O tym dlaczego pionier ma zawsze nóż w plecach, wizerunku młodych polskich przedsiębiorców a także o nowych, ambitnych planach wydawczniczych oraz naprawdę dużych pieniądzach rozmawia z nami Kazimierz Krupa, redaktor naczelny Forbes Polska.
Kim są czytelnicy Forbesa i czy są to również startupowcy?
Czytelnikami Forbesa są głównie, szeroko pojmowani, ludzie biznesu czyli przedstawiciele firm oraz managerowie ale z drugiej strony, po nasze pismo sięga bardzo duża grupa ludzi dopiero aspirujących do tego świata. Są to studenci, ludzie posiadający już jednoosobową działalność gospodarczą oraz po prostu wszyscy poszukujący właściwego dla siebie pomysłu na życie, co często oznacza pracę na własny rachunek. Statystyk nie trzeba daleko szukać. W zeszłym roku aż 26% absolwentów szkół wyższych nie znalazło zatrudnienia w korporacjach. Są to ludzie skazani poniekąd na siebie, nie jest to typ, który grzecznie pójdzie do kolejki w urzędzie pracy. To ten szczególny gatunek osób, których roznosi energia a w głowie szumi od pomysłów, mogą wylegitymować się świetnym wykształceniem i – co ważne – cechują się znajomością oraz dopasowaniem do obecnej rzeczywistości. W związku z tym, należy domniemywać, że – prędzej czy później – ujawnią swoją przedsiębiorczość. A przypomnę, że pod względem przedsiębiorczości, jesteśmy numerem 1 w Europie. Do niedawna wyprzedzali nas Hiszpanie ale z chwilą, gdy z podium strącił ich kryzys, na ich miejsce wskoczyliśmy właśnie my. A kto tą przedsiębiorczość kreuje? Przede wszystkim, ludzie młodzi.
Czy zatem Polska młodymi mikroprzedsiębiorcami stoi i w tym właśnie należy upatrywać źródła naszego rozwoju? Wygląda na to, że branża start-up to może być czarny koń tych wyścigów.
Dokładnie tak, ale to nie tylko moje zdanie, tak mówią liczby i statystyki. W Polsce działa obecnie 3,5 miliona przedsiębiorstw, samozatrudnienie kwitnie, a generowana przez nie wartość obrotu w relacji do PKB należy do najwyższych w Europie. Polscy mali przedsiębiorcy tworzą krajowy kapitalizm od nowa – to jest naprawdę wspaniałe. Rzecz jasna, ciągle musimy zmierzyć się z wieloma problemami. Mnie osobiście zawsze śmieszy to jedno okienko, które tak naprawdę nigdy nie było problemem, bo firmę zakłada się raz i choćby miało to trwać kilka dni to nic takiego strasznego się nie stanie. Dużo ważniejsze – choć nie najważniejsze – są podatki i inne obciążenia. Jednak kwestią pierwszorzędną jest sama przedsiębiorczość i atmosfera, jaka ją otacza. Musimy obudzić w sobie chęć działania i kreowania pozytywnych zmian – na szczęście, wbrew temu co mówią w telewizji, zmiany już w tym zakresie następują. A wiem co mówię, ponieważ co tydzień odwiedzam inne miasto wojewódzkie, gdzie spotykam się z przedsiębiorcami na spotkaniach, które gromadzą niezmiennie kilkaset ludzi, prowadzących swoje własne firmy, od małych po duże. Wszyscy zawsze zadają te same pytania: co by tu jeszcze zrobić, co stworzyć, gdzie działać i w końcu, na czym wciąż da się zarobić. I to jest postawa, którą warto promować. Dlatego też jestem bardzo dużym optymistą również co do przyszłości polskich startupów.
Dlaczego w takim razie Forbes tak mało miejsca poświęca tematyce start-up?
Rzeczywiście, do tej pory ta tematyka nie gościła często na łamach naszego serwisu. Mam jednak dla Pana dobrą wiadomość – to się niedługo zmieni (śmiech). Jak powszechnie wiadomo, jesteśmy młodszym bratem Forbesa amerykańskiego i stąd też nasze sprofilowanie względem biznesu już ukształtowanego. Tym samym, misja Forbesa to bardziej towarzyszenie przedsiębiorstwom już umocowanym na rynku poprzez osoby fizyczne a przez to rozumiem, przede wszystkim, właścicieli oraz udziałowców. Mniej managerów, to nie nasza broszka. I to właśnie jest ten Forbes podstawowy, jego funkcja to przyglądanie się i komentowanie zjawisk biznesowych, głównie w tym kontekście. Ale co to za dobra wiadomość, o której wspomniałem? Otóż, mamy zamiar stworzyć przy Forbesie pismo – a Pan słyszy o tym jako pierwszy – prawdopodobnie na początku kwartalnik a następnie dwumiesięcznik, które będzie poświęcone właśnie startupom. Nasza licencja obliguje nas do konsultacji z kolegami w Ameryce także temat jest jeszcze w fazie docierania się po obu stronach ale najważniejsze decyzje już zapadły. Zdradzę, że nowy magazyn docelowo, po przetestowaniu rynku, może nawet stać się miesięcznikiem. Osobiście określam ten projekt mianem „Forbes Junior”, ale rzecz jasna ma to charakter żartobliwy i proszę się do tej nazwy zbytnio nie przywiązywać (śmiech).
Co dokładnie znajdziemy w tym magazynie?
Będzie on istniał po to aby wskazać ludziom możliwości, pełnić rolę inspiracyjną. To nie będzie pismo narzędziowe, z resztą tych narzędzi jest zbyt wiele. Będziemy starać się pokazywać wzorce, pokazywać drogi, opowiadać o początkach tych, którzy teraz już są na szczycie, wskazywać miejsca inkubacji a w końcu, również możliwości finansowania czy też skuteczne i sprawdzone modele biznesowe
Jestem pewien, że nasi czytelnicy z przyjemnością dowiedzą się więcej o tym projekcie. Jest to autorski pomysł polskiej edycji Forbesa?
Tak, jest to całkowicie autorski pomysł naszej edycji. Nie jest to jednak zjawisko dla nas wyjątkowe. Mamy zwyczaj rozszerzać tą formułę amerykańskiego Forbesa w różnych, czasami niespodziewanych, kierunkach.
Pismo będzie miało formę dodatku do podstawowego magazynu czy planujecie oddzielną dystrybucję? Będzie też dostępna wersja online?
Nowy magazyn będzie miał charakter całkowicie samodzielny i tak – będzie miał swoją kontynuację w sieci. Powrócę jeszcze jednak w paru słowach do samej idei tego projektu. Przede wszystkim, po analizie rynku doszliśmy do wniosku, że brakuje na nim oferty dla tej niszy. Istnieje co prawda kilka tytułów, które zagospodarowały pewne jej wycinku ale ich podstawową wadą pozostaje fakt, że nie są autoryzowane. W związku z tym, trudno tak naprawdę stwierdzić jaką one mają wiarygodność. Wykorzystując markę Forbesa, a mozolnie lecz skutecznie budowaliśmy ją przez wiele lat, my oferujemy odbiorcom pewność, że otrzymane przez nich informacje są rzetelne i sprawdzone. I w tym właśnie upatrujemy szansy dla naszego nowego magazynu.
Kiedy planujecie wejść na rynek? Zdążycie jeszcze w tym roku?
To w dużej mierze zależy od procesu licencyjnego po drugiej stronie Atlantyku, ale na pewno wkroczymy na rynek jeszcze w tym roku.
O jakim nakładzie tutaj mówimy?
Sądzę, że na start, będzie to ok. 30 tysięcy egzemplarzy, pewnie w porywach do 50. Liczymy na początkową sprzedaż w granicach 25 tys. egzemplarzy. Ale przy okazji tych liczb chcę jasno powiedzieć, że zadaniem tego projektu nie jest bycie maszynką do robienia pieniędzy. Jasne, że naszym celem jest zarabianie, nawiasem mówiąc jeżeli jakiś redaktor naczelny twierdzi inaczej to albo kłamie albo nie wie o czym mówi, natomiast misją Forbesa jest funkcjonowanie jako platforma porozumiewania się i dialogu, między przedsiębiorcami z najróżniejszych branż. Nawet w przypadku tych, którzy radzą sobie naprawdę doskonale, nasza rola może być pomocna, w zawieraniu kontaktów oraz odkrywaniu nowych możliwości. Naszym zadaniem nie jest podpowiadanie i podsuwanie rozwiązań.
Jak to osiągacie?
Nie udajemy, że potrafimy, na przykład, prowadzić fabrykę, nie jesteśmy ekspertami w prowadzeniu biznesów, wiemy jednak jak o nich opowiadać. Fabryka jogurtów jest wyspecjalizowana w produkcji określonego dobra, niekoniecznie musi jednak być równie wyspecjalizowana w zakresie radzenia sobie ze swoimi odpadami. W związku z czym, jeżeli ich utylizacja wynosi od 3 do 5% całości obrotów rzeczonej fabryki to jeśli my sprawimy, że ta jednostka skontaktuje się ze specjalistą z tej dziedziny to można domniemywać a wręcz należy być pewnym, że specjalista zrobi to lepiej, taniej i skuteczniej. Tak właśnie wyobrażamy sobie naszą rolę, bacznego obserwatora, który wie jaki kamyczek kopnąć aby w dole pojawiła się lawina. Podobnie tutaj, przy tym nowym projekcie, chcemy przede wszystkim wspierać i pokazywać. Wskazać, gdzie znaleźć finansowanie, z kim nawiązać kontakt, kto jest najlepszy w danej dziedzinie oraz kto jest autoryzowany.
I to wystarczy?
Oczywiście, że nie ale na pewno bardzo pomoże. Obecnie, wszystko zmierza do deregulacji, i to jest ok, w sposób oczywisty to popieramy. Jednocześnie, specyfika rynku jest taka, że młodych ludzi po prostu nie stać na popełnienie błędu. Co prawda, zachodni specjaliści twierdzą, że łatwiej robi się interesy z człowiekiem, który już raz zbankrutował ale my wychodzimy z założenia, że trochę amortyzacji z naszej strony nie zaszkodzi. W związku z tym, będziemy się starać wszystko tym młodym ludziom uprościć oraz pomóc w podejmowaniu właściwych decyzji.
Czy proponowana przez Was platforma ograniczy się wyłącznie do dialogu czy pójdą za tym również działania o wymiarze praktycznym? Mam tu na myśli działania, przede wszystkim online. Aspirujecie również do mocniejszej obecności, na przykład, w obszarze inkubatorów, właśnie jako ten drogowskaz i pośrednik czy raczej ograniczycie się wyłącznie do roli informatora?
Tak jak mówiłem, na projekt składają się 2 komponenty: pierwszy czyli magazyn drukowany i to jest właściwie to wszystko o czym mówiłem dotychczas, rzetelne i wiarygodne informacje o dużej wartości dla młodych przedsiębiorców. Natomiast wersja online jest dużo bardziej skomplikowana. Zależy nam na budowie społeczności. W tej chwili jesteśmy również w trakcie przebudowy oficjalnej strony Forbesa, chcemy ją spersonalizować. Zaczynając odpowiedź właśnie od tej witryny, zdradzę, że mamy plany stworzyć coś na zasadzie społeczności bądź klubu ludzi skupionych wokół naszego pisma. Mamy ambicje stworzyć platformę, która pozwoli na indywidualną komunikację, z każdym naszym czytelnikiem. Nie jest to łatwe zadanie, choćby z tego względu, że nasza baza odbiorców wynosi 200 tys. ludzi. Wehikuł o podobnym kształcie chcemy również oddać w ręce czytelników naszego nowego magazynu startupowego.
Sondowaliście już na ile ten pomysł wpisze się w obecny krajobraz branży start-up? Czy ta platforma będzie prezentowała jakiś potencjał dla, na przykład, inwestorów?
Zdecydowanie chcemy wspierać ich działalność, przy czym nie wszystkich z równym skutkiem. Jednym z naszych założeń jest „rankowanie” rzeczywistości. Można wręcz powiedzieć, że Forbes rankingami stoi. Bardzo możliwe, że znajdzie się w nim ranking inwestorów. Obecnie, powstało dziesiątki tysięcy różnych firm, pośredniczących w pozyskiwaniu funduszy unijnych. Teraz to zjawisko już przyhamowało lecz jeszcze niedawno ich wysyp był wręcz niewyobrażalny. Rzecz jasna, te firmy działają z różnią skutecznością. Można to odnieść do wielu przykładów, pierwszy z brzegu to New Connect, na którym w momencie powstawania, notowanych było bodajże 120 firm, podczas gdy doradców, tam te przedsiębiorstwa wprowadzających, działało grubo ponad 150. Zadaniem naszego magazynu będzie porządkowanie tej rzeczywistości, czemu właśnie nie w formie rankingu? Trudno wskazać formułę o równie wysokiej wartości dodanej dla czytelnika, wystarczy rzut oka i wie komu w branży może zaufać a kogo należy unikać. Narzędzi tego typu, z pewnością można spodziewać się na stronach naszego pisma.
Jaki będzie skład redakcyjny magazynu? Skąd zamierzacie pozyskać autorów?
Forbes jest magazynem eksperckim i takim też będzie nasze nowe pismo. Przez kilka ostatnich lat, starannie budowałem zespół i każdy jego członek, w przypisanej sobie dziedzinie, z pewnością zasługuje na miano specjalisty. Mam zamiar powtórzyć ten mechanizm również w przypadku tego tytułu. Po pierwsze będziemy wykorzystywać nasze zasoby personalne a po zewnętrznych autorów będziemy sięgać wyłącznie, gdy zajdzie taka konieczność. Będą to zaufani fachowy bądź dodatkowi dziennikarze, ze szczególnym akcentem na tych pierwszych. Innymi słowy, pismo będzie tworzone głównie z wykorzystaniem już istniejącej redakcji Forbesa a w sytuacjach, gdy przyjdzie nam się zmierzyć z tematami, wykraczającymi poza nasze, bezpośrednie kompetencje, zwrócimy się do ekspertów. Nie ukrywam jednak, że zakładam, że takich sytuacji będzie niemało, nigdy jednak nie pójdziemy na łatwiznę kosztem naszych czytelników.
Jak planujecie pozyskiwać informacje? W Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że człowiek człowiekowi wilkiem i niestety wiele danych trzyma się pod kluczem. Szczególnie wielkości inwestycji. Zdecydowanie odróżnia nas to od zachodu, gdzie pozyskane sumy stanowią przedmiot dumy przedsiębiorców i chętnie o nich mówią.
Sądzę, że jest to a raczej był to okres przejściowy, a mówię tak ponieważ on już się kończy. Jesteśmy bardzo blisko momentu, gdy wszystkie informacje będą musiały opuścić bezpieczne sejfy. I dobrze. Po pierwsze, w tym nie ma nic wstydliwego, jest to wyłącznie ocena efektywności a po drugie, jeżeli chcemy funkcjonować na rynku to musimy być przezroczyści. To dotyczy tak samo firm ukształtowanych jak i startupów. Na tym polu nie ma żadnej różnicy. Oczywiście, jeżeli mamy do czynienia z prywatną umową anioła biznesu z określoną firmą, to treść ich porozumienia, na tym pierwszym etapie, pozostaje wyłącznie ich prywatną sprawą. W momencie jednak, gdy wyciągają rękę na rynek to tracą prawo wyłączności. Nawet jeżeli jest to „private placement” to już muszą być te dokumenty w pełni gotowe i ujawnione. Myślę zatem, że okres, kiedy w tych relacjach dominowała poufność, ma się ku rychłemu końcowi. Mam nadzieję, że nasze pismo nie tyle położy kamień węgielny pod tą zmianę lecz – na pewno – się do tego przyczyni. Krótko mówiąc, jednym ze skuteczniejszych mechanizmów wywierania pozytywnego wpływu na rynek będzie preferowanie firm, które spełniają wyżej wskazane standardy rynkowe. To z pewnością one będą gościły częściej na naszych łamach niż mniej transparentna konkurencja.
Przechodząc teraz do inwestycji, które wielokrotnie przewyższają możliwości naszych rodzimych funduszy – jaki los czeka Facebooka i pozostałych liderów internetu? Czy wycena portalu Zuckerberga w wysokości 100mld dolarów zapowiada kolejną bańkę?
Trudno powiedzieć. Co jednak widać gołym okiem to zjawisko postępującej specjalizacji w internecie. Co to jest Facebook? Facebook to jest odnoga społecznościowa starych portali internetowych. One stały na kilku nogach, m.in. społecznościach, informacjach, poczcie internetowej, Facebook natomiast stoi wyłącznie na jednej. Musze jednak przyznać, że został on poniekąd napompowany, przez coś, co gdy w rzucimy to w cudzysłów, możemy określić jako masową histerię. Ale już, na przykład, Amazon unika takiej etykietki. Nie maksymalizuje zysków, nie winduje wartości udziałów – co za to robi to porządkuje pewna rzeczywistość. Na moment odejdę teraz od tego głównego nurtu ale chciałbym powiedzieć o czymś niezwykle istotnym, z mojego punktu widzenia…
Bardzo proszę.
…Niedawno przetoczyła się przez media sprawa ACTA i cała ta awantura światowa, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Pytanie jak to uporządkować? Moim zdaniem nie da się tego zrobić poprzez odgórne regulacje typu ACTA bądź na mocy innych, równie skomplikowanych, konstrukcji prawnych. Natomiast tym co może w prosty sposób rozwiązać wiele z tych problemów to technologia i – szczególnie – cloud-computing. Na czym bowiem polega problem? Dana sytuacja to wielość dostawców i jeszcze większa liczba odbiorców, w związku z tym, te sieci tak się plączą, że nikt nie może nad nimi zapanować. Potrzebne są nam platformy organizujące tą rzeczywistość a takim wehikułem może być właśnie cloud-computing.
Może Pan wskazać jakieś przykłady?
Taką funkcję – w pewnej mierze – zaczyna spełniać właśnie Amazon. Jakie ceny Amazon wymusił w USA? To są zakupy tańsze niż w Walmarcie! Taniej się kupuje w Amazonie niz w Walmarcie – do niedawna było to niewyobrażalne. Szczególnie, że w wielu przypadkach mówimy o różnicy nie kilku a kilkudziesięciu procent! Jeżeli wszystkie te zasoby umieścimy w chmurze to tym samym nie musimy już kontaktować się z milionem różnych dostawców w sieci bo ktoś inny, mając takie środki, zrobi to za nas. W innych okolicznościach, Pan jako detalista nie miałby czego szukać w hurtowni, teraz traci to na aktualności. Ma na to wpływ, przede wszystkim, spadek kosztów stałych. W ostatecznym rozrachunku, tym co otrzymujemy to zredukowana cena jednostkowa. Wracając jednak do Facebooka. Jego wartość czy raczej potencjał do generowania zysków, ciągle pozostaje niezweryfikowany. Prawdopodobnie, trudno jednak będzie sprostać tak bardzo wygórowanym oczekiwaniom ale nie sądzę aby ludzie aż tak mocno oberwali po kieszeni a sam portal okazał się klapą.
A jednak, w przypadku startupów nie jest to zjawisko niecodzienne.
Odnosząc sam rozmiar inwestycji do przykładów innych startupów to mogę powiedzieć jedno – statystyki nie kłamią, 7 na 10 nowych firm upada, niezależnie od wtłoczonych w nie pieniędzy. Jednocześnie, wystarczy, że jeden z nich jest udany i wypala i branża ciągle jest do przodu a biznes się kręci. Oczywiście, niektórym przyjdzie za to przełknąć gorzką pigułkę, która czasami stanie im w gardłach a innym razem zaklinuje w tchawicy ale takie są reguły gry, Każdy szuka Złotego Grala. Sądzę zatem, że kondycja branży jest naprawdę w dobrej formie i nie ma na razie przesłanek do niepokoju. Z resztą, sam proces, niezależnie od efektu końcowego, również wywiera dobry wpływ na gospodarkę. Proszę zauważyć, pieniądze zainwestowane w startupy to – niezależnie od ich powodzenia – nie są środki zmarnowane. Większość z nich zostaje przeznaczona na badania, kształcenie ludzi oraz zdobywanie profesjonalnego doświadczenia. Wszystko to może zaprocentować w najmniej spodziewanym momencie, nawet mimo niepowodzenia samego projektu, które w tym kontekście chyba trafnie będzie określić jako „niepozorne”.
Pytanie jednak czy praktyka tych funduszy jest faktycznie tak różowa. Póki co, projekty obarczone ryzykiem czyli właściwie wszystkie startupy, spotykają się z z brakiem zaufania ze strony inwestorów. Obecnie, króluje wśród nich wspieranie kopii i klonów sprawdzonych modeli z zagranicy. Równie uboga jest oferta banków, które firmom w rozruchu oferują pieniądze rzędu 20tys. złotych a każda suma powyżej tego limitu wymaga zabezpieczenia, hipoteką bądź gotówką.
Myślę, że jest to poniekąd istota rzeczy. Powstało bardzo wiele, różnorodnych funduszy działających w branży. Dużo mówi się o private equity ale one działają dopiero od pewnego poziomu. Mało tego, fundusze venture capital, których celem niemalże statutowym i misją było finansowanie startupów, tak podniosły progi wejścia, że w rezultacie wspierają tak naprawdę tylko duże projekty. A nie oszukujmy się, w polskich warunkach, firmę z ponad milionem środków na koncie trudno już nazwać startupem, o czym my w ogóle mówimy? To już nie jest żaden startup a całkiem duże przedsiębiorstwo. Także na nich też nie można liczyć. W kredytach również nie ma sensu pokładać nadziei, jak Pan z resztą słusznie zauważył, są one niedostosowane do branży o tak wysokim stopniu ryzyka. Istnieje tam jednak pewna luka i myślę, że każdy wie co mam na myśli. Zazwyczaj nazywa się to słoik po ogórkach z ogródka albo mamusia bądź znajomi. I tak, pewnie przez dłuższy czas niestety będzie. Natomiast, w pewnym momencie, wraz ze stopniowym bogaceniem się społeczeństwa – a proszę mi wierzyć, wszyscy się bogacimy, nie tylko pewna wąska grupa – pojawią się osoby, które to zmienią. Mam tu na myśli, przede wszystkim, ludzi którzy pozakładali już swoje biznesy, zmonetyzowali je a teraz szukają ujścia dla tych zasobów.
Skąd ta pewność?
To nie jest tak, że człowiek miał świetnie działające przedsiębiorstwo, przyszli Amerykanie, Niemcy czy Brytyjczycy i pod postacią private equity, wykupili je od niego za kilkaset milionów a on wyjechał na Karaiby i słuch po nim zaginął. Gwarantuje, że taki człowiek nie sączy drinków z parasolką na jakiejś rajskiej plaży ale po należnym urlopie wraca i rozgląda się za nowymi inwestycjami. Niezależnie od stopnia zinstytucjonalizowania tego procesu, czy są to Anioły Biznesu czy może jakiś inny fundusz, ci ludzie w dalszym ciągu są graczami na rynku. Jestem zatem przekonany, że z każdym rokiem będzie coraz łatwiej pozyskać dofinansowanie na dobre pomysły, właśnie taką drogą – przez stworzenie spółki. Tutaj, specyficznych i stałych standardów nigdy się nie wytworzy, wzorem jest naturalnie Silicon Valley ale do tego to nam jeszcze bardzo dużo brakuje.
Mówi się teraz, że największe polskie portale czyli gracze typu Onet, Wirtualna Polska i O2, ostrzą sobie zęby na rynek start-up. Jeżeli się to potwierdzi, czego możemy się spodziewać?
Może do tego dojść z jednego powodu. To są przykłady wszechstronnych portali, które zostały w tyle za dynamicznie rozwijającymi się modelami biznesowymi. Poniekąd sprowadza się to do tego co powiedziałem wcześniej – nie uczestniczyły w trendzie specjalizacji. W rezultacie, ich oferta to w dalszym ciągu zlepek wszystkiego co można znaleźć w internecie. A wiadomo, że jak coś jest do wszystkiego to jest, tym samym, do niczego. Jeżeli nie dokonają zmiany w swoich formułach to bardzo szybko zanotują duży spadek popularności i będą miały poważne kłopoty. Dobrą ilustracją przeobrażeń w branży jest przykład rozwodu Onetu i TVN. Już są osobno i – mało tego – Onet już szuka kolejnego nabywcy, jednym słowem: specjalizacja. Te dwa podmioty po prostu nie szły w parze.
To już jest reguła? Cały rynek będzie zmierzał w tym kierunku?
Z drugiej strony, na przykład, Zygmunt Solorz jest przykładem na to, ze można iść w drugim kierunku i też wychodzić z tego z zyskiem. Nie wiem czy Onet, zajęty obecnie swoimi kłopotami i przeobrażeniami będzie mógł pełnić rolę czegoś na kształt funduszu, co jednak nie wyklucza tego, że będzie skupował bardzo dobre pomysły, szczególnie te w jakiś sposób uzupełniające jego ofertę. Znam jednak taką historię jak to dwóch młodych ludzi stworzyło bardzo ciekawy portal o filmach. Był to akurat szczytowy okres pierwszej bańki internetowej a oni zażądali za swój pomysł 1,5 mln marek od niemieckich inwestorów. Pomysł był co prawda jak na owe czasy dość nowatorski lecz to nie przekonało funduszy, które chciały dać 1,5 miliona ale złotych. Ostatecznie do transakcji nie doszło a kilka dni później pękła bańka i firma została na lodzie. Dlaczego o tym mówię? Przede wszystkim, chcę podkreślić, że umiar czasami nie szkodzi ale również wskazać, że projekt by, mimo wszystko, nie upadł, gdyby był najzwyczajniej w świecie lepszy. Innymi słowy, dobry pomysł zawsze się obroni.
Czym jednak jest dobry pomysł? Startupy często padają ofiarą zarzutów o relatywnie niską innowacyjność, których autorem był m.in. Eryk Mistewicz właśnie na łamach Forbesa, za co sam później otrzymał potężny ładunek krytyki. Nie brakowało jednak takich co przyznali mu rację. Co Pan sądzi na ten temat?
Proszę nie dać się wpuścić właśnie w taki tok myślenia, nikt nie ma patentu na koło. Proszę mi powiedzieć, jaka jest innowacyjność Facebooka? Otóż nie ma żadnej. Wiem, że jest taki nurt, który trzyma się kurczowo maksymy „to nie jest nic nowego” ale w gruncie rzeczy co to w ogóle i dla kogo oznacza? Startupy to w pierwszej kolejności przedsiębiorstwa, dopiero później agregatory innowacji, od badań istnieją inne ośrodki. Ten typ myślenia jest kluczem do zrozumienia branży. Ideą startupu jest fakt, że istnieje jakaś trudność, która uprzykrza ludziom życie lecz nikt nie potrafi jej definitywnie rozwiązać. Pewnego dnia zjawia się jednak osoba, która nawet nie wie, że wszyscy się już poddali i nagle ten problem likwiduje. Oczywiście, wówczas wszyscy łapią się za głowy i wykrzykują: „o rany, jakie to było proste”. Rzecz jednak w tym, że celem działalności tej firmy bądź osoby nie było wynalezienie nowej matematyki kwantowej bądź obalenie teorii Einsteina. Chodziło po prostu o rozwiązanie konkretnego problemu. Znajdujemy się w dobie, w której innowacyjne połączenie już istniejących elementów (czyli takie, na które nikt nie wpadł wcześniej) zazwyczaj ma więcej funkcjonalności niż twór całkowicie nowy, co potem przekłada się na dalszy rozwój i żywotność projektu. Proszę mi powiedzieć co jest tak nowatorskiego w produktach Apple? A jest to przecież największa firma świata! Otóż tam innowacji nie ma żadnych, jest za to umiejętne połączenie istniejących elementów, w niektórych przypadkach nawet starszych niż u konkurencji, stworzenie pewnego obrazu marketingowego i – w efekcie – rekordowa kapitalizacja.
Jakie z tego płyną dla nas wnioski?
Naprawdę, nie każdy z nas jest w stanie wymyślić nową teorię względności, każdy z nas ma jednak potencjał do adaptacji tego co już ktoś raz zaprojektował i wydał na świat – łączmy to co jest. Proszę zauważyć, że ostatnie wynalazki technologiczne, które zmieniały świat mają raptem 30-kilka lat. Być może należy domniemywać, że znajdujemy się w przededniu prawdziwych zmian technologicznych. Być może jest to prawda. Rewolucje technologiczne zdarzają się jednak raz na kilkadziesiąt lat a ciągłe i innowacyjne ulepszanie starych i przebrzmiałych rozwiązań przesuwa się przed naszymi oczami na co dzień – i to właśnie pcha ten świat do przodu!
W czym takim razie tkwi klucz do udanych projektów? Sugeruje Pan, że problem nie leży w nich samych lecz w ich twórcach. Polskim innowatorom potrzeba więcej przebojowości i pewności siebie?
Dokładnie tak, nie mogą się bać i wstydzić bronić swoich pomysłów. Zarzuty o brak innowacyjności to domena przegranych. Tym bardziej, że tego rodzaju dyscyplina i samoograniczenie to konieczność wymuszona przez rzeczywistość rynkową. Po czym bowiem poznaje się pioniera? Po nożu w plecach. Wszyscy idą za nim a niestety nie wszyscy rozumieją jego idee, w związku z czym jeżeli przedsiębiorca zaniesie do inwestorów projekt o niespotkanym stopniu zaawansowania i wysublimowania, prawdopodobieństwo, że nie zostanie zrozumiany jest bardzo duże. Krótko mówiąc, startapowcy muszą twardo stąpać po ziemi a nie bujać w obłokach rozważań teoretycznych. Prototyp to absolutna podstawa działania, rozwiązania oferowane tu i teraz, nie jutro bądź pojutrze. Jeżeli uda im się usprawnić pewien proces, choćby minimalnie oraz dobrze to zakomunikują to dostaną pieniądze.
W rozmowie zarysował się nam, mimo wszystko, dość pozytywny obraz młodych, polskich przedsiębiorców. Media i eksperci biją jednak na alarm: spada wykształcenie, rośnie bezrobocie, rozwój stoi w miejscu. Jak to się przekłada na branżę start-up, czy istnieje jakaś korelacja? Jakich rad udzieliłby Pan młodym przedsiębiorcom?
To prawda, badania wśród absolwentów oraz studentów ostatnich lat wyższych uczelni, są dosyć smutne. Niestety, większość z nich wyobraża sobie swoją ścieżkę kariery jako pracownika korporacji. Jasne, że korporacja w wielu przypadkach może dawać wiele dobrego ale raz, że nie dla wszystkich tego miejsca w korporacji wystarczy a dwa, że jest to wyjście bezpieczniejsze oraz – na dłuższą metę – mniej rozwojowe i po prostu mniej opłacalne z ekonomicznego punktu widzenia. Nie chcę tutaj zabrzmieć jak jakiś stary zgred (śmiech) ale mam wrażenie, zaczerpnięte z obserwacji młodych ludzi, że ich przebojowość i pewność siebie jest zdecydowanie zbyt mała. Być może jest to kwestia wychowania, braku kontaktów czy konsekwencja wciąż jeszcze mocno zhierarchizowanego społeczeństwa, które nie sprzyja szybkim karierom i ciągle stawia przed nimi nowe ograniczenia, progi i bariery. Niezależnie jednak od tych powodów, brak wykształcenia pewnych ważnych cech u młodych pozostaje – przynajmniej w mojej ocenie – faktem. Aczkolwiek, mocno wierzę w to, że nie będzie tak zawsze. Pana już to nie dotyczy bo urodził się Pan w wolnej Polsce ale jako społeczeństwo wciąż przechodzimy różne eksternistyczne testy: czy to z ekonomii, czy z inżynierii społecznej albo współpracy ponad podziałami i tak dalej. Rezultat tych egzaminów rzadko jest dla nas korzystny i to jest jedna metoda patrzenia na nasz kraj. Jeżeli jednak przyjmiemy optykę historyczną i uświadomimy sobie ile już dokonaliśmy w ciągu ostatnich 20 lat to nasuwa się pytanie o miejsce, w którym byśmy się znajdowali, gdyby tego czasu było więcej. A proszę pamiętać, że zachód dysponował czasem w sumie lat, przynajmniej 50. Dlatego wiem, że Polska dalej będzie się zmieniać a bariery rozwoju upadać jedna po drugiej.
Gdzie dostrzega Pan to zjawisko w Polsce?
Daleko nie szukając, weźmy za przykład tą, głośną teraz, deregulację. Blisko 360 uregulowanych zawodów to w dalszym ciągu zaszłość historyczna, w takiej Szwecji skala regulacji obejmuje jedynie ok. 90 profesji. Rzecz jasna, wśród wielu ludzi budzi to sprzeciw i potrzebne są szerokie konsultacje, zgadzam się z tymi, którzy mówią, że zmian nie wolno wprowadzać przeciw wszystkim. Wierzę jednak w to, że Polacy szybko dostrzegą zalety tego kroku i go poprą. To są działania zmierzające we właściwym kierunku. W jaki sposób odnosi się to do naszej rozmowy? Otóż jest to naprawianie kolejnego odcinka polskiej rzeczywistości biznesowej a to niestety wymaga czasu.
Ile ta naprawa może potrwać?
Nie da się na raz wybudować wszystkich autostrad, a nawet te nieliczne wymagają wpierw aby je rozkopać a dopiero później łatać i ulepszać. Tak samo tu, czas musi upłynąć nim przeskoczymy dalej. Możemy starać się go skrócić ale, proszę pamiętać, że skracanie powoduje większą liczbę błędów i bardzo często wiedzie nie do celu a na manowce. Krótko mówiąc, branża start-up potrzebuje aby wykazać wobec niej trochę więcej cierpliwości.
W mieniu redakcji MamStartup, bardzo dziękuję za rozmowę.
Nowe plany wydawnicze polskiej edycji Forbesa komentują dla nas:
Grzegorz Marczak, Antyweb:
Kwartalnik o startupach to dla mnie osobiście dziwny pomysł. Nie wiem do jakiego czytelnika będzie dedykowany taki magazyn? Ci którzy interesują się biznesem w internecie (bo zakładam, że chodzi o startupy technologiczne i internetowe) są codziennie zasypywani różnego rodzaju newsami, analizami i tekstami tematycznymi związanymi z tą branżą. Rozumiem, że można tutaj celować w nieco inny rodzaj treści, ale mimo wszystko kwartalnik o tak dynamicznej branży to jakby podawać wyniki meczu piłkarskiego i jego analizę z 3 miesięcznym opóźnieniem. Do tego czasu wszystko będzie już opisane w sieci, na wszystkie sposoby i po kwartale raczej nikt, kto interesuje się startupami, nie będzie chciał wracać do wydarzeń z przeszłości. Oczywiście takie wydanie może mieć zupełnie inny charakter, bardziej poradnikowo analityczny, z dogłębnymi analizami na temat rynku i trendów. Trzeba będzie mieć jednak naprawdę silny merytorycznie zespół, aby zapewnić osobom interesującą się tą branżą coś wyjątkowego i unikalnego. Sieć w tym temacie jest naprawdę „mocna” i nie można jej zbyć stwierdzeniami o „merytorycznych treściach” jak głównej przewadze konkurencyjnej. No chyba, że liderem opinii na temat startupów w tym magazynie będzie Pan Mistewicz, czyli znany specjalista od startupów, który wypowiadał się już na łamach Forbsa. Przepraszam za złośliwość, ale nie mogłem się powstrzymać.
Igor Dzierżanowski, Proseed:
Gorąco gratuluję wydawnictwu Axel Springer, że idzie w ślady magazynu Proseed, dostrzegając medialny potencjał biznesowy niszy mikro i małych przedsiębiorstw. Jednak plany niemieckiego wydawnictwa, to dla nas zarówno dobra, jak i zła wiadomość. Dobra, bo duża firma bierze na siebie ciężar wyedukowania szerokiego rynku, a budżety promocyjne, oprócz kształtowania nowej grupy odbiorców, pomogą poszerzyć grupę czytelników również mediom branżowym, w tym nam. Zła wiadomość, bo tworząc magazyn Proseed mieliśmy nadzieję, że we właściwej chwili wejdziemy w alians z dużym wydawnictwem uzupełniając jego portfolio, a lista kilku kandydatów właśnie skróciła się o jedną pozycję. Ten dyskomfort łagodzi jednak fakt, że niedługo będę mógł ze smakiem studiować nowe pismo, celnie odpowiadające na pytania nurtujące mnie w codziennej, biznesowej walce z rynkiem. O ile, oczywiście, nie zapomnę zajrzeć po nie do Empiku.
Michał Samojlik, MamStartup.pl:
Założę hipotetycznie, że nie ograniczamy się do branży technologicznej oraz, że zupełnie uwalniamy magazyn od szybko rotujących informacji – newsy, wydarzenia. Wtedy to może mieć sens dla czytelnika. Historie sukcesów, drogi jakimi szli najwięksi na początku – to może być ciekawe. Będzie wymagało jednak mocnej redakcji i niemałych nakładów na wytworzenie dobrych materiałów. Z punktu widzenia wydawcy to zakładam, że “Forbes Junior” może nawet nie przynosić początkowo przychodów, a ma być przygotowaniem gruntu pod mocniejszy związek z tytułem na dojrzałym etapie. Wychowujemy startupowiczów, by w pewnym momencie sięgnęli po naszą flagową publikację i produkty. Mam nadzieję, że w ten sposób na to patrzy wydawca. Bardzo trudna byłaby realizacja budżetu, w którym projekt ma zarobić w krótkim okresie. Klienta na pierwszy numer już mają, przynajmniej jednego. Będę jednak oczekiwał ciekawych treści, jeśli mam zostać na dłużej.