Marcin Przasnyski – kapitał pozyskuje się twarzą i kontaktami cz. 2

Dodane:

Adam Łopusiewicz Adam Łopusiewicz

Udostępnij:

Rozmawiamy z człowiekiem legendą – Marcinem Przasnyskim, którego zasługi nie zmieszczą się w żadnym leadzie. O przyszłości prasy drukowanej, inwestowaniu i tworzeniu startupu, który całkowicie zmieni sposób oglądania filmów online rozmawiamy z twórcą i pierwszym wydawcą Top Secret i Secret Service..

Rozmawiamy z człowiekiem legendą – Marcinem Przasnyskim, którego zasługi nie zmieszczą się w żadnym leadzie. O przyszłości prasy drukowanej, inwestowaniu i tworzeniu startupu, który całkowicie zmieni sposób oglądania filmów online rozmawiamy z twórcą i pierwszym wydawcą Top Secret i Secret Service – magazynów o grach.

Pierwsza część wywiadu znajduje się pod tym adresem.

Dosyć wcześnie odkryłeś, że większość wartościowego contentu zacznie pojawiać się w internecie. Jaka jest przyszłość prasy drukowanej? Za kilka lat zapomnimy o magazynach drukowanych i przeniesiemy się na ich wersje mobilne?

Nie używam określenia “content”, bo oddaje myślenie o tekstach jako o wypełniaczu, z którym się nie zgadzam. Dla mnie teksty są esencją, ich czytanie ucztą, a pisanie jest jak przyrządzanie wykwintnego dania w najlepszej restauracji – którego nie nazywam przecież “żarłem” czy “pokarmem”. Gazeta czy witryna to tylko ramki. Natomiast faktem jest, że wyborne teksty są rzadkością. Media nastawiły się na taśmową produkcję treści żołądkowej bez smaku i wartości. Sztuka dziennikarska i wydawnicza zeszła na psy – o czym mówią ostatnio głośno znani dziennikarze, którym głód zajrzał w oczy. Ale to media same podcięły gałąź, na której siedzą.

Internet rozwinął się właśnie z powodu niedosytu, a nie tylko dzięki szybkości i łatwości przekazywania informacji. Za pierwszym razem gdy to odkryłem prasa miała się jednak świetnie, dopiero 10 lat później okazało się, że model drukowany chwieje się w posadach – mimo że ciągle dobrze zarabiał, ale już hamował. Odszedłem z branży print z końcem 2006 roku, decydując iż zaczynam od zera działalność w branży digital. Obecnie zupełnie mnie nie interesuje ani nie dotyczy to, co dzieje się i co się stanie z czasopismami drukowanymi. Od sześciu lat mam takie samo zdanie, że znikną do zera, lub w najlepszym przypadku zmarginalizują się. Natomiast widać też, że jako marki nie mają szansy zaistnieć w internecie. Symbolizują to co stare, a ich właściciele nie potrafią bądź nie chcą ich właściwie repozycjonować. Może jakieś liczby na poparcie: jak właśnie sprawdziłem, Newsweek ma na całym świecie 226 tys. fanów na Facebooku, Kwejk w samej Polsce 1,1 mln fanów. Co za debil, porównuje Newsweeka z Kwejkiem…? Co za porażka, Newsweek spośród ponad 2 mld internautów na całym świecie, przyciągnął zaledwie jedną dziesiątą promila…

Wracając do printu, sam druk i dystrybucja nie mają racji bytu w dzisiejszym świecie. Obserwujemy więc selekcję naturalną: jedni tekściarze czy wydawcy umieją się przystosować i świetnie odnajdują się na własnych blogach czy platformach blogerskich, inni znikają z działalności twórczej. Nie zwracam uwagi na lamenty, że internet rzekomo żeruje na mediach drukowanych – bo to nieprawda. Nikt nie jest właścicielem newsa, jeżeli coś się gdzieś zdarzyło to informacja cyrkuluje i jeżeli jest nośna, sama drogę znajdzie. Natomiast przenoszenie formatu czasopisma do internetu jest tak samo bez sensu, jakbyś chciał sprzedawać w iTunes całe albumy. Ludzie chcą wybrane piosenki, i to takie, które sami dobiorą. I podobnie chcą swobodnego skakania po tekstach, chodzenia własnymi ścieżkami, konfrontowania opinii oraz kontaktu z innymi. Media drukowane znikają, bo tego nie potrafią. Teraz wystarczy cyfrowa platforma, żeby twórca i odbiorca odnaleźli się bez zbędnego pośrednictwa koncernów.

Ciekawie skomentował sprawę dziennikarz Wall Street Journal Dennis K. Berman odnosząc się do zakupu Instagrama przez Facebooka. Na Twitterze napisał: Zapamiętajcie ten dzień. Instagram istniejący od 551 dni jest warty 1 miliard dolarów. 116 letnia spółka New York Times Co. wyceniona została na 967 milionów dolarów. Obserwując ten rynek zgodnie z zasadą tl;dr dochodzę do wniosku, że ludzie chcą czytać krótkie treści i w dodatku za darmo. Są jednak tematy, których na jednej stronie A4 nie da się wyczerpać. Jak Ty przekonujesz i zachęcasz do odwiedzania serwisu StockWatch.pl?

Długie teksty są dobre dla naukowców, bibliofilów albo ludzi, którzy naprawdę się nudzą. Tak było zawsze – tylko wcześniej nie było wyboru. Sam powiedz, uczciwie, ile razy kupiłeś cały egzemplarz czasopisma dla zaledwie jednego, krótkiego tekstu? Ja – wiele razy. Ale nie miałem też z tym nigdy problemu. Obnosić się z nowym numerem Razem gdy miało się lat 12 albo z Polityką mając lat 16 było szpanem zajebistym, więc zawsze było to dobrze wydane parę złotych.

Jednak gdy mówimy o wartości, trzeba uzmysłowić sobie iż oddaje ona oczekiwanie przyszłych zysków generowanych przez spółkę. New York Times warty prawie miliard dolarów? Sporo, zważywszy że jego kapitały własne są o połowę mniejsze. Przez ostatnie 12 miesięcy spółka dwa razy miała stratę operacyjną. Kwartalne koszty funkcjonowania to ćwierć miliarda dolarów. Ja bym takiego biznesu nie chciał nawet za dolara, widząc jakie są trendy na rynku wydawniczym – no chyba żeby go sprzedać tego samego dnia za dwa dolary. Wycena Instagrama jest z zupełnie innej bajki, bo to zupełnie inny biznes. Sześć osób odpaliło serwis, który w ciągu kilku miesięcy dotarł do 10 milionów osób. Do ilu dotarł New York Times przez 116 lat…? Porównanie jest demagogią i od tego powinienem zacząć. Demagogiczne jest też podawanie kto kiedy zaczął działać. Wiek jest kompletnie bez znaczenia w biznesie, liczy się tylko to, czy umiemy konkurować i zarabiać, czy nie.

Jaki jest przepis na sukces serwisu internetowego?

Chętnie bym go poznał. Wg mnie przepis jest mniej więcej taki jak na wyprodukowanie złota: wszystkie składniki są w zasięgu ręki, potrzeba tylko przeklętego kamienia filozoficznego. Musi być w tym palec boży. W moim pojęciu jest to suma trzech rzeczy: wytężonej pracy bez żadnych kompromisów, gotowości na ciągłe zmiany oraz wspaniałego Zespołu pełnego wiary w to co robimy i determinacji. To tylko słowa, ale mi chodzi o czyny. Naciąć skórę, podpisać się krwią, pomalować twarz w wojenne barwy, położyć kasę na stół i napierać ile sił. No i najlepiej spalić za sobą wszystkie mosty, żeby było jasne – jak Hannibal pod Kannami – wygrywamy albo giniemy.

Jakie masz plany na przyszłość?

W rozwiniętych projektach mimo wszystko chciałbym stopniowo schodzić moim ludziom z karku i dawać poszczególnym przedsięwzięciom dojrzewać samodzielnie. Będę powoli przesuwał się na pozycję inwestora i wspierał moje biznesy tam, gdzie będą tego potrzebowały. Chciałbym też zrobić krok poza Polskę. Jedna z firm, w których współuczestniczę, już z powodzeniem sprzedaje produkty na całym świecie. Kusi mnie większa przygoda, jaką jest postawienie stopy na obcym terenie. Działałem już na innych terytoriach, ale w kombinezonie ochronnym koncernu. Teraz z chęcią skoczę na główkę i bez ubrania. Na sto procent podrapię się i posiniaczę, ale lubię mocne wrażenia i trudne sytuacje, w których wszyscy inni się przewrócili lub poddali.

W jaki biznes internetowy byś zainwestował? W którą branże będziesz “celował” jako anioł biznesu?

Od pięciu lat zajmuję się tylko sektorem digital, ale tylko tam, gdzie moje doświadczenie mediowe, warsztat redakcyjny i marketingowy potrafią dać produktowi przewagę nad innymi. Rozwiązania technologiczne, skalowalne w skali globalnej byłyby fajne… niestety, mogę o tym co najwyżej pomarzyć. Ale mam inny kierunek, do którego się przymierzam: analityka dużych zbiorów danych w postaci usług B2B. Trzy projekty konsumenckie wystarczą, chciałbym dobudować nogę biznesu dla przedsiębiorstw, opartego o szybkie, sprytne i skuteczne wyciąganie wniosków na podstawie zderzania rozmaitych danych z różnych źródeł. W końcu coraz większa część gospodarki i aktywności ludzi jest cyfrowa, tylko nie umiemy jeszcze jej odpowiednio czytać.

Obecnie pracujesz nad bardzo ciekawym projektem. Czym będzie vodeon?

Platformą łączącą miłośników sztuki filmowej, fanów dobrego filmu i wszystkich tych, którzy szukają repertuaru niedostępnego obecnie w polskich serwisach. Udostępnimy za darmo na początek kilkaset filmów fabularnych, wśród których znajdują się prawdziwe perły kina. Pierwsze reakcje na naszym facebookowym profilu potwierdzają, że idziemy z katalogiem w dobrą stronę. Świadomie dobieramy filmy, których w Polsce brakuje, korzystając z rozmaitych sposobów na zbadanie gustów i potrzeb użytkowników. Pomysłodawcą serwisu i jego współtwórcą jest Maciek Obuchowicz, mój dobry kolega jeszcze z czasów Bajtka i Top Secretu, specjalizujący się w pozyskiwaniu najlepszych tytułów z całego świata. Maciek wraz z Tomaszem Raczkiem, który również współtworzy vodeon, dobierają repertuar adresowany do każdego widza. Nasza biblioteka będzie dzięki temu systematycznie rosnąć w przemyślany sposób.

Ale vodeon to nie tylko kolejny player. Będzie to miejsce spotkań, dyskusji, inspiracji i…zarabiania na oglądaniu filmów. Zamiast pobierać opłaty, będziemy dzielić się z użytkownikami wpływami z reklam wyświetlanych przed filmami. Ale to dopiero początek naszych innowacji. Chcemy docelowo oddać użytkownikom we władanie narzędzie, które będzie służyć ich gustom, potrzebom i rosnąć razem z nimi. Własna kolekcja filmowa w chmurze, dostępna zawsze i wszędzie, wspólny dobór tytułów do katalogu, wspólne tworzenie bazy wiedzy filmowej, polecanie filmów nowym użytkownikom – to tylko niektóre kierunki rozwoju rozpisane na kilka lat w przód. Oczywiście obowiązkowe jest też szybkie wejście na telewizory i platformy mobilne, o którym nie trzeba nawet wspominać.

To co najważniejsze: pioniersko staramy się przekonać studia i producentów filmowych dużych i małych, że warto zrobić większy niż dotychczas krok w stronę użytkowników nowych mediów. Przecieramy już teraz ścieżkę, która za parę lat będzie autostradą, gdy znikną nośniki fizyczne, a odgórnie programowana telewizja zejdzie na margines, zastąpiona przez ogólnie rzecz ujmując wideo w internecie, odbierane na całej gamie urządzeń łączących funkcje telewizora i komputera.

Ile kosztowało Was dotychczas stworzenie vodeonu?

Łączne nakłady na projekt przekroczą dziesięć milionów złotych. Jesteśmy na początku wydatków i sami nie zapewnimy w całości środków na realizację wszystkich planów. Rozmawiamy z inwestorami, z którymi mamy po drodze branżowo i terytorialnie. Wiedza i doświadczenie mediowe po stronie inwestora jest konieczne, żeby rozumieć jak z showbiznesu zrobić biznes, a nie tylko show. Inwestor nieograniczający się do terenu Polski daje też łatwiejszy dostęp do innych rynków europejskich, na których chcemy prędzej niż później postawić stopę.

Kiedy będziemy mogli pierwszy raz skorzystać z vodeonu?

W październiku rusza publiczna beta, która będzie dość szybko się rozwijać i obrastać w kolejne funkcje. Postawimy mocny, ale dopiero pierwszy krok w rozwoju projektu. Początek drogi, a nie jej koniec – mimo że nad projektem już od wielu miesięcy intensywnie pracuje spory zespół programistów, grafików i redaktorów. To co najprzyjemniejsze i najważniejsze, dopiero się zacznie. Mamy plany rozpisane na pięć lat w przód i konkretną wizję. [tutaj budująca nastrój napięcia muzyka…] Nic nie będzie takie jak wcześniej na rynku filmów w polskim internecie.

Dzięki za wywiad!