Amerykańsko-ukraiński producent Ritot twierdzi, że ma już wszystkie niezbędne elementy układanki do odmiany rynku zegarków. Chwali się nowoczesną technologią, ciekawym designem, uwagą mediów oraz wsparciem klientów. Ci ostatni wyłożyli ponad milion dolarów na produkt, który jeszcze nie powstał. Ritot nie pochwalił się nawet działającym prototypem.
Zegarki w czasach crowdfundingu
Nie po raz pierwszy firma produkująca zegarki odwołuje się do crowdfundingu, czyli finansowania przez Tłum. Jak nauczyło nas doświadczenie z innych branż, u szczytu swych możliwości crowdfunding potrafi wykreować prawdziwie innowacyjną markę – przykładem może być smartwatch Pebble. W swoim najgorszym wydaniu jednak, sprowadza się do żerowania na naiwności wspierających i bezkrytycznym stosunku mediów do każdego projektu, który pozyska odpowiednio wysoki poziom finansowania – jak to było w przypadku niesławnego zegarka mierzącego kalorie. Pytanie brzmi: do której z tych dwóch kategorii zaliczyć powinniśmy Ritot?
Projekcyjny, czyli jaki?
Idea zegarka od Ritot jest prosta: godzina, zamiast na wyświetlaczu czy tarczy, widoczna ma być na naszej dłoni. Umożliwiać ma to wbudowany w mechanizm miniaturowy projektor. Futurystycznemu pomysłowi odpowiada nietypowy design. Ritot przypomina bardziej plastikową opaskę na rękę niż zegarek. Daleko mu więc do klasycznej elegancji, toteż puryści z pewnością po niego nie sięgną. Więcej do zaoferowania ma z pewnością gadżeciarzom i to z myślą o nich zaimplementowano szereg funkcji typowych dla smartfonów: aplikacje obsługujące media społecznościowe (Facebook, Twitter), budzik, kalendarz, organizer, itp.
Wszystko to i więcej możliwe ma być poprzez synchronizację urządzenia ze smartfonem. Informacje o przychodzących połączeniach czy wiadomościach na Messengerze otrzymywalibyśmy bez sięgania po komórkę. Przy każdym alercie uruchomiałby się też mały silniczek wibracyjny. Słowem: taki Pebble, tylko projekcyjny.
Zegarek obsługiwany ma być za pomocą jednego przycisku oraz kilku gestów – na przykład powiadomienia odrzucać mielibyśmy ruchem ręki, jakbyśmy odsuwali od siebie tackę. Wraz z produktem sprzedawana będzie stacja dokująca działająca jak ładowarka do telefonu, równocześnie pozwalającą na zmianę koloru wyświetlanej godziny oraz ustawień dostosowujących urządzenie do potrzeb osób leworęcznych. Producent postawił przy tym na uniformizację i szeroką dostępność: projekt zegarka jest identyczny dla kobiet i dla mężczyzn, prawo- oraz leworęcznych, wykonany jest z materiałów przyjaznych dla alergików. Na pewną różnorodność pozwolono sobie na poziomie stylizacji: dostępne mają być wydania bracelet (bardziej ozdobne) oraz sport (bardziej surowe).
Zwyczajowo w crowdfundingu próbowano by zapewne przekonywać klientów do kupowania droższych nagród poprzez oferowane coraz doskonalszych iteracji produktu: dodatkowych funkcji, kolorów, dedykacji na kopercie, wizyty w zakładach gdzie zegarki są składane, itd. Twórcy Ritot naruszyli tę niepisaną zasadę i zdecydowali się zaoferować jedynie większą ilość zegarków przy każdym z progów. Za sto dwadzieścia dolarów otrzymamy jeden egzemplarz wraz z ładowarką, za dwieście – dwa, za czterysta pięćdziesiąt – pięć. Jak widać przyrost ceny nie odpowiada zwykłemu przemnożeniu wartości przez ilość.
W tym oraz w przeświadczeniu, że Ritot to idealny prezent ma leżeć cała siła oferty. Fakt, że do tej pory na zakup zdecydowało się ponad osiem tysięcy osób, zapewniając producentom ponad półtora miliona dolarów świadczy o tym, że nie przeliczyli się oni w swojej komunikacji marketingowej. A to wszystko zanim choć jeden egzemplarz trafił na póki sklepowe.
Czekając na prototyp
Nietrudno zauważyć, że w poprzednim akapicie nadużywam trybu przypuszczającego. Wynika to z faktu, że Ritot nadal nie przedstawił działającej wersji produktu. Znaczna część wątpliwości, już podnoszonych przez ekspertów i zatroskanych bywalców blogosfery, nadal pozostaje bez odpowiedzi. Wielu podnosi kwestię tego czy tak złożony i skomplikowany mechanizm projekcyjny da się w istocie zmieścić w tak niewielkiej obudowie. Inni wskazują na problemy z wygenerowaniem światła na tyle jasnego, aby godzina była widoczna za dnia. Jeszcze innym brakuje jakiegokolwiek success story na koncie producenta, który jak dotąd niewiele o sobie powiedział.
Na stronie kampanii crowdfundingowej, a nawet na własnej witrynie internetowej stroni on od ujawniania najbardziej podstawowych informacji, w tym adresu firmy czy nazwisk osób stojących za projektem. Wydaje się, że osąd należy zawiesić do pierwszego kwartału 2015 roku, kiedy to producent zobowiązał się wysłać pierwsze egzemplarze do uczestników kampanii na serwisie IndieGoGo. Wtedy przekonamy się, czy pierwsze wieści z obozu Ritot zamkną usta krytykom, czy entuzjastom.
WE the CROWD
Bartosz Filip Malinowski / Marcin Giełzak
Założyciele think-tanku i środowiska WE the CROWD, zajmującego się w teorii i praktyce crowdfundingiem, crowsourcingiem i wszystkim tym, co ma przedrostek “CROWD”, czyli służy tłumowi.