Skąd AI będzie wiedzieć, że jestem smutny?
Nowe modele Google analizują tekst, mowę i obrazy, by rozpoznawać emocje, takie jak radość, smutek czy gniew. Algorytmy opierają się na dużych zbiorach danych uczących, które pomagają wykrywać wzorce emocjonalne w komunikacji. To innowacja mogąca znaleźć zastosowanie w obsłudze klienta, analizie nastrojów konsumenckich czy opiece zdrowotnej.
W opinii twórców tychże modeli, zastosowanie AI zdolnej do rozpoznawania emocji ma „przynieść poprawę personalizacji usług, usprawnić relacje z klientami oraz wspierać terapeutów w monitorowaniu stanu psychicznego pacjentów”. Z kolei, gdy pyta się Google o przewidywane obszary wykorzystania takich emocjonalnych rozwiązań, słyszymy, że firmy mogą wykorzystać te modele do analizy satysfakcji klientów w czasie rzeczywistym. Ważnym segmentem implementacji ma być edukacja: nauczyciele zyskają narzędzie do lepszego zrozumienia uczniów.
Ale czy AI w ogóle powinna interesować się moimi emocjami?
Wizja może i wygląda wspaniale, a już zwłaszcza w sytuacji, gdy serwowana jest nam przez przedstawicieli Google, którzy każdy swój korporacyjny pomysł potrafią sprzedać jako coś fantastycznego i bez czego nasza ludzkość sobie nie poradzi. Są jednak głosy tonujące ten entuzjazm. Eksperci ostrzegają przed możliwością błędnych interpretacji emocji przez AI. Nawet niewielkie pomyłki mogą prowadzić do nieporozumień w obszarach takich jak pomoc psychologiczna czy rozwiązywanie konfliktów. Ponadto istnieje ryzyko nadużyć, np. w monitorowaniu emocji pracowników lub użytkowników platform cyfrowych, co może naruszać prywatność.
Krytycy podkreślają, że AI nie rozumie emocji w sposób ludzki – działa jedynie na podstawie wzorców danych. Rozpoznanie tonu głosu lub treści tekstu nie oznacza empatii czy wglądu w ludzkie uczucia. W efekcie technologia może być użyteczna, ale jej ograniczenia wymagają jasnego komunikowania użytkownikom, co AI może (i czego nie może) osiągnąć.