O nieustającej edukacji i pracy nad sobą opowiada Maciej Filipkowski (Zaprojektuj swoje życie)

Dodane:

Kasia Krogulec Kasia Krogulec

zaprojektuj swoje życie

Udostępnij:

– Ważne, żebyśmy mieli w głowie kierunek, w którym chcemy iść, a nie konkretne miejsce. Chodzi też o to, żeby mieć jasne zrozumienie siebie i swoich wartości. Budujemy mosty z tego, z co spływa w dół rzeki. Nie czekamy na to, aż idealne przęsło przyjedzie z fabryki. Przejdziemy na drugą stronę rzeki po tym moście, ale on nie koniecznie będzie taki, jak sobie go wyobrażaliśmy – mówi Maciej Filipkowski, anioł biznesu.

Maciej Filipkowski jest ekspertem w dziedzinie biznesu i wdrażania innowacyjnych rozwiązań z ponad 20-letnim doświadczeniem w branży IT, elektroniki konsumenckiej i rozrywki. Piastował wysokie stanowiska w takich firmach jak Dell czy Samsung.

W wieku 46 lat zrealizował swój plan i przeszedł na emeryturę. Od niedawna jest autorem audycji „Zaprojektuj Swoje Życie”. Oprócz prowadzenia podcastu jest także aktywnym aniołem biznesu w Polsce. W swoim portfolio posiada blisko 30 aktywnych inwestycji z branż FinTech, InsurTech, MarTech, modeli SaaS czy market place, e-commerce, służby zdrowia, mody i dystrybucji.

Z Maciejem rozmawiamy o rozwoju osobistym i potrzebie ciągłej edukacji. Mój rozmówca dzieli się także tytułami książek, które czyta, opowiada o swoich wartościach i walce z niekorzystnymi przekonaniami.

Kiedy stworzył Pan swój pierwszy biznes, co to było i jak pan go wspomina?

Maciej Filipkowski: Mój pierwszy biznes stworzyłem w wieku 15 lub 16 lat we wczesnych latach 80. Bootlegowałem wtedy płyty CD na kasety, co wtedy było chyba legalne. Nawet wydawałem katalog wszystkich płyt i byłem przez to w jakiś sposób w rynku muzycznym.

Dlaczego to się skończyło?

Musiałem mieć w nocy ustawiony budzik co 45 minut, bo na kasecie 90-minutowej były 2 strony, które miały po 45 minut. Więc musiałem wstawać kilka razy w nocy i przekładać kasetę na drugą stronę.

W pewnym momencie poszedłem na studia i przestałem mieć na to czas. To było zbyt manualne, a biznes za mało skalowalny.

Czego się Pan wtedy nauczył?

Że potrafię i to wcale nie jest takie trudne. Uzmysłowiłem sobie też, że trzeba znaleźć sposób na robienie biznesu, gdzie nasz czas nie jest głównym mnożnikiem zysków.

Po wielu doświadczeniach zawodowych zaplanował Pan, że przejdzie na emeryturę w wieku 45 lat. Dlaczego?

Tak zaplanowałem, ale w rzeczywistości zrobiłem to rok później. Zresztą z wyrachowania, bo odchodząc z firmy, dostałem super ofertę, żeby zostać jeszcze rok. Przeczytałem w 2001 r. książkę Roberta Kiyosakiego o dochodzie pasywnym – „Bogaty ojciec, biedny ojciec”. Ta książka zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Zrozumiałem, że dobrze byłoby stworzyć sytuację, w której nie ja pracuję dla pieniędzy, ale pieniądze pracują dla mnie. Pracowałem na to 16 lat, z różnymi skutkami.

Natomiast w 2007 r. wyszła książka Tima Ferrissa „Czterogodzinny tydzień pracy” i to dało mi dużego kopa. Dla mnie Kiyosaki tłumaczył wszystko bardzo teoretycznie, a Ferriss praktycznie. Zacząłem wtedy inwestować w firmy i pomysły znajomych. To w pewnym momencie zaczęło działać. Na początku straciłem więcej pieniędzy, niż zarobiłem. Chodziło przecież o to, by trafić w pomysł, który wypali.

Jakimi wartościami kieruje się Pan w życiu?

Mam takie 3 wartości, które dopracowałem w ostatnich kilku latach. Są dla mnie bardzo ważne i nimi kieruje się w biznesie i w życiu. Pierwszą jest uczenie się. Zawsze dążę do sytuacji, w których mogę się rozwijać. Drugą jest niezależność. To zaczęło się od niezależności finansowej. W ostatnich 5 latach, kiedy pracuję sam dla siebie, bardzo dużo nauczyłem się, jak ważna jest niezależność jeśli chodzi o czas. Chodzi o to, że nie ma konieczności spotkania się z kimś. A trzecią, najnowszą wartością w moim życiu jest kontrybucja, czyli oddawanie. To przeniosłem do swojego życia z książki Bena i Rosamund Zanderów – „The art of possibility”.

Zawsze miał Pan takie podejście?

Kiedy byłem młodym człowiekiem, to kierowała mną rządzą pieniądza i władzy. Wydawało mi się to bardzo sexy i dawało dużą łatwość podejmowania decyzji. Na koniec okazywało się, że te decyzje niekoniecznie były zgodne z tym, kim jestem. Musiałem trochę dorosnąć.

Dlaczego tak ważne jest dla Pana ciągłe uczenie się?

Lubię się uczyć dla samego uczenia. W tej chwili interesuje mnie, jak pracuje mózg, jak się uczymy, jak zapominamy i tego typu rzeczy. Lubię rozumieć, jak rzeczy działają. Bardzo podobał mi się mój wywiad z Marcinem Hejką, który powiedział, że nie planuje przestać pracować. Będzie pracował do ostatniego dnia. Podobnie jak Warren Buffet czy Bill Gates. Ja też zawsze chciałbym być aktywnie zaangażowany, choć ta aktywność się zmienia z czasem. Bill Gates przecież już nie angażuje się w pracę w Microsofcie, ale zajął się działaniami społecznymi w swojej fundacji.

Bardzo chętnie Pan mówi o swojej ścieżce edukacyjnej. Czy istotne jest to, gdzie studiujemy?

Ja zamiast do NYU poszedłem do lokalnego uniwersytetu – Hofstry, co uważam, było błędem. Ale naprawiłem ten błąd robiąc MBA na INSEADzie.

Studiując, oddajemy swój czas za wiedzę. Czas jest przecież jedynym dobrem, które nie jest odnawialne. Wybranie jakiejkolwiek uczelni jest najgłupszą rzeczą, jaką można zrobić. Trzeba wybrać najlepszą uczelnię, na jaką jesteśmy w stanie się dostać i na jaką nas stać.

Jak może wyglądać przyszłość szkolnictwa wyższego?

Dzisiejsze czasy są zupełnie inne. Obecnie najlepsze szkoły w Stanach, Ivy League, i najlepsze szkoły europejskie jeszcze bardziej odjadą od pozostałych. Będzie ich po prostu stać na najlepszych profesorów i najnowsze technologie. Scott Galloway, profesor z NYU, pisze bardzo często, że odchodzimy od czasów uczelni wyższych i posiadania dyplomu, a przechodzimy na czasy gwiazdorskich profesorów. Będziemy mogli zdobyć dyplom międzynarodowy, robiąc zajęcia np. na UJ, SGH, MIT, Stanfordzie, Harvardzie i Oxfordzie równocześnie, wybierając sobie różne przedmioty, robiąc to w większości, czy całości zdalnie.

Jeśli chodzi o zawody, to np. programista obecnie nie potrzebuje studiów. Bardziej potrzebuje kursów i dużej ilości doświadczenia. Nie obrażając programistów, bo ja też studiowałem informatykę, to jest jednak zawód przypominający 100 lat temu pracę w fabryce samochodów. Im bardziej AI się będzie rozwijać, tym więcej rzeczy będzie przejmować od programistów. Super zawód i kariera, na pewno jeszcze na najbliższe 20-30 lat. Podobnie jak lata 60. i 80. to były najlepsze czasy dla wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Pytanie najważniejsze jest, co chcemy robić w życiu.

Co Pan radzi tym, którzy stoją przed wyborem uczelni?

Radziłbym wybrać najlepszą uczelnię na świecie, na którą nas stać i na którą możemy się dostać. Jeśli taka jest w Polsce, to po prostu idziemy na naszą rodzimą. Mieszkałem w 5 krajach i mogę powiedzieć, że posiadanie międzynarodowych doświadczeń powoduje, że rozwijamy się jako ludzie. Goethe zresztą powiedział, że tyle razy jesteśmy człowiekiem, w ilu językach mówimy.

Ja bym powiedział nawet, że w ilu językach myślimy. Mieszkanie w różnych krajach, również poza UE, powoduje, że uczymy się zwyczajów tych krajów i innego sposobu robienia biznesu. Wystarczy spojrzeć na polskich startupowców, którzy wyjeżdżają do Doliny Krzemowej, robią tam biznes i jak bardzo zmienia się ich myślenie.

Ryzykowałbym dużo wybierając drogę edukacji. Dobrze zmieniać geografię, kierunek studiów, czy pomysł na siebie i po prostu eksperymentować.

Jakie książki dobrze jest czytać, będąc przedsiębiorcą?

Czytać powinniśmy dużo różnych książek. Nie ma nic złego w biografiach, ale trzeba zdać sobie sprawę, że biografie ludzi sukcesu powodują, że widzimy przefiltrowaną rzeczywistość. Ci ludzie oczywiście opowiedzą, że ciężko pracowali. Ale ludzie, którzy ponieśli porażkę, prawdopodobnie też ciężko pracowali, tylko mieli mniej szczęścia, na poziomie pomysłu, fundingu, rozwoju biznesu, czy gdziekolwiek indziej. Bo szczęście jest bardzo ważne w biznesie.

Warto spojrzeć na mojego Goodreads’a, bo dzielę się tam wszystkim, co czytam. Są to 3 rodzaje książek. Dwa pierwsze rodzaje, to lektura dla przyjemności (np. beletrystyka i Sci-Fi), oraz takie, które pomagają zrozumieć człowieka i społeczeństwo (historia, biochemia mózgu). W tej chwili czytam Naill’a Fergusona „The Square and the Tower”. To opowieść o historii z punktu widzenia hierarchii i networków, oraz tego jak one się przenikają.

Trzecim rodzajem książek są te, dotyczące biznesu. Takie, które prezentują jakieś nietypowe spojrzenie na tę dziedzinę. Bardzo zaciekawiła mnie książka Michała Szafrańskiego, „Zaufanie, czyli waluta przyszłości”,  w której opisuje bardzo szczegółowo, jak zakładał swój biznes. „Rework” jest taką książką, gdzie founderzy opisują jak robić biznes, trochę go nie robiąc i mając zasady bardzo na luzie.

Tak samo „Blitzscaling”, który pokazuje, na czym polega fenomen firm, które bardzo szybko rosną, nie zwracając uwagi na zysk.

Mówiąc o rozwoju, nie możemy nie wspomnieć o Pańskiej koncepcji wdruków – co to jest?

To jest koncepcja, która przyszła do mnie w pewnym momencie mojego życia. Nie jest specjalnie naukowa, ale mnie bardzo pomogła zrozumieć pewne rzeczy. Chodzi o to, że osoby nam bliskie, nasi rodzice, dziadkowie, szkoła i ktokolwiek inny, „wdrukowują” nam pewien sposób postrzegania świata. Oznacza to, że jako małe dzieci słyszymy, że coś jest dobre, albo złe, że tak się robi, bądź nie. Zazwyczaj przyjmujemy, że tak jest.

Żyjemy z tym przez długi czas, a miedzy 30-40 rokiem życia zaczynamy sobie zadawać pytania. W okolicy 40. te pytania zaczynają być już mocno palące. To jest dobry moment, żeby spojrzeć na te rzeczy, które zostały nam dane, czy do nas pasują. Mówię często o takim prostym wdruku, który miałem od rodziców. Ten wdruk powoduje, że jestem bardzo krągłym człowiekiem. Zawsze słyszałem, że muszę zjeść talerz do końca, bo dzieci w Afryce głodują. Takie coś w dzieciństwie słyszałem codziennie, więc ten nieszczęsny talerz zawsze zjadam do końca, nawet jak już nie mam ochoty (uśmiech). Podziwiam ludzi, którzy są w stanie skubnąć 1/4 czy 1/3 talerza, zostawić i powiedzieć, że są już syci. Ten wdruk jest łatwo przepracować. Ale takich wdruków mamy dużo.

Nad jakim przekonaniem jeszcze Pan pracował?

Jedne z takich wdruków, które dostałem, to „musisz mieć pracę”. Ale okazuje się, że niekoniecznie. Gdybym pochodził z rodziny przedsiębiorczej, to prawdopodobnie miałbym trochę inny wdruk np. „załóż swój biznes, nie idź do zwykłej pracy”.

Miałem bardzo ciekawą rozmowę ze swoim ojcem . 6-7 lat temu, jak podejmowałem decyzję, że jednak nie chcę dalej pracować w korporacji. Poszedłem do ojca, człowieka po 70., aby dostać jakąś radę. Warto było porozmawiać. Powiedział bardzo mądrze ze swojej perspektywy, że może jednak nie powinienem tego robić, bo praca na etacie daje bezpieczeństwo, itd.

Z drugiej strony on nie był przedsiębiorcą. Zazwyczaj pracował u kogoś na wysokich stanowiskach. Więc nie rozumiał, jak dużą frajdę może dawać rozwijanie przedsiębiorstwa i pracowanie na swoim, że można w ten sposób więcej zarabiać. Natomiast rozumiał bardzo dobrze coś, czego ja wtedy nie rozumiałem, jak duże ryzyko to za sobą niesie. Dochód przedsiębiorcy wygląda jak kij hokejowy – jest bardzo mały na początku. Potem dopiero słyszymy o tych wielkich transakcjach.

Mam takiego przyjaciela w Czechach, który w wieku 46 lat mieszkał z rodziną w 50-metrowym mieszkaniu w wielkiej płycie. W międzyczasie prowadził 3 firmy. Nie miał czasu i pieniędzy, że kupić nowe mieszkanie. W tej chwili ma 6 domów na 5 kontynentach. Jego średni dochód był większy niż jego kolegów z korporacji, ale przez 20-kilka lat skupiał się na rozwijaniu biznesu, a nie dbaniu o codzienną jakość swojego życia.

Jak należy pracować z wdrukami? Czy wystarczy, że usiądziemy z kartką i wypiszemy to, co nam nie pasuje?

Nie jestem psychologiem i to chciałbym zaznaczyć. Dla mnie działały dobrze techniki NLP. Zastanawiałem się nad takim wdrukiem, zapisywałem sobie go mentalnie lub na papierze. Zazwyczaj były to 2-3 sytuacje życiowe. Raz na jakiś czas przyglądałem się temu i zastanawiałem się, jak bardzo to jest moje, czy chcę to zostawić, czy nie. Jeżeli chcę to zostawić, to wkładałem to do wirtualnej kieszeni. Najpierw trzeba sobie zdać sprawę, że mam taki wdruk. Potem obserwuję siebie, jak reaguję na sytuacje z wdrukami w różnych momentach: kiedy jestem np. na luzie lub w pracy, z rodzicami, w sytuacjach stresowych i kryzysowych. Są takie sytuacje, że własny rodzic nagle naciska wszystkie właściwe guziki i my się w 30 sekund gotujemy.

Te techniki NLP pozwalały mi myślami pozbyć się tych „nie moich” wdruków, tych, z którymi nie czułem się dobrze. Mam takie dwie ulubione techniki. Jedną z nich jest „Ramka w muzeum”. W wyobraźni pięknym tuszem opisuję tę sytuację na kartce, a potem wieszam ją w muzeum. Najczęściej jest to Muzeum Narodowe lub Luwr (Może być inne dowolne, które się lubi). Potem powoli wychodzę z tego pomieszczenia, patrząc jak ten wdruk powieszony w pięknej ramie na ścianie, tam zostaje, a ja się oddalam. Od tego momentu już to nie jest moje.

A druga technika?

Drugą opcją jest zazwyczaj wirtualne, spalenie tej kartki z zapisanym wdrukiem. I to działa dla mnie. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że jestem tylko biznesmenem. Odkryłem, że to się sprawdza w moim życiu. Nie chciałbym nikomu zrobić krzywdy. Proszę nie utożsamiać się z moim doświadczeniem.

Jeśli zrozumiemy, co nas napędza, skąd to pochodzi, dlaczego ciągle to robimy, i czy nadal chcemy to robić w przyszłości, to jesteśmy w stanie podejmować sprzyjające nam decyzje. Musimy to zrozumieć. To nie jest tak, że napiszemy to na karteczce, skreślimy i jesteśmy innymi ludźmi. To jest proces, który trwał u mnie 6-8 lat, żeby poukładać sobie to w głowie i myślę, że jeszcze się nie skończył.

Te wdruki bardzo mocno w nas tkwią, i to nie jest takie proste, by się ich pozbyć.

Tak, wystarczy, że pojadę do mojej mamy, widzę obiad na stole i już jestem zagotowany (śmiech).

Tytuł Pańskiej audycji to „Zaprojektuj swoje życie”. Czy uważa Pan, że mamy całkowity wpływ na swoje życie? Nazwa trochę tak sugeruje. 

Nazwa jest po to, żeby coś sugerowała i zmuszała do myślenia. Myślę, że na pewne aspekty życia na pewno mamy wpływ. Gdybyśmy urodzili się w Bangladeszu i nie potrafili czytać i pisać, to pewnie mielibyśmy inny wpływ, niż kiedy urodzimy się Polsce. Z drugiej strony mamy wpływ na to, jak będziemy się uczyli, zarówno gdzie, z kim i jak duży włożymy wysiłek w tę edukację. Nie o to chodzi, żeby zdobyć dyplom. Te czasy już minęły. Chodzi o to, żeby posiąść wiedzę i zdolność dalszego pogłębiania tej wiedzy. Czy mamy na to wpływ i możemy to projektować? Tak. Czy w pełni? Nie.

Bardzo podobają mi się goście w mojej audycji, którzy mówią, że projektują, albo tylko trochę, albo nigdy nie projektowali. Ale to tak naprawdę nie ma znaczenia, bo budujemy mosty z tego, z co spływa w dół rzeki. Nie czekamy na to, aż idealne przęsło przyjedzie z fabryki.

Chodzi o to, żeby mieć jasne zrozumienie siebie, swoich wartości i kierunku, w którym chcemy podążać. Im szerszego, tym lepiej, bo bardzo wąski może być czasem trudny do spełnienia. Ważne, żebyśmy mieli w głowie kierunek, w którym chcemy iść, a nie konkretne miejsce. I to jesteśmy w stanie zrobić. Przejdziemy na drugą stronę rzeki po tym moście, ale on nie koniecznie będzie taki, jak sobie to wyobrażaliśmy. Prawdopodobnie mamy tylko jedno życie do przeżycia, i warto się skupić na tym, jak je przeżywamy.

Mówi Pan często, że projektowanie życia polega na ustawianiu wektorów.

Kiedy w 98 r. wróciłem do Polski, zobaczyłem listę 100 największych polskich firm. i TP S.A. było na górze. Powiedziałem wtedy, że chce być prezesem tej firmy. I nigdy akurat tej nie byłem, ale w 2008 r. zostałem prezesem Della. Obrałem sobie wtedy wektor, że zostanę prezesem dużej spółki. I to mi się udało. W międzyczasie byłem na studiach MBA na INSEAD, nauczyłem się też o dochodzie pasywnym i zacząłem w 2007 r. robić swoje inwestycje. W tamtym roku także postanowiłem, że kiedyś będę w stanie utrzymać się z dochodu pasywnego, co udaje mi się robić.

W tej chwili zaprojektowałem sobie, że audycja „Zaprojektuj swoje życie” stanie się najciekawszym contentem na polskim rynku, konkurującym np. z Forbes. Te rozmowy są dla ludzi, którzy potrzebują wiedzy i inspiracji. I to jest mój wektor, który chciałbym zrealizować. Czy to będzie najbardziej popularna audycja? Nie wiem, to nie ma znaczenia. Wektor nie jest celem, KPI ani OKR, nie jest też SMART celem.

Czy zapisuje Pan swoje cele?

Nie zapisuje swoich celów średnioterminowych. Zapisuję natomiast wektory, czyli obszary, w których chciałbym, aby moje życie się spełniło. Dom nad ciepłym morzem jest takim obszarem, czy wspomniany, najbardziej wartościowy kontent biznesowy w mojej audycji. Ale to nie są cele. Mam też operacyjne i krótkoterminowe cele, które sobie zapisuję w zeszycie. Przepisuję je codziennie, bo to są właściwie takie zadania. Jeśli ich nie przepisuję, to ich nie realizuję.

Czy zdarza się tak, że jakiś cel lub wektor już dłużej nie pasuje do Pana i nie przepisuje go Pan dalej?

Tak, jeśli już nie przepisuję, to znaczy, że przestał do mnie pasować. Jowita Michalska, prezes Fundacji Digital University, bardzo fajnie opisała proces, którego jeszcze nie próbowałem. Mianowicie patrzy na rzecz, która ma się wydarzyć np. za rok, ale w czasie dokonanym i zapisuje sobie to. Czyli przenosi się mentalnie za rok. Jej konferencja się właśnie skończyła, była sukcesem i wypisuje, dlaczego tak się stało. Ma jasno rozłożone cele, i kierunek, w którym powinna się rozwijać. Jowita przepisuje te zdania kilkanaście lub kilkadziesiąt razy, zanim to się zamieni w plan.

Od siebie mogę dodać, że jeśli mamy zbyt uszczegółowiony cel, być może nie będziemy w stanie zrobić wolty, gdy pojawi się jakaś lepsza, ciekawsza okazja na naszej drodze.

Czy chciałby Pan na koniec coś jeszcze dodać?

Zapraszam wszystkich do audycji „Zaprojektuj swoje życie”!