Mnie osobiście przypominają się szpitale i przychodnie, miejsca, w których o złapanie czegoś niechcianego przecież najłatwiej. A w tamtejszych toaletach nagminnie oszczędzano na środkach higieny: brak mydła w dozownikach, brak ręczników papierowych/suszarki do rąk był codziennością. Drugi przykład to placówki oświaty: żłobki i przedszkola. Tutaj również pierwszym punktem łatania dziur w budżecie były do czasów pandemii takie produkty jak chusteczki do nosa, papier toaletowy i mydło – pracownicy byli szczegółowo rozliczani z liczby zużytych ww. produktów, a nawet zdarzały się przypadki udzielania nagan za „zbyt rozrzutne” ich stosowanie.
Dzisiaj takie sytuacje są nie do pomyślenia; każdy zarządca placówki publicznej jest zobowiązany do przestrzegania surowych obostrzeń sanitarnych – wydaje się więc, że koronawirus zmienił nasze nastawienie w tym zakresie na dobre.
Według większości prognoz pandemia pozostanie z nami jeszcze wiele miesięcy, tak więc w placówkach publicznych jeszcze długo, a być może już na stałe, nie będzie oszczędzało się na środkach higieny. Na wzrost popytu błyskawicznie zareagowały podmioty z branży: badania do raportu „Branża kosmetyczna vs. COVID-19” przeprowadzone na przełomie kwietnia i maja przez Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego pokazują, że aż 30% firm kosmetycznych działających na polskim rynku przestawiło produkcję, poszerzając swoją ofertę o produkty kosmetyczne do higieny rąk. Kolejną niszą, na którą rośnie zapotrzebowanie są wszelkie rozwiązania, redukujące konieczność dotykania powierzchni wspólnych: drzwi, szafek, kurków z wodą w umywalkach, przycisków do spłukiwania toalet czy dozowania mydła/środka dezynfekcyjnego. To aktualne szanse na wejście na rynek, ale również, w odróżnieniu od towarów takich jak testy na obecność wirusa czy maseczki, długofalowa nisza na rynku.
Bezpiecznie i ekologicznie – to się sprzeda
Lawinowy wzrost dbałości o higienę w placówkach publicznych to dobra wiadomość dla bezpieczeństwa, ale już gorsza dla środowiska. Setki tysięcy rękawiczek i maseczek jednorazowych, plastikowe opakowania po płynach dezynfekcyjnych – to wszystko stanowi kolejny cios – powrót do wszechobecnego plastiku, całe dodatkowe góry odpadów. Jednak pamiętajmy, kogo pandemia zmusiła do użytkowania tych wszystkich jednorazowych, szkodliwych dla środowiska produktów.
Polskie społeczeństwo w ostatnich latach przeszło przecież prawdziwą metamorfozę: wszystko, co ekologiczne, dobre dla środowiska i naturalne było przed pandemią, i nadal jest na topie. Ruchy zerowaste, freegan, walka o powstrzymanie działań prowadzących do zmian klimatu – konieczność zmiany tkwi głęboko w znaczącej już części świadomości polskich konsumentów.
Ze względu na swoje i innych bezpieczeństwo wiemy, że musimy robić wszystko, żeby zapobiegać rozprzestrzenianiu się zarazków, ale jednocześnie konieczność stosowania jednorazowych środków ochrony budzi w wielu z nas głęboki sprzeciw.
Więcej maseczek ochronnych niż meduz
Głosy przeciw zalewającym nas obecnie falom plastiku słychać oczywiście nie tylko w Polsce. Cały świat żyje takimi newsami jak te z Lazurowego Wybrzeża: obok „typowych” plastikowych kubków i aluminiowych puszek, morze wyrzuca na brzeg maseczki jednorazowe, butelki po płynie do dezynfekcji i jednorazowe rękawiczki ochronne. We Francji władze publiczne zamówiły 2 miliardy maseczek ochronnych i jak widać z powyższego przykładu, część z nich nie trafiła tam, gdzie powinna. A co gdy pomyślimy o krajach biedniejszych, w których system gospodarki odpadami istnieje wyłącznie na papierze? W takich miejscach problem z pewnością jest o wiele poważniejszy.
Jakie mogą to być produkty?
Dla startupów chcących wejść na rynek środków ochrony osobistej nasuwa się więc oczywisty wniosek: kładąc nacisk na ekologię w procesie produkcyjnym czy przetwarzania odpadów, mamy sporą szansę na sukces. W jednym z naszym poprzednich tekstów pisaliśmy o tego typu rozwiązaniach, również polskich startupów. Przykładem niech będą łatwe do recyklingu rękawice nitrylowe (marka Showa biodegradująca nitryl przy pomocy technologii EcoBest), czy dozowniki płynu odkażającego wykonane z recyklingowanych materiałów (produkt firmy WI Labs).
Reduce zamiast recycle
Ale można pójść krok dalej i starać się wejść na rynek z produktami, które zamiast ograniczać liczbę produkowanych odpadów, pozwolą na ich wyeliminowanie, zgodnie ze sprawdzoną zasadą 5R: najpierw refuse i reduce, a dopiero potem reuse, recycle i rot. Co to oznacza dla przedsiębiorców, którzy chcą wejść na rynek środków higieny? Kilka przykładów takich rozwiązań poniżej.
Bezdotykowe klamki
Rozwiązaniami, które podniosą nasze bezpieczeństwo przed koronawirusem, a jednocześnie pomogą obniżyć zużycie jednorazowych środków higieny, są z pewnością te minimalizujące konieczność dotykania przedmiotów wspólnych. Klamki naciskane przy pomocy łokcia lub drzwi otwierane na pedał nożny, bezdotykowe kurki z wodą w umywalkach, bezdotykowe dozery mydła i płynów dezynfekujących – takie produkty spotkają się z zainteresowaniem firm dbających o swój prośrodowiskowy wizerunek, a dla wszystkich pozostałych mogą oznaczać spore oszczędności na środkach do dezynfekcji w długim okresie.
„Sterylne” rozwiązania płatnicze
Z kolei sklepy i branża HoReCa to zwiększony popyt na bezdotykowe płatności. W duchu 5R mogą to być również rozwiązania, które likwidują przymus wpisywania pinkodu na sklepowym/restauracyjnym terminalu płatniczym, takie jak płatności bezdotykowe typu BLIK. Jeszcze dalej w zachowaniu social distancing idzie szkocki startup ePOS Hybrid. Kawiarnie i restauracje, które korzystają z tego rozwiązania, zminimalizowały interakcję klienta z kelnerem i konieczność stania w kolejce do baru. Zamówienie można złożyć, siedząc przy stoliku, przy pomocy własnego telefonu w trzech krokach: zeskanować kod QR na stoliku, podać numer stolika, a następnie złożyć zamówienie i zapłacić. Kelner podchodzi tylko po to, żeby podać gotowy produkt na stół.
Zbiorowa dezynfekcja
Rynek ochrony przed koronawirusem to również produkty, które ograniczają konieczność każdorazowego czyszczenia po sobie wspólnie używanych w firmie krzeseł, często mycia podłóg. To na przykład maty dezynfekujące do butów, które nie pozwolą zarazkom przyniesionym z ulicy przedostać się do biura, albo całe kabiny odkażające, które skutecznie zdezynfekują nasze ubranie. Ten ostatni produkt oferuje na przykład polski startup Celius. To rozwiązanie jest w stanie zdezynfekować nie tylko skutecznie, ale i szybko: nawet do 300 osób na godzinę.
Roboty zastępują człowieka
Na koniec jeszcze jedna ważna nisza, czyli automatyzacja, zastępowanie robotami ludzi w pracach najbardziej narażonych na ryzyko zakażenia, czyli takimi jak wywóz śmieci ze szpitala, podawanie chorym lekarstw i jedzenia, dezynfekcja czy kontrola graniczna. To ludzie są transmiterami wirusa, tak więc ograniczając ich kontakt z chorymi i potencjalnie skażonymi powierzchniami, obniżamy ryzyko zachorowań. Tego typu rozwiązania były już próbnie wykorzystywane podczas poprzednich epidemii; na przykład w trakcie walki z Ebolą w Liberii, Papui Nowej Gwinei i na Filipinach, aby zmniejszyć ryzyko zakażenia, Francuzi używali do dostarczania lekarstw dronów. W trakcie obecnej pandemii drony wykorzystywane są do mierzenia temperatury ciała przechodniów (np. w Chinach), identyfikacji kaszlących (np. amerykańska firma Draganfly opracowała drona, który z odległości do 60 metrów identyfikuje kaszlących), czy dezynfekcji ulic (np. samojezdne roboty sprzątające firmy Star Technologies w Wielkiej Brytanii).