wagi.
Jak przystało na redakcję zakorzenioną w świecie, gdzie mówi się o przyszłości, innowacjach, wielkim świecie – trudno nam zabierać głos o serialu ze świata przeszłości, archaizmów, zaściankowej krainy. Zastanowiliśmy się jednak, jak mógłby wyglądać serial o polskiej Dolinie Krzemowej. Skoro udało się wykreować fabułę dziejącą się w oddziale krajowej korporacji „Kropliczanki”, to stworzenie opowieści o nadwiślańskich founderach i inwestorach powinno być jeszcze bardziej kuszące. Wszak książek pochodzących z tego naszego uniwersum nie brakuje, o czym pisaliśmy niedawno.
Farmaceuci w labiryncie
Nim puścimy wodze fantazji, zanurzmy się w nieodległą przeszłość. Gdy wysilimy pamięć, to okaże się, że polski serial opowiadający o wynalazcach, innowacji mogącej zmienić świat i zagranicznych inwestorach już powstał. Mowa tu o „W labiryncie”, 120-odcinkowej historii z lat 1988-1991. Jednym z kluczowych wątków poruszanych w tej mydlanej operze była walka warszawskich farmaceutów, lekarzy, naukowców z Pracowni Farmakologii Klinicznej Instytutu Medycyny Klinicznej i Doświadczalnej o wprowadzenie na rynek – czyli komercjalizację – przełomowego leku przeciwbólowego Adoloranu.
Patrząc na zmagania zespołu pracującego nad farmaceutykiem, nie sposób nie mieć przed oczami współczesnych naukowców z uczelnianych spin-offów czy też founderów medtechów.
Łzy foundera, odcinek 861
A skoro już jesteśmy w klimatach operomydlanych, to… Czy nie dałoby się nakręcić takiego serialowego tasiemca, opowiadającego o founderze, który miotany przez bezduszne fatum w każdym epizodzie mierzy się z wyzwaniami łamiącymi mu serce, a widzom wyciskającymi łzy? To ważne, że fabularnie rzecz nie rozchodziłaby się o prace nad pomysłem. Nie, nie. Tutaj akcja działaby się w oparciu o psychologiczne dramy: „świat nie rozumie mojego geniuszu”, „inwestor mnie porzucił”, „inwestor znów mnie porzucił”, „mój post na LinkedInie wygenerował 14 reakcji”.
Taki scenariusz bez trudu dałoby się przygotować, bazując na rozlicznych emocjonalnych wpisach na platformach społecznościowych, wystąpieniach na panelach czy ogólnym, łatwo uchwytnym vibe „jestem founderem i jest mi źle”.
A jutro – jutro podbijemy świat
Innym źródłem inspiracji do wykorzystania w pracach nad serialem o polskich founderach jest dawna kreskówka „Pinky i Mózg”. Stworzony przez Warner Bros. serial liczył 65 odcinków i każdy z nich zasadzał się na tej samej idei: dwie białe laboratoryjne myszki chcą podbić świat. Mózgiem duetu był oczywiście Mózg, niewielka myszka z czerwonymi oczami i ponadprzeciętnie dużą głową, w której kłębiły się złowieszcze pomysły. Postać ta wierzyła, że zasługuje na władzę nad światem, bo wie lepiej od ludzi, jak dobrze zarządzać globem. Tyle że każdy z jej 65 pomysłów okazał się nieudolny – a winić za to należało arogancję Mózga oraz nieumiejętność dostrzeżenia popełnianych przez siebie błędów. I wyciągnięcia wniosków ze swoich porażek.
Brzmi znajomo?
Król jest tylko jeden
Gdyby za scenariusz wzięli się ludzie z PFR Ventures – co niewykluczone, biorąc pod uwagę ich zaangażowanie w medialne działania na rzecz ekosystemu – to moglibyśmy otrzymać postać na miarę „Sukcesji”. Wszyscy walczą o pieniądze – startupy i fundusze – ale o wszystkim i tak decyduje szef wszystkich szefów, nestor rodu i postać rozdająca karty nawet po swojej śmierci, czyli PFR Ventures właśnie.
Taki poważny, szekspirowski ton jest uzasadniony tym, że w grze byłyby wielkie pieniądze, o których stale PFR Ventures komunikuje, podkreślając, jak gigantyczne kwoty wpompowuje w ekosystem i jak wiele zależy od tego, komu PFR Ventures te pieniądze powierzy, a komu nie.
Wszystko zostaje w rodzinie…
Jak do tej pory poruszamy się w bardzo poważnych klimatach. A przecież wszyscy wiemy, że i w naszym ekosystemie nie brakuje sytuacji żartobliwych, wesołych, pogodnych. Czemu by więc nie nakręcić telewizyjnej opowieści właśnie z takim budującym przesłaniem?
Ot, przypomnijmy sobie choćby pastelowy i optymistyczny serial „Siódme niebo” o amerykańskiej wielodzietnej rodzinie. Jej głową był pastor Eric Camden wspomagany przez żonę Annie. Ich dzieci napotykały na wszelakie problemy, przeżywając smutki, porażki, rozczarowania. Zawsze mogły jednak liczyć na łagodne spojrzenie swoich rodziców, którzy w trudnych chwilach dawali im oparcie. W roli takiego czułego, widzącego wszystko w jasnych barwach ojca można obsadzić prezesa tudzież prezeski PFR Ventures, który nawet w najtrudniejszych sytuacjach widzi promyk nadziei. Do scenariusza wystarczyłoby przekleić dotychczasowe komunikaty Macieja Ćwikiewicza, zamieszczane w kwartalnych raportach PFR Ventures.
Taka postać swoim ciepłem łagodziłaby troski i startupów, i funduszy, i founderów, i inwestorów. Na zewnątrz, poza swoim rodzinnym domem – przysłowiowym siódmym niebem – narażeni byliby na burze, nawałnice, kryzysy. Ale tylko z przekroczeniem progu, sytuacja od razu stawałaby się lepsza.
Plus, uzasadnione byłoby pojawienie się aniołów – co prawda, tylko aniołów biznesu, ale zawsze to coś.
… albo w rodzince
Nasz nadwiślański ekosystem to taka nieduża rodzina. Rodzinka jakby. Wszyscy się znamy, zazwyczaj się lubimy, znamy swoje zalety i przywary, czasem się kłócimy, ale i tak zawsze się godzimy, na przykład podczas afteru w trakcie Carpathian Startup Fest. I wówczas, przy ciepłym świetle migoczących lampionów i z kuflem piwa w ręku, ta więź między nami staje się jeszcze bardziej namacalna.
Dlatego może najlepszym formatem na serial o polskich founderach, inwestorach, instytucjach otoczenia biznesu byłby format sitcomowy? Śmieszne, przerysowane scenki z przesadzoną, zbyt ekspresyjną grą aktorów. Absurdalne zdarzenia, które znajdują przyziemne rozwiązanie w puencie wieńczącej poszczególne epizody. Sztuczne napięcia między poszczególnymi postaciami, które i tak muszą się ze sobą dogadać, bo w głębi serca żyć bez siebie nie potrafią.
Bez względu na to, po które rozwiązanie sięgnie scenarzysta, potencjał fabularny polskiej Doliny Krzemowej z pewnością jest. I z pewnością warto po niego sięgnąć – było nie było, to ważny element polskiej gospodarki i polskiej historii przedsiębiorczości.