Naszymi rozmówcami są Jan Szewczyk i Jacek Hajto, właściciele kilkudziesięciohektarowych gospodarstw rolnych z północnej i zachodniej Małopolski. Ich główne uprawy to tak jak u większości polskich rolników zboża: pszenica i kukurydza.
Problem #1: Brak rąk do pracy
Jan Szewczyk planuje rozpocząć uprawę młodych ziemniaków na niewielkiej części swoich pól. Jak sam mówi, to dużo bardziej opłacalne, niż uprawa zbóż. A jeśli pomysł wypali i młode ziemniaki będą dobrze rosły, czy przestawi całość areału na ziemniaki? – pytam. Odpowiada, że nie zdecyduje się na zasadzenie ziemniaków na całych 40 ha z prostego powodu. – Planuję obsadzić 2-3 ha, to będzie 500 kg, nawet tona do zebrania dziennie. I tak będzie trudno, a co gdyby naraz było do wykopania piętnaście, dwadzieścia razy więcej? Ziemniaki zgniłyby na polu, a gdyby nawet udało się je zebrać, to miałbym duży problem ze zbytem. Na 500 kg/tonę dziennie znajdę zbyt lokalnie. Brak rąk do pracy to podstawowa bolączka rolnictwa, choć w szczególności dotyczy upraw warzyw i owoców, gdzie konieczny jest szybki zbiór z pola i dostarczenia do punktu zbytu; zboże może na odbiór czekać kilka tygodni. Z drugiej strony uprawy pszenicy i kukurydzy stają się coraz mniej opłacalne (niskie zbiory z powodu suszy, rosnąca potrzeba sztucznego nawadniania, duża konkurencja na rynku) więc rolnicy coraz częściej myślą o przestawieniu części upraw tak jak Jan Szewczyk, na warzywa lub owoce.
Co do samego ich zbioru, to tu o przyspieszenie będzie najtrudniej: są to produkty delikatne, wymagające uważnej pracy człowieka. Jednak duże pole do popisu pozostawia etap przechowywania i przewożenia do punktów zbytu. Rozwiązania wydłużające okres przechowywania świeżych owoców i warzyw (np. chłodnie, komory azotowe), rozwiązania logistyczne, platformy łączące producentów z odbiorcami i te pozwalające na optymalizację dostaw. Startupy, które pracują nad tego typu rozwiązaniami mają szansę na duże zyski. Tym bardziej, że z brakiem pracowników sezonowych boryka się nie tylko Polska, ale również bogate kraje Europy Zachodniej. Dodatkowo jak uczą nas doświadczenia pandemii koronawirusa, źródło taniej, zagranicznej siły roboczej to zasób niepewny, od którego możemy zostać gwałtownie odcięci.
Innym pomysłem na pokonanie problemu braku siły roboczej są uprawy prowadzone poza tradycyjnymi polami, tzw. pionowe uprawy. W zamkniętych pomieszczeniach, w ściśle regulowanych warunkach, dzięki zastosowaniu pionowych „ścian uprawnych”, na niewielkiej powierzchni rosną warzywa dla lokalnych, miejskich odbiorców. Taki system pozwala na regulowanie temperatury i wilgotności, a więc rozkładanie zbiorów na dłuższy czas niż w przypadku tradycyjnych upraw. Tak więc obok innych, widocznych na pierwszy rzut oka zalet uprawy pionowe mogłyby pozwolić również na ograniczenie koniecznej liczby „rąk do pracy”. Najbardziej znanym promotorem upraw wertykalnych jest Kimbal Musk, brat Elona Muska. W Polsce w branży tej działa m.in. firma Vertigo Farms.
Problem #2: Nieznajomość podstaw agrotechniki
Na łamach popularnego magazynu rolniczego „Farmer” dr hab. Tomasz Piechota z Katedry Agronomii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu tłumaczy: – Uzyskanie zadowalających plonów wymaga radykalnej zmiany wypracowanych przez lata nawyków. Jest to szczególnie ważne w przypadku upraw na glebach lekkich, mających naturalną tendencję do słabego gromadzenia wody i szybkiego wysychania. Ponieważ nawadnianie zboża zazwyczaj jest nieopłacalne, to trzeba zwrócić uwagę na inne czynniki, które pozwolą na ich uprawę w warunkach suszy.
Metody podnoszące jakość gleby i wspomagające utrzymanie w niej wilgoci pozostają dla wielu rolników nieznane, a jednocześnie w ostatnich latach, ze względu na pojawiające się rokrocznie susze, ich znaczenie mocno wzrosło. Co równie istotne działania te nie wymagają od rolników wprowadzania rewolucyjnych zmian i kosztownych inwestycji. I właśnie ze względu na wyżej wymienione powody najlepszym polem wejścia na rynek rolny dla startupów wydają się być właśnie środki i metody zatrzymujące wodę w ziemi. Do problemu suszy można podejść też zupełnie z innej, zaskakującej strony, tak jak zrobił to na przykład startup GrainER: produkuje ziarna, które w specjalnym urządzeniu stymulowane są siłami pola magnetycznego do szybszego wzrostu i lepszej odporności na dłuższe okresy wysokiej temperatury i brak wody.
Problem #3: Drogie nawadnianie
Nawadnianie warzyw jest opłacalne, ale pszenicy już nie – tłumaczy Jacek Hajto, rolnik z małopolskiego Klokoczowa uprawiający na dwudziestu hektarach pszenicę i kukurydzę. – Potrzeba dostarczyć bardzo dużo wody, a cena zboża jest przecież zdecydowanie niższa niż warzyw. W bardzo wielu gospodarstwach zajmujących się uprawą warzyw czy owoców używane są instalacje nawadniające, bo jest to uprawa punktowa/rzędowa – potrzeba zdecydowanie mniej rur i taśm doprowadzających wodę niż w przypadku uprawy obszarowej, takiej jak przy zbożach. Nawadnianie zbóż, którymi polscy rolnicy obsiewają aż 70% swoich gruntów, to koszt więc dużo wyższy w porównaniu do np. upraw warzywnych.
Okazuje się, że rozłożenie systemu nawadniającego na tak dużym obszarze to zbyt wysoki koszt dla rolników, nawet wielkoobszarowych. Dlatego obecnie właściciele upraw pszenicy, kukurydzy czy rzepaku inwestują głównie w metody zatrzymujące wilgoć w glebie i dobór suszoodpornych odmian. Zapewne jednak w niedalekiej przyszłości polskie rolnictwo będzie potrzebowało rozwiązań, które w sytuacji krytycznej umożliwiłyby nawadnianie upraw zbóż (patrz zmiany klimatu – powtarzające się susze). To pole do popisu dla startupów. Rynek jest ogromny: pszenicę lub kukurydzę uprawia 1,1 mln gospodarstw rolnych, na łącznym obszarze 7,8 mln ha; rolnicy czekają na rozwoju rynku i rozwinięcie tanich metod nawadniania, na które będzie ich stać. Jeden z takich pomysłów realizuje właściciel plantacji borówek z Podlasia. Woda pobierana jest ze studni przy pomocy pompy elektrycznej zasilanej przez panele słoneczne. Trafia do mogących pomieścić tysiąc litrów zbiorników na wodę, skąd doprowadzana jest pod każdy krzaczek przy pomocy tradycyjnego systemem taśm/rur.
Problem #4: Struktura upraw w Polsce: małe pola, a na większości z nich zboże
Polskie rolnictwo to duże rozdrobnienie, co za tym idzie niewielki kapitał i małe możliwości inwestycyjne. Stąd też nasze rolnictwo od początku znajduje się w trudnej sytuacji. Dodajmy do tego powtarzającą się od kilku lat suszę, a zobaczymy, że nasi rolnicy są w trudnej sytuacji. Średnia powierzchnia obszarów rolnych w Polsce to tylko 10,21 ha, a ponad trzy czwarte naszych rolników posiada mniejsze uprawy. To duży problem, bo współczesna gospodarka nie istnieje bez konsolidacji zasobów, które pozwalają uzyskać efekty skali: optymalizację kosztów i obniżkę cen. Niestety ze względów historyczno-kulturowych na współpracę w ramach zrzeszeń decyduje się niewielu rolników.
Czy jest w takim razie jakieś inne rozwiązanie, które pozwoli zwiększyć opłacalność pracy na roli? Jeden z moich rozmówców odpowiada tak: – W tym momencie 10 ha gospodarstwo rolne nie jest w stanie wyżywić rodziny, taki rolnik musi mieć drugą pracę. Dla małych, kilku hektarowych gospodarstw, zbawienne byłoby przestawienie się z upraw zbóż na warzywno-owocowe. Mogliby zająć się rolnictwem „na poważnie”, pogłębić wiedzę, zainwestować w lepsze środki ochrony roślin i nawozy. Mój rozmówca kontynuuje: – Dla takiego gospodarstwa jak moje 40 ha, muszę mieć zboże, ale przy przestawieniu małych pól na warzywa i owoce nie ma problemu z magazynowaniem i zbytem, a opłacalność takiego pola zdecydowanie wzrasta. Dlaczego więc rolnicy trwają przy uprawie zbóż? – pytam. Jacek Hajto odpowiada: – Przyczyną kurczowego trzymania się uprawy zbóż i kukurydzy jest tradycja, doświadczenie w prowadzeniu tych upraw z pokolenia na pokolenie i dlatego ludzie niechętnie ryzykują i zmieniają coś, na czym się znają, nawet gdy opłacalność mocno spada.
Problem #5 Reklamy produktów zamiast szkoleń
Słaba znajomość nawet podstawowych metod agrotechnicznych to dla rolnika duży problem: nie może osiągnąć optymalnej wydajności nawet przy sprzyjających warunkach atmosferycznych, a co dopiero gdy mamy do czynienia z suszą. Mój rozmówca, Jan Szewczyk podkreśla: potrzebne są szkolenia, ale nie takie, jak obecnie oferowane rolnikom: – Przyszedłem na szkolenie, chciałem dowiedzieć się jaka odmiana będzie najlepsza pod moje uprawy. A to była po prostu reklama produktów danej firmy, nie przegląd prowadzony przez niezależnego eksperta. Żeby takie szkolenia były dostępne dla wszystkich to nie słychać o tym, brakuje tego. A potrzeba jest, bo na przykład są firmy sprzedające środki ochrony roślin, które bardzo naciągają ludzi. Przykład z zeszłego roku: kwiecień był suchy, a firma na szkoleniu zalecała stosowanie środków grzybobójczych. Pieniądze poszły w błoto – kwituje.
Patrząc okiem startupowca, szkolenia dają szansę dotarcia do dużej grupy odbiorców, do której trudno trafić w inny, mniej bezpośredni sposób. Jak mówi nasz rozmówca: – Niejednokrotnie wyjście na szkolenie jest jak wyjście do kościoła. W końcu ruszy się z tej wsi, dostanie kawę i ciastko, a przy okazji ma szansę usłyszeć inne zdanie na temat uprawy, nie siedzi z problemem sam. To jest zupełnie inna sytuacja niż w mieście. Rolnicy chętnie np. wypróbują nową odmianę pszenicy czy kukurydzy: nie muszą obsiewać od razu całego pola, próbnie obsieją kilka hektarów i sprawdzą, czy w następnym roku warto w te odmiany inwestować.
A jakie tematy zainteresują rolników, jak wejść na ten rynek? Oto co na ten temat powiedział nam w trakcie wywiadu założyciel startupu dedykowanego rolnikom eAgronom, Adam Mikołajczak (pełen wywiad tutaj): – W ciągu ostatnich dwóch lat podstawowym problemem jest pogoda. Susza bardzo mocno daje się we znaki. Oczywiście nie możemy w bezpośredni sposób wpłynąć na pogodę, ale możemy ograniczać jej skutki, między innymi przez odpowiednie gospodarowanie gruntami, dbałość o kulturę gleby oraz szeroko pojęte zarządzanie zasobami gospodarstwa. A czy branża jest atrakcyjna również dla startupów? – W naszym otoczeniu działa kilka startupów z ciekawymi rozwiązaniami. Tak jak wspominałem, rolnicy w Polsce są coraz bardziej otwarci na nowości. Widzimy to też po zainteresowaniu podczas konferencji i targów, więc jak najbardziej tak.