Bitcoin, mimo iż kompletnie wirtualny, tak jak medal ma dwie strony. Po jednej mamy pokusę używania cyfrowej waluty, wolnej od polityki i błędu ludzkiego. Po drugiej stronie jednak istnieje zagrożenie zwykłą usterką techniczną, choćby taką jak przeciążenie serwerów. Nowa waluta jest produktem technologii XXI wieku, nie mającym wiele wspólnego ze starą szkołą ekonomii.
fot. Fotolia
Czym jest bitcoin
Zanim Mitt Romney przegrał wybory prezydenckie w USA, wielokrotnie pytano go o to, jak przy tak dużym majątku, płaci tak niskie podatki. Podejrzewano, że wykorzystuje w tym celu luki w prawie, jednak kandydat republikanów odmówił ujawnienia zeznań podatkowych.
We wrześniu 2012 roku anonimowy internauta zagroził, że ujawni zeznania podatkowe Romneya i jego żony, jeśli ten nie zapłaci mu miliona dolarów. Okup miał zostać przelany za pomocą tzw. bitcoinów. Niedługo potem aresztowany został niejaki Michael Brown, podejrzany o szantażowanie republikańskiego polityka.
I chociaż bitcoin istnieje zaledwie cztery lata w przestrzeni wirtualnej, wiele osób dowiedziało się o nim właśnie dzięki medialnemu szumowi wokół politycznego szantażu.
Sam pomysł powstania bitcoinów zrodził się z nieufności wobec rządów i banków centralnych. W czasie obecnego kryzysu zwiększyły one przecież emisję narodowych walut, aby ratować gospodarki przed upadkiem. Jeżeli jednak w odpowiednim momencie nadmiar pieniędzy nie zostanie wycofany rośnie ryzyko inflacji. Chaos na Cyprze też mocno zwiększył zainteresowanie bitcoinami, zwłaszcza na południu Europy, gdzie ludzie coraz częściej szukają alternatywnych metod przechowywania oszczędności. Mimo, że bitcoin jest w całości wirtualny i nie ma swojego materialnego odpowiednika, na całym świecie przybywa osób, które właśnie w nim widzą walutę przyszłości, wolną od wad tradycyjnych pieniędzy.
Bitcoin jest pieniądzem, którego tempo emisji reguluje konkretny algorytm. Z góry wiadomo jaka ilość wirtualnych pieniędzy i kiedy wejdzie do obiegu. Niemożliwe jest zatem manipulowanie walutą i zmiany tempa jej emisji. Z założenia waluta ma funkcjonować bez nadzoru jakiejkolwiek organizacji. Co więcej, nie wiadomo kto jest twórcą bitcoina. Algorytm napisał Satoshi Nakamoto, ale to tylko pseudonim twórcy, bądź twórców, którzy przestali się udzielać na forach internetowych, tłumacząc, że mają inne zajęcia.
Bitcoin nie ma również głównego serwera. Sieć bitcoina opiera się na prywatnych komputerach, rozsianych po całym świecie. Takie rozwiązanie ma gwarantować niezależność i stabilność systemu. Do sieci przyłączyć może się każdy, udostępniając moc obliczeniową swojego komputera. Z roku na rok emisja ma być coraz mniejsza. W roku 2033 w obiegu ma znaleźć się prawie 21 mln bitcoinów, a emisja kolejnych stanie się śladowa.
Usterki techniczne
Technologia mająca być gwarantem niezawisłości waluty, niesie jednocześnie wiele zagrożeń. Niewątpliwą wadą jest uzależnienie waluty od dostępu do internetu i energii elektrycznej. Ponadto kryptografia, będąca podstawą bezpieczeństwa bitcoina, może przegrać w starciu z komputerami przyszłych generacji.
Jak każdy projekt informatyczny, bitcoin wymagał będzie prędzej czy później wprowadzenia poprawek. Przy takiej decentralizacji sieci i braku organu odpowiedzialnego za walutę, nie wiemy czy jest to w ogóle możliwe.
W tej chwili ogromna część obrotu walutą odbywa się za pośrednictwem giełdy Mt.Gox. Podczas ostatnich zawirowań w notowaniach bitcoina, z powodu przeciążeń serwerów, giełda została zawieszona na 12 godzin. Nie są to na pewno międzynarodowe standardy bezpieczeństwa.
Bitcoin, mimo iż kompletnie wirtualny, tak jak medal ma dwie strony. Po jednej mamy pokusę używania cyfrowej waluty, wolnej od polityki i błędu ludzkiego. Po drugiej stronie jednak istnieje zagrożenie zwykłą usterką techniczną, choćby taką jak przeciążenie serwerów. Nowa waluta jest produktem technologii XXI wieku, nie mającym wiele wspólnego ze starą szkołą ekonomii.
Wartość
Na początku swojego istnienia jeden bitcoin kosztował zaledwie kilka amerykańskich centów. W ciągu czterech lat zaliczał wzrosty i spadki, a w 2011 r. wydawało się, że nastąpił koniec spekulacyjnej bańki. Jednak od tego czasu wartość bitoina konsekwentnie rośnie, a ostatni okres przypomina prawdziwą gorączkę złota. Podczas kryzysu cypryjskiego kurs wzrósł do 100 dol. za jednego bitcoina. W tej chwili jest to już ok. 120 dol.
Przyszłość, polityka
Aby stać się liczącą walutą, bitcoin musi stawić czoła swojemu największemu rywalowi – rządom. W stanach wciąż trwa debata, czy jakakolwiek instytucja ma prawo regulowania rynku bitcoina. Istnieją poważne wątpliwości dotyczące prawidłowego przyporządkowania wirtualnej waluty do odpowiedniej kategorii aktywów, nad którymi nadzór sprawują poszczególne agendy rządowe.
Jak donosi „Financial Times”, wirtualną walutą zainteresowała się CFTC (ang. CFTC – Commodity Futures Trading Commission). – Z całą pewnością musimy się temu przyjrzeć – tak kwestię ewentualnego kontrolowania rynku wirtualnej waluty skomentował Bart Chilton, jeden z pięciu komisarzy CFTC. – Nie rozmawiamy tutaj o pieniądzach do gry w „Monopoly”. Prawdziwi ludzie mogą być narażeni na realne ryzyko, wobec czego musimy zapewnić ochronę rynkom i konsumentom – dodał. Ten sam urzędnik w rozmowie z agencją Reuters stwierdził, że jednego jest pewien. Jeżeli będziemy (CFTC – przyp. red) chcieli, możemy regulować ten rynek. To oczywiste.
Nadmierna kontrola ze strony władz doskwiera również firmom, zajmującym się wymianą wirtualnej waluty. Decyzją Departamentu Skarbu mogą one być traktowane jako „przedsiębiorstwa sektora finansowego”, a tym samym muszą spełniać szereg dodatkowych obowiązków. W ciągu ostatniego miesiąca trzech operatorów wirtualnych giełd poinformowało o zablokowaniu przez banki dostępu do ich kont. W tej sytuacji coraz więcej firm z branży bitcoin rozważa przeprowadzkę do kraju z bardziej elastyczną polityką wobec waluty, np. do Panamy.
Mateusz Karbowski
Specjalista ds. PR i Marketingu w Grupie Unity