NaTemat.pl – wiele cech zbliża nas do startupu

Dodane:

Lech Romański Lech Romański

Udostępnij:

Niewiele startupów medialnych powstaje w Polsce, a prawie żaden z nich nie może liczyć na duży rozgłos. Jednak w przypadku startupu Tomasza Lisa było inaczej. O początkach serwisu, opiniotwórczych blogerach i rynku reklamy w internecie, rozmawiamy z Tomaszem Machałą – szefem projektu NaTemat.pl.

Niewiele startupów medialnych powstaje w Polsce, a prawie żaden z nich nie może liczyć na duży rozgłos. Jednak w przypadku startupu Tomasza Lisa było inaczej. O początkach serwisu, opiniotwórczych blogerach i rynku reklamy w internecie, rozmawiamy z Tomaszem Machałą – szefem projektu NaTemat.pl.


Jak doszło do powstania NaTemat.pl?

Był luty 2011 roku. Byłem wtedy w Austrii na wyjeździe narciarskim, leżałem sobie w łóżku po całym dniu jazdy na nartach, gdy zadzwonił do mnie telefon. Po drugiej stronie był Tomek Lis. Początkowo myślałem, że chce żebym zrobił mu coś dla „Wprost”, bo wtedy z nim współpracowałem. Jednak on spytał mnie, czy jakby coś, kiedyś robił w internecie, to czy ja byłbym teoretycznie tym zainteresowany. Ja powiedziałem, że jak najbardziej. Na co on mi powiedział: „No dobra, dzięki, cześć”. To jest ten moment, w którym narodził się pomysł na NaTemat.pl.

Potem na wiele miesięcy idea umarła. Może to nie jest dobre słowo, ale ucichła przynajmniej dla mnie. Tomek reaktywował w tym czasie swoją firmę Glob 360, którą zarejestrował 2 lata wcześniej. Znalazł inwestora, który ostatecznie potem nie był inwestorem i wrócił do mnie z pytaniem gdzieś w maju 2011. Ja wyraziłem gotowość do dalszej rozmowy i to się zaczęło tak toczyć.

Potem pozyskaliście inwestorów. Jak wyglądał ten proces? Kto jest udziałowcem spółki?

Grono inwestorów dopięliśmy gdzieś w lipcu ubiegłego roku. Spotkałem się z Tomkiem w maju, potem znowu się spotkaliśmy i on mi powiedział, że ma pieniądze na zrobienie NaTemat.pl i ma wykonawców, którzy mogliby nasz serwis stworzyć. Spotkaliśmy się z tą firmą i delikatnie mówiąc nie byłem pod wielkim wrażeniem ich umiejętności, bo to była firma, która nie robiła wcześniej nic contentowego w internecie, tylko raczej projekty internetowe o charakterze B2B i nie czuła serwisów contentowych, ani rynku reklamy przy takich serwisach. Zarabiała na swoich usługach jednak w zupełnie inny sposób, tzn. pewne instytucje, często bardzo wyspecjalizowane, zlecały jej do zrobienia różne rzeczy i ta firma to robiła. Ale wiadomo, jednak fakturę wystawia się dużej instytucji, ona ją opłaca i mamy święty spokój.

W biznesie medialnym, stety czy niestety, to tak nie wygląda. W związku z czym byłem zdecydowanym przeciwnikiem wchodzenia w kooperację z tą firmą i wiedziałem, że muszę znaleźć kogoś innego, jeśli ten projekt ma się udać. Wtedy pojawiło się NextWeb Media, które znałem z relacji nazwijmy to towarzysko-koleżeńskich. Doszło do spotkania, przyjechał partner NextWeb Media ze Szwajcarii, zjedliśmy wspólny obiad. Byliśmy pod dużym wrażeniem firmy, całej ich energii i tego, że będąc tak młodym zespołem tak dużo osiągnęli. Robią fajne rzeczy w Szwajcarii i na całym świecie, bo to jest duży inwestor – Pamoja Capital. Naprawdę to był jeden obiad i stwierdziliśmy, że chcemy to robić razem. W ten sposób Tomek Lis, Robert Jędrzejczyk i NextWeb Media dogadali się i objęli udziały w spółce Glob 360, dokapitalizowali ją i stworzyli strukturę udziałowców.

Skąd u ludzi tradycyjnych mediów pojawił się pomysł, żeby zrobić serwis internetowy?

Delikatnie mówiąc, Tomek nie jest ślepy – sam bez przerwy siedzi przy internecie na bardzo różnych stronach, więc widzi, co się w internecie dzieje. Myślę, że przez to miał takie poczucie, że dzieje się coś bardzo ważnego, a on jest w tym obecny w zbyt mały sposób. Natomiast u mnie to jest kilka czynników. Byłem znużony naprawdę wypalającą pracą w telewizji, kiedy codziennie trzeba robić materiały, średnio 21 w miesiącu, w których naprawdę niewiele się zmienia, często zestaw rozmówców jest taki sam. Dodatkowo miałem doświadczenie z internetu przy okazji „Kampanii Na Żywo” i też takie doświadczenie ludzi, którzy mnie otaczali, bo moja żona pracowała w Agorze, więc znałem masę ludzi z internetu Agory, mówiąc ściślej z gazety.pl. Miałem też poczucie, że chcę zrobić coś nowego, coś świeżego. To nie były jakieś wielkie debaty typu „O Jezu! Jesteśmy ludźmi tradycyjnych mediów, a tu jest jakiś internet, coś zupełnie nowego”. Po prostu była to okazja zrobienia czegoś fajnego.

Powiedziałeś, że praca w telewizji była bardzo męcząca, ale przecież tworzenie dużego serwisu internetowego to niezła harówka…

Ja się nie boję zmęczenia, ale ta praca była w pewnym momencie po prostu nudna. W pierwszych miesiącach tworzenia NaTemat.pl nigdy nie pracowałem ciężej, a naprawdę pracowałem ciężko w swoim życiu.

Ile osób pracuje przy NaTemat.pl?

W tej chwili 24 osoby.

A przy starcie serwisu?

Bardzo podobnie, startowaliśmy mniej więcej w 20-osobowym składzie.

Zamierzacie powiększać redakcję? Ile osób docelowo ma tworzyć NaTemat.pl?

Moim zdaniem, w tym biznesie nie ma absolutnie żadnej maksymalnej liczby osób, która może pracować nad produktem. W „Gazecie Wyborczej” czytałem ostatnio o wejściu o2 na giełdę i tu ciekawostka – w 2010 roku przy przychodach 47,8 mln złotych, zysk Grupy o2 wyniósł 16 mln. Dla porównania, pion internetowy Agory miał w tym samym roku 100 mln złotych przychodów i 4,7 mln złotych zysku operacyjnego. Oznacza to, że Grupa o2 miała dwukrotnie mniejsze przychody i prawie czterokrotnie większy zysk.

Powiem tak, można oczywiście zatrudnić 500 dziennikarzy, albo nawet 1000 dziennikarzy. Naprawdę jestem w stanie sobie wyobrazić zarządzanie 1000 osobową redakcją z korespondentami na całym świecie. Tylko trzeba tym ludziom zapłacić, trzeba na nich zarobić. Naprawdę łatwo o wzrost po stronie kosztów przy jednoczesnym braku wzrostów po stronie przychodów i zysku, ale taki model mało mnie interesuje. My rośniemy organicznie. Mając większe przychody, rośniemy wtedy pod względem kosztów, liczby dziennikarzy, a co za tym idzie liczby tworzonych materiałów. To jest startup i te rzeczy muszą być skorelowane.

Niby NaTemat.pl jest startupem, ale od początku działacie w innej skali…

Z racji tego, że jest z nami Tomasz Lis, to oczywiście robimy nasz serwis na całkowicie niestartupową skalę, ale jeśli chodzi o takie rzeczy jak pilnowanie budżetu, rozsądny i organiczny rozwój, nie wydawanie jakichś niesamowitych pieniędzy na marketing, elastyczność, codzienna poprawa jakości produktu i straszliwa praca nad nim, to bardzo wiele takich cech zbliża nas do startupu.

 


 

Wasze wejście odbiło się szerokim echem. Dużo pieniędzy wydaliście na starcie?

Na nasze wielkie i głośne wejście nie wydaliśmy nawet złotówki. Precyzyjnie mówiąc, koszty marketingu i PR wyniosły zero. Weź pod uwagę nasz początek – CośNowego.pl. Filmy kręcone iPhonem i zdjęcia robione komórką, za które nas krytykowano. W istocie chodziło o to, żeby było szybko, bezpośrednio i tanio, bo nie chciałem angażować wtedy ekipy wideo, która zrobi nam świetny materiał z Tomkiem Lisem. Chciałem tylko widząc Tomka, wziąć telefon i nagrać jego wypowiedzi o CośNowego.pl, czy NaTemat.pl, chociaż nazwy jeszcze wtedy nie komunikowaliśmy. Robiąc to, absolutnie inspirowałem się ekipą SaveUp’a, co zresztą mówiłem publicznie, która w podobny sposób zapowiadała swój produkt. To jest takie naturalne, bezpośrednie, proste i tanie. Dlatego to robiliśmy.

Czy NaTemat.pl jakoś się reklamuje?

Wyłącznie na serwisach NextWeb Media.

A Wykop?

Była współpraca z Wykopem, ale nie nazwałbym tego reklamą. Aktualnie reklamujemy się tylko poprzez NextWeb Media.

W pierwszym miesiącu mieliście około 800 tysięcy unikalnych użytkowników. Jakie statystyki ma obecnie NaTemat.pl?

Wiadomo, że z serwisem można wystartować tylko raz, ale wtedy mamy zafałszowany wynik, dlatego przestaliśmy rozliczać się ze sobą ze statystyk, biorąc pod uwagę moment startu. Rozpoczęcie tak głośnego projektu przyniosło nam ogromną liczbę unikalnych użytkowników, w późniejszym czasie trudną do powtórzenia. Dlatego odcięliśmy moment startu. Statystyki analizujemy co tydzień na dużym spotkaniu. Patrzymy, jak rosną poszczególne działy, jaki jest udział redakcji, a jaki udział blogerów, itd. Wszystkie liczby wskazują na to, że rośniemy. Trend jest rosnący. Danych szczegółowych Ci nie podam, ale pewnie niedługo wskoczymy w pierwszy Megapanel, potem drugi, trzeci i będziesz wszystko widział.

Ale przekraczacie pół miliona unikalnych użytkowników?

Tak, przekraczamy i to znacząco.

No, to niezły wynik.

Wiesz, tak jak sobie patrzyliśmy porównując ostatnie parę tygodni do poprzednich tygodni, to urośliśmy w unikalnych użytkownikach mniej więcej o 10%, co w sumie uznaliśmy za fajną daną.

Ok.

Jeszcze chciałem rozwiać jedną rzecz. Chodzi o to, że często pojawia się takie przekonanie, że ludzie do nas weszli, pomyśleli sobie „fajnie, fajnie” i już do nas nie wrócili. Jednak 65% użytkowników do nas wraca, co jest dobrym parametrem pokazującym, że otrzymują od nas dobre treści, które ich satysfakcjonują.

Jaki jest Wasz cel za rok, jeśli chodzi o statystyki serwisu?

Niestety nasze projekcje liczbowe są ściśle tajne i nie mogę tego powiedzieć.

Ok, ale macie określony jakiś poziom, który Was usatysfakcjonuje? Mówiąc ściślej – taki, który pozwoli Wam przeżyć i spokojnie myśleć o dalszym rozwoju?

Powiem Ci coś o moim charakterze. Jakbym miał dziś milion czy półtora miliona użytkowników i z tego powodu się ucieszył, to jutro przyszedłbym do pracy i już nie byłbym z tego powodu tak bardzo zadowolony, tylko oczekiwał, że dalej będziemy rosnąć. Przy trzech milionach byłoby podobnie. Szczerze mówiąc, nie mam takiego poziomu satysfakcji. Myślę, że będąc szefem Onetu też bym czegoś takiego nie miał. Ze mną tak to nie działa. Tym bardziej, że przychody z reklamy w tym biznesie nie są wyłącznie funkcją liczby użytkowników.

To nie jest tak jak w „Newsweeku”, czy we „Wproście”. Przykładowo, Tomasz Lis w „Newsweeku” sprzedaje 150 tysięcy egzemplarzy, co nie znaczy, że wyjmie z tego rynku tyle i tyle reklamy, bo przebija „Wprost”, „Politykę” i „Uważam rze”. Z faktu, że Salon24 mając milion użytkowników przebił jeden czy drugi serwis, nie oznacza w prosty sposób, że zwielokrotni swoje przychody z reklamy. Są inne parametry: postrzeganie danego serwisu, chęć udziału rynku reklamowego, efektywność biura sprzedaży, kontakty w biznesie. Jest sto różnych możliwości i tysiąc podmiotów konkurencyjnych. A nie, przepraszam – tysiąc jeden, bo przecież w internecie szybko można zrobić coś nowego.

Display to ciężki temat. Mówiłeś na InfoShare, że nie korzystacie z takiego podstawowego modelu display’owego, tylko rozliczacie się inaczej. Inaczej czyli jak?

Oferta jest u nas o wiele bardziej złożona niż po prostu display. Nasze reklamy na stronie głównej możesz nazwać czymś podobnym do displaya, ale ich efektywność jest wielokrotnie wyższa. W najlepszych kreacjach zaangażowanie użytkowników przekraczało 2,2%, co jest fajnym wynikiem. Natomiast mamy jeszcze ofertę sekcji sponsorowanych, np. sekcję o emeryturach we współpracy z Nordeą, czy sekcję o hymnie we współpracy z Warką. Mamy także taki produkt jak blogi sponsorowane i corporate blogging, czyli blogi jakichś firm lub produktów. Tak więc, nasze portfolio reklamowe zawiera dużo więcej niż display. Jeśli chodzi o model reklamy, to wydaje mi się, że możemy walczyć o różnego rodzaju akcje specjalne o wiele skuteczniej niż o display. To jest to, co teraz na rynku reklamowym niewątpliwie rośnie. Sam mając styczność z różnymi firmami widzę, że one są zainteresowane robieniem czegoś wyjątkowego, a nie po prostu wyświetlaniem komunikatu „Kup! Kup!”.

Czyli stawiacie na „niestandardy”…

Tak. Jak sobie patrzę na reklamę w innych serwisach, np. na Gazeta.pl, Wyborcza.pl, czy nawet w Grupie o2, to widzę, że te niestandardy są takimi fajnymi, autorskimi i nieporównanie skuteczniejszymi formami reklamy. Ja jako użytkownik to lubię na innych serwisach, dlatego wierzę, że zarówno użytkownicy, jak i reklamodawcy mogą polubić to u nas. Mam wrażenie, że właśnie przez sekcje i blogi sponsorowane wkładamy dodatkową wartość do tego rynku. Tego nikt inny nie robi. Do nas może przyjść np. Mercedes czy PolBank i powiedzieć, że chce sponsorować bloga Justyny Kowalczyk, a nikt inny nie ma bloga Justyny Kowalczyk. Taki produkt mamy tylko my i to jest unikalna wartość.

Jak wygląda ten mechanizm? Czy osoba pisząca bloga o tym wie?

Tak.

Musi wyrazić zgodę?

Tak, musi wyrazić zgodę. Sam byłem blogerem i uważam, że to jest coś autorskiego, dlatego nie chcielibyśmy umieszczać takich sponsorowanych patronatów bez wyrażenia zgody.

Działa to w ten sposób. Pojawia się firma X, która mówi, że chciałaby patronować blogowi osoby Y. My wtedy kontaktujemy się z nią i pytamy, czy jest takim czymś zainteresowana. Osoba Y jest zainteresowana, więc staramy się dogadać z firmą X na sumę pieniędzy Z. Następnie dzielimy ją pomiędzy nas i tą osobę.

Pół na pół?

To jest różnie. Mamy różne osoby, różną częstotliwość wpisów – ktoś może pisać 3 razy dziennie, a ktoś inny raz na 3 tygodnie. Od tego też jest stawka uzależniona. Generalnie, naszym zamiarem jest absolutnie partnerska i uczciwa współpraca. Od samego początku blogerzy w naszym serwisie są tak traktowani. W żadnym innym miejscu nie są tak eksponowani, nie są otwarciem strony, a tematy blogerskie nie są głównymi tematami dnia. Tak więc, to traktowanie rozciąga się na wszystko, także jeśli chodzi o blogi sponsorowane.

Blogerzy piszą dla Was non-profit, czy dostają za to pieniądze?

Moim zdaniem, określenie „non-profit” jest fałszujące rzeczywistość. Profit można definiować w różny sposób.

Chodzi mi o czysto materialne sprawy.

Ale wszystko jest czysto materialne. Wzrost wartości wizerunku też jest wyceniany. Jest również inny aspekt tej sprawy. Podam Ci przykład – Tomek Lis chodzi od kilku lat na audycje do TOK FM, oni najpierw płacili za to 50 złotych, a od jakiegoś czasu nie płacą w ogóle. On chodzi, bo to jest możliwość powiedzenia czegoś istotnego od siebie, spotkania kogoś fajnego albo ważnego. Robi to z takich powodów. I u nas jest podobny schemat. Niektórzy robią to dlatego, że chcą być w fajnym towarzystwie, wysoko na stronie i coś ważnego od siebie powiedzieć. Inni, tacy jak politycy, robią to dla swojego politycznego profitu. Nie czarujmy się, ich marka i rozpoznawalność ma swoją wartość.

Zdecydowanie…

No właśnie. To jest przecież wyceniane. Sposób myślenia jest taki: „Będę przez 4 lata pisał dla NaTemat.pl, to może w najbliższych wyborach nie będę musiał wydawać 100 tysięcy na swoją kampanię, bo będę już tak rozpoznawalny”. Wszystko jest for jakiś profit, ale nie zawsze jest to profit finansowy. A czy płacimy blogerom żywą gotówkę za pisanie? Nie, nie płacimy.

Kiedy NaTemat.pl osiągnie próg rentowności? Macie jakieś prognozy?

Nie, akurat tej prognozy nie mamy, ale powiem Ci zupełnie szczerze, że w tej chwili mam podpisane umowy z reklamodawcami na ok. 40% naszego rocznego budżetu, a do zamknięcia pierwszego roku  funkcjonowania serwisu zostało jeszcze prawie 10 miesięcy, więc chyba jest ok.

 


 

Pogadaliśmy sobie trochę o tym, jak to wygląda od strony biznesowej, teraz może coś o serwisie. Na początku Wasz projekt był, głównie przez Tomasza Lisa, zapowiadany jako polski Huffington Post. Udało się?

Powiem tak – żeby zbliżyć się do Huffington Post musiałbym znacząco rozbudować swój dział informacji „z dupy”, plotek z życia gwiazd oraz kompletnych bzdur. To nas różni od Huffington Post. Natomiast jeśli chodzi o połączenie blogów rozpoznawalnych liderów opinii z poważnymi informacjami o polityce i gospodarce, to moim zdaniem my jesteśmy takim miksem.

Czyli robienie takiego serwisu jak Huffington Post nie jest już celem, do którego zmierzacie?

To, co my mieliśmy na myśli komunikując nasz projekt jako polski Huffington Post, dotyczyło połączenia treści redakcyjnych o najważniejszych wydarzeniach w Polsce i na świecie z blogami interesujących osób z Polski, piszących o ciekawych i istotnych sprawach. Huffington Post, sam w sobie, jest jednak innym serwisem niż NaTemat.pl. Naszą ambicją nie było jego skopiowanie. Chodziło nam o pewien miks. Są również dodatkowe elementy tego miksu – społeczność, silna integracja z social media, parę fajnych technicznych rozwiązań. Właśnie to mieliśmy na myśli.

Dobrym pomysłem było uzależnienie się od Facebooka i wprowadzenie ich mechanizmu komentarzy?

Moim zdaniem, było to jedyne wyjście. Tomek Lis w maju zeszłego roku od razu powiedział, że jeśli mamy tworzyć serwis, w którym dyskusja nie będzie na wyższym poziomie niż w tych największych mediach internetowych, to on nie widzi sensu, żeby to robić. On chciał, żeby rozmowa w internecie była w 100% kulturalna i merytoryczna.

Ale facebookowe komentarze nie są w stanie tego zapewnić. Trolle zawsze znajdą sposób, żeby wyżyć się w komentarzach…

No tak. I rzeczywiście ludzie to u nas robią, ale to jest krótkotrwałe i niewiele dające tym, którzy to robią, bo jesteśmy w stanie ukryć albo zablokować takie komentarze w ciągu 20 sekund. Nie sądzę, żeby to był jakiś problem po tych pierwszych miesiącach NaTemat.pl. Z integracji z Facebookiem jesteśmy totalnie zadowoleni. Powtarzam, totalnie.

Po pierwsze dlatego, że mamy taką naturalną dystrybucję naszych treści, a to jest bardzo ważne w naszym biznesie. Facebook jest w tej chwili największym źródłem ruchu dla NaTemat.pl. Po drugie, dzięki temu udało nam się zbudować naprawdę fajną społeczność, która prowadzi ciekawe rozmowy. To, że mamy komentarze przez Facebooka powoduje, że na przykład Dorota Zawadzka, czyli Superniania, wchodzi na bloga Gosi Baczyńskiej i jej coś komentuje. Gosia Baczyńska komentuje coś pod swoimi wpisami. Ksiądz Sowa komentuje wpis Tomasza Lisa, a ktoś inny z naszych blogerów toczy dyskusję pod jakimś innym wpisem. Nasi blogerzy wchodzą w dialog i interakcję w swoim gronie, ale także z naszymi użytkownikami. Ok, nie są to tysiące komentarzy, ale dziesiątki czy nawet setki, a takie liczby w zupełności nas satysfakcjonują. Stworzyła się fajna kawiarnia, w której ludzie się nie obrażają tylko rozmawiają. Dzięki temu jest naprawdę wyjątkowa atmosfera. To jest coś innego niż możesz zobaczyć wszędzie indziej.

Ciężko było namówić blogerów do współpracy? Z iloma osobami rozmawialiście i ile osób regularnie pisze dla NaTemat.pl?

Rozmawialiśmy z około 340 osobami, z czego 335 się zdecydowało. Wiesz, to jest proces. Nie będę wciskał żadnych kitów. Każdy ma trochę inny rytm i nie wszyscy piszą tak często jak my byśmy tego chcieli. Ktoś napisze codziennie dwa słowa, a ktoś inny potrzebuje czasu, żeby napisać coś większego. Chcielibyśmy, żeby blogerzy coś umieszczali u nas mniej więcej raz na tydzień, ale też trzeba mieć świadomość, że to są ludzie niezwykle zajęci. Przykładowo, Paweł Zalewski pracuje w Parlamencie Europejskim, jedzie gdzieś na Ukrainę obserwować wybory, potem walczy o budżet Polski w Unii Europejskiej. Gosia Baczyńska jedzie do Como pod Mediolanem wybierać tkaniny do swojego najnowszego pokazu i ginie w tym świecie tkanin na wiele dni, ale potem przyśle nam tekst o tym, jak tam było. Może to nie będzie po siedmiu dniach, może będzie po dziesięciu, ale kto inny zaprowadzi mnie do tego świata tkanin we włoskiej manufakturze we włoskim Como i pokaże te materiały, które będą modne w nowym sezonie? Jaki inny bloger i w jakim innym serwisie? My żyjemy i rośniemy w rytm życia i rozwoju naszych blogerów.

No tak, model z wykorzystaniem znanych twarzy jako blogerów jest bardzo ciekawy, ale część z tych osób komunikuje się z opinią publiczną za pomocą fanpage’a na Facebooku albo ma prywatne blogi na innych platformach. Nie boisz się, że taki model współpracy może się z czasem skończyć?

Właśnie przeglądam tekst Magdy Gessler, który ma jakieś 2,5-3 tysiące znaków. Myślisz, że wklei to na swojego fanpage’a na Facebooku? Wydaje mi się, że to może być bardzo trudne.

Ale może zrobić swojego bloga.

Ok, może zrobić sobie bloga. Każdy może, ale nie jest tak łatwo zrobić bloga, który stanie się rozpoznawalny, głośny i opiniotwórczy, a przecież każdej z tych osób zależy na tym, żeby przebić się do opinii publicznej i zarazić innych swoją ideą. W NaTemat.pl jej teksty pojawiają się jako główne tematy na stronie, gdzie jej przekaz dociera jednego dnia do tysięcy osób, a w miesiącu do kilkudziesięciu tysięcy osób. Taki tekst jest w serwisie, który czyta cała polska opiniotwórcza klasa, czyli wszystkie media, politycy, masa biznesu, wszyscy PR-owcy. Przykładowo przywołana Magda Gessler znakomicie się przebija do swojej grupy docelowej, co zresztą widać, bo obserwujemy jak jej treści, które zamieszcza u nas są cytowane w innych serwisach. To jest to.

Wiesz, polityk też może napisać swój manifest na prywatnym blogu, np. januszpalikot.pl. Janusz Palikot może sobie prowadzić takiego bloga, ale wie, a robi to od 5 lat, że będzie nieporównanie lepiej usłyszany, jeśli będzie to pisał u nas. W końcu przyszedł z Onetu do nas z jakiegoś powodu. Kiedy rozmawialiśmy z nim parę miesięcy temu doskonale wiedział, że na stronie głównej Onetu pojawia się co 5 czy 6 jego notka i to na godzinę lub półtorej. U nas pojawia się każda i stoi cały dzień. Też intensywność komunikacji z naszymi użytkownikami jest nieporównywalna i nie dotyczy to tylko Janusza Palikota, ale większości naszych blogerów.

Jak wygląda porównanie zainteresowania treściami blogerów w stosunku do treści redakcyjnych. Jaka to jest proporcja?

Mniej więcej 50/50. Są nieznaczne wahania, ale generalnie wynik jest pół na pół.

Niewątpliwie media są w momencie przełomowym. Te tradycyjne „biją się” z nowymi mediami, czyli tymi internetowymi. Jak myślisz, w jakim kierunku to wszystko pójdzie? Czy droga wybrana przez Was, która zakłada postawienie na jakość, dobrych autorów, budowanie zaangażowanej społeczności i pobudzanie dyskusji, będzie kiedyś górą?

Czas pokaże. Mam nadzieję, że okaże się, że to my mamy rację, ale nie wiem. Nie chciałbym się wymądrzać.

Ale zdecydowaliście się na nowe podejście, trochę niszowe. Myślisz, że z tej niszy zrobi się trend, który zarazi masowego odbiorcę?

Patrzę na Polskę, za chwilę będzie u nas Euro 2012, masa Polaków pracuje za granicą, 50% naszych użytkowników to są ludzie z wyższym wykształceniem, a liczba osób z wyższym wykształceniem stale rośnie. I tak samo rośnie apetyt na medium, które będzie lepsze, bez agresywnej reklamy, takie które będzie miało fajną społeczność i będzie starało się coś tłumaczyć, a nie tylko przedrukowywać te same informacje. Ciężko mi stwierdzić o jaką wielkość chodzi mówiąc o niszy lub masowości. Tomek Lis na naszej konferencji startowej powiedział, że w megapanelowej kategorii serwisów informacyjnych chciałby osiągnąć mniej więcej czwartą pozycję. To jest miejsce, o którym myślimy.

Czyli stawiając na jakość i ambitnego odbiorcę chcecie dobić do ścisłej czołówki, która często jakością nie grzeszy.

Nie przesadzajmy, z tą czołówką nie jest tak źle.

Fakt, zawsze mogło być gorzej…

No właśnie. Jednak dopóki Kwejka nie ma w TOP 10 serwisów informacyjnych w Polsce, to chyba nie jest najgorzej 🙂

Planujecie wprowadzić opłaty za dostęp do treści?

Nie, nie mamy nic takiego w planach.

A co macie w planach? Zamierzacie wprowadzać jakieś zmiany, nowe funkcje w serwisie?

To jest tak. Pierwszy miesiąc był miesiącem startowym. Wiadomo, że miesiąc startowy ma swoje pewne prawa, pewien chaos, to ciągłe opanowywanie sytuacji i walka z trudną materią. Drugi miesiąc był miesiącem konsolidacji. Nastąpiło całkiem sporo zmian, zarówno jeśli chodzi o redakcję, jak i pewne procesy. Od trzeciego miesiąca jest czas wzrostu. Uważam, że skonsolidowałem redakcję, usprawniłem procesy i teraz patrzę na to, jak rosnąć, gdzie mogę rosnąć, gdzie jest potencjał do wykorzystania.

Odpalamy nowe rzeczy, takie jak wideodebaty na Facebooku. Była debata z Tomkiem Lisem, Dorotą Zawadzką, Januszem Palikotem. To jest transmitowane na żywo na Facebooku, użytkownicy mogą zadawać pytania. Mamy solidnych realizatorów w postaci firmy Stream Online, która robi to fantastycznie. Mamy też partnerów, którzy wyłożyli na to pieniądze, więc to rozwijamy. Patrzymy też na możliwości silniejszej integracji naszego serwisu z Facebookiem. Mamy cały plan developmentu, jeśli chodzi o rozwój funkcjonalności NaTemat.pl, więc wiesz, tu się dużo dzieje.

Jakieś szczegóły?

Nic więcej nie mogę zdradzić.

Ok, w takim razie czekamy. Dzięki za wywiad!