Julia Daroszewska prowadzi 6 biznesów. Jednym z nich jest Babeczkowa Poczta

Dodane:

Marta Wujek Marta Wujek

Udostępnij:

Właścicielka Babeczkowej Poczty (alternatywy dla Poczty Kwiatowej) okazuje się być przedsiębiorczą businesswoman, która pomysłami na kolejne działalności sypie jak z rękawa. Na ten moment prowadzi jednocześnie sześć marek i już rozgląda się za kolejnymi.

Julia Daroszewska w ramach firmy Juliversum prowadzi sześć marek: Agencję Marketingową POMELOGO, Babeczkową Pocztę COOKIE WITH LOVE, SWAP Wrocław – cykliczne imprezy wymiany ubrań dla dziewczyn, internetowy magazynu dla kobiet Gingers Magazine, cyklu spotkań z przedsiębiorcami Moda na Biznes oraz Dżemster – the most hipster dżem ever.

Robi wrażenie? Okazuje się, że to nie wszystko na co ją stać, Julia ma w planach jeszcze kilka (jak nie kilkanaście) pomysłów na biznes. Postanowiliśmy porozmawiać z nią o jej Babeczkowej Poczcie, a przy okazji podpytać o to czym zajmuje się poza słodkim biznesem i jakie ma plany na przyszłość.

Kiedy i w jakich okolicznościach powstał pomysł na Babeczkową Pocztę?

Wszystko zaczęło się w grudniu 2011 roku. Chciałam przygotować słodki upominek dla znajomych. Moim tzw. językiem miłości są prezenty, a ponieważ nie lubię być gołosłowna, do świątecznych życzeń składanych bliskim, chciałam dołączyć coś fizycznego. Gdybym dla każdego kupiła jakiś mały upominek, poszłabym z torbami. Wymyśliłam więc, że upiekę babeczki.

Opinie, jakie o nich zebrałam były bardzo pozytywne. Jedna z osób zażartowała: moglibyście je sprzedawać (wy, bo te pierwsze, najpierwotniejsze piekłam wraz z przyjacielem, a autorem pomysłu na ich sprzedaż był jego brat).

Ile minęło czasu od pomysłu do realizacji?

Firmę zarejestrowałam rok później, w grudniu 2012 roku. Były to czasy emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii, a główną grupą, do której celowałam były właśnie osoby mieszkające na obczyźnie, daleko od rodzin. Niedługo później okazało się, że i osobom mieszkającym w Polsce pomysł się spodobał. Jedną z moich pierwszych klientek była wrocławska piosenkarka, pani Natalia Lubrano. O tym, że jest piosenkarką dowiedziałam się później z jakiegoś plakatu promującego jej koncert. Myślę, że i ona nie wiedziała, czy też nie spodziewała się, że zamówione na święta babeczki tak się rozrosną stając się  pierwszą w  Europie tego typu usługą.

Pierwsze babeczki piekłaś w domu?

Tak. Na szczęście prawo nie działa wstecz i nikt mnie dziś za to nie zlinczuje. Babeczki piekłam w domu, a mieszkałam w akademiku 250 metrów dalej. Ponieważ nie miałam jeszcze ustalonych zasad, czyli regulaminu realizacji zamówień, natychmiast realizowałam każde, które tylko się pojawiło. Kończyło się to tak, że z gorączką potrafiłam gnać do sklepu tuż przed jego zamknięciem, żeby kupić półprodukty, następnie biegłam. do domu, gdzie piekłam babeczkę, (jedną, małą babeczkę!) Czekałam, aż ostygnie, pakowałam ją i leciałam na Pocztę. We wrocławskim Rynku funkcjonuje Poczta całodobowa, więc zdarzyło mi się stać tam w kolejce w okolicy północy. Kolejnego dnia wstawałam na zajęcia na uczelni, które zaczynały się o nieludzkiej porze – 7:30 rano.

Kwestie pozwoleń, sanepidu były skomplikowane?

Zawsze i dla każdego jest to stres. Ja miałam to szczęście, że trafiłam do Dolnośląskiego Klastra Branży Spożywczej i otrzymałam dotację na przygotowanie pełnej dokumentacji dla produktów oraz dokumentacji zakładu produkcyjnego.

Co było najtrudniejsze w budowaniu tego biznesu?

Ciężko powiedzieć, ale chyba uświadomienie sobie, że Polska nie jest jeszcze gotowa na taki rodzaj usług. Wciąż jesteśmy krajem bogacącym się, a nie bogatym. Polacy wciąż mają mnóstwo innych, pilnych wydatków. A babeczki, nie dość, że są produktem luksusowym, więc swoje kosztują, to nie zaliczają się do tych pierwszej potrzeby. Samochody też są dobrami luksusowymi, ale są niezbędne. A babeczki – tak jakby nie.

Niestety ta świadomość nie przyszła od razu. Początkowo miałam pełne ręce roboty i idealnie rozpisany Biznes Plan. Dodatkowo cały czas stosowałam KAIZEN, więc myślałam o tym biznesie w innych kategoriach. Miałam nadzieję, że poprawa każdego, najdrobniejszego aspektu jej funkcjonowania i poprawa wydajności przełoży się na rozwój marki, a co za tym idzie – firmy.

Kaizen?

Dziękuję, że złapałaś mnie za to słowo. Spadła na mnie tak zwana klątwa wiedzy i nie zawsze zdaję sobie sprawę, że coś z używanej przeze mnie nomenklatury branżowej może być niejasne. KAIZEN to japońska filozofia zakładająca ciągłe doskonalenie procesów produkcyjnych, które mają prowadzić do eliminacji strat – zarówno odpadowych jak i czasowych. Ja w swojej firmie KAIZEN stosuję do usprawniania wszystkich możliwych procesów, nie tylko tych sensu stricte związanych z produkcją.

Ale wracając do pytania – kiedy prognozy sprzedaży nie okazały się nie być trafne, zrozumiałam, że największym błędem jaki popełniłam, była koncentracja na naszym rodzimym rynku, a nie wyjście z biznesem od razu zagranicę. Do dziś pluję sobie w brodę.

Dlaczego?

Gdybym te pięć lat temu… Jeszcze raz, bo 10 grudnia minie dokładnie 6 lat. Zatem – gdybym te 6 lat temu od razu zaczęła myśleć globalnie i rozwijać firmę w innych regionach Europy, dziś byłabym w zupełnie innym miejscu.

Dziś babeczki działają poza Polską, czy dałaś sobie z tym spokój?

Sporadycznie zdarzają się zamówienia z Polski z wysyłką zagranice, ale w regularnej ofercie jeszcze tego nie mam. Wciąż przygotowuję się do ekspansji na inne kraje. Mam już plan, jak do tego podejść, ale nie będzie to rzecz, którą będę mogła robić samodzielnie. I tu pojawiają się schody.

Czy coś jeszcze było ciężkie w budowaniu tego biznesu?

Potrzeba przełamania się w kwestii ofert dla biznesu.

Ofert dla biznesu?

Nie lubię, jak ktoś coś mi „wciska”, a każdą ofertę tak właśnie postrzegam. Miałam więc ogromne opory przed promocją babeczek na rynku B2B. Udało mi się przełamać, kiedy okazało się, że firmy faktycznie są zainteresowane takimi słodkimi, w pełni personalizowanymi gadżetami dla swoich pracowników i partnerów biznesowych, które mogą zamówić z własnym logiem i opakowane w firmowe kolory. Firmy zamawiają babeczki COOKIE WITH LOVE na konferencje, targi, w ramach podziękowań i na Boże Narodzenie ze świątecznymi życzeniami.

Jedna z klientek podsunęła mi pomysł oferowania babeczek dla firm jako alternatywy dla świątecznych kartek, które sama co roku zamawia dla swoich kluczowych klientów. 

Na jakim etapie dziś jest Twój projekt?

Dziś jest to jedna z wielu marek, które posiadam i obecnie nie poświęcam jej aż tyle czasu, co początkowo. Babeczki pieczone są już w zakładzie produkcyjnym. Od zawsze był to biznes sezonowy, więc naprawdę czasochłonny stawał się przede wszystkim w okolicach Dnia Babci i Dnia Dziadka, Walentynek, Dnia Kobiet, Dnia Matki, Dnia Chłopaka i przed Bożym Narodzeniem. Z okazji Dnia Ojca zamówień było znacznie mniej, co zresztą daje mi dużo do myślenia. Poza tymi okresami, czy też, jak ja to mówię – sezonami, niespecjalnie koncentruję się na promocji tej marki.

Cały czas próbuję rozpracować wąskie gardło jakim jest sposób ich dystrybuowania, który wciąż nie jest idealny. Babeczki dystrybuowane są obecnie za pośrednictwem Poczty Polskiej oraz kurierów. Wcześniej głównym sposobem ich wysyłki był InPost, ale dziś nie ma on już w swojej ofercie wysyłki listów i paczek. Zresztą owa dystrybucja, a raczej problem z nią związany, hamuje mnie przed swobodnym wejściem na zagraniczne rynki europejskie bezpośrednio stąd, czyli z Polski.

Babeczkowa Poczta nie jest jedynym Twoim zajęciem, w sumie w ramach firmy Juliversum prowadzisz aż 6 różnych marek. Od wypieków babeczkowych, przez agencję marketingową, po cykl spotkań z przedsiębiorcami. Jak nad tym wszystkim panujesz?

Tak, a do tego jestem jeszcze Osobistą Stylistką. Jakby ktoś pytał co dają studia z Zarządzania, które wiele osób przyprawiają o drwiny, czy śmiech – to dają one między innymi umiejętność zarządzania czasem. W ramach studiów realizowałam 5 kursów z zakresu Zarządzania Projektami. Zażądanie czasem jest jedną z dziedzin tej… dziedziny. Dzięki temu potrafię bardzo sprawnie organizować sobie czas pracy i zadania. Dzięki temu i wbrew pozorom, bo ciągle i wiecznie się gdzieś spóźniam. Wynika to z faktu, że robię wiele rzeczy na raz, niektóre w tzw. między czasie. Kiedy mój „międzyczas” okazuje się być nieco za krótki na realizację danego zadania, kończy się to spóźnieniem. Gdybym jednak nie wykorzystała każdej, najdrobniejszej luki na pracę, nie byłabym tak efektywna.   

Poza tym przy organizacji czasu dużo daje mi samopoznanie – wiem, kiedy i gdzie najlepiej pracuje mi się nad poszczególnymi typami zadań. Często, a w tym roku wyjątkowo dużo, pracuję zdalnie, czyli poza biurem. W tym roku zdarzyło mi się siedzieć na takim home office w czterech różnych krajach.

Kiedy pracuję z jakiegoś ciekawego miejsca, dzielę czas między pracę, a cieszenie się tymże miejscem, bo zwiedzaniem tego nie nazwę. Na to zwykle czasu nie mam. Na to są wakacje, na które nie biorę ze sobą komputera. Jedynym problemem takiej zdalnej pracy jest niespodziewane zamówienie babeczki.

Co wtedy robisz?

Oczywiście pracę zdalną planuję zawsze poza jakimkolwiek „sezonem na babeczki”, czy też na wysyłanie bliskim życzeń, do których babeczka jest tylko dodatkiem, ale zdarzają się czasem zamówienia pomiędzy tymi gorącymi okresami. Problem w tym, że nie wszyscy klienci rozumieją, że każdy musi czasem odpocząć. Kiedyś jedna klientka zadzwoniła w sprawie zamówienia w przeddzień mojego wyjazdu. Nie zdążyłam jeszcze ustawić automatycznej odpowiedzi na poczcie e-mail. Kiedy odmówiłam jej realizacji zamówienia uzasadniając przyczynę, dała upust swoim nerwom. 

Po powrocie z takich wyjazdów mam zwykle więcej energii na organizowanie wydarzeń tu na miejscu – min. bezgotówkowej wymiany ubrań SWAP Wrocław. A kiedy jestem przemęczona, doskonałą odskocznią od komputera i biegania po mieście jest, kolokwialnie mówiąc – kuchnia, czyli zakład produkcyjny, gdzie relaksuję się nad garami z Dżemsterem. W kuchni mogę wypocząć intelektualnie, a taka praca fizyczna jest świetną formą relaksu w kontraście do nieruchomego siedzenia przed komputerem, od którego nie mam nawyku wstawać i, w konsekwencji potrafię być w takim bezruchu nawet parę godzin z rzędu.

Poza tym lubię, kiedy dużo się dzieje. Wtedy znacznie łatwiej jest mi się zorganizować.

Międzynarodowa uczelnia The Neisse University, Politechnika Wrocławska – Twoje wykształcenie robi wrażenie. Od zawsze chciałaś zostać businesswoman?

Bardzo dziękuję. To zasługa mojej rodziny, która poprzysięgła się, żebym nie spełniła swojego marzenia, jakim były studia z Biologii na Uniwersytecie Wrocławskim, a po nich – wyjazd do Holandii i siedzenie w laboratorium, gdzie według swojego idealnego planu, tworzyłabym nowe gatunki tulipanów.

Dziś wiem, że i tak nic by z tego nie wyszło, bo gdybym nie wyjechała na międzynarodowe studia, nigdy nie nauczyłabym się angielskiego, co też uniemożliwiłoby mi wyjazd do wspomnianej Holandii i realizację swojego Wielkiego Planu. A poza tym ze swoim ADHAD tudzież nadmiarem energii nie wytrzymałabym siedzenia w takim laboratorium nawet miesiąca.

Moim drugim wyborem były studia związane z informatyką, jako że komputer był moją drugą zabawką. Jednak po skończeniu The Neisse University nie mogłam już na komputery patrzeć i studia magisterskie wybrałam w ciemno: miała być Politechnika Wrocławska i nie miała być to informatyka. Zupełnym przypadkiem padło na Zarządzanie, o którym nie miałam bladego pojęcia czym jest i „z czym to się je”. Ale, które jednocześnie okazało się być strzałem w dziesiątkę.

Dzięki szerokiemu wykształceniu wszystko w firmie jestem w stanie zrobić sama. I tak też robię. Niestety ma to też swoje minusy – wszystko robię sama: od pomysłu i tworzenia strategii, przez projektowania i realizację grafik, robienie stron www, stawianie sklepów internetowych, pieczenie babeczek, smażenie Dżemsterów, pisanie tekstów, organizację wydarzeń, a wcześniej ich promocję, prowadzenie warsztatów itp. Wciąż jednak żyję nadzieją, że kiedyś będę musiała zacząć jakieś zadania delegować lub je podzlecać.

Kiedy zaczęłaś marzyć o własnej firmie?

Pierwsza myśl o tym, żeby mieć firmę pojawiła się, kiedy byłam w szkole średniej. Był to pomysł stworzenia marki odzieżowej, która byłaby konkurencyjna dla ZARY. Moja rodzina, od kiedy pamiętam, była związana z ubraniami (babcia była wrocławską businesswoman, a w oferowanych przez jej firmę ubraniach dosłownie chodziła cała, kobieca część miasta).

Kolejny raz myśl o otwarciu własnej działalności pojawiła się, kiedy byłam na trzecim roku studiów. Wówczas chciałam mieć galerię florystyki (i znów wracamy do biologii). Dziś moje parapety są szczelnie zastawione kwiatami. Co z nimi dalej będzie, jeszcze nie wiem, ale faktem jest, że nie lubię rezygnować ze swoich pomysłów. Stąd też mnogość marek, które posiadam.

Wracając do bycia businesswoman, to jeszcze się nią nie czuję i, bynajmniej nie wynika to z naszej wrodzonej polskiej skromności i wychowania, ale z poprzeczki, jaką w tej kwestii ustawiła mi moja wspomniana babcia.

Jakie masz dalsze plany?

Najbliższe z najbliższych dotyczą rozszerzenia usług o wsparcie dla firm w kwestii wprowadzania ich produktów na rynek Czeski i Niemiecki. Pierwszą marką, jaką zamierzam na nich ulokować jest Dżemster. Obecnie pracuję nad centrami dystrybucji w tych krajach, które mają obniżyć koszty dostaw.

W toku mam również realizację dwóch projektów, z których jednym jest wspomniana marka odzieżowa, która, mam nadzieję, kiedyś faktycznie stanie się konkurencją dla ZARY przynajmniej w skali Europy. Będzie to marka dedykowana dziewczynom, które wiedzą, czego chcą od życia. Jej misją będzie również edukowanie kobiet w kwestii bycia niezależną.

Mam już trochę swoich projektów ubrań i cały pomysł na strategię, ale realizacja tego planu wymaga sporego kapitału, który planuję pozyskać metodą trampoliny – sfinansować go mają obecne projekty. Aczkolwiek jako taki e-sklep już „stoi” i nawet działa. Można go znaleźć pod nazwą iNdependy.

Drugim wspomnianym projektem jest stworzenie marki na wzór Nici, ale dedykowanej starszej grupie docelowej. Jeszcze kolejny, podobnie jak iNdependy, związany jest z odzieżą, ale dla odmiany  – męską. Na liście pomysłów mam również własną naleśnikarnię i kilka innych rzeczy. I pewnie pojawi się ich jeszcze więcej.

A skoro pytasz o moje dalsze plany… To jednym z nich jest nauczenie się odrzucania niektórych pomysłów, zamiast realizowania wszystkich od razu jak leci, bo bez tego może się kiedyś okazać, że umrę z poczuciem niezrealizowania planu, zamiast z poczuciem spełnienia i myśleniem o tym, co udało mi się dokonać.