Czym zajmowałeś się wcześniej?
Sergiusz Lebedyn: Pracowałem w IT 5 lat, najpierw w Polsce, a później w Austrii. Byłem programistą między innymi dla największego na świecie marketpalce’u wycieczek.
Potem była branża gastro i kurierska. Opowiedz, jak się w nich znalazłeś.
W Austrii poczułem, że mogę więcej i chcę zmieniać świat, a jako programista nie do końca będę w stanie to zrobić. Jeden z pierwszych pomysłów to aplikacja do rezerwacji stolików w restauracji. Zrobiliśmy taką appkę, dzięki której da się zarezerwować stolik w każdej restauracji w Lublinie. Podczas pandemii niestety ten pomysł już nie działał, bo branża restauracyjna została zamrożona. A dosłownie miesiąc przed pojawieniem się covidu rzuciłem swoją pracę, by działać full time nad aplikacją.
Pivotowaliśmy nasz pomysł na zamówienia online z dowozem do klienta. Postanowiłem, że doświadczę na własnej skórze, jak działa branża gastro: od pieczenia bułki, aż do dostarczenie jej klientowi. Pracowałem po kilka dni za darmo na kuchni w restauracji, obsługiwałem system POS (mobilnego kelnera), obsługiwałem klienta i byłem kierowcą.
Wiedziałem, że tylko wtedy, gdy poznam dobrze branżę, mogę wymyślić coś innowacyjnego. Kiedy mieliśmy już i aplikację i kurierów, zauważyłem, że trudno jest zorganizować ludzi do pracy, ponieważ była duża rotacja kierowców. Często nie pojawiali się zgodnie z umówionym terminem, i chodzi nie tylko o samą pracę, ale również spotkania rekrutacyjne. Jeśli któregoś z kierowców nie było, ktoś z naszej załogi musiał wcielić się w rolę kuriera. Tego biznesu nie da się pozostawić bez kontroli właściciela nawet na moment. Tu cały czas się coś wydarza: np. kurier, który wyjeżdża na jedno zamówienie, a nie ma go 4 godziny. Przez nieodpowiedzialnych ludzi, takie usługi tracą na jakości: jedzenie przyjeżdża albo zimne, albo nie przyjeżdża wcale.
Po pół roku zamknęliśmy działalność kurierską, ale nawiązaliśmy współpracę z firmą z tej branży i odsprzedaliśmy im swoich klientów.
Pamiętasz ten moment, w którym objawił Ci się pomysł na robota-dostawcę?
Moje pomysły kreatywne powstają często wtedy, gdy ćwiczę na zewnątrz na drążkach. Pewnego razu wracałem do domu wieczorem i zauważyłem, że w parku stało dużo koszy na śmieci. Każdy z nich, ktoś musi sprawdzać, a nie każdy z nich musi być zawsze wypełniony. Pomyślałem, że można zrobić smart śmietnik, który będzie raportował poziom wypełnienia, a roboty będą podjeżdżać, wyciągać śmieci i wywozić je poza teren parku do większego pojemnika, z którego bezpośrednio odbierze je śmieciarka. To była moja pierwsza myśl, ale tego samego wieczoru przypomniałem sobie o swojej aplikacji i wpadłem na pomysł, że te roboty można użyć nie do wożenia śmieci, ale dowożenia do klientów zamówień z restauracji. Postanowiłem zbadać temat.
Inspirowałeś się podobnymi pomysłami z zagranicy?
Nie wiedziałem na początku, że są podobne firmy, które produkują takie roboty. Ale oglądam newsy technologiczne i karmię swoją podświadomość nowymi rozwiązaniami. Pomysł przyszedł do mnie naturalnie. Więc to nie było na zasadzie kopiuj-wklej. Zacząłem budować pierwszy prototyp, spotkałem świetnych ludzi, z którymi doprowadziliśmy ten prototyp do wersji testowej, a teraz razem działamy dalej.
Powiedz więcej o tym, jak budowałeś prototyp i jak spotkałeś ludzi, którzy ci pomogli.
Badałem rozwiązania, które są dostępne, czytałem o robotyce i marsjańskich łazikach. Pierwszy prototyp zbudowałem z rur PVC, kół, kilku silników od hoverboard i płytki arduino. Z takimi rzeczami miałem już kontakt, bo próbowałem wcześniej robić już coś hobbystycznie. Na początku ten robot jeździł tylko do przodu i do tyłu i wyglądał bardzo brzydko (śmiech). Wtedy zrozumiałem, że to jest trudne, ale jest do zrobienia.
Wszędzie, gdzie się pojawiałem, pytałem ludzi, czym się zajmują. Sam mówiłem innym, że szukam ludzi do swojego projektu. I tu mam taką refleksję: pochodzę ze wsi, gdzie uważa się, że nie trzeba mówić o swoich planach, bo ktoś będzie zazdrościł i to się nie uda. Mogę powiedzieć, że to nie prawda. Trzeba mówić o swoich planach i pomysłach. Dzięki temu zbudowałem swój team.
Po moim przemówinieniu na TEDx Lublin, spotkałem studenta, który jest zwycięzcą konkursu robotyki. On przyprowadził jeszcze swoich znajomych i razem doprowadziliśmy do tego, że powstała obecna wersja robota.
Nie obawiałeś się tego, że ktoś, kto ma łatwiejszy dostęp do pieniędzy, podchwyci Twój pomysł i stworzy robota jako pierwszy?
Nie, bo ten pomysł jest niezwykłym wyzwaniem. Dopiero tydzień temu uświadomiłem sobie w co, tak naprawdę się wpakowałem (uśmiech). Zawsze miałem bardzo duże ambicje i chciałem spotykać tak samo ambitne osoby, ale nikt nigdy nie był równie gotów, by zrezygnować z tak wielu rzeczy i zaangażować się w pracę tak jak ja. Więc nie obawiałem się tego i do tej pory się nie obawiam. Pomysł nie jest niczego wart bez zespołu i w tym upatruję naszą przewagę. Dla nas to jest nie tylko praca, ale również styl życia.
Z czego musiałeś zrezygnować?
Przede wszystkim z podróży. Wcześniej bardzo dużo podróżowałem. Odwiedziłem 20 krajów. Sprzedałem samochód, nadal wynajmuję tylko pokój. Nie mam prywatnego życia. Poza tym wydaję pieniądze tylko na wynajem i jedzenie. Jeśli muszę gdzieś wyjechać, to bardzo budżetowo. Od dwóch lat nie wypłacam sobie wynagrodzenia. Odłożyłem trochę pieniędzy i z nich żyję.
Czy masz jakiś plan B, jeśli pieniądze na życie się skończą, a pomysł z robotem nie wypali?
Pieniądze skończą mi się za miesiąc (śmiech). Teraz zarządzam dwiema spółkami: jedna produkuje oprogramowanie do gastronomii (otostolik.pl), a druga zajmuje się robotem, który pochłonął bardzo dużo pieniędzy. Trzy tygodnie temu myślałem, że bankrutujemy, ale udało nam się pozyskać inwestorów. Odpowiadając na twoje pytanie: nie mam planu B, ale mam bardzo dobrze dopracowany plan A, który musi się udać. Cieszę się, że uwierzył w nas fundusz, mający w swoim portfelu kilka startupów, które już zmieniają świat. Poza tym wesprze nas kilku angel inwestorów.
Dlaczego wyjściowym produktem nie jest jeden robot, a para?
Chciałem, żeby te roboty były częścią społeczeństwa. Ludzie odbierają roboty nieprzyjemnie, myślą, że zabiorą im pracę. W czasie wstępnego planowania firmy jeździłem w góry, gdzie myślałem dużo o życiu, co jest ważne i o jakim związku marzę.
Dyskutując ze znajomymi na temat życia i filozofii, doszliśmy do wniosku, że fajnie jeżeli roboty będą różne, jak kobieta i mężczyzna. Wierzę we współpracę. Razem możemy więcej, jako para, jako zespół i jako ludzkość. W ten sposób powstała inicjatywa Delivery Couple. Roboty dostały imiona Mateusz i Kasia, to pierwsze co przyszło mi do głowy. Te imiona brzmią fajnie i pasują do filozfii, w którą wierzę.
Jak w praktyce będą pracować roboty?
Mamy pulę robotów i pulę restauracji. Jeśli któryś z robotów jest wolny, jedzie do restauracji. Żaden z nich nie będzie mieć przypisanego robota do siebie. Dokładnie tak samo, jak w firmie kurierskiej.
Robot jeździ po chodnikach i drogach rowerowych. Obecnie jest półautonomiczny, ale jeszcze mocno wspierany przez człowieka. Chcemy, aby za rok w 90% robot był sterowany za pomocą sztucznej inteligencji. Najbliższe 100 m do restauracji i do klienta robotem będzie sterował operator, żeby komunikacja była naturalna i spersonalizowana. Mateusz i Kasia muszą mieć osobowość, nie da się tego zrobić bez czynnika ludzkiego.
Biznes model będzie wyglądał tak, że firma pobiera opłatę za dostawę, czyli serwis on demand. Chcemy, aby jedzenie było dostarczane bez uszczerbku na wyglądzie, jak najszybciej i jak najtaniej.
Co dzieje się dalej, kiedy zamówię jedzenie z restauracji?
Jeśli mieszkasz w odległości 3 km od restauracji, najpierw wybierzesz, czy chcesz mieć dostarczone zamówienie robotem, czy przez człowieka. Restauracja dostanie o tym informację. Robot podjedzie pod restaurację, poinformuje przez aplikację, że już czeka na zamówienie. Ktoś z obsługi wychodzi, otwiera również przez aplikację górną klapę robota, wkłada zamówione jedzenie, zamyka pokrywę i robot wyrusza w drogę. Potem wysyła personalizowane powiadomienie do klienta w stylu: „Cześć Bartek, tu Mateusz z Delivery Couple, już jadę z twoim jedzeniem i będę za ok. 20 min”. Jeśli jest w odległości 5 min. od celu również wysyła informację, by klient zszedł na dół i odebrał swoje jedzenie.
Czy jesteście przygotowani na wandalizm lub kradzież?
Robot broni sam siebie. Ma na razie nisko osadzone kamery, więc nie dojrzy twarzy, ale mamy dużo publicznych kamer. Obserwowałem, jak ludzie zachowują się z rowerami miejskimi i hulajnogami. Owszem, zdarzają się jakieś przypadki wandalizmu, ale nie jest to duża skala i wierzę, że społeczeństwo jest gotowe na kolejne nowości.
Jak restauracje odbierają Twój pomysł?
Są zaciekawione. Mamy już kilku chętnych klientów. Restauratorów jeszcze trzeba przekonywać, bo na razie nie czują, że jest to praktyczne rozwiązanie.
Jak szybko jesteście w stanie stworzyć takiego robota?
Przez miesiąc możemy stworzyć 4 roboty. I to nie jest problem. Większym problemem jak na razie jest zagospodarowanie ich oraz uzyskanie pozwoleń w każdym mieście, pozyskanie klientów i zbadanie terenu miasta.
Jak szybko dostanę lunch?
Urządzenie przejeżdża 3 km w 36 minut, ale chcemy przyspieszyć, by tę drogę mogło pokonać w 20 min. Nad tym teraz pracujemy. Obecnie robot jeździ z prędkością 8-10 km/h po chodnikach. Ale nie zawsze możemy szybko jechać, bo nie wszystkie rzeczy są jeszcze tak stabilne jak chcemy, np.zasięg. Są pewne opóźnienia w przekazywaniu video. Operator musi spowolnić robota, by wrócił czas odpowiedzi. Z tego powodu są problemy np. pomiędzy kamienicami.
A co z krawężnikami?
Jeżeli krawężnik ma poniżej 7 cm, to robot sobie poradzi, bo ma 10-calowe koła. W kolejnej wersji, która pojawi się w tym roku, będzie mógł pokonać 14-cm krawężnik.
Jak jest ze stabilnością przesyłki w środku urządzenia? Czy obiad dojeżdża w nienaruszonym stanie?
Na razie będziemy dostarczać tylko w centrum miasta, gdzie infrastruktura jest całkiem dobra, więc robot nie zmienia swojej pozycji. Przesyłka jest bardziej stabilna niż ta, w plecaku kuriera poruszającego się rowerem.
Kolejna wersja robota będzie miała zawieszenia, więc jeśli będzie wjeżdżał na krawężnik, to jedno koło będzie stabilizowało komorę z jedzeniem. Ta stabilizacja jest ogromnie ważna, bo np. makaron i pizza nie są proste w dostawie – składniki (w przypadku makaronu – sos) najczęściej nie dojeżdżają równomiernie rozłożone na daniu. Jedzenie w dostawie traci na jakości i większe sieci dostosowują specjalnie przepisy pod to, by jedzenie smakowało tak samo na kuchni jak i w dostawie. A to wymaga odpowiedniej regulacji ciepła i stabilności miejsca, w którym jest przewożone.
Jakie są przeszkody prawne?
Będziemy teraz wraz z urzędami pracować nad przepisami regulującymi poruszanie się tego urządzenia. Dzięki współpracy już zostało wprowadzone oświetlenie, chorągiewki, plastikowe zderzaki i zaokrąglone rogi, żeby mieć pewność, że nawet jeśli robot wjedzie komuś w nogę, to nie narobi szkody. Testowaliśmy to (uśmiech).
Za zgodą Urzędu Miasta podczas testów za robotem musiał jechać, ktoś kontrolujący sytuację na rowerze. Wiadomo, że podczas pracy robot będzie jeździł sam, więc to wymaga jego wstępnej rejestracji. Na razie musimy opierać się na prawie pojazdów autonomicznych. A nasze rozwiązanie przecież nie jest środkiem transportu poruszającym się po ulicach, ale razem z pieszymi, podobnie jak hulajnogi, które nie mają tablic rejestracyjnych. Mam nadzieję, że razem z urzędnikami wypracujemy jakiś konsensus.