Bezsenność w Wawie

Dodane:

Konrad Grudziński Konrad Grudziński

Udostępnij:

Co ma wspólnego HackWaw z siedzibą Google? Czym różni się od Startup Weekendu? Czy noc sprzyja pomysłowości? Oraz dlaczego Basia nie umie robić innowacyjnych biznesów? Tego i wiele więcej dowiadujemy się w rozmowie z Olą Sitarską i Kubą Kucharskim, organizatorami imprezy.

Co ma wspólnego HackWaw z siedzibą Google? Czym różni się od Startup Weekendu? Czy noc sprzyja pomysłowości? Oraz dlaczego Basia nie umie robić innowacyjnych biznesów? Tego i wiele więcej dowiadujemy się w rozmowie z Olą Sitarską i Kubą Kucharskim, organizatorami imprezy.


Od czego zaczynała się Wasza „To-do list” przy organizacji pierwszego w życiu hackhatonu?

Ola Sitarska: Było kilka podstawowych czynników, bez których nie ma szans na zorganizowanie czegokolwiek, ale podstawa to dobry Internet, który nie padnie i nie będzie się ścinał…

Kuba Kucharski: Fenomenalny Internet, 100MB symetryczne w obie strony. Na wielu hackhatonach jest dobry internet, ale w pewnym momencie po prostu wysiada przez liczbę access-pointów na sali i uczestnicy zostają na lodzie, nam udało się do tego nie dopuścić.

Cała impreza obyła się bez problemów?

Ola: Aż trudno w to uwierzyć, bo pójść źle mogło absolutnie wszystko, ale jakimś cudem obyło się bez wpadek.

Mieliście świetną lokalizacją, czemu zainstalowaliście się akurat tam?

Ola: Wybór miejsca zabrał nam masę czasu. Po pierwsze, nie wszędzie możesz zostać na okrągłe 24 godziny, bez wyganiania uczestników do domu. Automatycznie skreśliło to wszystkie uczelnie, które pod tym względem są niestety mało elastyczne i bardzo drogie. Drugi czynnik to oczywiście dostępna przestrzeń, miejsce musi nie tylko pomieścić uczestników, ale być również wystarczająco komfortowe. Siedziba BL AIP okazała się pod każdym z tych względów idealna.

Kierowało Wami coś jeszcze przy wyborze BL AIP jako miejsca na pierwszy HACKWAW?

Kuba: Szukaliśmy miejsca, które zapewni nam więcej, niż do tej pory zapewniały hackhatony. Dotychczas to była właśnie sala na uczelni, gdzie wszyscy są zamknięci w jednym pomieszczeniu, w ogólnym harmidrze. Brak miejsca na chwilę wyciszenia i spotkania teamu w generalnie niskich warunkach pracy. Przyznam, że marzyło nam się miejsce na wzór siedziby Google. Do tej pory ludzie mieli okazję podziwiać je wyłącznie na zdjęciach, a my postanowiliśmy je dla nich wykreować. Uwierz lub nie, ale o tym decydują w dużej mierze szczegóły. Mamy więc kolorowe i miękkie pufy, maszynę do wyciskania soku, duże okna, pomieszczenia o ciekawych kształtach oraz tyle miejsca, aby ludzie mogli mieć chwilę prywatności. BL AIP był najbliżej ten wizji. Dodam jeszcze, że od początku obraliśmy optykę designerów i programistów, więc szukaliśmy miejsca, które im się najzwyczajniej w świecie spodoba oraz – w pewnym stopniu – zainspiruje. Krótko mówiąc, był to hackathon od programistów dla programistów, mający na względzie głównie zapewnienie im wyzwań oraz maksymalnie komfortowych warunków do zmierzenia się z nimi.

Ok, czyli mamy już oryginalną miejscówkę. Co jeszcze chcieliście zapewnić uczestnikom?

Kuba: W pewnym sensie odpowiadaliśmy na pewien problem, który zauważyliśmy jakiś czas temu. Trochę generalizując, na wielu innych hackathonach, na przykład na Startup Weekendzie, nie wszyscy uczestnicy czują się dobrze.

Dlaczego?

Kuba: W przypadku Startup Weekendu wynika to głownie z nieznajomości formuły wydarzenia. Wiele osób jest rozczarowanych tym, że spędzają grube godziny kodując, tworząc praktycznie gotowe aplikacje przez te 56 godzin. Na koniec jednak szczęka opada im na podłogę, bo ich praca nie zostaje doceniona. W Startup Weekendach chodzi o produkt, jego prezentacje i pomysł na monetyzację. To często przerasta fajne teamy składające się z samych programistów. To bynajmniej nie jest zarzut wobec SW, chcę tylko wskazać pewną fundamentalną różnicę pomiędzy tymi hackathonami. Naszym celem było zorganizowanie wydarzenia, które skuteczniej uwalniałoby moc twórczą programistów i designerów.

Rozumiem, że masz na myśli to, że bohaterowie Twojej Startup Weekendowej opowieści tworzyli świetne aplikacje, ale kiepskie „biznesy”?

Kuba: Koncept biznesu tworzonego w dwa dni jest bardzo umowny. Myślę, że powody stojące za niedocenieniem wielu pomysłów były często bardziej prozaiczne niż zły model biznesowy. Brak charyzmy osoby prezentującej produkt, brak rozeznania w konkurencji, a innym razem, po prostu, kiepskiego dnia i braku weny. Wtedy już nawet innowacyjny pomysł nie pomaga, efekt jest zazwyczaj ten sam – automatyczne odrzucenie przez jurorów.

Tyle tylko, że Wy też mieliście u siebie pitche…

Kuba: Na HACKWAW mówimy o „demo” a nie o „pitchu”. Trochę faktycznie niepotrzebnie na początku promocji wydarzenia stosowaliśmy określenie „pitch”. Potem doszliśmy z Olą do wniosku, że wysyłamy niewłaściwy komunikat. Model prezentacji końcowej jest bardzo prosty, żadnych slajdów, wyłącznie pokaz rezultatów pracy i krótki komentarz. Efekt był fajny, ludzie się rozluźnili i ogólny brak spiny pozwolił ich prezentacjom być dużo bardziej zrozumiałymi. Także żadną miarą nie było to „formalne” prezentacje na wzór Startup Weekendów.

Wielu uczestników, z którymi rozmawiałem podczas HackWaw, nigdy nie brało udziału w Startup Weekendach. Wygląda na to, że Wasza grupa odbiorców była dużo większa niż tylko osoby rozczarowane tą imprezą. Takie było założenie? Jak się promowaliście?

Ola: Od początku zależało nam bardzo na osobach, które na słowo startup reagują wręcz alergicznie. Śledzą media branżowe, lecz podchodzą z dystansem do samej idei tworzenia biznesów w weekend, nie dlatego, że uważają to za nieskuteczne, tylko po prostu nie jest to w ich stylu. Chcieliśmy do nich dotrzeć, przede wszystkim, przez uczelnie, które starannie oplakatowaliśmy. Pozwoliliśmy też informacji krążyć po kołach naukowych i wielu innych, nieformalnych grupach młodych oraz zdolnych programistów. Krótko mówiąc, chcieliśmy zgromadzić u siebie osoby, które pragną się głównie rozwijać i kształcić, a nasza impreza to przecież nic innego jak przecież doskonały test ich umiejętności.

Kuba: Ale mi i tak się wydaje, że najlepszą robotę zrobiliśmy chodząc osobiście po różnych spotkaniach programistów w Warszawie jak PyWAW (spotkania programistów Pythona), WRUG (grupa użytkowników Ruby) czy  Objective-C Beer. Na każdym z tych spotkań mieliśmy krótką prezentacje zachęcająca do udziału w HACKWAW, ale również osobiście przekonywaliśmy uczestników. Okazało się to bardzo skuteczne, a wiele z tych osób, do których w ten sposób dotarliśmy, pojawiło się później na HackWaw. W bardzo fajny sposób też pozwoliło nam to zapanować nad tym, kto przychodzi – w sensie możliwości lepszego reagowania na pomysły uczestników oraz pewnej wiedzy o tym czego się po nich spodziewać.

Ile daliście im czasu na rejestrację na imprezę?

Ola: Dokładnie miesiąc.

Był taki moment, gdy pomyśleliście „o rany, nikt się nie zgłasza”?

Kuba: Na szczęście nie, liczba uczestników rosła bardzo stabilnie. Choć przyznam, że zaczęliśmy się trochę bać po, mniej więcej, dwóch tygodniach, gdy wciąż mieliśmy więcej niż połowę wolnych miejsc. Wszystko jednak dobrze się skończyło. Warto pamiętać, że 24-godzinny maraton to spore poświęcenie. Zarywasz noc, rozregulowujesz organizm i przede wszystkim, tracisz weekend, często w sytuacji, gdy cały tydzień ma się wypełniony innymi obowiązkami i zajęciami. Niewątpliwie jest to spore wyzwanie. Także, powiedzmy sobie szczerze, trudno było się spodziewać jakiegoś nieprawdopodobnego boomu, tym bardziej, że to była dopiero pierwsza edycja HackWaw i wiele osób o niej nie słyszało.

Co dalej z tymi ludźmi? Planujecie jakiś follow-up specjalnie dla nich i gruntujecie współpracę, czy zachowujecie dalej całkowicie otwartą formułę kolejnych wydarzeń?

Kuba: Nie mamy zamiaru się na nikogo zamykać. Uczestnicy HACKWAW sprawdzili się w 200% i wszyscy będą gorąco zapraszani na kolejne eventy, ale ostateczna grupa docelowa jest dużo szersza.

Czyli brak u was na razie planów czy ambicji tworzenia społeczności ludzi zgromadzonych wokół HackWaw, a może chodzi o coś innego?

Kuba: Osobiście nie lubię zwrotu „tworzenie społeczności”. Uważam, że gdy ktoś deklaruje, że tworzy społeczność odgórnie, to jest to wciskanie kitu. W wielu przypadkach takich imprez, a mamy nadzieję, że tak będzie i teraz, społeczność istnieje, po prostu nie jest zintegrowana, brakuje jej wydarzeń, które by ja ogniskowały. Dlatego też, my mówimy, że nie tworzymy społeczności, ale pozwalamy jej się dziać. Będziemy robić wszystko, aby się rozwijała i kwitła, będziemy szukać sponsorów, organizować spotkania, ale starać się jednocześnie dać jej powstawać w swoim własnym tempie, bez niepotrzebnej inżynierii.

 


 

Czyli w dalszym ciągu będziecie robić imprezy „dla zabawy”, nie biznesowe i na pewno nie związane bezpośrednio ze startupami?

Kuba: Nie mogę się zgodzić, że HACKWAW to impreza dla zabawy, ani, że nie jest związana ze startupami (śmiech). Popatrzcie na projekty, które wygrały HACKWAW – PocketConsole i FoodOnRoute. Bardzo sensowne pomysły i produkty z potencjałem biznesowym. Nasz model imprezy nie jest zamknięty, działamy zgodnie z filozofią „Lean”, będziemy ulepszać wydarzenie, aby osiągać z edycji na edycję coraz lepsze efekty.

Olu, a jak to się stało, że „księżniczka startupów” zrobiła swój pierwszy event, gdzie startupy, mimo wszystko, znalazły się na drugim planie?

Ola: W gruncie rzeczy, nasza impreza nie odbiega aż tak bardzo od formatów startupowych. To wciąż ograniczona w czasie praca zespołowa nad konkretnym pomysłem. Odwracamy jednak bieguny i zaczynamy od pisania aplikacji raczej niż segmentacji rynku, badań konsumenckich i projektowania modelu biznesowego. Na końcu, tym samym, chwalimy się nie pdf’em, a gotowym programem. Ciekawe w tym kontekście jest spojrzenie na odwieczny problem wielu drużyn na Startup Weekendach czy innych wydarzeniach tego typu, które często mierzą się z barierą braku prototypu. Nic tym imprezom nie odejmując, bo są świetne, to jest po prostu fakt. Otóż, tym co robimy my jest udowodnienie, że stworzenie, w wielu przypadkach już prawie gotowych, aplikacji to dosłownie kwestia jednej doby. Przyjmując na chwilę optykę biznesową, jest to produkt, który można dalej rozwijać i ulepszać. Nie musi być to kolejny Instagram, ale wciąż w wielu przypadkach jest to więcej niż tworzy się na innych imprezach. Krótko mówiąc, jako programistkę interesuje mnie głównie kodowanie i to chciałam zaoferować naszym gościom. Szczególnie, że właśnie rozpoczęłam studia i dostrzegam w swoich kolegach i koleżankach olbrzymi potencjał, który należy uruchomić. Liczę na to, że nasze imprezy pozwolą go odpowiednio ukierunkować.

Macie na myśli jakieś działania oprócz HackWawów?

Kuba: Zastanawiamy się aktualnie z Olą nad projektem mniejszych, dodatkowych wydarzeń i na razie stanęło na tym, że głównym komponentem naszej działalności w dalszym ciągu pozostaną duże imprezy, dwa razy w roku lecz uzupełnimy je również o dwie kolejne, skromniejsze, 10-godzinne o roboczej nazwie miniHACKWAW.

10 godzin wystarczy?

Kuba: Nie chcemy jeszcze za dużo zdradzać, ale planujemy trochę „skompresować” imprezę. Muszę powiedzieć, że na HackWawie, po 10 godzinach bardzo dużo było już zrobione. Sami byliśmy zaskoczeni tempem. Większość rzeczy powstało za dnia, nocą odbywało się już właściwie samo dopieszczanie projektów.

Byliście zaskoczeni tym tempem?

Kuba: Wiemy z własnego doświadczenia jak bardzo hackathony potrafią mobilizować, więc generalnie nie. Wystarczy odrobina pozytywnej rywalizacji i mózg od razu wskakuje na wyższe obroty. Nasi uczestnicy odwalili kawał świetnej roboty.

Pogadajmy o nich. Kto był waszym cichym faworytem?

Kuba: Osobiście trzymałem kciuki za CityPulse. Ich pomysł polegał na lokalizacji imprez w okolicy na podstawie tego, gdzie ludzie tweetują i gdzie robią tzw check-iny na FourSquare. Chłopaki nie zdążyli dopiąć całości, ale znaleźli ciekawy problem.

Ola: Mi się bardzo podobał Allebeat, który umożliwiał skuteczne poszukiwanie okazji na Allegro. Jeżeli zaś chodzi o zwycięzców, to decyzja jury nie była dla mnie zaskoczeniem. Obie ekipy stworzyły projekty, które spokojnie za jakiś czas pojawią się na App Store i Android Market.

Kuba: jeśli chodzi o zwycięzców to zarówno Food on Route jak i PocketConsole zaproponowali, przede wszystkim bardzo ciekawe wykorzystanie już istniejących technologii oraz rozwiązań. Ci pierwsi zwrócili uwagę na fakt, że zupełnie inaczej korzysta się z geolokalizacji i wyszukiwania mknąc samochodem czy ciężarówką, a drudzy pokazali, że w kwestii wykorzystania swoich gadżetów, Apple w dalszym ciągu kilka rzeczy zaniedbał. W rezultacie, chłopaki stworzyli platformę do wspólnej gry na iPadach przy wykorzystaniu iPhonów jako kontrolerów. Na dodatek od razu przygotowali pod nią grę, udowadniając, że są wiarygodni i znają się na rzeczy.

Czy Waszą uwagę zwróciły też któreś z pozostałych pomysłów?

Kuba: Na pewno należy zaznaczyć, że na pierwszym HackWaw mieliśmy aż dwa projekty open-source. Bardzo fajnie się to wpisuje w ogólną koncepcję imprezy. Jeden z nich to był Fastbuild, czyli aplikacja ułatwiająca szybką budowę pakietów Linuxowych, a drugi był tak szalony, że nawet chyba się nie podejmę tłumaczenia na czym polegał.

Ola: AWDC czyli bardzo niszowa, ale jednocześnie przydatna aplikacja dla programistów z fajną technologią pod spodem. Po szczegóły zapraszamy na naszą stronę.

Co najbardziej zapadło Wam w pamięć z przebiegu HackWaw?

Kuba: Była jedna świetna scena. Siedziałem sobie w jakieś sali z Basią, dziewczyną należącą do jednego z teamów. Basia zdradziła mi, że ona to chyba jednak wróci spać do domu. Zajmowała się głównie PR i stwierdziła, że w nocy nie będzie miała po prostu za wiele do roboty, więc wykorzysta ten czas na łóżko. To ostatnie zdanie usłyszał jej kumpel z zespołu. Podniósł głowę z nad biurka i patrząc na nią z oburzeniem powiedział – „ale Basia… tak się nie robi innowacyjnych startupów!” W tamtych okolicznościach dosłownie rozłożyło mnie to na łopatki, widać było poświęcenie, które udzielało się wszystkim uczestnikom.

Ola: To prawda, ludzie w olbrzymim stopniu się nawzajem nakręcali i motywowali. Niektóre teamy wręcz razem pracowały, gdy któreś z nich potrzebowały pomocy. Świetni i nieocenieni byli też mentorzy.

Kuba: Właśnie jeden z nich, Tomek Kolinko, został z nami na całą noc i całe szczęście bo – bodajże Learner’s Board trafiło w tym czasie na jakiś poważny problem techniczny. Kolinko udało się usunąć dla nich tą przeszkodę.

Mentorzy wykonali dobra robotę?

Ola: Bez wątpienia tak.

O ile jesteście mądrzejsi po imprezie? Gdybyśmy mogli się cofnąć w czasie, coś byście zmienili?

Ola: Na pewno zamówilibyśmy mniej jedzenia!

Kuba: Dalibyśmy więcej czasu na gruntowne prześwietlenie pomysłów przed rozpoczęciem ich realizacji. Przykładem jest case Silent Admirer, który niestety okazał się pomysłem nieświadomie powielającym już istniejącą aplikację. W skrócie, polega ona na wzajemnym okazywaniu sobie sympatii przez użytkowników lecz przy założeniu, że zostaną oni o tym powiadomieni wyłącznie w sytuacji, gdy lubią siebie nawzajem. Niestety nie starczyło mi czasu na uważniejsze wysłuchanie wszystkich pomysłów i Silent Admirer został przepchnięty. Chłopaki stworzyli świetną aplikację, ale blisko pół roku wcześniej powstał już Like Secret. Dlatego sądzę, że bardzo przydatne byłoby rozszerzenie formuły mentoringu oraz skuteczniejsze weryfikowanie i prześwietlanie pomysłów jeszcze na etapie idei.

Ola: Myślę, że faktycznie nie wykorzystaliśmy mentorów w stopniu, w którym mogliśmy to zrobić.

Co masz na myśli?

Ola: Mentorzy nie byli aż tak niezbędni na późniejszych etapach imprezy, lecz na początku faktycznie mogli zaoferować bardzo cenny feedback. Nie oznacza to, że potem się nie przydali, było kilka przypadków, gdy wyciągali zespoły z tarapatów. Nie zmienia to jednak faktu, że zespoły zazwyczaj zwracały się o pomoc do siebie nawzajem i starały się pokonać przeszkody, przede wszystkim, na drodze kooperacji.

Kuba: Zgadzam się z Olą, że mentorzy potem trochę tracili na znaczeniu z tego względu, że uczestnicy byli po prostu bardzo kompetentni. Nie chcieliśmy też, aby ich rolą było też ciągłe ingerowanie w ich pomysły i kolejne próby zmiany kierunku, w którym zmierza drużyna.

Zmodyfikujecie rolę mentorów w przyszłości?

Ola: Niewykluczone, ale na pewno nie w dużym stopniu.

Kuba: Na pewno wprowadzimy ten element coachingu na początku, pytanie tylko co z robimy z nimi później. Na obecna chwilę jeszcze tego nie wiemy.

Jak konkretnie wyglądają Wasze dalsze plany? Możecie już coś zdradzić na temat tych mniejszych imprez?

Ola: Początek lipca, sobota, 10 godzin hackowania podczas mniejszego maratonu. Zapisy ruszają w maju, tym razem będą trochę dłuższe.

W takim razie życzę Wam powodzenia i dobrej zabawy. Dzięki za rozmowę.