Dlaczego powstał Lokalny Rolnik?
Andrej Modic: Jamie Oliver powiedział na TED, że jesteśmy pierwszym pokoleniem, które będzie żyło krócej od swoich rodziców. Mamy choroby cywilizacyjne, brak ruchu, mamy śmieciowe jedzenie i do tego degradację otoczenia. Nie jest za wesoło. Ja jestem bardzo wyczulony na te tematy, ponieważ mam córkę, która była uczulona na wiele rzeczy i bardzo długo zajęło mi zaopatrzanie się w zdrową żywność, co zajmowało mi czasem całe weekendy. Więc głównym powodem powstania Lokalnego Rolnika, była chęć zrobienia zakupów raz na tydzień u sprawdzonych, wiarygodnych dostawców. Teraz to jest bardzo proste, bo pół godziny zajmuje zamawianie raz w tygodniu tego jedzenia, a odbiór 5 min.
Jak działa Wasza platforma?
Lokalny Rolnik staje się alternatywą dla sklepów. Ja sam już kupuję jedzenie tylko od naszych dostawców, ponieważ jest tam wszystko, co jest potrzebne na co dzień i okazjonalnie także. Nie jesteśmy sklepem, ale dajemy rolnikom i konsumentom platformę, na której mogą wystawić lub kupić produkty. Wytwórcy sami ustalają cenę i zarabiają nawet 2/3 od ceny końcowej, którą płaci klient. To jest dla nich duża wartość, ponieważ jeśli by sprzedawali przez tradycyjne kanały sprzedaży, to najwyżej zarobiliby 20% na produkcie. A u nas dostają nawet 3 razy więcej, więc my nie wywieramy żadnych nacisków cenowych, możemy ewentualnie coś sugerować. Mamy stałą prowizję od sprzedaży i na tym zarabiamy.
Kto jest typowym klientem Lokalnego Rolnika?
Nasza typowa klientka to jest kobieta w wieku między 25 a 50 lat, z wyższym wykształceniem, mieszkająca w dużym mieście, jest albo w poważnym związku, albo jest mężatką. Przeważnie posiada dzieci. To są ludzie, którzy osiągnęli pewien poziom zamożności.
Czy ostatnie miesiące spowodowały wzrost zainteresowania zdrową żywnością? Co obserwujecie?
Epidemia spowodowała, że ludzie zaczęli być świadomi potrzeby bycia zdrowym, zaczęli patrzeć na to w ten sposób, że jedzenie jest bardzo ważną częścią życia. O wiele więcej ludzi zaczęło zwracać uwagę na to, co je. Od lat 50. ubiegłego stulecia rozpoczęła się produkcja masowego jedzenia i rolnictwa przemysłowego, zaczęła też wzrastać liczba ludzi cierpiących z powodu chorób cywilizacyjnych. Ta tzw. „dieta zachodnia” jest winna wzrostowi otyłości oraz innych chorób i ona idzie w parze z przemysłowym rolnictwem. Od tego momentu bardzo wzrosła konsumpcja mięsa, fast foodów i przetworzonej żywności. W związku z tym zdrowie publiczne jest na coraz niższym poziomie.
Czy można mimo wszystko zaobserwować pozytywne trendy?
Jeśli jemy mniej przetworzone rzeczy, jeżeli jemy rzeczy zrobione w zdrowy sposób, to sami mamy szansę być zdrowsi. Epidemia spowodowała, że granice zostały zamknięte, więc nie było szybkiego przepływu towarów z daleka. Ludzie zaczęli odkrywać lokalnych producentów, w ich bezpośrednim otoczeniu. Ta sytuacja wywołała też pewne poczucie wspólnoty i solidarności, więc ludzie zaczęli wspierać lokalne biznesy. Pojawia się coraz więcej troski o otoczenie, więc coraz częściej wybieramy jedzenie produkowane w zrównoważony sposób. Widzimy, że produkcja jedzenia przyczynia się do bardzo dużego zanieczyszczenia środowiska. Więc ten ogólnoświatowy problem jest takim katalizatorem, który przyspieszył zmiany.
Czy możemy powiedzieć, że ta żywność produkowana w sposób ekologiczny ma więcej wartości odżywczych i witamin, niż ta produkowana przemysłowo? Czy mamy na ten temat jakieś badania?
Na ten temat badania są bardzo różne. Jedne pokazują, że żywność produkowana bez użycia pestycydów i nawozów jest zdrowsza, a drugie pokazują, że nie ma różnicy. I wszystkie badania są sygnowane nazwiskami naukowców. Nie wiadomo do końca, co tutaj jest prawdą. Ale na pewno jedzenie wyprodukowane w naturalny sposób smakuje lepiej. Oczywiście smak jest kwestią indywidualną. A druga rzecz, która także jest pewna, to tak wytwarzane jedzenie po prostu mniej szkodzi.
Wiemy, że użycie pestycydów i nawozów sztucznych wyjaławia glebę. Wiemy, że przemysłowe rolnictwo nie stosuje zasad płodozmianu, więc cały czas idzie uprawa tych samych roślin, co także szkodzi glebie.
Przy tej lokalnej produkcji żywności mamy do czynienia z troską o otoczenie. Wybierając ekologiczne jedzenie, mniej szkodzimy środowisku i to jest udowodnione.
Czy jest szansa, żeby Polacy jako naród jedli zdrowo? Z jednej strony mamy modę na ekologię, a z drugiej zalewana nas chemia i sztuczność. Czy my kiedyś w ogóle z tym wygramy?
O to w tym wszystkim chodzi, że my musimy chcieć być eko. Bo jest coraz więcej wyborów na rynku, który nam umożliwia zakup wielu produktów w jednym miejscu, więc nie musimy chodzić i szukać. Bycie eko, to znaczy bycie wrażliwym na nasze otoczenie, nie patrząc tylko na cenę, uważając, co się je. To jest po prostu świadomość.
Czy Polacy będą kiedykolwiek całkiem eko? Im bardziej bogaci się społeczeństwo, a Polska jest wśród tych krajów, tym większa będzie świadomość, nie tylko że trzeba się odżywiać zdrowiej, ale też taka szersza, obywatelska świadomość troski o otoczenie i troski o swoją gospodarkę. Przecież globalna ekonomia powoduje odpływ wielu środków za granicę. A jedzenie jest jedną z tego typu rzeczy, w której potrzebna jest pewnego rodzaju suwerenność. Nie można w 100% uzależniać się od zagranicy. Moim zdaniem wspieranie krajowych, czy swoich lokalnych rolników, szczególnie tych mniejszych, jest bardzo istotną kwestią, o której zaczynamy myśleć kiedy nie mamy już problemów związanych z przetrwaniem.
Skąd się bierze taka wysoka cena produktów ekologicznych. Wiadomo, że taka uprawa wymaga więcej troski i to są gospodarstwa na o wiele mniejszym areale. Ale niektórzy uważają, że ta cena jest podyktowana bardziej modą na ekologię.
Nie do końca. Ja bym zwrócił tutaj uwagę na dwa aspekty ceny. Wyższa cena pochodzi z innego sposobu gospodarowania, ponieważ nie używamy tych sztucznych wspomagaczy, więc same plony z hektara będą mniejsze. Automatycznie zarabiamy mniej, ale mniej więcej o 30%.
Powinniśmy raczej zapytać, czemu przemysłowa żywność jest taka tania. A jest taka tania, ponieważ tylko część kosztów tej żywności jest skalkulowana. Wiemy przecież, że przemysłowa hodowla zwierząt bardzo negatywnie wpływa na środowisko, zatruwa wodę i koszty tych szkód nie są w żaden sposób wyliczane. Widziałem ostatnio takie zestawienie, że w Anglii wyliczyli, jaki jest rzeczywisty koszt żywności marketowej. Tak naprawdę tylko połowa tych kosztów jest policzona. Bo jak policzyć koszty jedzenia, które szkodzi. Koszty wyjałowionej gleby, zanieczyszczonego środowiska i globalnego ocieplenia. To są również zjawiska spowodowane w większości masową produkcją. Małe gospodarstwa tego nie powodują, a i tak w równej mierze za to płacą.
Więc masowa żywność jest taka tania, bo my jako podatnicy dokładamy do tego, a jemy tylko pozornie tanią żywność. Każdy, kto teraz oszczędza na jedzeniu, wyda po sześćdziesiątce na lekarza.
Co Pan myśli o supermarketach?
W dużych sieciach handlowych jest komunikacja: „zawsze tanio”, „codziennie tanio” i „jeszcze taniej”. Tam nie ma żadnej innej komunikacji. Więc półki z produktami organicznymi, a więc bardziej wartościowymi nie są tak chętnie odwiedzane, bo to nie jest grupa docelowa marketów i dyskontów. Ja się temu nie dziwię. Ale z drugiej strony, jest coraz większa grupa klientów, którzy szukają zdrowszych alternatyw. Niektórzy chcą jeść zdrowiej.
Uważa Pan, że edukacja jest wystarczająca w tym kierunku w Polsce? Czy mówi się wystarczająco ludziom, o tym skąd pochodzi żywność i co jest zdrowe?
Uważam, że absolutnie nie. Produkcja jedzenia to jest największy przemysł na świecie. Spanie jest za darmo, a za jedzenie musimy płacić. I to jest jedyna rzecz, do której nie powinniśmy nikogo przekonywać. Każdy musi jeść. To jest też ogromny rynek, za którym stoją ogromne pieniądze. Więc jeśli chcemy być dużą korporacją, to musimy zrobić coś, żeby ta cena teoretycznie była najmniejsza i będziemy kusić klientów, bo po co masz przepłacać? Przecież marchewka to marchewka.
Branża zielona, czyli bardziej zrównoważona nie dysponuje takimi funduszami do lobbingu i promocji, więc można powiedzieć, że stoi w porównaniu z tymi korporacjami na pozycji straconej. Moim zdaniem nie jest w interesie żadnego dużego biznesu, żebyśmy za dużo wiedzieli o jedzeniu. W ich interesie wręcz leży to, żebyśmy się nad tym w ogóle nie zastanawiali. Ale w edukacji będzie ważne, żeby pokazywać ludziom, skąd pochodzi masowe jedzenie, ale również skąd pochodzi jedzenie, które jest sprzedawane i produkowane w zrównoważony sposób.
I to już się dzieje na Lokalnym Rolniku.
Tak. Jednym z głównych założeń, które mamy jest to, aby każdy klient, który kupuje, dokładnie wiedział, skąd pochodzi to jedzenie i od jakiej osoby. Więc dokładnie wiesz, kto nasze warzywa uprawiał, jest bezpośredni kontakt z każdym rolnikiem. U nas jest tak, jak na targu, tylko handlarzy z giełd nie wpuszczamy (uśmiech). Do każdego sprzedawcy można napisać. A za chwilę też damy opcję, że będzie można zadzwonić i pogadać. Poza tym każdy nasz produkt jest sprawdzony.
A półki ze zdrową żywnością to same markety ukuły, bo przecież to jest niedorzeczne – bo co, te 99% tego jedzenia w supermarketach to jest niezdrowa żywność, i oni się pod tym podpisują? Nie rozumiem tego. Ale to jest po prostu chwyt marketingowy. Trudno jest się przebić edukacyjnie przez tę barierę. Niemniej myślę, że nadejdą takie czasy, że same państwa będą świadomie zakazywać produkcji żywności marketowej. W tej chwili Unia Europejska rozpoczęła program From Farm to Fork, który zamierza drastycznie zmienić sposób, w jaki wytwarzane jest jedzenie w całej Unii pod względem tego, ile zużywa się nawozów, ile pestycydów – po prostu po to, żebyśmy zdrowiej jedli.
To chyba nie do końca jest tak, że ludzie zamożni są bardziej świadomi. Kiedy jeszcze robiłam zakupy w dyskontach, widziałam, że osoby, podjeżdżające bardzo drogimi samochodami kupowały często te najtańsze rzeczy. I to jest raczej kwestia nieświadomości, że nasze organizmy nie są śmietnikiem, do którego można wszystko wrzucać. Ale mam wrażenie, że przekonywanie ludzi do tego, żeby interesowali się składem żywności i skąd ta żywność pochodzi, to jest ciągle praca u podstaw.
To jest kwestia ogólnoludzkiej świadomości całego świata zachodniego. Nam przez długie lata wpajali, że ważne jest mieć super samochód, super dom, jeździć pod palmy i się tym chwalić. Przecież leję do mojego samochodu tylko najlepszą benzynę, naprawiam w najlepszym serwisie, zatrudniam najlepszych fachowców do pielęgnacji mojego ogródka, a siebie traktuję jako śmietnik. Bardzo dobrze to pani ujęła. Ale nikt nam przecież nie wmawia, że należy lepiej jeść. To nie jest w interesie masowego przemysłu spożywczego. Natomiast ten przemysł nam mówi, że gotowanie i jedzenie to jest strata czasu. Proszę zobaczyć, jak się to zmieniło w ciągu na przykład 50 lat. Kiedyś to była rodzina za stołem. Był czas na rozmowy, teraz jest rodzina w kolejce do mikrofali, która podgrzewa gotowe dania. Ale nikt z tych wielkich ludzi, z tych wielkich koncernów nie ma w tym interesu, aby nam powiedzieć, żebyśmy lepiej jedli.
My, jako Lokalny Rolnik w pewnym zakresie staramy się spełnić tę funkcję edukacyjną. Piszemy bloga, nagrywamy filmy, chodzimy po tych dostawcach, pokazujemy, czym ich produkty różnią się od tych, masowo produkowanych. I uważam, że idziemy w dobrym kierunku. Bo rynek jedzenia ekologicznego w Polsce i tak rośnie około 30% rocznie, czyli nie jest źle.
Jest chyba jakaś pewnego rodzaju moda teraz na slow food. Sporo osób deklaruje, że gotuje samemu w domu.
Nie nazwałbym tego modą tylko zdrowym trendem. To się utrzymuje od dłuższego czasu. Ale myślę, że ten trend jest jeszcze daleko od masowości. Jeśli mamy odżywiać się zdrowo, to przecież siłą rzeczy musimy gotować sami. W społeczeństwie jest dobrze widziane, aby pokazywać, że jest się bardzo zabieganym, zajętym, że nigdy się nie ma czasu. To trochę nie rezonuje z faktem, że aby zrobić coś dobrego i zdrowego, to czasem zajmuje 3-4 godziny.
Myślę, że nadchodzi taki czas, że ludzie będą po prostu gotować z przyjemnością i odkrywać nowe smaki. A teraz gotowanie przybiera taką otoczkę społecznościową, czyli zapraszamy też rodzinę lub znajomych, gotujemy coś dla wszystkich, wspólnie się tym cieszymy. To jest bardzo fajne zjawisko.
Można przecież iść na swój pobliski bazar i kupić kaszę jaglaną czy płatki owsiane i mamy załatwione śniadanie. To kosztuje niedużo. Możemy dodać do tego jakieś suszone owoce i orzechy. Jednak przyrządzenie takiego śniadania zajmuje ok. 20 minut. Myślę, że to też jest po prostu kwestia chęci, co kto woli jeść.
Po pierwsze trzeba mieć czas, żeby iść na bazar. Druga kwestia jest, czy naprawdę wiemy, skąd pochodzą produkty, które są sprzedawane na lokalnych bazarach. Bo my przed założeniem Lokalnego Rolnika sprawdzaliśmy, co jest sprzedawane na bazarach i w większości są to handlarze, którzy pozyskują towar z giełdy spożywczej. To jest coś bardzo podobnego co, można dostać w markecie, więc nie ma to dużej różnicy. Dopóki nie wiem dokładnie, od kogo kupuję i nie mam pewności, że to są produkty produkowane w uczciwy sposób, to dla mnie niczym się nie różnią od żywności marketowej, której staram się unikać. Jest jeszcze druga kwestia, nie wiem, czy pani słyszała, kasze były pod lupą badań. Jeśli dobrze pamiętam, ok. 80% miało przekroczony dopuszczalny poziom pestycydów w swojej zawartości. I ja bym nie chciał jeść takiego jedzenia.
Tak słyszałam. Jednak te produkty eko, z tego co wiem, były wolne od tych zanieczyszczeń. Ja kupuję od rolnika. Mam nadzieję, że nie oszukuje (uśmiech). A jak jest ze świeżością produktów sprzedawanych na Lokalnym Rolniku?
Chcemy zapewnić jak najkrótszy łańcuch dostaw. Czyli np. jajko, które się u nas kupuje ma maksymalnie 3 dni, jest ultra świeże. W momencie zamawiania, jajko prawdopodobnie jeszcze nie powstało. A jajko z fermy, w momencie, gdy jest dowożone do supermarketu ma co najmniej 14 dni. Później leży jeszcze w sklepie, więc kupujemy je np. po 3 tygodniach. Większość produktów z wyjątkiem np. miodów powstaje u nas na zamówienie klienta.
To ma wiele wspólnego z zero waste.
Tak. Rolnik nie wyrzuca niczego, wszystko ma sprzedane. Chcielibyśmy, aby w każdej aglomeracji były sprzedawane produkty od tamtejszych rolników. Chcemy też, aby ci rolnicy mogli godnie żyć, pozostając nadal na swoich małych gospodarstwach. Więc trzeba umożliwić im to, co robią najlepiej, czyli wytwarzanie. Ci ludzie nie mają czasu, aby stać na targach i naszym celem jest to, aby sprzedażą i dystrybucją można było zarządzać z poziomu swojego telefonu. Rolnik powinien tylko wytworzyć produkt i go zapakować. Więc poza eliminacją marnotrawstwa produktu, jest dla nas ważna eliminacja marnowania czasu.
Powiedział pan, że wytwórcy nie marnują produktów, bo to wszystko jest robione na czas. A czy ma pan pomysł, jak nie marnować już kupionego jedzenia? Ludzie mają tendencję do kupowania w bardzo dużych ilościach, a potem to wyrzucają. Jak nauczyć ludzi, żeby kupowali tyle, ile potrzebują. Czy to w ogóle jest możliwe?
Oczywiście, że jest. Nie jest to łatwe, ale na pewno możliwe. Ludzie kupują dużo, bo są ciągle kuszeni ceną. Najczęstsza promocja to „Kup 2 w cenie 1”, i ktoś kupuje to, pomimo że de facto potrzebuje tylko 1 sztuki. Świadomy klient bardziej patrzy na to, co będzie chciał przygotować.
Wracając do pytania, dlaczego żywność ekologiczna jest taka droga, to być może moglibyśmy postanowić, że ona wcale nie musi być droższa. Jeżeli kupuje się jedzenie warte 100 zł, a wyrzuca się 30% tego, to te 70% jedzenia, które naprawdę potrzebujemy, to kosztuje nas tę stówę. Więc jeśli kupimy jogurt za dwa złote to jego realna cena to 2,85 zł. A za tę cenę można kupić na Lokalnym Rolniku naturalny jogurt, robiony ręcznie. Ludzie po prostu patrzą na cenę, ale to nie jest cena końcowa, którą płacimy ostatecznie.
Może ustalanie jadłospisów na cały tydzień byłoby też jakimś rozwiązaniem?
Nie chciałem tak daleko w przyszłość odbiegać (uśmiech), ale my w 2013 r. napisaliśmy wniosek do Unii Europejskiej, gdzie m.in. zawarliśmy taką hipotezę, że przyszłość kupowania jedzenia będzie polegać na kupowaniu jadłospisów. Także oczywiście, zgadzam się z tym.
Są już takie rozwiązania w Stanach Zjednoczonych, że wraz z zakupionym jadłospisem, dostajemy też porcjowane składniki do przygotowania dania. To na świecie się już dzieje. To jest słuszna droga.
Jeszcze jakieś pomysły, jak mądrze gospodarować żywnością?
Jestem wielkim fanem Jamiego Olivera, i on np. uczy także food recyklingu. Przecież jeśli coś nam jeszcze zostanie, to nie jest trudno zrobić z tego nowe danie. Np. u mnie w domu niczego się nie wyrzuca. Z niczego potrafimy stworzyć obiad.
Większość ludzi doceni coś, jak musi zapłacić za to 500 zł, niż jak ma to za półdarmo. Jak jest tanie, to co z tego? Jak się zepsuje – kupię nowe. I to nie funkcjonuje tylko jeśli chodzi o jedzenie. Bo skąd potęga sieciowych sklepów odzieżowych? Bo ludziom nie chce się dbać, ani naprawiać odzieży, tylko wolą kupić coś taniego, co za chwilę będzie można wyrzucić.
Poza masowo produkowaną żywnością, masowa produkcja odzieży to druga branża, która zanieczyszcza otoczenie. Jeśli marki sieciowe by płacił za utylizację odpadów, to by cena tych ubrań była zupełnie inna. Jakby koncerny żywnościowe produkujące masowa żywność ponosiły koszty za leczenie cukrzycy, to też cena ich jedzenia była wyższa.
Co zaskoczyło Pana w Polsce jeśli chodzi o żywność?
Jestem ze Słowenii, gdzie nie ma problemów z masową żywnością, bo tam jest tylko 2 mln ludzi, więc nie opłaca się produkować w ten sposób. Natomiast, odkryłem w Polsce, że są produkty seropodobne, które są robione na bazie tłuszczów roślinnych. To nie ma żadnego smaku. Przypomina mi margarynę. I zdziwiło mnie także, że można kupić ser po 20 zł za kg.
Żeby zrobić dobry ser, potrzeba jest 10-12 l mleka. Więc samo mleko w kg sera będzie kosztowało w okolicach 15 zł. I to mleko bardzo średniej jakości. Ale jest mleko od krowy rasy Jersey, które jest bardzo tłuste i do produkcji używane tylko to wiosenne. Taki dostawca zarabia na litrze takiego mleka 2 zł, bo tego mleka jest mało. I tylko przez 3 miesiące zbiera to mleko na ser. Potem te sery się robią, a potem starzeją i dojrzewają rok i więcej. I przez ten czas ten ser traci na wadze. Więc jeśli mamy uczciwą produkcję, to musi to kosztować. Ser farmerski, rzemieślniczy nie może kosztować mniej niż 100 zł za kilogram. To jest tylko ręczna robota i zupełnie inaczej hodowane zwierzęta. Z drugiej strony to ma w sobie tyle wartości odżywczych, że nie da się zjeść tego tak po prostu 20 dag.
Mali dostawcy mogliby robić tego więcej, jeśli mieliby gwarantowany rynek zbytu. Jeśli mały dostawca chce dotrzeć ze swoimi produktami do większego miasta, to sam koszt dystrybucji jest dla niego dość duży.
Przestawienie się na polską rzeczywistość musiało być trudne.
Kiedyś w Polsce nie znałem żadnego rolnika, i kupowałem jedzenie z marketu. I było to dla mnie wielkie cierpienie, bo całe życie mieszkając na Słowenii jadłem podobnie jak teraz. Ale kupując w Polsce kajzerki, mogłem zjeść 5 na raz. Natomiast chleba na zakwasie nigdy nie zjadłem więcej niż 2 kromki. 5 kajzerek to jest 2,5-3 zł. Kilogram chleba na zakwasie to 12 zł. Te 2 kromki z tego chleba są warte mniej więcej 2 zł. Więc to jedzenie eko nie musi być wcale droższe. Nominalnie żywność eko jest droższa, ale czy realnie jest droższa? Nie wydaje mi się.
Tak to prawda. Jesteśmy w stanie zjeść mniej tej naturalnej żywności, bo zawiera więcej składników odżywczych, więc szybciej zaspokajamy głód.
Od certyfikatu ekologicznego jest ważniejsze, że wiemy, skąd pochodzi żywność. Patrząc na kraje, gdzie bardziej szanuje się żywność np. Włochy, Francja, czy Hiszpania, to tam jedzenie jest religią. Tam się kupuje od konkretnej osoby, a nie czy to ma pieczątkę eko. Najważniejsze jest zaufanie.
Czy poza rozwijaniem kanału na YouTube, Lokalny Rolnik przewiduje jakieś nowości?
W najbliższej przyszłości będziemy chcieli pokazać jeden, skończony ekosystem krótkiego łańcucha dostarczania żywności. I w tym momencie pracujemy nad systemem automatyzacji komputerowej, podpartej sztuczną inteligencją, która cały ten łańcuch zintegruje. Będzie prawie bezobsługowa, co pozwoli na mocne obniżenie kosztów, i dla rolników i w konsekwencji dla klientów. Pracujemy też nad systemem automatycznego koszyka, aby zautomatyzować zakupy. Chcemy dać klientom większą wygodę zakupów, żeby jak najszybciej kupować z poziomu smartfona.
Z drugiej strony planujemy ekspansję. Przewidujemy łańcuchy krótkich dróg dostawy w 7 największych miastach w Polsce. W tej chwili jesteśmy w 4. Chcemy dać możliwość wszystkim Polakom kupowania w sposób, który proponujemy. A w przyszłym roku otworzymy Lokalnego Rolnika w pierwszym mieście zagranicznym.