Z zamiarem napisania tekstu o funduszach typu venture capital na rynku technologicznym w Polsce, nosiłem się już od pewnego czasu. Decyzję przyspieszyła informacja o tym, że fundusz IQ Partners zainwestował w dwie spółki, obejmując w nich 49.99% udziałów na etapie seed.
Ten tekst jest w zamierzeniu polemiką z modelem, w którym inwestor obejmuje blisko połowę udziałów w przedsięwzięciu na etapie seed. Uważam takie podejście za ze wszech miar niewłaściwe, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę kontekst unijnego Działania 3.1.
Sądzę, że:
- pozbawianie się przez przedsiębiorców tak znaczącej części firmy na etapie seed to początek końca ich przedsięwzięcia;
- większość funduszy w Polsce jest taka sama jak większość projektów – poniżej średniej;
- polscy przedsiębiorcy powinni aktywniej korzystać z możliwości zdobycia wsparcia za granicą;
- finansowanie inkubatorów w modelu przyjętym w Działaniu 3.1 jest aberracją.
Tu warto zaznaczyć, że opieram się na tym, co wiem o rynku, na którym działam, oraz na doświadczeniach firmy, w której jestem współudziałowcem, a w której fundusz Trinity Ventures objął niewielką część udziałów, inwestując na etapie seed.
49.99% – czyli koniec pieśni?
Jak napisałem na początku, fundusz IQ Partners zainwestował w dwie spółki, obejmując w nich 49.99% udziałów na etapie seed. Z tego, co można przeczytać na stronie IQ Partners, jest to modus operandi tego funduszu. Czasem jest jeszcze weselej, bo np. w ramach inwestycji seed w SEO Power Sp. z o.o., IQ Partners objęło 56.52% kapitału! Tak wysoka ilość udziałów inwestora w kapitale spółki na samym początku jest dla mnie szokująca. Nie słyszałem, żeby dobry inwestor na tym etapie obejmował więcej niż 15% udziałów w spółce. Jeśli komuś nie chce się szukać materiałów anglojęzycznych na ten temat, polecam felieton Julii Szopy.
Bo przecież od razu narzuca się pytanie – a co dalej? Jak mają wyglądać kolejne rundy? Wiedząc, że przedsiębiorca zostaje z połową firmy na tym etapie, można przypuszczać, że jego udział będzie jeszcze mniejszy w ewentualnych kolejnych etapach finansowania.
Pod wspomnianym artykułem na Mam Startup wywiązała się dyskusja, w której parę osób, między innymi ja, wyraziło zdziwienie ilością udziałów obejmowanych przez IQ Partners. Zabrał w niej głos także Wojciech Przyłęcki z IQ Partners:
Panowie, do boju – zainwestujcie w seedowy projekt kilkaset tysięcy złotych i weźcie pare procent. Wyjdzie Wam wycena na poziomie kilku(nastu) milionów. Potem róbcie kolejne rundy finansowania i spróbujcie taką wycenę bronić przed kolejnymi inwestorami.
Nie wiem, jak to oceniać, bo przecież to, co napisał Wojciech Przyłęcki (chyba zresztą nieco sarkastycznie?) to właśnie opis procesu inwestycyjnego w tych krajach, w których fundusze osiągają największe sukcesy!
Cieszę się jednak, że odezwał się w tej dyskusji. Choć fajnie byłoby dowiedzieć się więcej, np. jakie przesłanki stoją za taką, a nie inną strategią inwestowania. Nawiasem mówiąc, nie chciałbym też, żeby ten tekst był odbierany jako atak na IQ Partners. Staram się bowiem tylko pokazać pewne zjawisko, które moim zdaniem jest aberracją, a mam wrażenie, że niestety staje się nurtem dominującym. Chciałem zaapelować do przedsiębiorców: nie idźcie tą drogą! Nie oddawajcie prawie połowy firmy – o ile naprawdę wierzycie, że może osiągnąć duży sukces – za takie pieniądze na tym etapie. To jest droga bez przyszłości.
Kiepskie projekty? Kiepskie fundusze?
Często słyszymy utyskiwania, że w Polsce jak na lekarstwo jest dobrych projektów, z którymi można wyjść za granicę. A ja zadam inne pytanie: porównujemy przedsiębiorców, a dlaczegóżby nie porównywać polskich funduszy z funduszami zagranicznymi? Dlaczego często słyszymy narzekania, że w Polsce nie uda się stworzyć następnego Skype’a, a nikt nie narzeka, że w Polsce nie ma następnego YCombinatora, Index Ventures czy Andreessen Horowitz? Ile polskich funduszy zaliczyło duże, międzynarodowe exity? Mówienie, że nie ma dużych wyjść z inwestycji, bo nie ma w Polsce dobrych projektów, jest słabym argumentem. Jeśli fundusz jest dobry, to przyciągnie projekty nie tylko z Polski, ale i z regionu…?
Pewnym problemem na rynku jest też nierównowaga informacyjna. Bardzo rzadko zdarza się przeczytać, ile pieniędzy wyłożył dany fundusz, obejmując udziały w danym przedsięwzięciu. IQ Partners publikuje takie informacje w swoich raportach, bo jest spółką giełdową, ale inne fundusze dość konsekwentnie milczą w tym temacie.
Mało wiemy również o realiach pracy z danym funduszem. W Polsce, mimo stosunkowo aktywnego rynku, brakuje czegoś na kształt lokalnego thefunded.com. Śmiem przypuszczać, że znalazłoby się sporo osób skłonnych wyskoczyć z 25-50 PLN miesięcznie za takie arcypożyteczne informacje o funduszach i osobach nimi zarządzających.
A może „zagranico”?
A może polscy przedsiębiorcy powinni szukać wsparcia u tego, kto daje najlepsze szanse, nie tylko w Polsce ale i za granicą? Może czas wyjrzeć nieco poza Odrę? I poza Bug? W 2011 w Rosji suma inwestycji seed wyniosła $225 milionów. Gdzie indziej można więcej, lepiej i szybciej. Kilka firm z Polski już się pokazało np. na londyńskiej scenie startupowej, więc szlaki są poniekąd przetarte. Silicon Valley też bynajmniej nie leży na innej planecie. Dobry projekt z dobrym zespołem, rosnącym rynkiem i odrobiną magii obroni się wszędzie.
Poza tym, jest grupa ciekawych projektów w Polsce (np. ten albo ten, zresztą uczestnik amsterdamskiego Startup Bootcamp), które nie muszą – a nawet NIE POWINNY – w ogóle rozmawiać z 95% krajowych funduszy, bo są globalne od momentu poczęcia. Takie fundusze nie są w stanie im czegokolwiek zaoferować, ani globalnych kompetencji ani kontaktów.
A miało być tak pięknie… czyli Działanie 3.1 w działaniu
Po dyskusji z p. Wojciechem nieco się rozeznałem i dochodzę do wniosku, że znacząca część zysków IQ Partners stanowią nie exity i rosnąca wartości firm – jak by się należało spodziewać po funduszu typu venture capital, lecz… 1.200.000 złotych, które dostaje z Działania 3.1 przy okazji każdej inwestycji na etapie seed! Może więc model seed -> runda A -> runda B -> wyjście z inwestycji nie jest dla nich chlebem powszednim? Żeby nie być gołosłownym – rozszerzony skonsolidowany raport kwartalny IQ Partners S.A. za okres od 1 stycznia 2012 do 31 marca 2012 mówi (str. 15):
W I kwartale 2012 r. GK IQ Partners osiągnęła zysk netto w wysokości 890 tys. zł. Główny wpływ na wynik skonsolidowany miały wyniki dwóch spółek zależnych InQbe Sp. z o.o. oraz Venture Hub Sp. z o.o. z tytułu otrzymanych dotacji z PARP.
Zaraz, zaraz. Spółka giełdowa wypracowuje gros zysków z dotacji PARP? Powstaje więc pytanie, jaką motywację ma fundusz działający w takim modelu do pracy nad budowaniem wartości spółek i zapewnianiem im godziwych wyjść z inwestycji? W tej sytuacji wręcz racjonalne wydaje się hurtowe inkubowanie projektów! Przecież każdy z nich daje funduszowi 1.2 miliona PLN przychodu praktycznie bez wysiłku. Żyć, nie umierać. O wiele wygodniejszy model niż tradycyjne venture capital (patrz artykuł z Harvard Business Review, str. 135 i 136), gdzie management fee funduszu nie przekracza rocznie 4% jego wartości, a partnerzy funduszu partycypują dopiero w zyskach z inwestycji.
Not all doom and gloom
Gdybym teraz miał szukać wsparcia dla projektu w Polsce, szukałbym go wśród osób, które mają rozmach i ambicje wymagane przy pracy nad projektem wykraczającym poza granice kraju (to temat na osobny tekst) i takich, które chcą firmy BUDOWAĆ wspólnie z założycielami. Choć takich osób w Polsce nie ma zbyt wielu (bo inaczej po co byłby ten tekst), to warto wymienić tu kilka, których podejście o wiele bardziej do mnie przemawia – Krzysiek Kowalczyk z GammaRebels, Bartek Gola ze SpeedUp czy Piotr Wilam.
Nie chcę, żeby tekst powyżej brzmiał jak mądrzenie się, bo sam swego czasu prawie podpisałem umowę z funduszem Future Invest, który miał objąć 51% (sic!) w przedsięwzięciu, które współtworzyłem. Jednak po dogadaniu szczegółów umowy i podaniu sobie ręki panowie po prostu zamilkli. Ot, taki model komunikacyjny. Umowy w końcu nie podpisaliśmy, na całe szczęście…
A skoro już o szczęściu mowa, to może jeszcze dodam coś o sobie. Do tej pory pracowałem nad czterema projektami. Pierwsze dwa były komercyjnymi klapami i jedynym zyskiem z nich była nauka na przyszłość. Trzeci projekt, HyperBees jako wydawca gier, jest całkiem niezły – pozwolił mi zaistnieć w branży gier mobilnych, a firma pozyskała finansowanie z Trinity Ventures, które z kolei teraz zamierzamy spożytkować na czwarty projekt. Ten ostatni wygląda bardzo obiecująco, a jeśli się powiedzie, to pewnie o nim usłyszycie.
Za pomoc w przygotowaniu tego artykułu dziękuję Monice Kokoszyckiej, współwłaścicielce HyperBees.
Tomek Mleko
Współwłaściciel HyperBees, wydawcy gier mobilnych, który niedawno otrzymał finansowanie z funduszu Trinity Ventures. Na co dzień stacjonuje w Londynie. Współtworzył takie gry jak HyperQuiz, ShakyTower, Impossible Level Game, czy Pyxidis. Obecnie pracuje nad nowym projektem o nazwie Dataspin, platformą wspomagającą analitykę i monetyzację gier.