Polskie akceleratory muszą nauczyć się cierpliwości i budować know-how – Bartosz Józefowski (KPT)

Dodane:

MamStartup logo Mam Startup

Udostępnij:

– Zagraniczne akceleratory i fundusze budują swoje know-how, sieci i metody pracy latami. Nie ma drogi na skróty. Musimy się tego nauczyć. Również popełniając błędy. Tak to działa – mówi koordynator akceleratora KPT ScaleUp Bartosz Józefowski.

Na zdjęciu: Bartosz Józefowski, koordynator akceleratora KPT ScaleUp | fot. materiały prasowe 

Do 12 marca trwa nabór do programu akceleracyjnego ScaleUp, którego organizatorem jest Krakowski Park Technologiczny. Przy tej okazji rozmawiamy z jego koordynatorem Bartoszem Józefowskim o tym, jak wyglądają akceleratory na świecie, czego możemy nauczyć się od ich organizatorów oraz jak na ich tle wypadają polskie programy akceleracyjne. 

Który z międzynarodowych akceleratorów uważa Pan za wzorcowy? 

Osobiście za najlepszy akcelerator na świecie uważam Y Combinator. 

Dlaczego akurat ten? 

Jego wielką przewagą nad innymi jest imponujący network. Ale nie należy się łudzić, że można go kopiować w naszych warunkach. Patrząc z polskiej perspektywy gospodarczej, zdecydowanie lepiej inspirować się tym, jak akcelerację postrzega zespół Techstars, który ma dobrze wyważone proporcje pracy nad pozyskaniem kapitału a faktycznym rozwojem produktu i biznesu. Techstars nie koncentruje się przesadnie na fundrasingu. Wypracował dobrze działającą formułę pracy z korporacjami i robi dużo zróżnicowanych tematycznie, naprawdę świetnych programów akceleracyjnych. 

Jak na tym tle wypadają polskie akceleratory? 

W Polsce to narzędzie cały czas raczkuje. Nie można jeszcze mówić o jakimś całościowym, trwałym programie realizowanym w polskich realiach. Mimo różnych prób, cały czas postrzegam ten obszar jako niszę. Żeby było jasne, nie uważam, że powinniśmy teraz konkurować ze światowymi akceleratorami, czy próbować je zastępować na naszym gruncie. W Polsce są ambitne startupy o globalnym potencjale, które powinny brać udział w akceleracji w Londynie czy Dolinie Krzemowej – i dobrze, że tak się dzieje. Zauważam raczej potrzebę uzupełnienia rynku poprzez tworzenie programów dopasowanych do specyficznych, lokalnych warunków. To, co dzieje się teraz w Polsce widzę jako próbę znalezienia własnej drogi – sposobów pracy z polskimi firmami w polskich realiach. 

Na czym polega ta „polska specyfika”? 

Najbardziej oczywistą różnicą jest finansowanie innowacji. O ile na etapie zalążkowym mamy spore środki dla tworzących się firm, to później następuje brak płynności finansowania. Nie mamy wystarczająco dużo dojrzałych funduszy VC i private equity, mogących inwestować w takie podmioty. Również nasza giełda jest obiektywnie mniej rozwinięta. Stąd na etapie, na którym firmy potrzebują się wyskalować, mamy do czynienia z luką kapitałową. 

Drugim momentem ilustrującym różnice między nami a np. Stanami Zjednoczonymi jest czas wychodzenia firmy na inne rynki. Ze względu na brak networku i stosunkowo płytki rynek wewnętrzny, dla naszych firm etap internacjonalizacji jest bardzo trudny. Musimy poświęcić więcej uwagi i więcej pracy by startupy robiły to dobrze. 

Dlaczego w Polsce jest tak słabo z networkiem? 

Najprostsza odpowiedź jest jednocześnie najbardziej prawdziwa: robimy to zbyt krótko. Duże pieniądze zarabia się u nas ciągle na biznesach mało skomplikowanych, o małym stopniu złożoności. Do niedawna mogliśmy konkurować ceną a innowacje technologiczne nie były nam potrzebne. Mogliśmy zarabiać na montowaniu, składaniu i dostarczaniu rozwiązań dla innych krajów. Nie ma zbyt wiele ludzi, którzy zrobili majątki na projektach technologicznych. Nie mamy żadnego globalnego produktu zaawansowanego technologicznie. Stosunkowo od niedawna szukamy innych przewag konkurencyjnych niż niski koszt kapitału ludzkiego. Rynek nowoczesnych rozwiązań dopiero się tworzy. Zaledwie od kilku lat działają u nas fundusze inwestycyjne wysokiego ryzyka, zaś duzi polscy inwestorzy wywodzą się ze środowisk skupionych wokół niewielu projektów internetowych lat 90. Trudno się więc dziwić, że sieć kontaktów i powiązań jest jeszcze stosunkowo słaba. 

Czego możemy nauczyć się od organizatorów zagranicznych akceleratorów? 

Na pewno cierpliwości. Chcielibyśmy zrobić coś dużego od razu, najlepiej by już pierwsze edycje programów akceleracyjnych przyniosły spektakularne rezultaty. Tak nie będzie. Zagraniczne akceleratory i fundusze budują swoje know-how, sieci i metody pracy latami. Nie ma drogi na skróty. Musimy się tego nauczyć. Również popełniając błędy. Tak to działa. 

Wspomniał Pan już, że nie ma sensu konkurować ze światowymi akceleratorami. Może więc nie warto tworzyć nowych rozwiązań, a jedynie starać się, by jak najwięcej polskich startupów mogło korzystać z programów takich akceleratorów jak Y Combinator czy Techstars?

Duże światowe akceleratory łowią spółki globalnie – zarówno dlatego, że je na to stać, jak również dlatego, że rozumieją taką konieczność. Cieszę się za każdym razem, gdy „wyławiają” spółkę z Polski. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że po pierwsze to są pojedyncze przypadki. Po drugie zaś potrzebne są rozwiązania dla podmiotów działających tutaj, w tej części Europy i świata, które chcą rosnąć stąd. Jest wiele różnic, których sobie na co dzień nie uświadamiamy. Rynek amerykański jest w wielu obszarach oderwany od tego, z którym mają do czynienia polskie firmy. Przykładem są choćby regulacje prawne np. dotyczące przechowywania danych osobowych albo problemy z translacją na inne wersje językowe, czy wreszcie różnice w zachowaniu klientów: lojalność wobec marki, wrażliwość cenowa, gotowość do zawierania transakcji online za pomocą karty kredytowej itd.

Jest wreszcie czynnik ludzki: wielu świetnych programistów czy przedsiębiorców nie chce pracować w Stanach, ale u siebie. Zakładanie, że każdy marzy o tym, żeby spakować się i przenieść swoje życie do Doliny Krzemowej jest błędne. Aż chce się dodać: zwłaszcza dzisiaj. 

Mówiąc krótko, rynek jest na tyle różnorodny i szeroki, że jest sporo miejsca na dobre europejskie programy akceleracyjne. 

Czego natomiast mogą nam pozazdrościć inne akceleratory? 

Na pewno głodu sukcesu. Pracujemy więcej, szybciej, dłużej. Sukces zawodowy jest ciągle czymś, o czym marzymy, do czego dążymy. Kraje rozwinięte gospodarczo i z dużą kulturą przedsiębiorczości są już często rozleniwione poziomem życia. Tu uczciwie należy zauważyć, że Ukraińcy są z kolei jeszcze bardziej spragnieni sukcesu niż my, co widać np. po motywacji i zaangażowaniu pracujących u nas programistów.

Następnie: talentów. Tamten rynek utalentowanych ludzi o wysokim poziomie kompetencji nie jest już tak duży jak u nas. 

Idąc dalej, dzięki temu, że wystartowaliśmy znacznie później niż inni, ominęliśmy rozwiązania, które dziś uchodzą za przestarzałe, jak pagery czy czeki. Nazywa się to Leapfrog Effect i oznacza w skrócie tyle, że późny start pozwala pominąć mało efektywne, przejściowe rozwiązania i technologie, których używali inni. Szybko przyswoiliśmy lekcje, przez które przeszły inne kraje, ucząc się na ich błędach i przeskakując etapy, które oni musieli przejść. Stąd na przykład bierze się w Polsce wysoki poziom zaawansowanej technologicznie bankowości – system był budowany późno, bez obciążenia przestarzałym dziedzictwem technologicznym i legislacyjnym. Na przykład w porównaniu z Niemcami, gdzie nadal dominują transakcje gotówkowe, mamy nieporównywalnie bardziej rozwinięty system płatności bezgotówkowych, w tym mobilnych. Ten efekt obserwujemy też w innych obszarach, branżach a nawet w zakresie wiedzy o tym jak wspierać, budować i rozwijać startupy. 

Jakie warunki musieliście spełnić, żeby wziąć udział w programie Scale UP i zorganizować akcelerator? 

Bardzo się cieszę, że w ramach programu Start In Poland wystartował projekt Scale UP. Od dawna byłem przekonany, że trzeba zacząć pracować metodą akceleracji. Myślę, że pieniądze publiczne mogą dać potrzebny impuls temu procesowi w Polsce. Poprzeczka udziału w programie została postawiona bardzo wysoko: sprawdzano nasze doświadczenie w pracy ze startupami i akcelerowaniu projektów; wymagano dużej wiarygodności finansowej; sprawdzano też czy metodologicznie mamy swój oryginalny, autorski pomysł. Wreszcie – co było chyba najtrudniejsze – trzeba było przedstawić ciekawy program całego przedsięwzięcia oraz dobrać do niego odpowiednich partnerów. 

Jak ocenia Pan tę inicjatywę? 

Wydaje mi się, że ostateczny dobór akceleratorów jest bardzo ciekawy. Różnimy się między sobą – tematyką, partnerami, sposobem pracy. Jesteśmy też usytuowani w różnych regionach kraju. To stwarza możliwość przetestowania różnych scenariuszy. I myślę, że o to właśnie chodzi w pilotażu, by uzyskać jak najwięcej danych.

Najbardziej obawiam się tego, że zbyt wiele sobie po tym pilotażu obiecujemy. Wielu akceleratorom wystawiono ocenę nim powiedziały swoje pierwsze słowo. Należy to sobie jasno powiedzieć: w 2018 r. nie będziemy mieli 200 wystrzelonych w kosmos firm technologicznych, ani też 10 ukształtowanych, dojrzałych akceleratorów. To jest okazja do znacznego przyspieszenia w naszym uczeniu się procesu, ale to ciągle tylko uzupełnienie rynku wspierania przedsiębiorczości. Jeden z wielu jego elementów. Teraz jest czas na to, by wycisnąć z tego programu jak najwięcej – nie oceniałbym filmu przed jego zakończeniem. 

Czy środki, które zostały przeznaczone na programy są wystarczające, żeby pomóc startupom? 

W porównaniu z zachodnimi wzorcami dajemy znacznie większe pieniądze. Normą są dofinansowania w wysokości 30 000 Euro za 5-7 proc. udziałów. Tutaj można zdobyć 200 000 zł equity free. To bardzo duża różnica już w wartościach bezwzględnych, nie mówiąc o zestawieniu kosztów utrzymania. 

A że na wdrożenia niektórych produktów potrzebne są znacznie większe środki – pełna zgoda. Te programy mają nadać firmom rozpęd. W ich rękach pozostaje to, jak z tego impulsu skorzystają. 

Dlaczego Krakowski Park Technologiczny organizuje program akceleracyjny akurat dla startupów pracujących nad rozwiązaniami dla przemysłu i smart city? 

Wybraliśmy sektory rosnące i takie, dla których Polska może być pierwszym rynkiem wdrożeniowym. Są w nich firmy przemysłowe, które mają realne środki na wdrażanie innowacji. Globalny trend jeśli chodzi o smart city jest bardzo silny, a polskie miasta szybko go gonią. Mamy też w Polsce przykłady rozwiązań smart city, które powstają już bez udziału administracji publicznej, jak choćby jakdojade.pl. Szlaki zostały przetarte.

Jako KPT mamy doświadczenie we współpracy z ponad 100 firmami przemysłowymi, będącymi w naszej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Naszą specyfiką jest bycie „między”: dużymi firmami a małymi; firmami przemysłowymi a startupami; administracją a biznesem. Zasypujemy przepaści, pomagamy znaleźć im wspólny język, wypracować narzędzia współpracy. Muszę powiedzieć, że jesteśmy w tym całkiem nieźli…

Gdzie będą wdrażane produkty tworzone przez te startupy? 

Mamy nadzieję na referencyjne wdrożenia u naszych partnerów, ale oczywiście ma to być jedynie pierwszy krok na wytyczonej ścieżce. Program ma na celu przygotowanie firm do wdrożeń i ekspansji na wymagające rynki. 

Na czym polega Wasz autorski program oparty o metodykę Living Lab? 

Nietypowych, oryginalnych i ciekawych elementów w naszym programie jest co najmniej kilka. Living Lab, o który pan pyta jest próbą łączenia podejścia human centered design, gdzie użytkownik końcowy postawiony jest w centrum procesu tworzenia i rozwoju produktu oraz dobrych praktyk szybkiego prototypowania i testowania rozwiązań B2B. Często w naszym inkubatorze obserwowaliśmy pomysłodawców tworzących swoje produkty czy usługi w próżni, z daleka od ich finalnych odbiorców. Równie często widzieliśmy tych, którzy wsłuchując się w Steva Blanka, jednego z najbardziej wpływowych autorów w świecie startupów, próbowali wyjść z budynku (“Get out of the building”) i szukali kontaktu z użytkownikami. Zbyt często kończy się to jednak chaosem wynikającym ze sprzecznych sygnałów, feedbacku od przypadkowych ludzi, nieumiejętnością wskazania obszarów naprawdę ważnych, tych o które należy pytać. Widzimy, że firmy są w tym bardzo zagubione. Living Lab to metodyka wspierana przez profesjonalnych badaczy, którzy wiedzą jak zadawać pytania, jak uniknąć psychologicznych obciążeń poznawczych i którzy pomagają nazwać realne wyzwania i unikać koncentracji na problemach pozornych. 

Czym zajmował się Pan wcześniej? 

Od 4 lat zajmuję się działaniami KPT dotyczącymi wspierania startupów. Prowadziłem inkubator technologiczny, jestem również członkiem zarządu funduszu inwestycyjnego. Oprócz tego już od wielu lat jestem aktywny jako prowadzący szkolenia i wdrażający design thinking. Udzielam się także w organizacjach pozarządowych, wspierających startupy w Polsce. Z wykształcenia jestem ekonomistą, a najbardziej interesuje mnie to, co znajduje się na styku biznesu, technologii i… natury ludzkiej.  

Rekrutacja do programu KPT ScaleUp trwa do 12 marca. Formularz aplikacyjny można znaleźć tutaj.