Coraz częściej słyszymy o kolejnych pomysłach wykorzystania dronów: dostarczania e-przesyłek do domów, wykorzystania w przemyśle czy nawet przez organizacje pomocowe do zaopatrywania odciętych od świata terenów. W tym roku mogliśmy przeczytać o planach linii latających, elektrycznych taksówek w Japonii czy też o pracach nad elektrycznym mini samolotem byłych inżynierów SpaceX. O zamiarze wdrożenia do regularnych lotów pomiędzy San Francisco a Los Angeles powiadomił ostatnio inny wynalazca, twórca startupu Kelekona.
Taniej i szybciej?
Amerykański startup chce przewozić swoim „latającym autobusem” taniej, ale za to z porównywalną prędkością co samoloty. Kolejną przewagą wynalazku Kelekony może okazać się pionowy start maszyny – prawdopodobnie, tak jak helikopter, nie będzie potrzebował tradycyjnego pasa startowego, będzie więc zapewne mógł lądować poza lotniskami, które zazwyczaj przecież znajdują się w dużej odległości od centrów miast – podróżni zyskaliby na czasie.
Ekoloty
Kolejna korzyść, którą przyniosłaby wymiana samolotów na pojazdy takie jak Kelekona to rodzaj napędu – elektryczny, a nie spalinowy, a więc szansa na redukcję śladu węglowego. „Latający autobus” amerykańskiej firmy ma posiadać baterie typu swap – nie trzeba będzie konieczne czekanie na ładowanie. To rozwiązanie może sprawdzić się bardziej niż w nieudanych wdrożeniach BSS (Battery Swap Stations, punkty wymiany baterii elektrycznych) dla samochodów osobowych, które widzieliśmy w Europie o tyle, że pojazdy będą należały do jednej firmy – nie będzie obawy o to, że wymieniona bateria będzie gorszej jakości, słabsza itd.
Zobaczcie sami, jak wygląda (i przemieszcza się) latający autobus startupu Kelekona: