Jak rosyjska inwazja na Ukrainę wpłynęła na rynek crowdinvestingu w Polsce?

Dodane:

Damian Jemioło, redaktor MamStartup.pl Damian Jemioło

Jak rosyjska inwazja na Ukrainę wpłynęła na rynek crowdinvestingu w Polsce?

Udostępnij:

Kiedy przeglądamy artykuły z końcówki 2021 r. lub początku I kwartału 2022 r., dowiemy się, że rynek crowdfundingu/crowdinvestingu w Polsce wystrzelił. Mało kto wtedy jednak spodziewał się, że Rosja dokona inwazji na Ukrainę i jak mocno wpłynie to na rynek inwestycyjny w Polsce. Co dalej z crowdfundingiem/crowdinvestingiem i platformami EFC?

Crowdinvesting w Polsce jest wart już 308 mln zł

Crowdfunding czy też jak kto woli – crowdinvesting – jest jedną z najpopularniejszych alternatyw dla pozyskiwania finansowania przez startupy. Według raportu “Crowdfuning udziałowy 3.0” sporządzonego przez Związek Przedsiębiorstw Finansowych i Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu w ciągu dekady istnienia tego sektora finansowania jego wartość wzrosła do 308 mln zł. Z czego aż 123,7 mln zł startupy pozyskały właśnie w 2021 r.

– Prognozy dotyczące ECF w Polsce z zeszłego roku były bardzo optymistyczne. Wartość rynku (mierzona sumą zainwestowanych środków) w 2021 r. była najwyższa w historii, a rok 2022 r. miał być jeszcze lepszy. Obecna sytuacja w Ukrainie dotknęła jednak ten rynek. Inwestorzy cechują się teraz większą awersją do inwestowania. Objawia się to również w mniejszej liczbie prowadzonych emisji oraz tempie sprzedaży akcji, które również znacznie zwolniło. Ciężko teraz liczyć na kolejne rekordy. W tej sytuacji ważne jest promowanie naprawdę jakościowych projektów dających relatywnie dużą szansę na zarobek – mówi Piotr Łuszczek, wiceprezes Forc.ee.

Przez pierwsze 10 miesięcy 2021 r. aż 82 spółki zdecydowały się pozyskiwać finansowanie właśnie z crowdinvestingu. Wartość pozyskanego kapitału wyniosła 115% wolumenu z 2020 r. Ponadto co najmniej 10 startupów przeprowadziło w 2021 r. emisje crowdfundingowe na kwotę 22 mln zł. Dlaczego w ogóle startupy decydują się na tę formę finansowania? Według Michała Olszewskiego z Movens Capital – przede wszystkim dlatego, że nie mają alternatywy.

– Decydują się zasadniczo te, które nie mają alternatywy. Fundusze są wyspecjalizowane i całe grupy dobrych projektów (o potencjale zwrotu adekwatnie wynagradzających ryzyko) nie mieszczą się w strategiach aktywnych w Polsce funduszy. Przykładowo projekty hardwarowe mają bardzo ograniczone możliwości. Na rozwiniętych rynkach spółki B2C (z produktem bądź usługą adresowaną do dużej grupy konsumentów) wpisują crowdfunding w strategię marketingową. Z myślą o tym, aby akcjonariusze stali się ambasadorami danej marki. Ścieżkę tę wybierają nawet te projekty, które uprzednio pozyskały finansowanie z VC. Spodziewam się, że takie przypadki pojawią się niebawem w Polsce – mówi Michał Olszewski.

Jedną z marek, które zdecydowały się na emisję crowdfundingową jest Kubota S.A., co wskazuje przytaczany tutaj raport.

– Zdecydowaliśmy się na crowdfunding z trzech różnych względów. Po pierwsze, było to marzenie Wiesława Michalskiego, ojca założyciela marki. Po drugie, Kubota to marka stworzona przez fanów, a nie marketerów. To fani zbudowali wokół Kuboty niezwykle barwną i bogatą w znaczenia subkulturę. W takim ujęciu Kuboty są niczym dobro narodowe, a idee crowdfundingu, a następnie NewConnect, pięknie się w ten etos wpisują. Po trzecie, crowdfunding to przede wszystkim sposób na pozyskanie niezbędnych środków na dalszy rozwój firmy. Pieniądze z emisji pozwoliły na pokonywanie kolejnych barier i jeszcze prężniejszy rozwój – mówi Alina Sztoch, CEO i cofounderka Kubota S.A.

Dlaczego fundusze VC nie lubią crowdinvestingu?

Pomimo tej rosnącej popularności crowdfundingu jako metody pozyskiwania kapitału, fundusze VC nie są do tego tak przychylnie nastawione, jak founderzy.

– Perspektywa VC jest prosta – poszukujemy projektów o potencjale co najmniej 10-krotnego wzrostu. A im mniejszym ryzykiem obarczony jest ten zwrot, tym lepiej. Fundusze mają zasoby i know-how niezbędny do sprawdzenia zaawansowanych technologicznie projektów, w tym w segmencie B2B. Tam diabeł tkwi w szczegółach. Zasady współpracy ze spółkami kształtowane są tak, żeby nie przeszkadzać założycielowi w rozwijaniu spółki – elastyczność jest niezbędna w nieprzewidywalnym otoczeniu startupów. W szczególności w zakresie pozyskiwania kapitału na późniejszych etapach. Dotychczasowy brak współpracy VC-crowd wynikał zarówno z profilu spółek oferowanych na platformach, jak i obaw, że obecność crowdu utrudni lub wręcz uniemożliwi realizację kolejnych rund. Zatem występowały dwa problemy: profil spółek oferowanych w ECF oraz warunki emisji crowdowych – podporządkowane do celu ostatecznego w postaci debiutu na NewConnect, a nie kontynuacji wzrostu finansowanego przez VC. Niezależnie – praktyki braku zabezpieczeń interesów inwestorów mniejszościowych w emisjach ECF negatywnie wpływały na postrzeganie ECF przez VC – mówi Michał Olszewski.

Faktycznie w świecie VC i aniołów biznesu krążyły historie o tym, jak to crowdinvesting powodował solidny bałagan inwestycyjny w startupach. Tj. potężne rozproszenie udziałowców. Jednak znacznie poważniejszą wadą crowdfundingu jest potencjalne ryzyko inwestycyjne wiążące się z tym, czy dany startup dowiezie projekt. W świecie KickStartera itp. serwisów nie brakuje scamerskich historii. Zdarzało się, że jakaś spółka obiecała gruszki na wierzbie, po czym po uzyskaniu konkretnej kwoty – znikała lub wypuszczała niedopracowany produkt.

Jednym z takich projektów jest słynny już „Ring” startupu Logbar. Smart-pierścień miał umożliwiać sterowanie smartfonem za pomocą gestów wykonywanych w powietrzu. Spółce udało się pozyskać prawie 900 tys. dolarów (a przypomnę tylko, że chcieli zebrać 250 tys. dolarów, czyli aż o 72% mniej) i utworzyć produkt, który… szybko został okrzyknięty najgorszym w historii crowdfundingu. Inteligentny pierścień nie tylko był za duży (nie można było w nim domknąć dłoni czy w pełni zgiąć palca), ale też nie rozpoznawał prawidłowo gestów, a smartfonowa aplikacja nie działała w tle.

– Są różne rodzaje VC – jedne oprócz gotówki wnoszą tzw. smart money, czyli wsparcie w wybranych obszarach, jak rekrutacja czy pozyskiwanie kolejnych rund finasowania; inne są w pełni pasywne, występują także takie, które swoją aktywnością… szkodzą. W ECF stery są w pełni w rękach założyciela. Tym samym ECF jest dla foundera lepszą alternatywą wobec słabych funduszy. Poza tym, oczekiwania zwrotów funduszy są z definicji wyższe niż inwestorów indywidualnych; projekty, których ocena jest na tyle prosta, że warsztat i dostęp do danych VC nie daje przewagi, crowd teoretycznie winien akceptować wyższe wyceny – mówi Michał Olszewski.

Rzecz jasna w świecie startupów zaczęły powstawać też konkretne platformy ECF, które znacznie lepiej weryfikują projekty founderów i takich wpadek, oszustw czy niedopracowanych produktów w przyszłości może być mniej, ale z jakimś minimalnym ryzykiem zawsze trzeba się liczyć.

– Inwestorów zawsze interesują oferty dające stosunkowo dużą szansę na zarobek w przyszłość przy relatywnie niskim ryzyku. Dlatego tak ważne jest budowanie wiarygodności poprzez bardzo restrykcyjną selekcję projektów. W Forc.ee, dzięki naszemu gronu ekspertów możemy oferować inwestorom właśnie takie projekty. Wykorzystując ich wiedzę i doświadczenie dajemy potencjalnym inwestorom dodatkową wartość – ocenę potencjału startupu przez świetnie się na tym znające osoby trzecie – mówi Piotr Łuszczek.

Jednak pomimo tego potencjalnego ryzyka i jeszcze lekkiej niechęci czy niepewności ze strony funduszy VC oraz aniołów biznesu – rynek ECF ma w Polsce rosnąć. O czym przekonują zresztą niektórzy inwestorzy.

– Ku rośnięciu rynku ECF w Polsce mamy parę wyraźnych trendów: edukacja społeczeństwa, chęć dywersyfikacji portfela inwestycyjnego czy nawet sama ciekawość – jak to się inwestuje w młode spółki za pośrednictwem ECF. To, co powinniśmy obserwować i faworyzować to zróżnicowanie form crowdfundingu – np. finansowanie nie equity a jako pożyczki, które potem mogą zostać skonwertowane na udziały bądź na spłacone przez spółkę. Spodziewam się, że wraz z rozwojem świadomości samego finansowania, będziemy mogli zobaczyć bardziej zróżnicowane jego formy – mówi Mateusz Bodio, dyrektor zarządzający funduszu RKKVC.

Wojna w Ukrainie zwalnia tempo inwestycyjne?

Rosyjska inwazja na Ukrainę była szokiem dla prawie każdego. Poza wywiadami kilku państw praktycznie mało kto spodziewał się, że Rosjanie zdecydują się na tak bandycki krok. Niestety, inwazja bardzo negatywnie odbiła się na rynku startupów i inwestycji w Ukrainie. Już wtedy ukraiński ekosystem startupowy miał problemy, z którymi Polska mierzyła się kilka lat temu. Większość młodych, innowacyjnych spółek w Ukrainie działała w zasadzie nie dłużej niż 3 lata.

Według raportu „Ukrainian Startup Ecosystem: Facing the challenges, seizing the opportunities” dla aż 39,2% startupów korzystanie z własnych środków (pieniądze founderów, sprzedaż produktów) była jedynym rodzajem „pozyskiwania” finansowania. A mówimy tutaj o sytuacji przed wybuchem wojny. Obecnie pozyskanie finansowania w Ukrainie jest w zasadzie niemożliwe.

Oczywiście, część founderów i startupów stara się temu zaradzić przenosząc się na zachód – głównie do Polski, z której ekosystemem od dawna współpracują. Co więcej – już w marcu 2022 r. PFR zapowiadał, że będzie starać się przyciągać ukraińskie startupy, dzięki takim programom jak Poland Prize czy Poland Business Harbour, a na tym wsparcie nie ma poprzestać. Problem jednak w tym, że rosyjska inwazja odbija się także na rynku ECF i VC w Polsce. Fundusze same podkreślają, że obecnie jest większy problem z pozyskaniem finansowania na rynku prywatnym niż dotychczas.

– Niewątpliwie wybuch wojny u naszych wschodnich sąsiadów wpłynął negatywnie na procesy zbierania środków pieniężnych na rynku prywatnym. Widzimy to nie tylko na rynku ECF, ale również w sektorze venture capital. Kolejno, możemy zobaczyć, że duża część spółek technologicznych od jakiegoś czasu również przeżywa recesje (np. notowania liderów na NASDAQ). Niemniej liczę, że nie będzie to efekt długotrwały – mówi Mateusz Bodio.

Na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę straszono również, że będzie to początek exodusu zagranicznych inwestycji z Polski. Nasz kraj jako „państwo flankowe”, do którego przybyło najwięcej uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy, miało tracić na inwestycjach i oczekiwać odpływu zachodniego kapitału. Jednak prawdę mówiąc – tak się nie stało. Owszem, sytuacja w kwestii pozyskiwania kapitału jest trudniejsza, ale po tych trzech miesiącach od wybuchu wojny nie widzimy paniki i gwałtownego odpływu inwestorów.

To samo tyczy się zachodnich marek i gigantów. W zasadzie jedyną dużą firmą, która zacznie się z Polski wycofywać jest Carrefour. Francuski gigant retailowy po 25 latach obecności opuszcza nasz kraj, ale… nie z powodu wojny! Decyzja o sprzedaży sieci zapadła już w 2021 r. Spółkę przejmie najprawdopodobniej Mid Europa Partners, zatem de facto dla polskich konsumentów niewiele się zmieni.

Oczywiście – nie oznacza to, że żadni inwestorzy nie wycofają się z Polski albo nie ograniczą swojego finansowania dla naszych startupów. Tak stać się może, ale niekoniecznie z powodu wojny w Ukrainie, a – niestety – topniejącego polskiego systemu ekonomicznego i pogarszającego się stanu gospodarki.