fot.unsplash.com
Po wstępnej deklaracji latem 2017 roku, w marcu 2018 Kinguin potwierdził ICO własnej kryptowaluty. Business Insider zapytał założyciela i CEO firmy, Viktora Romaniuka Wanli o szczegóły tego przedsięwzięcia.
W wywiadzie przedsiębiorca powiedział, że już trzy lata temu miał podobny koncept, w którym platforma sprzedażowa zostawiała sobie mały procent zarobków, a reszta była dystrybuowana pośród użytkowników, klientów i dostawców, którzy przyczyniają się do jej rozwoju. Model zakładał transparentność oraz dołączenie do niego działań charytatywnych.
Pojawienie się blockchaina sprawiło, że pomysł Kinguin Union stał się realny. Istniejąca i wypróbowana technologia, która mogła to obsłużyć, jest już w zasięgu ręki. – Dla nas to była naturalna droga rozwoju, krok w przyszłość. Szczególnie, że blockchain pozwala też rozwijać społeczność, a takie działania dają największe wzrosty – mówił Wanli w wywiadzie BI.
Tokeny Kinguina mają być użytkowe. Korzystający z nich użytkownicy platformy mają otrzymywać konkretne benefint, np. w postaci obniżonych cen i dostępu do ekskluzywnych funkcji. Nie ma w tym, niestety, żadnych opcji charytatywnych, ale CEO Kinguina planuje wrócić do tej kwestii.
Tokeny mają być dostępne przez bezpośrednią sprzedaż ICO na stronie Kinguina. Pierwsza runda potrwa do 30 kwietnia i jest skierowana do inwestorów oraz early adopters. W drugiej kolejności kryptowaluta będzie dostępna również na giełdach, ale firma planuje zatrzymać 50% tokenów i za pomocą podaży kontrolować ceny. Celem emisji tokenów jest pozyskanie kapitału. To następnie umożliwi zatrudnienie specjalistów i przeprowadzenie kolejnych prac nad technologią, bezpieczeństwem, czy skalowanie biznesu.