Rozmawiamy z pomysłodawczynią platformy o początkach LEO Academy, trudnościach w prowadzeniu wirtualnej szkoły językowej i zdalnym nauczaniu dzieci.
Skąd wziął się pomysł na LEO Academy?
LEO Academy śmiało można nazwać koronawirusowym „dzieckiem”. Pomysł na ten biznes powstał w wyniku doświadczeń naszych i naszych dzieci podczas tego bardzo nietypowego czasu. Należymy chyba do nielicznej grupy rodziców, w których przypadku szkoła zapewniła niemal od początku pandemii naukę online dla dziec. I nam doświadczenia zdobyte podczas lekcji online pokazały, jak skuteczny jest ten sposób nauki, kiedy poprawnie się go przygotuje i poprowadzi.
W maju 2020 roku nasza córka miała napisać swój pierwszy sprawdzian z hiszpańskiego online. Ogromnie zależało nam, żeby przygotowała się do niego z „prawdziwym” hiszpańskojęzycznym nauczycielem. Dzięki naszym kontaktom wśród lingwistów mieszkających w swoich ojczystych krajach (posiadamy wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu biura tłumaczeń (MD Online) i korekt specjalistycznych (eCORRECTOR)) szybko znaleźliśmy wykwalifikowanego nauczyciela dla córki, spotkaliśmy się w Zoomie i nasze dziecko było szczęśliwe, bo dostało jedną z najlepszych ocen na teście. Co więcej, nasza córka stwierdziła, że tak bardzo spodobały jej się te zajęcia, że chciałaby w nich uczestniczyć co tydzień.
Zamknięcie szkół przeciągało się, w związku z czym odwoływaliśmy kolejne zaplanowane wcześniej wyjazdy zagraniczne i pomyśleliśmy, aby urozmaicić ten czas wirtualnymi podróżami. I tak się zaczęły wyjazdy, głównie naszych dzieci. Latały za pośrednictwem „linii lotniczych” Zoom do Kalifornii, Irlandii, na Jamajkę i do Meksyku i codziennie pytały się, a gdzie dzisiaj lecimy? Z zachwytem opowiadały koleżankom co dziś widziały na przykład na Teneryfie. Pomyśleliśmy więc, że może warto przekształcić ten pomysł w bardziej komercyjny projekt.
I od czego zaczęłaś pracę nad LEO Academy?
Od zbudowania sieci lektorów: native speakerów przebywających w swoich krajach z kwalifikacjami pedagogicznymi lub nauczania angielskiego jako języka obcego TEFL. W tym czasie nie było to trudne zadanie, bo wielu fantastycznych nauczycieli na całym świecie przeszło do świata online i było gotowych do nawiązania współpracy. Projekt był inny niż typowe nauczanie – i to sprawiło, że udało nam się zachęcić prawdziwych pasjonatów swoich krajów i nauczania do dołączenia do naszego zespołu.
Co było potem?
Kolejnym etapem było zbudowanie strony internetowej. W świecie usług online to pierwsza i w zasadzie podstawowa wizytówka firmy. Robiliśmy to w iście ekspresowym tempie. Koniecznie chcieliśmy zdążyć przed wakacjami, żeby możliwość dalekich podróży online z angielskim – 5-dniowych mini obozów wędrownych – została wypromowana na początku, a nie na końcu wakacji. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby się udało i się udało. W ostatnim tygodniu przed zakończeniem roku szkolnego nasza strona wylądowała w sieci.
W tym samym czasie testowaliśmy pierwsze obozy online. Wiedzieliśmy, że nasze córki są zachwycone, ale czy inne dzieci również będą? Jak zachowa się większa grupa? Jaka liczba dzieci w grupie jest optymalna? Zbieraliśmy doświadczenie, poprawialiśmy nasze obozy każdego dnia, wprowadzając kolejne elementy, które bardziej rozbawią i zainteresują dzieci.
Pracowaliśmy równocześnie nad sylabusem dla native speakerów – to co dla nich jest codziennością w Polsce może być największą atrakcją – oraz dla opiekunów podróży. Nasza formuła to 5-dniowe wędrówki online. W ich trakcie dzieci „zwiedzają” przez 5 dni (60 minut LIVE) 5 różnych krajów w towarzystwie native speakerów.
Co na tym etapie działalności było dla ciebie najtrudniejsze?
„Dopięcie” kursantów. Ponieważ byliśmy na początku drogi, to mieliśmy niezmiernie mało czasu na promocję. Pierwsze grupy podróżujących dzieci to dzieci znajomych i ich znajomych. Były zachwycone projektem, ale to wciąż za mało, żeby wypełnić wędrowne obozy, gdzie optymalna dla dobrej zabawy liczba dzieci wynosi 6-8 osób. Mieliśmy zapisy na dalsze, na przykład . sierpniowe terminy, bo na pierwsze lipcowe rodzice już wcześniej zaplanowali dzieciom zajęcie, rozrywkę i wyjazdy. Stąd wypełnienie pierwszych lipcowych obozów okazało się największą trudnością.
Zaczęłaś już zarabiać na LEO Academy?
Jeszcze nie. To projekt długofalowy, który dopiero co rozpoczął działalność. Na tym etapie jestem niezmiernie usatysfakcjonowana tym, że kolejne uruchamiane kursy pokrywają koszty ich organizacji. Nie zamierzamy przecież zakańczać projektu z końcem lata. Ten typ nauki, który jest zupełnie niezauważalny dla dzieci, a który sprawia im i rodzicom tyle satysfakcji, pokazał, że warto w ten sposób prezentować dzieciom świat. Dlatego już planujemy przygotowanie fascynujących zajęć na rok szkolny.
Zatem na jakim etapie jest twój projekt?
Na etapie rozwoju. Co tydzień dokładamy nowy obóz wędrowny, tak aby upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Do każdego obozu projektujemy również materiały dodatkowe, inspiracje plastyczne oraz łamigłówki językowe, które dzieci otrzymują codziennie po zakończeniu wyprawy LIVE do samodzielnej pracy w domu – a to też wymaga przygotowania.
Za nami tydzień z pierwszym obozem komercyjnym, przed nami tydzień z dwoma kolejnymi. Od tego tygodnia rusza też pionierska wyprawa do Akademii Czarodziejstwa, prowadzona przez fantastyczną lektorkę z Anglii, pasjonatkę Harrego Pottera.
Następny tydzień to będą już 3 obozy online, a w kolejnym już 4. Z końcem lipca uruchamiamy też 5-dniową wędrówkę po Polsce dla dzieci polonijnych razem z Polonijnym Centrum Edukacyjnym Literka. Wiele dzieci nie będzie miało okazji odwiedzić w tym roku dziadków w Polsce i rodzice zgłaszali nam, że chcieliby, aby dzieci choć w taki sposób poczuły Polskę i ćwiczyły język, a przy okazji poznały inne dzieci.
Pamiętasz pierwszego klienta, który zainteresował się LEO Academy?
Jak najbardziej. Pierwszego klienta, który nie jest znajomym lub znajomym znajomego, i który nie przyszedł do nas w ramach promocji specjalnej, zawsze się pamięta. I może zadziwię tu odpowiedzią, ale nie wiem jak go pozyskałam. Wciąż doglądam projektu osobiście, więc wiem z jakich źródeł pozyskałam wszystkich klientów (promocja na FB, polecenie znajomych, polecenie ze szkoły), poza tym pierwszym klientem, który dokonał zakupu bez promocji i polecenia znajomych (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). Jest to osoba pracująca w ambasadzie zagranicznej, która w dodatku od razu po zakupie poleciła nas kolejnemu znajomemu.
Największy sukces w historii LEO Academy to…
Pierwszy obóz. Zakończony pełnym zachwytem rodziców i dzieci. Wiadomościami zewsząd ile to dzieci ciekawostek się nauczyły, jak śmiało zaczęły mówić po angielsku, jak niesamowitym jest, że rozumiały tyle akcentów angielskich i jak nie mogły się doczekać kolejnej podróży i z zegarkiem w ręku odliczały czas do startu. To była największa satysfakcja i największy sukces.
Co jest Twoim ulubionym zadaniem jako przedsiębiorcy?
Nieustanne poprawianie produktu – to praca, która nie ma końca. Obserwacja tego, co jeszcze można wprowadzić, co poprawić, żeby doświadczenie dla dzieci było jeszcze bardziej niezapomniane. Na tą chwilę odsłuchuję jeszcze wszystkie wyprawy, żeby przekazywać uwagi native speakerom i prowadzącym, choć wiem, że już niebawem nie będzie to możliwe z racji na ilość organizowanych podróży. Wtedy trzeba się będzie skupić na tych najnowszych, świeżo wprowadzanych podróżach.
O czym muszę wiedzieć, chcąc uruchomić szkołę językową?
Tutaj raczej nie mogę służyć poradą. Posiadam wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu firmy świadczącej usługi korekt językowych native speakerów angielskiego dla uczelni i instytutów badawczych, a także tłumaczeniowej – od 2012 prowadzimy firmę MD Online, która świadczy usługi tłumaczeń native speakerów języków docelowych w ponad pięćdziesięciu kombinacjach językowych. Ale szkoła językowa to dla mnie nowość. Natomiast z racji bycia mamą dwujęzycznych dzieci oraz wieloletniego doświadczenie w branży językowej myślę, że uda nam się w tej dziedzinie wnieść coś ciekawego do branży.
Jak kryzys spowodowany koronawirusem wpłynął na twoją działalność?
W momencie wybuchu pandemii działalność tłumaczeniowa wyraźnie zwolniła, natomiast o dziwo branża korekt specjalistycznych była bardzo aktywna. Najwyraźniej naukowcy postanowili wykorzystać ten czas na pisanie artykułów.
Czy byłaś chociaż w jakimś stopniu przygotowana na kryzys?
Nie byłam. Chyba jak każdy. To było całkowite zaskoczenie. Z drugiej strony można pewnie stwierdzić, że nasze firmy były przygotowane na kryzys w zakresie rozwiązań pracy online – pracowaliśmy w ten sposób od wielu lat w zespole i z tłumaczami, rozsianymi po całym świecie.
Mieliśmy zatem opanowane wszelkie narzędzia związane z taką pracą. Była to więc dla mnie na pewno większa zmiana pod kątem życia prywatnego (dzieci w domu, szkoła online, brak możliwości wyjazdów) niż zawodowego.
Jakie wnioski na przyszłość wyciągnęłaś z obecnej sytuacji?
Nigdy nie mów nigdy. Zawsze wychowywałam dzieci z dala od komputerów i komórek, po czym okazało się, że w czasie zamknięcia koronawirusowego właśnie te sprzęty stały się ich oknem na świat. Dzięki nim moje dzieci mogły zachować kontakt z kolegami i koleżankami, kontynuować naukę i wreszcie zwiedzać dalekie kraje z podróżami online LEO.
Jak dalej zamierzasz rozwijać LEO Academy?
Zamierzamy w czasie roku szkolnego kontynuować dostarczenie emocji i zabawy, a przy okazji wiedzy o różnych krajach na świecie. Obecnie opracowujemy metodę, która powinna fantastycznie uzupełniać tradycyjne nauczania języków. Nie będziemy ograniczać się tylko do angielskiego – nasza córka zaczęła naukę online od hiszpańskiego – a mamy fantastycznych nauczycieli również w innych krajach. Chcemy dostarczać połączenie doświadczenia podróży i nauki online. To jest imperatyw LEO Academy: Learn Explore Online.
Co radzisz właścicielom startupów technologicznych, którzy obecnie walczą o przetrwanie?
Szukać rozwiązań i możliwości w tym, co życie przynosi. Nie skupiać się na tym, czego już nie ma, a może nigdy nie będzie. Nie negować nowości tylko dlatego, że jest inna i nieznana. Zachować otwartość.