Kiedy powinieneś pozbyć się pracownika

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

Największym problemem jest pogoń za rozrywką – pisze szef poznańskiej firmy tworzącej aplikacje. – Dla młodych ludzi z dobrym fachem, walutą nie są już pieniądze (żyjemy jednak w dobrych czasach), ale czas wolny. Nie widać u nich chęci i energii do pracy.

Zdjęcie royalty free z Fotolia

Komunikacja do kwadratu

Oczywiście nie generalizuje, mamy pracowników, którzy są zaangażowani, rzeczywiście nastawieni na podnoszenie kwalifikacji. Z opisanymi powyżej (po postawieniu diagnozy) staramy się jak najszybciej pożegnać. Jeśli ktoś od siebie nie wymaga zmiany, nie zmieni się go na siłę – kwituje przedsiębiorca z kilkuletnim doświadczeniem. Wymienia najczęściej przez niego spotykane błędy pracowników. Główny to brak prawidłowej komunikacji i dotyczy to nawet oczywistych spraw, jak informowanie o nieobecności.

Dla szefa to proste: jeśli nie pojawiam się w pracy (z jakiegokolwiek powodu, np. spóźnię się), informuję o tym jak najwcześniej cały zespół (korygując ogólnodostępny harmonogram), a najbliższych współpracowników bezpośrednio, pytając czy coś ode mnie potrzebują. – Pracujemy częściowo zdalnie, dlatego komunikacja powinna być podniesiona do kwadratu – komentuje i pisze, że w takim trybie pracy, powinno komunikować się nawet chwilowe odejście od komputera.

Wtedy zazwyczaj okazuje się, że ktoś chce od nas czegoś ważnego. Często zdarza się również, że członek zespołu zrobi coś kluczowego dla projektu, ale nikogo o tym nie poinformuje. Project Manager dokopie się do tego dopiero po godzinie, a czasami po kilku tygodniach. Na szczęście są narzędzia online, które teoretycznie usprawniają pracę zdalną i nie tylko. Niestety, jak pisze przedsiębiorca, nie sprawdzają się w 100%, bo trzeba pilnować pracowników, żeby ich używali.

Sprzedawczyni butów

Innego zdania jest Izabela Sadowska, szefowa portalu LubimyCzytac.pl. Uważa, że jeżeli pracownicy popełniają jakieś grzechy, to w 90% przypadków wina za nie, leży po stronie osoby zarządzającej. – Złe delegowanie zadań, brak czasu na rozmowy – wymienia Sadowska – zbyt pobieżna analiza przedstawionego problemu, przesadny formalizm, biurokratyzm lub za duża doza poufałości, to może rodzić nieporozumienia. Dodaje, że do tej pory nie miała żadnych niemiłych sytuacji z pracownikiem.

Odpowiedzi na pytanie, jakie grzechy popełniają pracownicy szukam dalej. Piszę do właścicieli startupów, jak i firm zatrudniających kilkanaście osób. Albo nie odpisują, albo piszą, że mają naprawdę super zespół, bez zastrzeżeń. Odpowiadam im, że nie mam żalu i gratuluję. Nie wszyscy jednak mają takie szczęście. Marcin Pietraszek, szef agencji PR Empemedia i autor książki “Twój pierwszy pracownik” pisze, że największe problemy kojarzą mu się ze stażystami.

– Kiedyś do obsługi Excela, urząd [pracy] przysłał stażystkę, która nie potrafiła włączyć komputera, a jej marzeniem była praca sprzedawcy w sklepie obuwniczym – opowiada bez ironii Pietraszek. Winą obarcza urząd pracy, który nie sprawdził, czy kandydatka spełnia zgłoszone wymagania. Jeśli chodzi o pracowników, najczęstszym problemem – zdaniem autora – jest chyba zbyt lekkie traktowanie swoich obowiązków, tzn. nie wykonywanie pracy lub wykonywanie jej byle jak, gdy nikt nie patrzy na ręce.

Obowiązek pracodawcy

Pietraszek tłumaczy, że brak zaangażowania może wynikać z lenistwa, ale także z tego, że pracownik nie rozumie, co do firmy wnoszą dane zadania. – Nikt nie chce być biernym wykonawcą poleceń, szczególnie jeśli nie są dla niego w pełni zrozumiałe. Dlatego każdy pracownik powinien poznać jakie są cele firmy, w której pracuje (…) oraz jaka jest rola tegoż pracownika w procesie realizacji usług – przekonuje. Jeśli pracodawca nie przekaże zatrudnionemu celów firmy, na pewno będzie narzekał na „złych” pracowników.

Podobne zdanie ma Marcin Przasnyski, twórca i pierwszy wydawca legendarnych magazynów Top Secret i Secret Service, dziś internetowy przedsiębiorca. Odpowiedź na pytanie o grzechy pracowników zaczyna od zaznaczenia, że relacja pracodawca-pracownik z gruntu jest nierówna. – Pracodawca ma pełnię władzy, praktycznie trzyma w ręku życie i pracownika, i jego rodziny – komentuje. – Szef często tej władzy nadużywa, wyzyskując ludzi, lub nie dbając o ich rozwój.

Prowadzi to do sytuacji klinczu, błędnego koła, w którym firma i ludzie stają się przeciwnikami w walce o czas i pieniądze, a relacja zamienia się w grę pt. “Kto kogo wykiwa”. W rezultacie obserwujemy, że firma staje się dla ludzi piekłem, mimo że zarząd bardzo chciałby to zmienić, a sami ludzie – dawniej pogodni, twórczy i pełni chęci – formują oporną, betonową i roszczeniową materię – przekonuje. Dodaje, że trzeba zachować fundamenty, do których należy uczciwość, lojalność i wypełnianie warunków kontraktu.

Zanim wybuchnie pożar

Przasnyski wspomina sytuację z minionego systemu, w którym ludzie dostawali bardzo niskie pensje, a resztę sobie dokradli, albo bez konsekwencji skracali godziny pracy i załatwiali prywatne sprawy. – Może trudno w to uwierzyć, ale w polskich firmach wciąż można spotkać tego rodzaju “kulturę” stosunków wewnętrznych. Określenie “grzech pracownika” jest tutaj celne, bo wiadomo, że większość ujdzie mu na sucho. (…) Dopiero złączone w wielkie świętokradztwo mogą wyjść na jaw i ściągnąć na załogę gniew zarządu – opowiada.

– W pewnej bogatej firmie, coraz więcej pracownic zamawiało materiały biurowe na nadchodzący rok szkolny. Gdy w końcu przybrało to rozmiary epidemii, cały proceder ucięto jak nożem. Stracili na tym też niewinni, a odtąd znalezienie w biurze sztuki zwykłego długopisu, czy ołówka graniczyło z cudem. Po roku nikt nie pamiętał, co było powodem takich restrykcji, a utrwalił się pogląd, że zarząd jest skąpy i oszczędza nawet na materiałach piśmiennych – komentuje Przasnyski.

Przyczyn w takim podejściu do pracy szuka w małych przewinieniach. Mówi, że drobne kradzieże, czy naciąganie raportów z pozoru są nieszkodliwe. Niszczą jednak umysł sprawcy, który z czasem posuwa się do coraz większych przewinień. – Do tego nie może dopuścić pracodawca, stosując zasadę Michaela Bloomberga “Zero tolerancji”. Nie chodzi o mściwość ani zamordyzm, tylko o zgaszenie płomyka, zanim wybuchnie pożar. To wszystko musi jednak odbywać się w środowisku ogniotrwałym – przekonuje.

Pracują zbyt dużo

Uwagę na to, jak zmieniło się zachowanie pracowników na przestrzeni lat, zwrócił również Tomasz Plata, przedsiębiorca, twórca serwisów i platform internetowych, tj. buku.pl, autenti.com i carsi.pl. Przez blisko dwadzieścia lat pracował w korporacjach i zauważył pewne prawidłowości w zachowaniu ludzi z dużym i małym stażem pracy. Ci pierwsi, jak pisze Tomasz Plata, popełniają zazwyczaj dwa błędy: nie wychylają się oraz za dużo i za mało efektywnie pracują.

Pracownicy pokolenia rozmówcy, który ma 40 lat, boją się bronić swoich racji, występować przed szereg, z pomysłami które burzyłyby znany wcześniej firmie schemat. – Te obawy wynikały przede wszystkim z braku pewności siebie i braku umiejętności w prezentowaniu i bronieniu swoich racji – komentuje. Usprawiedliwa jednak takie zachowanie, bo w tamtych czasach mało było przykładów do naśladowania. Wręcz przeciwnie, jak mówi, czytało się o przedsiębiorcach prześladowanych przez kontrole skarbowe.

Po drugie, pracownicy zazwyczaj gonią od polecenia do polecenia, od projektu do projektu, pod presją czasu, wyniku, czy pisząc wprost – realizując często niezbyt mądre pomysły przełożonych. Z kolei młodsi współpracownicy, jak pisze doświadczony przedsiębiorca, są zbyt pewni siebie. – Nie szukają dialogu, zaciekle bronią swoich racji. Nie używają przy tym danych rynkowych i doświadczeń innych, nazbyt często bazując na swoich opiniach i sądach. Bywają też niestety leniwi – dodaje.

Odechciało mu się

Z lenistwem i niezdecydowaniem miał do czynienia przedsiębiorca z Warszawy, który poprosił o zachowanie anonimowości. Historia grzechu jego pracownika, dotyczy zdolnego studenta pierwszego roku, który pracuje “naprawdę dobrze, myśli przy swojej robocie, widzi biznesowe przypadki użycia i potrafi je skorygować”. – Jest tylko jeden [z nim] problem – pisze rozmówca. – To typ freelancera. A to znaczy, że jeżeli dziewczyna da mu kosza, to nie ma z nim kontaktu. Jak znajomy zaproponuje wyjazd na Mazury, nie odmówi.

Ale to wszystko jest tylko wstępem i tłem do kluczowego problemu. Pokutuje u niego stwierdzenie, że jeżeli zrobi wszystkie zadania, to może je wdrażać do produktu. Uważa, że wszystko jest gotowe, a zapomina o istnieniu testów integracyjnych, UX i testów komunikacji. I choć biorąc pod uwagę rachunek zysków i strat z powodu takiego pracownika – pisze przedsiębiorca – i to, że nadal firmie „hajs się zgadza”, człowiekowi ręce opadają, jak natura freelancera budzi się w na kilka dni przed wdrożeniem.

Ten sam właściciel firmy szukał kiedyś programisty, który mógłby na zlecenie realizować projekty niekoniecznie powiązane z rdzeniem produktu. Kandydatowi przekazał wymagania, a głównym był czas pracy – ok. 10 godzin tygodniowo. Szybko doszli do porozumienia, szef czekał tylko na efekty. – No i BUM! Zaczęło się. A może powinienem powiedzieć, że się skończyło. Bo więcej z mojej i jego pracy było komunikacji niż jakiejkolwiek deweloperki – tłumaczy rozmówca.

Dziewczyna ważniejsza

Ciągle pytał zleceniobiorcę, jak mu idzie, czy ma jakieś pytania co do kodu, czy nie potrzebuje się spotkać i kiedy wreszcie coś pokaże. A ten nic. Po sześciu tygodniach “deweloperskiej kokieterii” umówili się na spotkanie w biurze. – W weekend, żeby się dostosować do programisty – dodaje przedsiębiorca i mówi, że pracownik nawet nie zapytał, gdzie jest biuro. – Po telefonie o 10:15 dowiadujemy się, że on jednak dopiero wstał i da znać kiedy będzie, bo musi się ogarnąć – mówi przedsiębiorca dodając, że programista nie dotarł na spotkanie.

Dopiero w poniedziałek rozmówca znalazł w skrzynce depeszę, że programiście to się “jednak nie chce”, że on nie ma tyle czasu, że to trudne, a w ogóle to znalazł sobie dziewczynę. Im więcej czytam historii przedsiębiorców w relacjach z pracownikami, tym bardziej przekonuję się, że często problemy zaczynają się od prostych rzeczy i od zespołu, który nie rozwija umiejętności miękkich. Zarówno szefowie, jak i ich podopieczni, nie znają też sposobów komunikacji, nie wiedzą jak konstruktywnie krytykować i poprawnie delegować zadania.

Piotr Tuszyński, szef firmy tworzącej aplikacje mobilne uważa, że nawet milczenie pracowników i pracodawców generuje problemy. – Ludziom nadal szkoda czasu na wysłanie krótkiego maila oznajmującego, że mają z czymś problem – zauważa. Potwierdza to, że trzeba znaleźć konsensus, czyli taki sposób na współpracę, który pozwoli rozwijać się pracownikowi i zadowoli szefa. Ten ostatni powinien przede wszystkim pilnować, czy gdzieś nie tli się płomień niezgody. To on musi przecież zareagować, zanim wybuchnie pożar.